Читать книгу Miłosierdzie - Kard. Walter Kasper - Страница 4

Оглавление

I. MI­ŁO­SIER­DZIE – TE­MAT AK­TUAL­NY, ALE ZA­PO­MNIA­NY

1. Wo­ła­nie o mi­ło­sier­dzie

Mi­nio­ne XX stule­cie było pod wie­lo­ma wzglę­da­mi stule­ciem okrop­nym, zaś mło­dy jesz­cze wiek XXI, któ­ry roz­po­czął się – sta­no­wią­cym ra­czej nie­do­brą wróż­bę – nie­spo­dzie­wa­nym za­ma­chem ter­ro­rystycz­nym na World Tra­de Cen­ter w No­wym Jor­ku, 11 wrze­śnia 2001 roku, jak do tej pory nie za­po­wia­da się dużo le­piej. Wiek XX przy­niósł nam dwa brutal­ne sys­te­my to­ta­li­tar­ne, dwie woj­ny świa­to­we, z któ­rych druga po­chło­nę­ła 50 do 70 mi­lio­nów ofiar śmier­tel­nych, jak rów­nież mi­lio­ny ofiar lu­do­bój­stwa i ma­so­wych mor­dów, obo­zy kon­cen­tra­cyj­ne i guła­gi. W wie­ku XXI na­to­miast za­gra­ża­ją nam bez­li­to­sny ter­ro­ryzm i nie­słycha­na wprost nie­spra­wie­dli­wość, wi­dzi­my gło­du­ją­ce i wy­ko­rzystywa­ne dzie­ci, mi­lio­ny uchodź­ców, przy­bie­ra­ją­ce na sile prze­śla­do­wa­nia chrze­ści­jan, a nad­to jesz­cze do­świad­cza­my nisz­czyciel­skich ka­ta­strof na­tural­nych: trzę­sień zie­mi, wy­bu­chów wul­ka­nów, tsuna­mi, po­wo­dzi, ka­ta­stro­fal­nych susz. To wszyst­ko i wie­le in­nych zja­wisk moż­na uznać za „zna­ki cza­su”.

W tej sy­tua­cji z wiel­ką trud­no­ścią przy­cho­dzi wie­lu lu­dziom mó­wie­nie o wszech­mo­gą­cym, a jed­no­cze­śnie spra­wie­dli­wym i mi­ło­sier­nym Bogu. Gdzie był i gdzie jest te­raz, kie­dy to wszyst­ko się dzia­ło i nadal się dzie­je? Dla­cze­go na to po­zwa­la, dla­cze­go nie in­ge­ruje? Czy całe to nie­spra­wie­dli­we cier­pie­nie – pyta­ją czę­sto – nie jest naj­sil­niej­szym ar­gumen­tem prze­ciw­ko Bogu, któ­ry jest wszech­mo­gą­cy i mi­ło­sier­ny1? I rze­czywi­ście, nie­za­wi­nio­ne cier­pie­nie w cza­sach no­wo­żyt­nych sta­ło się dla wie­lu opo­ką ate­izmu (Georg Büch­ner); je­dynym uspra­wie­dli­wie­niem dla Boga miał­by być fakt – jak twier­dzo­no – że On nie ist­nie­je (Sten­dhal). Czy nie na­le­ża­ło­by ra­czej – brzmi ko­lej­ne pyta­nie – w ob­li­czu nie­mal­że dia­bo­licz­ne­go wy­bu­chu mocy Złe­go Boga za­przeć się Go ku więk­szej chwa­le Bo­żej (Odo Ma­rquard)2?

Mó­wie­nie o Bogu dość czę­sto przy­cho­dzi z trudem rów­nież tym, któ­rzy w Boga wie­rzą; tak­że ich ogar­nia czę­sto ciem­na noc wia­ry, któ­ra od­bie­ra im mowę w ob­li­czu nie­skoń­czo­nych krzywd oraz nie­za­wi­nio­ne­go cier­pie­nia na świe­cie, w ob­li­czu przy­tła­cza­ją­ce­go fa­tum, bo­le­snych nie­ule­czal­nych cho­rób, wo­bec hor­ro­ru wo­jen i prze­mo­cy. Fio­dor Mi­chaj­ło­wicz Do­sto­jew­ski, któ­ry do­świad­czył wie­lu cier­pień, tak we wła­snym życiu, jak i pa­trząc na losy in­nych lu­dzi, pi­sze w swo­jej po­wie­ści Bra­cia Ka­ra­ma­zow o dziec­ku, któ­re pe­wien ge­ne­rał na oczach mat­ki ka­zał roz­szar­pać sfo­rze swo­ich psów; za­zna­cza przy tym, że taka ra­żą­ca nie­spra­wie­dli­wość i cier­pie­nie dziec­ka nie mogą zo­stać zrów­no­wa­żo­ne żad­ną przy­szłą har­mo­nią. I dla­te­go on sam re­zygnuje z bi­le­tu wstę­pu do nie­ba3. Ro­ma­no Guar­di­ni, czło­wiek głę­bo­ko wie­rzą­cy, ale ma­ją­cy rów­nież sil­ną skłon­ność do me­lan­cho­lii, kie­dy po­czuł od­dech śmier­ci, po­wie­dział, że „pod­czas Sądu Osta­tecz­ne­go nie tyl­ko po­zwo­li za­da­wać so­bie pyta­nia, ale sam rów­nież bę­dzie je sta­wiał”. Ma bo­wiem na­dzie­ję, że uda mu się uzyskać od­po­wiedź „na pyta­nie, na któ­re od­po­wie­dzi nie jest w sta­nie udzie­lić mu żad­na książ­ka, na­wet samo Pi­smo Świę­te, ani ża­den do­gmat i urząd ko­ściel­ny: Dla­cze­go, Boże, do zba­wie­nia ko­niecz­ne są te okrop­ne okręż­ne dro­gi, krzyw­da nie­win­nych, wina?”4.

Cier­pie­nie w świe­cie jest bo­daj­że naj­bar­dziej waż­kim ar­gumen­tem współ­cze­sne­go ate­izmu. Do tego do­cho­dzą jesz­cze ko­lej­ne ar­gumen­ty, jak na przy­kład nie­moż­ność po­go­dze­nia tra­dycyj­ne­go chrze­ści­jań­skie­go świa­to­po­glą­du z dzi­siej­szym świa­to­po­glą­dem na­uko­wym, na­tura­li­stycz­nym, wy­zna­cza­nym choć­by przez teo­rię ewo­lu­cji lub naj­now­sze ba­da­nia nad mó­zgiem5. Wszyst­kie te ar­gumen­ty oka­za­ły się skutecz­ne. Do­pro­wa­dzi­ły do tego, że dla wie­lu lu­dzi Bóg już nie ist­nie­je, albo przy­nam­niej żyją oni w taki spo­sób, jak­by Bóg nie ist­niał. Wy­glą­da na to, że więk­szo­ści z nich jest z tym cał­kiem do­brze, a przy­najm­niej nie go­rzej niż wie­lu chrze­ści­ja­nom. To po­czucie zmie­ni­ło spo­sób pyta­nia o Boga. Sko­ro bo­wiem dla wie­lu Bóg nie ist­nie­je lub stał się obo­jęt­ny – pro­test prze­ciw­ko Nie­mu stra­cił sens. Pyta­nia „Skąd to całe cier­pie­nie?” i „Dla­cze­go mu­szę cier­pieć?” każą nam ra­czej za­milk­nąć i onie­mieć. Pyta­nie o ła­ska­we­go Boga, któ­re tak bar­dzo fra­po­wa­ło mło­de­go Mar­ci­na Lu­tra, wie­lu lu­dzi dzi­siaj w ogó­le nie in­te­re­suje; jest im cał­ko­wi­cie obo­jęt­ne i nie po­rusza ich.

Re­zygna­cję z pyta­nia o sens oraz zwią­za­ny z tym de­fe­tyzm od­naj­du­je­my nie tyl­ko u lu­dzi, któ­rych – czę­sto zbyt po­chop­nie – lek­ce­wa­żymy jako po­wierz­chow­nych; od­naj­du­je­my ją dzi­siaj tak­że – jak po­ka­zał Jür­gen Ha­ber­mas – w sfe­rze głę­bo­kiej myśli fi­lo­zo­ficz­nej6. Wie­lu oso­bom o re­flek­syj­nej na­turze nie­ob­ce jest tu od­czucie ja­kie­goś bra­ku7. A za­tem obok róż­no­rod­nych pro­ble­mów cie­le­snych, już wy­star­cza­ją­co trud­nych do znie­sie­nia, ist­nie­je rów­nież nę­dza du­cho­wa, utra­ta orien­ta­cji i do­świad­cze­nie bez­sen­su. „Kie­dy wy­sy­cha­ją uto­pij­ne oazy, wo­kół roz­ta­cza się pustynia ba­nal­no­ści i bez­rad­no­ści”8. Re­zygna­cja ze sta­rych od­po­wie­dzi nie pro­wa­dzi bo­wiem au­to­ma­tycz­nie do zna­le­zie­nia no­wych, bar­dziej prze­ko­nują­cych. Po­wsta­ła cał­ko­wi­ta pust­ka.

