Читать книгу Zawód. Opowieść o pracy w Polsce. To o nas - Kamil Fejfer - Страница 7

Оглавление

Te historie to nie jest rollercoaster. W książce nie znajdziecie Państwo opowieści o lokalnych, wąsatych politykach, którzy posadzeni w swoich małych księstwach utkanych ze znajomości, ambicji i gnoju terroryzują mieszkańców, tworząc im małe piekła. Nie ma pana, wójta i plebana o twarzach przypominających trochę Wałęsę, trochę papieża, a trochę kiełbasę, którzy spotykają się z miejscowym prokuratorem, szefem policji i sędzią na tych samych imprezach pachnących wódką i kiszonym ogórkiem. Nie ma latami płaconych łapówek, o których sąd mówi, że nie są łapówkami, tylko swego rodzaju dziwnym, ale legalnym obyczajem. Nie ma małych miejscowości, Polski powiatowej, gdzie każdy każdego kryje, gdzie instytucje nie są w stanie zmyć z ofiar ich piętna, a sprawcy pozostają bezkarni i mogą się śmiać w twarz osobom, które skrzywdziły, napawając się widokiem tego, jak karleją, szarzeją i zginają się pod ciężarem bezradności i zaszczucia. Nie ma bezdusznych urzędników odsyłających od drzwi do drzwi osoby w największych kryzysach egzystencjalnych. Nie ma gmatwaniny przepisów, zza której nie widać człowieka potrzebującego pomocy w sytuacji granicznej.

Jest za to zwykłe życie zwykłych ludzi. Zwykłe, czyli złe. Bo Polska dla bardzo dużej części swoich obywateli jest miejscem nieprzyjaznym. To kraj, w którym w 2014 roku 43 procent jego mieszkańców żyło w tak zwanej sferze niedostatku, czyli poniżej granicy minimalnego godziwego standardu życia. Taki standard liczony jest jako koszyk dóbr, pewien zestaw towarów i usług, w skład którego wchodzą: produkty spożywcze, higieniczne oraz konsumpcja kultury. A 43 procent z 40 milionów to około 17 milionów ludzi. Właśnie tyle osób nie mogło sobie pozwolić na „minimum godziwego standardu życia”. Jeszcze gorzej mają ci, którzy żyją poniżej tak zwanego progu minimum egzystencji, czyli ich dochód jest tak niski, że zagraża ich biologicznemu przetrwaniu. Literalnie takie osoby dysponowały środkami, za które trudno jest przeżyć. W Polsce − kraju w środku Europy, od lat należącego do struktur Unii Europejskiej − w połowie drugiej dekady XXI wieku takich osób było 2,8 miliona.

Średnia pensja w 2016 roku wynosiła 4050 złotych brutto. Oznacza to, że na rękę statystyczny Polak dostawał mniej więcej 2900 złotych. Jeżeli nie zarabialiście Państwo tyle, to jesteście w znacznej większości, bo średnia pensja to tak naprawdę trochę myląca kategoria. Jej wysokość i powyżej zarabia 30 procent pracowników. Być może jeszcze mniej. Wynika to z prawideł statystyki – ci, którzy zarabiają więcej, ciągną średnią w górę.

Lepszy obraz pokazuje tak zwana mediana, czyli pensja, poniżej której połowa osób zarabia więcej, a połowa mniej. Dla Polski w 2014 roku (na razie nie ma nowszych danych) wynosiła ona 2350 złotych na rękę. Połowa Polaków zarabiała mniej.

To właśnie dlatego tak dużo z nas nie ma oszczędności. Przyczyną nie są, jak wielu ekspertów twierdzi, kiepska edukacja finansowa, chociaż pewnie i ten czynnik ma swój udział. Polacy po prostu nie mają z czego oszczędzać. W przybliżeniu połowa Polaków ma jakikolwiek grosz odłożony na przyszłość. Reszta żyje od pierwszego do pierwszego. Można oczywiście machać palcem i pouczającym tonem oznajmiać, że Polacy nie myślą o jutrze. Ale czy naprawdę kupno spodni, wizyta u fryzjera czy w kinie to zbytki, z których należy rezygnować po to, żeby mieć godną emeryturę?