Wie­lu lu­dzi po­tra­fi dziel­nie zno­sić i wy­trzymywać tę sy­tua­cję. Za­sługują na nasz sza­cu­nek. Są jed­nak i tacy, któ­rych do­pro­wa­dza ona do roz­pa­czy. Świat wy­da­je im się ab­sur­dal­ny, za­da­ją więc so­bie pyta­nie: Czy nie było­by le­piej, gdybym się nie uro­dził? Dla Al­ber­ta Ca­mu­sa sa­mo­bój­stwo sta­no­wi­ło je­dyny pro­blem fi­lo­zo­ficz­ny za­sługują­cy na po­waż­ne trak­to­wa­nie9. Jed­nak tym sa­mym czło­wiek ne­guje nie tyl­ko Boga, lecz wraz z Nim rów­nież sa­me­go sie­bie. Są jesz­cze i ci, któ­rzy pan­te­ony bo­gów oraz strach przed Bo­giem fe­rują­cym wy­ro­ki za­stą­pi­li lę­kiem przed co­raz in­nymi i no­wymi, ano­ni­mo­wymi upio­ra­mi10.

Wie­lu myślą­cych lu­dzi do­strze­ga po­wa­gę sy­tua­cji i na nowo po­dej­mu­je po­szuki­wa­nia. Lu­dzi po­szukują­cych i nie­zi­den­tyfi­ko­wa­nych ano­ni­mo­wych piel­grzymów jest wię­cej, niż zwykle nam się wy­da­je. Czują oni, że re­zygnując z pyta­nia o sens, re­zygnuje­my z czło­wie­ka jako czło­wie­ka, a to ozna­cza utra­tę na­szej praw­dzi­wej god­no­ści. Bez pyta­nia o sens i bez na­dziei spro­wa­dza­my sie­bie do spryt­ne­go zwie­rzę­cia, któ­re jest zdol­ne czer­pać ra­dość tyl­ko i wy­łącz­nie z dóbr ma­te­rial­nych. Jed­nak­że wte­dy wszyst­ko sta­nie się nud­ne i ba­nal­ne. Je­śli prze­sta­nie­my pytać o sens, bę­dzie to ozna­cza­ło, że po­rzuci­li­śmy wszel­ką na­dzie­ję na to, że mimo wszyst­ko kie­dyś osta­tecz­nie za­pa­nuje spra­wie­dli­wość. W ta­kim wy­pad­ku słusz­ność miał­by krymi­na­li­sta; mor­der­ca za­trium­fo­wał­by nad swo­ją nie­win­ną ofia­rą.

Dla­te­go nie tyl­ko wie­rzą­cy chrze­ści­ja­nie, lecz tak­że wie­lu in­nych re­flek­syj­nych i czuj­nych lu­dzi do­strze­ga fakt, że prze­sła­nie o śmier­ci Boga, zupeł­nie in­a­czej niż wy­obra­żał to so­bie Nie­tz­sche, nie jest wy­zwo­le­niem czło­wie­ka11. Tam, gdzie ulat­nia się wia­ra w Boga, po­zo­sta­ją – to wie­dział na­wet Nie­tz­sche – pust­ka i nie­skoń­czo­ny chłód12. Bez Boga je­ste­śmy zupeł­nie i bez­na­dziej­nie zda­ni na losy i przy­pad­ki świa­ta oraz udrę­ki hi­sto­rii. Bez Boga nie ist­nie­je żad­na in­stan­cja, do któ­rej moż­na by ape­lo­wać, i tym sa­mym nie ma żad­nej na­dziei na osta­tecz­ny sens i osta­tecz­ną spra­wie­dli­wość.

Świad­czy to o tym, że śmierć Boga w du­szach wie­lu lu­dzi (Frie­drich Nie­tz­sche), „nie­obec­ność Boga” (Mar­tin He­ideg­ger)13, „za­ciem­nie­nie ob­ra­zu Boga” (Mar­tin Bu­ber)14 to praw­dzi­wa i naj­więk­sza nę­dza. Jest ona jed­nym ze „zna­ków cza­su” i za­li­cza się do „naj­po­waż­niej­szych zja­wisk na­szych cza­sów”15. Bar­dzo zna­ne jest zda­nie Maxa Hor­khe­ime­ra: „Ra­to­wa­nie ab­so­lut­ne­go sen­su bez Boga jest da­rem­ne”16. The­odor W. Ad­or­no mó­wił o „nie­moż­no­ści zwąt­pie­nia”17 i pi­sał: „Fi­lo­zo­fia, je­dyna, za jaką moż­na wziąć od­po­wie­dzial­ność w ob­li­czu roz­pa­czy, była­by pró­bą trak­to­wa­nia wszyst­kich rze­czy tak, jak się przed­sta­wia­ją ze sta­no­wi­ska zba­wie­nia. Po­zna­nie nie ma in­ne­go świa­tła prócz tego, któ­re rzuca na świat zba­wie­nie: wszyst­ko inne wy­czer­puje się w na­śla­dow­czym kon­struo­wa­niu i po­zo­sta­je ka­wał­kiem tech­ni­ki”18. Mo­gli­byśmy w tym miej­scu po­wtó­rzyć za Kan­tem: twier­dzić, że czło­wiek ma ab­so­lut­ną god­ność, mo­że­my wy­łącz­nie pod wa­run­kiem, że Bóg ist­nie­je i że jest On Bo­giem li­to­ści­wym i ła­ska­wym19.

Dla Kan­ta nie był to do­wód na ist­nie­nie Boga. Jego po­stulat opie­ra się prze­cież na za­ło­że­niu, że życie ludz­kie ma być szczę­śli­we. Re­zygna­cja z tego za­ło­że­nia może pro­wa­dzić do ni­hi­li­zmu oraz – bar­dzo szyb­ko – do cynicz­nych mor­derstw i za­bójstw. Po­stulat Kan­ta za­tem, choć żad­nym do­wo­dem nie jest, wy­raź­nie wska­zuje na fakt, że przy­najm­niej pyta­nie o Boga po­zo­sta­je otwar­te. Od nie­go za­le­ży sens i brak sen­su ludz­kiej eg­zysten­cji. To jest wła­śnie po­wód, dla któ­re­go prze­sła­nie o Bogu może tak upar­cie trwać wbrew wszel­kim oświe­co­nym, a tak­że pseu­do­oświe­co­nym ar­gumen­tom20. To nie sama wia­ra w Boga się ośmie­szyła, lecz tyl­ko teo­rie na jej te­mat – teo­rie, któ­re prze­po­wia­da­ły nie­po­wstrzyma­nie po­stę­pują­cą se­kula­ryza­cję i po­wol­ne za­ni­ka­nie re­li­gii oraz twier­dzi­ły, że dla wia­ry w Boga biją już po­grze­bo­we dzwo­ny21.

Nie mu­si­my wca­le przyj­mo­wać pro­ble­ma­tycz­nej tezy o po­wro­cie re­li­gii; mamy prze­cież tak­że do czynie­nia z po­wro­tem ate­izmu22. Ale wol­no nam wy­ra­zić sło­wa za­chę­ty, aby jesz­cze raz na nowo roz­myślać o Bogu. Przy tym nie cho­dzi wy­łącz­nie o pyta­nie „Czy Bóg ist­nie­je?”, nie­za­leż­nie od tego, jak jest ono istot­ne. Tu cho­dzi o ła­ska­we­go Boga, o Boga, któ­ry jest „bo­ga­ty w mi­ło­sier­dzie” (Ef 2,4), któ­ry nas po­cie­sza, abyśmy i my mo­gli po­cie­szać in­nych (2 Kor 1,3n). W błęd­nym kole zła na­dzie­ją na nowy po­czą­tek może być dla nas wy­łącz­nie na­dzie­ja na ła­ska­we­go, mi­ło­sier­ne­go, a jed­no­cze­śnie wszech­mo­gą­ce­go Boga, któ­ry ma moc dać wszyst­kie­mu nowy po­czą­tek i może ob­da­rzyć wszyst­kich od­wa­gą, abyśmy mie­li na­dzie­ję wbrew wszel­kiej na­dziei oraz siłę, by za­cząć od nowa. Cho­dzi za­tem o żywe­go Boga, któ­ry ożywia zmar­łych i któ­ry na ko­niec otrze z oczu wszel­ką łzę i wszyst­ko uczyni no­wym (Ap 21,4n).

Świę­ty Au­gustyn, wy­bit­ny Oj­ciec za­chod­nie­go Ko­ścio­ła, miał – jak sam pi­sał – w szcze­gól­ny spo­sób do­świad­czyć mi­ło­sier­dzia i bli­sko­ści Boga w życiu wte­dy, kie­dy czuł, że naj­bar­dziej się od Nie­go od­da­lił. W swo­ich Wy­zna­niach na­pi­sał: „To­bie cześć, To­bie chwa­ła, źró­dło mi­ło­sier­dzia! W mia­rę jak się po­głę­bia­ła moja nie­do­la, Ty byłeś co­raz bli­żej mnie”23. I do­dał: „Prze­mil­czeć Two­ją chwa­łę mogą tyl­ko ci, któ­rzy nie roz­wa­ża­ją Twe­go mi­ło­sier­dzia”24. Rze­czywi­ście, mu­sie­li­byśmy mil­czeć o Bogu, gdybyśmy wo­bec tak wiel­kiej cie­le­snej i du­cho­wej nę­dzy nie wie­dzie­li, jak na nowo gło­sić prze­sła­nie o Bo­żym mi­ło­sier­dziu. Pyta­nie o ła­ska­we­go Boga oraz o ła­ska­we­go czło­wie­ka, po wszyst­kich tych okrop­nych wy­da­rze­niach XX stule­cia, jak rów­nież mło­de­go jesz­cze XXI wie­ku, jest dzi­siaj kwe­stią bar­dziej na­glą­cą niż kie­dykol­wiek.

2. Mi­ło­sier­dzie – fun­da­men­tal­ne za­gad­nie­nie na XXI wiek

Dwaj pa­pie­że drugiej po­ło­wy XX wie­ku ja­sno do­strze­ga­li zna­ki cza­su i wzywa­li, aby kwe­stię mi­ło­sier­dzia na nowo po­sta­wić w cen­trum na­uki i prak­tyki Ko­ścio­ła. Jan XXIII – Papa bu­o­no, jak z mi­ło­ścią mó­wią o nim Wło­si – jako pierw­szy pod­jął to wy­zwa­nie. Już w jego dzien­ni­ku du­cho­wym od­naj­dzie­my licz­ne głę­bo­kie prze­myśle­nia na te­mat Bo­że­go mi­ło­sier­dzia. Dla Jana XXIII sta­no­wi ono naj­pięk­niej­sze imię i naj­pięk­niej­szy ty­tuł Boga, zaś na­sza mi­zer­ność jest tro­nem Bo­że­go mi­ło­sier­dzia25. Pi­sząc o tym, pa­pież cytuje Psalm 89: „Mi­se­ri­cor­dias Do­mi­ni in aeter­num can­ta­bo”26.

Dla­te­go sło­wa Jana XIII, któ­re wy­po­wie­dział 11 paź­dzier­ni­ka 1962 roku w prze­mó­wie­niu na otwar­cie So­bo­ru Wa­tykań­skie­go II, były wy­ra­zem jego we­wnętrz­ne­go prze­ko­na­nia – już wcze­śniej doj­rza­łe­go – oraz oso­bi­stym życze­niem: nie cho­dzi o to, aby so­bór je­dynie po­wta­rzał prze­ka­za­ną mu na­ukę Ko­ścio­ła. Na­uka ta jest – jak mó­wił pa­pież – do­brze zna­na i nie­zmien­na. Ko­ściół „sta­le prze­ciw­sta­wiał się błę­dom świa­ta”. „Wie­lo­krot­nie na­wet po­tę­piał je z naj­więk­szą su­ro­wo­ścią. Dzi­siaj jed­nak­że Ob­lu­bie­ni­ca Chrystusa woli po­sługi­wać się ra­czej le­kar­stwem mi­ło­sier­dzia ani­że­li su­ro­wo­ścią”27.

Tym sa­mym zo­stał za­sy­gna­li­zo­wa­ny zupeł­nie nowy ton, któ­ry wie­lu skło­nił do słucha­nia. W trak­cie so­bo­ru ton ten oka­zał się bar­dzo skutecz­ny. We wszyst­kich 16 do­kumen­tach so­bo­ro­wych, po­dob­nie jak w pa­pie­skim prze­mó­wie­niu, nie zre­zygno­wa­no ani nie zmie­nio­no ni­cze­go z do­tych­cza­so­wej na­uki Ko­ścio­ła. W do­kumen­tach tych nie ze­rwa­no z tra­dycją Ko­ścio­ła. Za­brzmiał w nich jed­nak zupeł­nie nowy ton i za­ini­cjo­wa­ny zo­stał nowy styl w prze­po­wia­da­niu i w życiu Ko­ścio­ła. Po­dob­nie jak w wy­po­wie­dziach pa­pie­ża, rów­nież w do­kumen­tach so­bo­ro­wych do­strze­żo­no zwią­zek mię­dzy mi­ło­sier­dziem a praw­dą28. Jan XXIII scha­rak­te­ryzo­wał ten nowy styl, gdy mó­wił o pa­sto­ral­nych ce­lach so­bo­ru.

Wo­kół po­ję­cia pa­sto­ral­ny to­czyło się wie­le dys­kusji, za­rów­no pod­czas sa­me­go so­bo­ru, jak i po nim, do­szło też do kil­ku nie­po­ro­zumień29. Nie wda­jąc się w tym miej­scu w fa­cho­wą dys­kusję, mo­że­my po­wie­dzieć tak: nowy styl pa­sto­ral­ny, o któ­rym mó­wił Jan XXIII, ma wie­le wspól­ne­go z tym, co w swo­im prze­mó­wie­niu na otwar­cie so­bo­ru na­zwał on le­kar­stwem mi­ło­sier­dzia. Od tego cza­su te­mat mi­ło­sier­dzia stał się za­sad­ni­czym za­gad­nie­niem, nie tyl­ko dla sa­me­go so­bo­ru, ale i dla ca­łej dusz­pa­ster­skiej prak­tyki Ko­ścio­ła po­so­bo­ro­we­go.

Pa­pież Jan Pa­weł II kon­tynuo­wał i po­głę­bił to, co roz­po­czął Jan XXIII. Te­ma­tu tego nie wy­myślił jed­nak, sie­dząc przy biur­ku w swo­im ga­bi­ne­cie. Ten pa­pież jak chyba ża­den inny po­znał hi­sto­rię cier­pie­nia swo­jej epo­ki i do­świad­czył go na wła­snej skó­rze. Do­ra­stał nie­da­le­ko obo­zu w Au­schwitz; w mło­do­ści, w pierw­szych la­tach ka­płań­stwa oraz jako bi­skup Kra­ko­wa do­świad­czał okrop­no­ści drugiej woj­ny świa­to­wej oraz dwóch brutal­nych sys­te­mów to­ta­li­tar­nych, a tak­że wie­lu cier­pień, któ­re spa­dły na jego na­ród i na nie­go sa­me­go. Ten pon­tyfi­kat zo­stał ukształ­to­wa­ny przez skut­ki za­ma­chu na życie pa­pie­ża oraz oso­bi­ste cier­pie­nie Jana Paw­ła II w ostat­nich la­tach życia. Świa­dec­two tych cier­pień było da­le­ko moc­niej­szym w wy­ra­zie ka­za­niem niż wie­le prze­mó­wień i pism. W ten spo­sób z prze­sła­nia o mi­ło­sier­dziu Jan Pa­weł II uczynił prze­wod­ni te­mat swo­je­go dłu­gie­go pon­tyfi­ka­tu. Za­pi­sał je w sztam­bu­chu Ko­ścio­ło­wi XXI wie­ku30.

Już drugą en­cykli­kę swo­je­go pon­tyfi­ka­tu, Di­ves in mi­se­ri­cor­dia (1980), po­świę­cił za­gad­nie­niu mi­ło­sier­dzia. Jej nie­miec­kie wy­da­nie otrzyma­ło pod­tytuł Der be­droh­te Mensch und die Kraft des Er­bar­mens [Za­gro­żo­ny czło­wiek a moc mi­ło­sier­dzia]31. W do­kumen­cie tym pa­pież przy­po­mi­na, że sama spra­wie­dli­wość nie wy­star­cza; bo­wiem sum­ma iu­sti­tia może być rów­nież sum­ma in­iu­sti­tia. Dla­te­go pierw­szą ka­no­ni­za­cję w trze­cim ty­siąc­le­ciu, ogło­szo­ną 30 kwiet­nia 2000 roku, świa­do­mie i pro­gra­mo­wo po­wią­zał z te­ma­tyką mi­ło­sier­dzia. W tym wła­śnie dniu ogło­szo­no świę­tą sła­bo wcze­śniej zna­ną pol­ską za­kon­ni­cę i mi­stycz­kę, Fau­stynę Ko­wal­ską († 1938). Ta pro­sta sio­stra za­kon­na w swo­ich za­pi­skach wy­kro­czyła po­nad neo­scho­la­stycz­ną teo­lo­gię i jej wy­so­ce abs­trak­cyj­ne, me­ta­fi­zycz­ne na­ucza­nie o przy­mio­tach Boga; i cał­ko­wi­cie zgod­nie z myślą Pi­sma Świę­te­go na­zwa­ła mi­ło­sier­dzie naj­więk­szym i naj­wyż­szym z przy­mio­tów Boga oraz uzna­ła je po pro­stu za ab­so­lut­ną Bożą do­sko­na­łość32. Tym sa­mym wpi­sa­ła się w dłu­gą tra­dycję ko­bie­cej mi­styki. Wy­star­czy wspo­mnieć choć­by św. Ka­ta­rzynę ze Sie­ny czy św. Te­re­sę z Li­sieux.