Może po prostu jesteśmy zbyt leniwi? Może za mało pracujemy, powinniśmy pracować więcej, żeby sobie pozwolić na to wszystko. Może naprawdę jesteśmy jak dzieci, które chcą wszystkiego już teraz i jednocześnie brzydzą się fatygą? Przeciętny Polak pracuje 1930 godzin w roku; 75 procent z nas bierze nadgodziny i tylko 22 procentom za te nadgodziny się płaci. Przeciętny Niemiec pracuje 1360 godzin.

Cóż, ciężką pracą ludzie się nie bogacą. Może bogacą się więc mądrą pracą? Jeżeli tak jest, to czy niemiecki lakiernik pracuje cztery razy mądrzej niż polski? Czy sprzątaczka z Oslo pracuje tak mądrze jak polski menedżer średniego szczebla? I nie chodzi o różnicę nominalną w zarobkach. Jeżeli weźmiemy pod uwagę siłę nabywczą, to dysproporcja nadal pozostaje – polski specjalista zarabia tyle co norweski sprzątacz.

A śmieciówki? Swoboda zawierania umów, powiedzą niektórzy. Słowa, słowa, słowa. Nie ma swobody zawierania umów tam, gdzie jest nierównowaga stron. Właśnie dlatego, kiedy GUS spytał ludzi pracujących na podstawie niestandardowych form zatrudnienia o ich umowy-zlecenia i umowy o dzieło, okazało się, że 80 procent spośród nich nie wybrała sama tego typu umowy, została przymuszona do śmieciówek. Nikt z pistoletem nie stał, powiedzą niektórzy, ale proszę spróbować skorzystać z wolności zawierania umów, kiedy nie ma czego dziecku na obiad podać.

Polska to kraj, w którym dobrze żyje się zielonym strzałkom na ekonomicznych wykresach obrazujących PKB, a duża część ludzi żyje od pierwszego do pierwszego – w 2013 roku 60 procent rodzin nie mogło sobie pozwolić na tygodniowe wakacje raz w roku.

Prawdą jest, że od lat poprawia się prawie wszystkim. Z faktami nie ma co dyskutować. Jesteśmy bogatsi, stać nas na coraz więcej, pracujemy coraz mniej. Ale kiepskie to pocieszenie dla osób, które na spłatę chwilówki biorą kolejną chwilówkę, nie mogą spłacić raty kredytu mieszkaniowego, bo właśnie były redukcje w ich firmie, a zasiłek dla bezrobotnych w najlepszym wypadku wystarcza na jedzenie z dyskontu na dwa tygodnie. Kiepskie to pocieszenie dla tych, którzy na umowach o dzieło nie mogą sobie pozwolić na luksus choroby, bo nie mają chorobowego, a każda ich nieobecność w pracy to strata i tak małych pieniędzy. Za świadomość wzrastającej średniej pensji trudno dzieciom kupić książki, za poprawiające się statystycznie warunki mieszkaniowe trudno wyjechać na weekend.

Za każdą z liczb kryją się setki tysięcy bolących głów, miliony nieprzespanych nocy. Niemal każdy w tych liczbach może znaleźć siebie. Polskę mierzy się (nie)możliwością kupna butów na zimę.

To wszystko nie jest wynikiem lenistwa i braku przedsiębiorczości. Od rozwoju osobistego nie przybywa w gospodarce dobrze płatnych miejsc pracy. No, chyba że mówimy o miejscach pracy w branży mówców motywacyjnych, którzy często bez udokumentowania skutecznością swoich działań zarabiają wywrotki pieniędzy.