Pod­czas swo­jej wi­zyty w Ła­giew­ni­kach, na przed­mie­ściach Kra­ko­wa, gdzie żyła sio­stra Fau­styna, 7 czerw­ca 1997 roku pa­pież po­wie­dział, że hi­sto­ria nie­ja­ko wpi­sa­ła za­gad­nie­nie mi­ło­sier­dzia w tra­gicz­ne do­świad­cze­nie II woj­ny świa­to­wej jako szcze­gól­ne opar­cie i nie­wy­czer­pa­ne źró­dło na­dziei. To prze­sła­nie ukształ­to­wa­ło cały ob­raz pon­tyfi­ka­tu Jana Paw­ła II. W ka­za­niu pod­czas ka­no­ni­za­cji sio­stry Fau­styny pa­pież po­wie­dział, że orę­dzie o mi­ło­sier­dziu po­win­no na po­do­bień­stwo pro­mie­nia świa­tła roz­ja­śniać ludz­kie dro­gi w trze­cim ty­siąc­le­ciu. Pod­czas swo­jej ostat­niej wi­zyty w oj­czyź­nie, 17 sierp­nia 2002 roku do­ko­nał uro­czyste­go za­wie­rze­nia świa­ta Bo­że­mu mi­ło­sier­dziu. Przy tej oka­zji po­wie­rzył Ko­ścio­ło­wi za­da­nie prze­ka­zywa­nia świa­tu ognia mi­ło­sier­dzia. Za­in­spi­ro­wa­ny przez sio­strę Fau­stynę, ogło­sił pierw­szą nie­dzie­lę po Wiel­ka­no­cy, tzw. bia­łą nie­dzie­lę, nie­dzie­lą mi­ło­sier­dzia.

Wie­lu lu­dzi do­strze­gło za­tem znak Bo­żej Opatrz­no­ści w tym, że wła­śnie ten pa­pież zo­stał po­wo­ła­ny do domu Ojca w wie­czór po­prze­dza­ją­cy nie­dzie­lę mi­ło­sier­dzia, czyli 2 kwiet­nia 2005 roku. Pa­pież Be­ne­dykt XVI pod­jął tę in­ter­pre­ta­cję, ogła­sza­jąc pa­pie­ża Jana Paw­ła II bło­go­sła­wio­nym w nie­dzie­lę mi­ło­sier­dzia Bo­że­go, 1 maja 2011 roku. Już w cza­sie uro­czysto­ści po­grze­bo­wych na Pla­cu Świę­te­go Pio­tra, 8 kwiet­nia 2005 roku, kar­dynał Jó­zef Rat­zin­ger peł­nią­cy wów­czas funk­cję kar­dyna­ła dzie­ka­na pod­kre­ślił, że mi­ło­sier­dzie było głów­nym punk­tem pro­gra­mu Jana Paw­ła II i że on sam prze­jął ową myśl jako zo­bo­wią­za­nie. Po­wie­dział: „On [tzn. Jan Pa­weł II] przed­sta­wił nam ta­jem­ni­cę pas­chal­ną jako ta­jem­ni­cę Bo­że­go mi­ło­sier­dzia. W swo­jej ostat­niej książ­ce na­pi­sał: gra­ni­cą wy­zna­czo­ną złu „jest osta­tecz­nie mi­ło­sier­dzie Boże”. Jest to do­słow­ny cytat z książ­ki Pa­mięć i toż­sa­mość, któ­rą Jan Pa­weł II opubli­ko­wał za­le­d­wie kil­ka mie­się­cy przed swo­ją śmier­cią i w któ­rej raz jesz­cze pod­sumo­wał i sfor­mu­ło­wał swo­ją głów­ną myśl33.

Już w trak­cie Mszy Świę­tej otwie­ra­ją­cej kon­kla­we, 18 kwiet­nia 2005 roku, kar­dynał Rat­zin­ger po­wie­dział: „Z ra­do­ścią słucha­my za­po­wie­dzi roku mi­ło­sier­dzia: Boże mi­ło­sier­dzie kła­dzie kres złu – jak nam po­wie­dział Oj­ciec Świę­ty. Je­zus Chrystus jest uo­so­bie­niem mi­ło­sier­dzia Bo­że­go: spo­tkać Chrystusa zna­czy spo­tkać Boże mi­ło­sier­dzie. Po­słan­nic­two Chrystusa sta­ło się na­szym po­słan­nic­twem za spra­wą ka­płań­skie­go na­masz­cze­nia; je­ste­śmy po­wo­ła­ni, aby ob­wiesz­czać – nie tyl­ko sło­wa­mi, ale życiem i przez skutecz­ne zna­ki sa­kra­men­tów – „rok ła­ski Pań­skiej”.

Dla­te­go nie za­ska­kuje nas fakt, że pa­pież Be­ne­dykt XVI już w swo­jej pierw­szej en­cykli­ce Deus ca­ri­tas est (Bóg jest mi­ło­ścią) (2006) pod­jął myśl po­przed­ni­ka, do­da­jąc jej teo­lo­gicz­nej głę­bi. W en­cykli­ce Ca­ri­tas in ve­ri­ta­te (Mi­łość w praw­dzie) (2009) skon­kre­tyzo­wał ten te­mat w per­spek­tywie no­wych wy­zwań. In­a­czej niż w do­tych­cza­so­wych en­cykli­kach spo­łecz­nych, punk­tem wyj­ścia uczynił nie spra­wie­dli­wość, lecz mi­łość, któ­ra sta­no­wi głów­ną za­sa­dę chrze­ści­jań­skiej na­uki spo­łecz­nej. Tym sa­mym pa­pież po­ło­żył pod­wa­li­ny pod nową kon­cep­cję spo­łecz­nej na­uki Ko­ścio­ła i po­sta­wił nowe ak­cen­ty, aby raz jesz­cze pod­jąć te­mat mi­ło­sier­dzia w szer­szym kon­tek­ście.

A za­tem aż trzech pa­pie­ży drugiej po­ło­wy XX wie­ku i po­cząt­ku XXI wie­ku za­zna­ja­mia­ło nas z te­ma­tem mi­ło­sier­dzia. I rze­czywi­ście nie jest to te­mat mar­gi­nal­ny, lecz za­sad­ni­czy za­rów­no w Sta­rym, jak i w No­wym Te­sta­men­cie, za­gad­nie­nie dla XXI stule­cia fun­da­men­tal­ne, od­po­wiedź na zna­ki cza­su.

3. Mi­ło­sier­dzie – te­mat ka­rygod­nie za­nie­dba­ny

Sko­ro pod­kre­śla­my mi­ło­sier­dzie jako za­gad­nie­nie cen­tral­ne dla teo­lo­gii XXI wie­ku, dla ra­cjo­nal­nie uza­sad­nio­ne­go prze­ka­zu o Bogu, mu­si­my prze­śle­dzić na nowo za­sad­ni­cze zna­cze­nie prze­sła­nia o mi­ło­sier­dziu Bo­żym w świa­dec­twach Sta­re­go i No­we­go Te­sta­men­tu34. Pod­jąw­szy tę pró­bę, na­tych­miast do­ko­nuje­my zdu­mie­wa­ją­ce­go, a na­wet prze­ra­ża­ją­ce­go od­krycia: te­mat ów, dla Bi­blii cen­tral­ny, a dla współ­cze­sne­go do­świad­cze­nia rze­czywi­sto­ści ak­tual­ny, je­śli jest obec­ny w słow­ni­kach i pod­ręcz­ni­kach teo­lo­gii do­gma­tycz­nej, to je­dynie mar­gi­nal­nie. Za­rów­no w tra­dycyj­nych, jak i w now­szych pod­ręcz­ni­kach teo­lo­gii mi­ło­sier­dzie Boże oma­wia­ne jest wy­łącz­nie jako je­den z wie­lu przy­mio­tów Boga – i naj­czę­ściej krót­ko, do­pie­ro po in­nych, tych, któ­re wy­ni­ka­ją z me­ta­fi­zycz­nej isto­ty Boga. Mi­ło­sier­dzie nie zo­sta­je za­tem pod żad­nym wzglę­dem sys­te­ma­tycz­nie opra­co­wa­ne35. W now­szych pod­ręcz­ni­kach za­zwyczaj w ogó­le go nie znaj­dzie­my36, a je­śli się tam po­ja­wia, to ra­czej jako te­mat po­bocz­ny. Wy­jąt­ki od tej re­guły ist­nie­ją, jed­nak nie są w sta­nie zmie­nić ogól­ne­go wra­że­nia37.

Wy­ni­ku tego prze­glą­du nie moż­na okre­ślić in­a­czej niż jako roz­cza­ro­wują­cy, a na­wet ka­ta­stro­fal­ny. Dla­te­go na­le­ża­ło­by dziś na nowo prze­myśleć całą na­ukę o przy­mio­tach Boga i przy tej oka­zji przy­znać mi­ło­sier­dziu na­leż­ne mu miej­sce. Wspo­mnia­ny re­zul­tat nie od­da­je bo­wiem spra­wie­dli­wo­ści ani ran­dze mi­ło­sier­dzia w świa­dec­twie Pi­sma Świę­te­go, ani strasz­nym do­świad­cze­niom XX stule­cia i lę­kom zwią­za­nym z przy­szło­ścią roz­po­czyna­ją­ce­go się XXI wie­ku. W ob­li­czu znie­chę­ce­nia, bra­ku na­dziei i dez­orien­ta­cji, któ­rych do­świad­cza dziś wie­lu lu­dzi, prze­sła­nie mó­wią­ce o Bo­żym mi­ło­sier­dziu mu­sia­ło­by zo­stać za­pre­zen­to­wa­ne jako prze­sła­nie uf­no­ści i na­dziei. Pod­kre­śle­nie zna­cze­nia mi­ło­sier­dzia Bo­że­go sta­no­wi więc ogrom­ne wy­zwa­nie dla teo­lo­gii.

De­fi­cyt teo­lo­gicz­nej re­flek­sji na te­mat tego za­sad­ni­cze­go dla Bi­blii prze­sła­nia o mi­ło­sier­dziu spra­wił, że po­ję­cie to ode­szło w nie­pa­mięć i zo­sta­ło zre­du­ko­wa­ne do „mięk­kiej” dzia­łal­no­ści pa­sto­ral­nej i du­cho­wo­ści oraz do po­zba­wio­nej krwi i siły mięk­ko­ści, któ­rej bra­kuje zde­cydo­wa­nia i ja­kie­go­kol­wiek ja­sne­go pro­fi­lu, któ­rej cho­dzi je­dynie o to, aby każ­de­mu w ja­kiś spo­sób do­go­dzić. Taka mięk­ka prak­tyka może być do pew­ne­go stop­nia zro­zu­mia­ła jako re­ak­cja na nie­mi­ło­sier­nie bez­względ­ną prak­tykę le­ga­li­stycz­ną. Kie­dy jed­nak nie czuje­my w niej już nic ze wstrzą­su, jaki wy­wo­łuje spo­tka­nie ze świę­tym Bo­giem, Jego spra­wie­dli­wo­ścią i Jego są­dem, kie­dy „Tak” nie zna­czy już „Tak”, a „Nie” nie zna­czy „Nie”, zaś mi­ło­sier­dzie nie wzmac­nia wy­mo­gu spra­wie­dli­wo­ści, bo nie jest w sta­nie mu spro­stać – wów­czas mi­ło­sier­dzie sta­je się pseu­do­mi­ło­sier­dziem. Ewan­ge­lia mówi o uspra­wie­dli­wie­niu dla grzesz­ni­ka, nie dla grze­chu; dla­te­go po­win­ni­śmy mi­ło­wać grzesz­ni­ka, ale nie­na­wi­dzić grzech.

Po­wód, dla któ­re­go mi­ło­sier­dzie trak­to­wa­ne jest po ma­co­sze­mu, sta­nie się ja­sny, kie­dy prze­ko­na­my się, że w pod­ręcz­ni­kach na pierw­szym miej­scu wy­mie­nia­ne są te przy­mio­ty Boga, któ­re wy­ni­ka­ją z Jego me­ta­fi­zycz­nej isto­ty jako sa­mo­ist­ne­go aktu ist­nie­nia (ip­sum esse sub­si­stens): nie­zło­żo­ność, nie­skoń­czo­ność, wiecz­ność, wszech­obec­ność, wszech­wie­dza, wszech­moc itd. Me­ta­fi­zycz­ne­go okre­śle­nia isto­ty Boga, któ­re cha­rak­te­ryzo­wa­ło całą teo­lo­gicz­ną tra­dycję od naj­wcze­śniej­szych dzie­jów Ko­ścio­ła, nie po­win­no się w żad­nym wy­pad­ku po­da­wać w wąt­pli­wość; jego słusz­no­ścią i gra­ni­ca­mi jesz­cze się tu zaj­mie­my38. W tej chwi­li chciał­bym je­dynie wska­zać na fakt, że po­śród me­ta­fi­zycz­nych przy­mio­tów Boga nie ma miej­sca dla mi­ło­sier­dzia, któ­re wy­ni­ka prze­cież nie z isto­ty me­ta­fi­zycz­nej, lecz z hi­sto­rycz­nej ofia­ry sa­me­go Boga; rów­nie mało miej­sca jest tam rów­nież dla świę­to­ści i gnie­wu Boga, czyli Jego opo­ru wo­bec zła. Za­tem fakt, że mi­ło­sier­dzie po­pa­dło w za­po­mnie­nie, nie sta­no­wi je­dynie mar­gi­nal­ne­go pro­ble­mu na­uki o Bogu. Sta­wia nas to ra­czej wo­bec za­sad­ni­cze­go pro­ble­mu okre­śla­nia isto­ty i przy­mio­tów Boga w ogó­le oraz przed ko­niecz­no­ścią nada­nia no­we­go kie­run­ku do­gma­tyce.

Tra­dycyj­ny me­ta­fi­zycz­ny punkt wyj­ścia teo­lo­gii ro­dzi ko­lej­ny pro­blem dla na­uki o mi­ło­sier­dziu Bo­żym. Je­śli mia­no­wi­cie Bóg jest sam w so­bie ist­nie­niem, to z tej ab­so­lut­nej peł­ni ist­nie­nia wy­ni­ka ab­so­lut­na do­sko­na­łość isto­ty Boga, któ­ra – sko­ro cier­pie­nie musi być poj­mo­wa­ne jako wada – obej­mu­je nie­moż­ność cier­pie­nia Boga (ἀπάθεια). Tak oto do­gma­tyka, przy­jąw­szy me­ta­fi­zykę za punkt wyj­ścia, mia­ła trud­no­ści z mó­wie­niem o współ­czują­cym Bogu39. Mu­sia­ła wy­klu­czyć, że Bóg w sen­sie pa­syw­nym cier­pi wraz ze swo­im stwo­rze­niem (pati); mo­gła mó­wić o współ­czuciu i mi­ło­sier­dziu wy­łącz­nie w zna­cze­niu ak­tyw­nym: Bóg sprze­ci­wia się cier­pie­niu swo­je­go stwo­rze­nia i sta­ra się mu za­ra­dzić40. Pyta­nie, któ­re wciąż po­zo­sta­je otwar­te, brzmi: Czy tym sa­mym uda­ło się spro­stać bi­blij­ne­mu ro­zu­mie­niu Boga, któ­ry cier­pi ze swo­im stwo­rze­niem i któ­ry, jako mi­se­ri­cors, ma ser­ce (cor) u ubo­gich i dla ubo­gich (mi­se­ri)41? Czy Bóg uka­za­ny jako apa­tycz­ny może rze­czywi­ście wzbu­dzić sym­pa­tię?

Ze wzglę­dów pa­sto­ral­nych oka­za­ło się to ka­ta­stro­fą. Tak abs­trak­cyj­nie po­myśla­ne­go Boga więk­szość lu­dzi po­strze­ga bo­wiem jako bar­dzo od­le­głe­go od ich oso­bi­stej sy­tua­cji; jak­by miał On bar­dzo nie­wie­le wspól­ne­go – albo i nic – z sy­tua­cją na świe­cie, w któ­rym nie­mal co­dzien­nie po­ja­wia­ją się strasz­ne wia­do­mo­ści, a wie­lu lu­dzi od­czuwa strach przed przy­szło­ścią. Ten roz­dź­więk po­mię­dzy do­świad­cze­niem rze­czywi­sto­ści a gło­szo­ną wia­rą ma ka­ta­stro­fal­ne skut­ki. Prze­sła­nie o Bogu, któ­ry nie od­czuwa cier­pie­nia, jest bo­wiem jed­nym z po­wo­dów, dla któ­rych Bóg stał się wie­lu lu­dziom obcy, a w koń­cu obo­jęt­ny.

Wresz­cie na grun­cie me­ta­fi­zycz­ne­go ro­zu­mie­nia Boga te­mat mi­ło­sier­dzia w pod­ręcz­ni­kach mógł być oma­wia­ny wy­łącz­nie w kon­tek­ście kwe­stii spra­wie­dli­wo­ści Bo­żej, i to spra­wie­dli­wo­ści ro­zu­mia­nej zgod­nie z an­tycz­ną fi­lo­zo­fią, a mia­no­wi­cie: za­gwa­ran­to­wać każ­de­mu to, co mu się na­le­ży (suum cu­i­que). Jej ele­men­ta­mi były spra­wie­dli­wość praw­na (iu­sti­tia le­ga­lis), spra­wie­dli­wość roz­dziel­cza (iu­sti­tia di­stri­bu­ti­va) oraz spra­wie­dli­wość na­gro­dy i kary (iu­sti­tia vin­di­ca­ti­va). Na pod­sta­wie wła­snej spra­wie­dli­wo­ści na­gro­dy i kary Bóg na­gra­dza do­brych i ka­rze złych. To zro­dzi­ło pyta­nie: W jaki spo­sób moż­na po­go­dzić mi­ło­sier­dzie Boże ze spra­wie­dli­wo­ścią na­gro­dy i kary? Jak da się po­go­dzić z Bożą spra­wie­dli­wo­ścią fakt, że Bóg jest mi­ło­sier­ny i nie ka­rze grzesz­ni­ków? Od­po­wiedź brzmia­ła: Bóg oka­zuje mi­ło­sier­dzie grzesz­ni­kom, któ­rzy pra­gną na­wró­ce­nia i oka­zują skruchę, ale ka­rze tych, któ­rzy nie ża­łują swo­ich złych czynów i nie na­wra­ca­ją się. Ta od­po­wiedź wy­da­je się sen­sow­na, kie­dy za nad­rzęd­ny punkt wyj­ścia uzna się spra­wie­dli­wość na­gro­dy i kary – i jej pod­po­rząd­kuje się mi­ło­sier­dzie jako swe­go ro­dza­ju ca­sus owej spra­wie­dli­wo­ści.