O tym wszystkim łatwo zapomnieć, kiedy żyje się w naparstku osób, którym się udało. Kiedy już kupi się mieszkanie na kredyt od dewelopera i mieszka się drzwi w drzwi z osobami, które mają zdolność kredytową, a do tego nie dały się chwycić na franki. Łatwo zapomnieć, gdy na grodzonym osiedlu widzi się te same samochody, te same ubrania, tak samo ubrane dzieci, które chodzą na takie same grodzone place zabaw.

Łatwo zapomnieć, że istnieje inny świat, w którym zostali znajomi z podstawówki. Oni nie przestali istnieć, tylko zniknęli z oczu. To znikanie przez brak zdolności kredytowej. Ale to ich świat jest prawdziwszy, bo jest go więcej. Relatywna zamożność to pojedyncze wyspy na morzu relatywnej biedy.

Wszyscy żyjemy w społecznych bąbelkach, które ze sobą sąsiadują, ale nie przenikają się wzajemnie. Mamy znajomych o podobnym statusie majątkowym, o podobnych gustach, jeździmy na podobne wycieczki, jemy w tych samych knajpach albo nie robimy tego w ogóle, jeździmy takimi samymi samochodami w leasingu lub nie mamy samochodów w ogóle, kupujemy ubrania w tych samych sklepach, imprezujemy w tych samych dzielnicach. W ten sposób nabieramy przekonania o przezroczystości naszych żyć. Jesteśmy przekonani, że nasze życie może się przytrafić każdemu, skoro przytrafiło się nam. Ale to wszystko to tylko miraż, projekcja na wewnętrznych ścianach naszego social bubble, małej przestrzeni, której nie chcemy opuszczać, a nawet jeżeli chcielibyśmy, to nie za bardzo wiadomo, jak to zrobić, bo niektóre drogi zarosły dziką zielenią.

Pouczanie z pozycji sukcesu jest łatwe. Przychodzi naturalnie, bo sukces staje się naturalnym środowiskiem. Jednocześnie jest doświadczeniem mniejszościowym, wyjątkiem, a nie regułą, czymś, co w naszym kraju nie przytrafia się często nawet tym, którzy bardzo się starają. Można przez pół życia walić głową w mur i nie zrobić na nim nawet rysy. Za to porządnie obić sobie głowę i złamać kręgosłup moralny. Za każdą historią sukcesu, która ujawnia się na portalach, w gazetach, w reklamach, w programach o tym, jak gwiazdy tańczą na lodzie, kryją się historie porażek, których nikt nie opowiedział. Za każdym człowiekiem, który wspiął się na szczyt, są tysiące, którzy się z nim ścigali, ale powinęła im się noga, zabrakło im determinacji, wiedzy, wsparcia. Którzy mieli gorszą pozycję startową, bo część osób, żeby dostać się na szczyt, ma do przejścia kilkadziesiąt metrów w słonecznej pogodzie, ale niektórzy grzęzną na zboczach spływających potokami błota, a w twarz wieje im wiatr.

O zwykłe historie zwykłych ludzi nikt nie pyta. Małe porażki i niespełnione aspiracje tysięcy kryją się w cieniu, w niedoświetlonej strefie. Mało kogo interesuje, jak robić tak, żeby nie wyszło. A szkoda, bo to powszechne doświadczenie Polaków. Historie składające się na małe frustracje, bulgoczące rozgoryczeniem i roszczeniami. Przecież nie tak miało być, miało być tak, że osoba, która się uczy i uczciwie pracuje, może sobie pozwolić na godne życie. Nie każdy ma być milionerem, ale dobrze jakby był multitysiącerem.

Książka oświetla miejsca niedoświetlone, pokazuje zwykłych ludzi, którzy biją się z polskim rynkiem pracy, starają się awansować, realizować marzenia. Spaja ich jedno – są w połowie drogi, nie cieszą się niedosukcesem.

Tak wygląda Polska. To o nas.

Kamil Fejfer

Zawód. Opowieść o pracy w Polsce. To o nas

Подняться наверх