Wy­obra­że­nie ka­rzą­ce­go i mści­we­go Boga spra­wi­ło, że wie­lu lu­dzi za­czę­ło się oba­wiać o swo­je wiecz­ne zba­wie­nie. Naj­bar­dziej zna­ny i brze­mien­ny w skut­ki – z punk­tu wi­dze­nia hi­sto­rii Ko­ścio­ła – jest przy­kład mło­de­go Mar­ci­na Lu­tra, któ­re­mu pyta­nie „Jak zyskam so­bie ła­ska­we­go Boga?” przez dłu­gi czas spę­dza­ło sen z po­wiek, aż w koń­cu prze­ko­nał się, że w ro­zu­mie­niu Bi­blii spra­wie­dli­wość Boża nie jest spra­wie­dli­wo­ścią ka­rzą­cą, lecz spra­wie­dli­wo­ścią od­da­ją­cą słusz­ność, i tym sa­mym jest Jego mi­ło­sier­dziem. I to wła­śnie do­pro­wa­dzi­ło do roz­ła­mu w Ko­ście­le w XVI stule­ciu. Re­la­cja po­mię­dzy spra­wie­dli­wo­ścią a mi­ło­sier­dziem sta­ła się za­tem kwe­stią de­cydu­ją­cą o lo­sach za­chod­niej teo­lo­gii42.

Trwa­ło to do XX wie­ku, aż wresz­cie lu­te­ra­nie i ka­to­li­cy zdo­ła­li wy­pra­co­wać fun­da­men­tal­ny kon­sen­sus w kwe­stii uspra­wie­dli­wie­nia grzesz­ni­ka43. Sta­ło się to moż­li­we wy­łącz­nie dla­te­go, że wspól­nie od­kryli­śmy, iż Boża spra­wie­dli­wość jest Jego mi­ło­sier­dziem. Jed­nak z owej jed­no­myśl­no­ści co do na­uki o uspra­wie­dli­wie­niu nie wy­cią­gnę­li­śmy do­tąd kon­se­kwen­cji dla do­gma­tyki oraz dla no­we­go spo­so­bu mó­wie­nia o wy­zwa­la­ją­cym i od­da­ją­cym spra­wie­dli­wość Bogu. Gdy za­tem mó­wi­my o no­wej ewan­ge­li­za­cji, mamy do czynie­nia z za­sad­ni­czym wspól­nym wy­zwa­niem.

Za­da­nie, przed któ­rym sto­imy, to po­now­ne wy­do­bycie mi­ło­sier­dzia z cie­nia, w któ­ry we­pchnę­ła je tra­dycyj­na teo­lo­gia. Nie wol­no nam przy tym ule­gać ba­nal­ne­mu i ba­ga­te­li­zują­ce­mu wy­obra­że­niu „ko­cha­nej Bozi”, któ­re czyni z Boga do­bro­tli­we­go kum­pla i nie trak­tuje już po­waż­nie Bo­żej świę­to­ści. Mi­ło­sier­dzie musi być poj­mo­wa­ne jako wła­ści­wa Bogu spra­wie­dli­wość i jako Jego świę­tość. Wy­łącz­nie w ten spo­sób uda nam się na nowo roz­świe­tlić ob­raz ła­ska­we­go i mi­ło­sier­ne­go Ojca, jaki ob­ja­wił nam Je­zus. Moż­na rów­nież po­wie­dzieć: na­szym za­da­niem jest na­szki­co­wa­nie wi­ze­run­ku sym­pa­tycz­ne­go Boga. W ob­li­czu ide­olo­gicz­nych de­for­ma­cji Jego wi­ze­run­ku jest to dzi­siaj szcze­gól­nie ko­niecz­ne.

4. Mi­ło­sier­dzie ide­olo­gicz­nie po­dej­rza­ne

Mi­ło­sier­dzie nie jest pro­ble­mem wy­łącz­nie teo­lo­gicz­nym; w kon­fron­ta­cji z no­wo­cze­sną ide­olo­gią sta­no­wi ono rów­nież pro­blem spo­łecz­ny. Spo­tyka­my go przede wszyst­kim u Ka­ro­la Mark­sa i w mark­si­zmie. Marks na­zwał re­li­gię „ogól­ną ra­cją bytu i po­cie­sze­niem” świa­ta. Re­li­gij­na nę­dza była dla nie­go wy­ra­zem rze­czywi­stej nę­dzy, a jed­no­cze­śnie pro­te­stem prze­ciw nę­dzy rze­czywi­stej. „Re­li­gia jest wes­tchnie­niem uci­śnio­ne­go stwo­rze­nia, ser­cem nie­czułe­go świa­ta, jest du­szą bez­dusz­nych sto­sun­ków. Re­li­gia jest opium ludu”44.

To zda­nie, wie­lo­krot­nie cyto­wa­ne, czę­sto bywa in­ter­pre­to­wa­ne jed­no­stron­nie, jako krytycz­ne wo­bec re­li­gii. Tym­cza­sem w od­nie­sie­niu do re­li­gii nie jest ono wy­łącz­nie ne­ga­tyw­ne; uzna­je prze­cież w re­li­gii upraw­nio­ny mo­ment pro­te­stu: re­li­gia jako pro­test prze­ciw­ko nę­dzy, nie­spra­wie­dli­wo­ści oraz koł­tuń­skie­mu sa­mo­za­do­wo­le­niu. Marks wy­ra­ża jed­nak prze­ko­na­nie, że ten pro­test w re­li­gii był po­mysłem ide­olo­gicz­nie chybio­nym, po pro­stu zwo­dził obiet­ni­ca­mi i pro­wa­dził do fał­szywej po­wierz­chow­no­ści w trak­to­wa­niu świa­ta. Szcze­rze mó­wiąc, nie da się za­prze­czyć, że ide­olo­gicz­ne nad­użycia wzglę­dem re­li­gii zda­rza­ły się i wciąż jesz­cze się zda­rza­ją.

Ta­kie nad­użycia nie mogą jed­nak być pre­tek­stem, by apro­ba­tę re­li­gij­nej po­cie­chy uznać wy­łącz­nie za ide­olo­gię. Była­by to nowa nie­spra­wie­dli­wość wo­bec lu­dzi, któ­rzy po­padł­szy w ta­ra­pa­ty, w re­li­gii po­szuki­wa­li po­mo­cy i dzię­ki niej od­na­leź­li siły, by ra­dzić so­bie z życiem na tym świe­cie. Prze­cież w imię re­li­gii i mi­ło­sier­dzia bar­dzo czę­sto pro­te­sto­wa­no prze­ciw­ko nie­spra­wie­dli­wo­ści i prze­mo­cy oraz po­dej­mo­wa­no wzmo­żo­ne dzia­ła­nia [im za­po­bie­ga­ją­ce]. Do­wo­dem na praw­dzi­wość tej tezy jest chrze­ści­jań­ski ruch spo­łecz­ny, ist­nie­ją­cy już w cza­sach Ka­ro­la Mark­sa45.

Pró­ba zni­we­lo­wa­nia wszel­kiej krzyw­dy i cier­pie­nia przy użyciu prze­mo­cy, jaką pod­jął ide­olo­gicz­ny i to­ta­li­tar­ny ko­mu­nizm – bo­le­śnie tego do­świad­czyli­śmy – nie tyl­ko oka­za­ła się nie­skutecz­na, ale co wię­cej, wła­śnie ona przy­nio­sła nie­wy­po­wie­dzia­ne wprost krzyw­dy i cier­pie­nia mi­lio­nom lu­dzi. Ist­nie­ją wstrzą­sa­ją­ce świa­dec­twa, do ja­kiej ludz­kiej nę­dzy i bez­na­dziej­no­ści do­pro­wa­dził świat bez mi­ło­sier­dzia, po­zba­wio­ny Boga i ła­ski, w sta­li­now­skim ko­mu­ni­zmie. W nim mia­ła­by się li­czyć wy­łącz­nie spra­wie­dli­wość, nie zaś mi­ło­sier­dzie, któ­re uwa­ża­no za prze­sta­rza­łą war­tość miesz­czań­ską. I wła­śnie wo­bec cał­ko­wi­te­go bra­ku mi­ło­sier­dzia dało się słyszeć wo­ła­nie o mi­ło­sier­dzie46.

Krytykę współ­czucia i mi­ło­sier­dzia zupeł­nie inną niż w mark­si­zmie od­naj­dzie­my u Fryde­ryka Nie­tz­sche­go. Prze­ciw­sta­wiał on ro­zum­ne­mu spo­so­bo­wi myśle­nia, zwa­ne­mu przez nie­go apol­liń­skim, myśle­nie dio­ni­zyj­skie, czyli myśle­nie twór­cze, któ­re wy­kra­cza­ło poza wszel­kie for­my oraz było sta­nem upo­je­nia życiem. Przyj­mu­jąc dio­ni­zyj­ską apo­te­ozę życia, we współ­czuciu do­strze­gał on po­mno­że­nie cier­pie­nia. Mi­ło­sier­dzie, zda­niem Nie­tz­sche­go, to nie al­truizm, lecz wy­ra­fi­no­wa­na for­ma ego­izmu i sa­mo­za­do­wo­le­nia – jako że czło­wiek mi­ło­sier­ny z wy­nio­sło­ścią pra­gnie po­ka­zać ubo­gim wła­sną prze­wa­gę i dać im ją od­czuć47. W swo­im głów­nym dzie­le Tako rze­cze Za­ra­tustra Nie­tz­sche przed­sta­wia nie­ja­ko kon­tre­wan­ge­lię wo­bec Ewan­ge­lii chrze­ści­jań­skiej, gło­szą­cej mi­ło­sier­dzie: „Bóg nie żyje; współ­czucie dla czło­wie­ka przy­pra­wi­ło Boga o śmierć”. Dzię­ki śmier­ci Boga zna­la­zło się miej­sce dla nad­czło­wie­ka i jego woli wła­dzy. Dla­te­go Nie­tz­sche może stwier­dzić w an­ty­te­zie Ka­za­nia na Gó­rze: „Za­praw­dę, nie zno­szę ja tych mi­ło­sier­nych”. „Zaś twór­cy wszyscy twar­dzi są”48. Osta­tecz­nie więc Nie­tz­sche sta­wia Dio­ni­zo­sa w opo­zycji do Ukrzyżo­wa­ne­go Chrystusa49.

W eli­tar­nych szko­łach na­ro­do­wo­so­cja­li­stycz­nych li­czyły się – niech po­zo­sta­nie kwe­stią otwar­tą, czy używa­no ich zgod­nie z sen­sem, czy też sens ra­czej prze­krę­ca­no – sło­wa Nie­tz­sche­go „Chwa­ła wszyst­kie­mu, co twar­dym czyni!”50. Sło­wa Nie­tz­sche­go mó­wią­ce o mo­ral­no­ści pa­nów51 oraz o ra­sie pa­nów52 mają bar­dzo złe na­stęp­stwa. Kon­se­kwen­cją na­ro­do­wo­so­cja­li­stycz­nej ide­olo­gii była po­gar­da dla lu­dzi. Dla­te­go dzi­siaj nikt już nie chce na­wet używać wy­ra­żeń ta­kich jak „rasa pa­nów”. Nie zna­czy to, że brak mi­ło­sier­dzia nie za­zna­cza się rów­nież bar­dzo czę­sto w spo­łe­czeń­stwach za­chod­nich. Wro­gość wzglę­dem ob­cych po­łą­czo­na z aro­gan­cją wo­bec in­nych kul­tur nie­ste­ty nadal ist­nie­ją.

Do tego do­cho­dzą wciąż żywe w na­szym spo­łe­czeń­stwie ten­den­cje dar­wi­ni­stycz­ne; w nich obo­wią­zuje pra­wo sil­niej­sze­go oraz bez­względ­ne for­so­wa­nie wła­snych ego­istycz­nych in­te­re­sów. Ci, któ­rzy nie po­tra­fią do­trzymać in­nym kro­ku, ła­two wpa­da­ją pod koła lub mię­dzy młyń­skie ka­mie­nie. Glo­ba­li­za­cyj­ny pęd go­spo­dar­ki oraz ryn­ków fi­nan­so­wych wy­zwo­lił nie­kon­tro­lo­wa­ne siły: wo­bec żą­dzy pie­nią­dza za­rów­no jed­nost­ki, jak i całe na­ro­dy sta­ły się bez­li­to­sną igrasz­ką53.

Zna­mien­ny jest fakt, że sło­wa ta­kie jak mi­ło­sier­dzie i współ­czucie w du­żej mie­rze wy­szły z mody; w uszach wie­lu brzmią sen­tymen­tal­nie. Zużyły się i wy­glą­da­ją na sta­re i po­kryte kurzem. Stoi za tym taka oto po­sta­wa: kto nie pod­da się obo­wią­zują­cym re­gułom gry spo­łe­czeń­stwa sil­nych, zdro­wych, od­no­szą­cych suk­ce­sy i nie bę­dzie po­tra­fił się w nim od­na­leźć, kto za­tem trzyma się bło­go­sła­wieństw z Ka­za­nia na Gó­rze, któ­re prze­cież kwe­stio­nują ten po­rzą­dek i wręcz sta­wia­ją go na gło­wie, ten trak­to­wa­ny jest jako na­iw­ny i nie na miej­scu, ten jest wy­śmie­wa­ny ni­czym ksią­żę Mysz­kin z po­wie­ści Do­sto­jew­skie­go Idio­ta. Prze­cież sło­wu współ­czucie tak czę­sto nada­wa­no ne­ga­tyw­ną, nie­mal cynicz­ną nutę54. Wy­da­je się za­tem, że w na­szym spo­łe­czeń­stwie spra­wa współ­czucia i mi­ło­sier­dzia nie mie­wa się naj­le­piej. Na całe szczę­ście nie bra­kuje dzia­łań prze­ciw­nych.

5. Em­pa­tia i com­pas­sion jako nowe po­dej­ście

Dzi­siaj wo­ła­nie o współ­czucie i mi­ło­sier­dzie w żad­nym ra­zie nie za­mil­kło; a na­wet jesz­cze się na­si­li­ło. Sło­wa współ­czucie i mi­ło­sier­dzie mogą brzmieć prze­sta­rza­le, jed­nak na­sta­wie­nia i po­sta­wy, któ­re wy­ra­ża­ją, nie stra­ci­ły na ak­tual­no­ści. Zim­na krew biu­ro­kra­tycz­nie zor­ga­ni­zo­wa­nej na­ro­do­wo­so­cja­li­stycz­nej po­li­tyki za­gła­dy nadal wy­trą­ca nas z rów­no­wa­gi i prze­ra­ża, po­dob­nie jak zo­bo­jęt­nie­nie i ozię­błość, po­wszech­ne w zin­dywi­du­a­li­zo­wa­nym świe­cie, oraz eska­la­cja prze­mo­cy wśród mło­dych lu­dzi, któ­rzy bez­sen­sow­nie biją, ko­pią i tor­turują in­nych, a przy tym ryzykują też wła­snym życiem. Klę­ski żywio­ło­we i klę­ski gło­du wy­wo­łują nie­ustan­nie im­po­nują­cą falę współ­czucia i go­to­wo­ści do nie­sie­nia po­mo­cy. Nie na­le­ży jed­nak za­po­mi­nać o go­to­wo­ści do po­mo­cy w krę­gu ro­dzi­ny, są­sia­dów i oko­licz­nej spo­łecz­no­ści – ta po­zo­sta­je zwykle nie­zau­wa­żo­na i rzad­ko spo­tyka się z publicz­nym uzna­niem. Współ­czucie i mi­ło­sier­dzie nie sta­ły się nam, dzię­ki Bogu, zupeł­nie obce i nie za­gubi­li­śmy ich cał­ko­wi­cie.

Współ­czucie – lub jak wo­li­my mó­wić: em­pa­tia (zro­zu­mie­nie po­przez wczuwa­nie się w czyjeś po­ło­że­nie) – sta­ło się no­wym i istot­nym pa­ra­dyg­ma­tem we współ­cze­snej psy­cho­lo­gii i psy­cho­te­ra­pii, w pe­da­go­gi­ce, so­cjo­lo­gii oraz dusz­pa­ster­stwie55. Wczuwa­nie się w sy­tua­cję, w świat uczuć drugiej oso­by, jej myśli i co­dzien­ne­go życia, wej­ście w jej po­ło­że­nie, aby zro­zu­mieć jej spo­sób myśle­nia i dzia­ła­nia, uzna­wa­ne jest dzi­siaj po­wszech­nie za wa­runek uda­nych re­la­cji mię­dzyludz­kich oraz za do­wód praw­dzi­we­go czło­wie­czeń­stwa. Wczuwa­nie się w świat uczuć, myśli i co­dzien­ne­go życia in­nej kul­tury czy in­ne­go na­ro­du sta­no­wi pod­sta­wo­wy wa­runek mię­dzykul­turo­we­go spo­tka­nia, po­ko­jo­we­go współ­ist­nie­nia oraz współ­dzia­ła­nia po­mię­dzy re­li­gia­mi i kul­tura­mi, jak rów­nież służy spra­wie po­ko­ju, po­li­tyki i dy­plo­ma­cji.

Nie­któ­rzy za­miast mó­wić o em­pa­tii, wolą sto­so­wać okre­śle­nie po­cho­dzą­ce z no­wo­cze­sne­go za­me­ryka­ni­zo­wa­ne­go ję­zyka, czyli com­pas­sion. I tak sło­wo com­pas­sion sta­ło się na­zwą dzie­ła po­mo­cy dzie­ciom, któ­re po­szukuje dar­czyń­ców dla dzie­ci cier­pią­cych nę­dzę na ca­łym świe­cie i po­ma­ga w prze­zwycię­że­niu bie­dy, aby dziec­ko, któ­re dzie­ło to wzię­ło pod opie­kę, mo­gło mieć do­bre per­spek­tywy na przy­szłość. Z cza­sem na­zwę com­pas­sion przy­jął rów­nież pro­jekt wy­cho­waw­czy i edu­ka­cyj­ny, któ­ry ma uczyć spo­łecz­nej wie­dzy, spo­łecz­nych kom­pe­ten­cji oraz spo­łecz­nej od­po­wie­dzial­no­ści56. Ist­nie­je tak­że Char­ter for Com­pas­sion [Kar­ta Współ­czucia], któ­rej szcze­gól­ne­go wspar­cia udzie­la Ka­ren Arm­strong. To, co spra­wia­ło wra­że­nie prze­sta­rza­łe­go, po­wró­ci­ło więc pod nową na­zwą i w no­wej for­mie.

Teo­lo­gia pod­chwyci­ła tę in­ten­cję i pod­ję­ła pró­bę uczynie­nia jej owoc­ną pod wzglę­dem teo­lo­gicz­nym. Jo­hann Bap­tist Metz ogło­sił com­pas­sion świa­to­wym pro­gra­mem chrze­ści­jań­stwa w epo­ce plu­ra­li­zmu re­li­gii i kul­tur57. Już w swo­ich wcze­śniej­szych publi­ka­cjach sta­wiał w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia pyta­nie o Boga z per­spek­tywy do­świad­czeń nie­spra­wie­dli­wo­ści i cier­pie­nia oraz żą­dał teo­lo­gii wraż­li­wej na krzyw­dy i teo­dyceę58.

Oczywi­ście nie cho­dzi tutaj po pro­stu o sen­tymen­tal­ne współ­czucie i, że tak po­wiem, mi­ło­sier­dzie bez­zęb­ne. Sło­wa com­pas­sion nie na­le­ży ro­zu­mieć wy­łącz­nie jako li­to­ści­we­go za­cho­wa­nia; trze­ba w nim do­strzec tak­że sło­wo pas­sion i peł­ne pa­sji za­cho­wa­nie w ob­li­czu pa­nują­cych w na­szym świe­cie nie­słycha­nie wprost nie­spra­wie­dli­wych sto­sun­ków, jak rów­nież wo­ła­nie o spra­wie­dli­wość. Wy­raź­nie słychać je już u pro­ro­ków Sta­re­go Te­sta­men­tu, po­wra­ca ono u ostat­nie­go z pro­ro­ków, Jana Chrzci­cie­la, a wresz­cie u sa­me­go Je­zusa. Nie wol­no nam też za­po­mi­nać o licz­nych moc­nych sło­wach Sta­re­go i No­we­go Te­sta­men­tu, nie mo­że­my ich ba­ga­te­li­zo­wać ze wzglę­du na źle po­ję­te mi­ło­sier­dzie ani roz­mięk­czać jed­no­znacz­nych i zo­bo­wią­zują­cych bi­blij­nych żą­dań do­tyczą­cych spra­wie­dli­wo­ści.

Jed­nak au­to­rzy bi­blij­ni wie­dzą rów­nież, że do­sko­na­ła spra­wie­dli­wość na tym świe­cie jest nie­osią­gal­na. Dla­te­go na nie­usuwal­ność nie­spra­wie­dli­wych sto­sun­ków w świe­cie od­po­wia­da­ją sło­wa­mi o escha­to­lo­gicz­nej na­dziei na spra­wie­dli­wość Bożą. A wo­ła­nie o mi­ło­sier­dzie przed­kła­da­ją nad wo­ła­nie o spra­wie­dli­wość. Bi­blia poj­mu­je mi­ło­sier­dzie jako wła­ści­wą Bogu spra­wie­dli­wość. Jest ono ser­cem bi­blij­ne­go prze­sła­nia; wyż­szą for­mą spra­wie­dli­wo­ści, nie niż­szą. Sta­ry Te­sta­ment mówi, że Bóg jest Bo­giem ła­ska­wym i mi­ło­sier­nym (Wj 34,6; Ps 86,15 i in.), zaś Nowy Te­sta­ment na­zywa Go „Oj­cem mi­ło­sier­dzia i Bo­giem wszel­kiej po­cie­chy” (2 Kor 1,3; por. Ef 2,4).

Rów­nież dzi­siaj spo­tyka­my rze­sze lu­dzi, dla któ­rych w sy­tua­cjach po ludz­ku bez­na­dziej­nych, w przy­pad­ku nie­za­wi­nio­nych ka­ta­strof, nisz­czyciel­skich trzę­sień zie­mi, tsuna­mi lub oso­bi­stych tra­ge­dii lo­so­wych – wo­ła­nie o zmi­ło­wa­nie jest ostat­nią po­cie­chą i ostat­nim opar­ciem. Nie­ustan­nie mo­że­my do­świad­czać tego, że na­wet lu­dzie, któ­rzy nie uczęsz­cza­ją re­gular­nie do ko­ścio­ła, w ta­kich sy­tua­cjach spon­ta­nicz­nie od­naj­du­ją ra­tunek w mo­dli­twie. Wy­star­czy po­myśleć o nie­zli­czo­nych lu­dziach, któ­rzy zno­szą cięż­kie cho­ro­by lub wpa­dli po uszy w dłu­gi; zwykle je­dyną po­cie­chą, jaka im po­zo­sta­ła, jest świa­do­mość, że Bóg jest ła­ska­wy i mi­ło­sier­ny. Żywią na­dzie­ję, że On osta­tecz­nie po­ło­ży kres ca­łe­mu temu bez­na­dziej­ne­mu splo­to­wi losu i winy, nie­spra­wie­dli­wo­ści i kłam­stwa; że Bóg, któ­ry wi­dzi ukrytą głę­bię ludz­kie­go ser­ca i zna wszyst­kie jego po­rywy, bę­dzie ła­ska­wym sę­dzią. Dla­te­go wie­lu po­wta­rza wciąż przy­wo­ływa­ne w wie­lu pie­śniach ko­ściel­nych oraz na po­cząt­ku każ­dej Mszy Świę­tej sło­wa „Kyrie ele­ison”, jak rów­nież po­pular­ną w pra­wo­sław­nej tra­dycji i ostat­nio co­raz bar­dziej ce­nio­ną tak­że w za­chod­nim Ko­ście­le mo­dli­twę: „Pa­nie Jezu Chryste, Synu Boga żywe­go, zmi­łuj się nade mną”. Kto mógł­by po­wie­dzieć, że nie po­trze­bu­je o to pro­sić?

Nie cho­dzi tu za­tem wy­łącz­nie o etycz­ne i spo­łecz­ne kon­se­kwen­cje prze­sła­nia o mi­ło­sier­dziu; przede wszyst­kim idzie tu o prze­sła­nie mó­wią­ce o Bogu i Jego mi­ło­sier­dziu, a do­pie­ro na drugim miej­scu o wy­ni­ka­ją­ce z nie­go przy­ka­za­nie. Mó­wie­nie o em­pa­tii i com­pas­sion może sta­no­wić punkt wyj­ścia dla teo­lo­gicz­nej re­flek­sji nad tym za­gad­nie­niem. Krzyw­da i cier­pie­nie są bo­wiem rów­nie sta­re jak sama ludz­kość; są one uni­wer­sal­nym do­świad­cze­niem ludz­ko­ści. Wszyst­kie re­li­gie w taki czy inny spo­sób pyta­ją o przy­czyny i po­wo­dy cier­pie­nia oraz o jego sens; pyta­ją o wy­ba­wie­nie od krzywd i cier­pie­nia oraz o to, jak ob­cho­dzić się z krzyw­dą i cier­pie­niem, a tak­że skąd czer­pać siły, aby krzyw­dy i cier­pie­nie prze­trwać59. Za­gad­nie­nie współ­czucia/com­pas­sion nie jest więc wy­łącz­nie od­po­wie­dzią na współ­cze­sne do­świad­cze­nie krzyw­dy i cier­pie­nia, wy­ni­ka ono z po­wszech­ne­go ludz­kie­go do­świad­cze­nia. I wła­śnie dzię­ki temu com­pas­sion na­da­je się na punkt wyj­ścia dla teo­lo­gii. O Bogu jako wszyst­ko okre­śla­ją­cej Rze­czywi­sto­ści moż­na bo­wiem mó­wić nie za po­mo­cą par­tykular­nych ka­te­go­rii, lecz wy­łącz­nie przy użyciu ka­te­go­rii uni­wer­sal­nych; je­dynie one są sto­sow­ne, kie­dy pyta­my o Boga.

Z do­tych­cza­so­we­go, jesz­cze nie kom­plet­ne­go, szki­cu pro­ble­mu wy­ła­nia­ją się na­stę­pują­ce kwe­stie dla dal­szych roz­wa­żań: Co zna­czy wie­rzyć w mi­ło­sier­ne­go Boga? Jak wy­glą­da re­la­cja po­mię­dzy Bo­żym mi­ło­sier­dziem a Jego spra­wie­dli­wo­ścią? W jaki spo­sób moż­na mó­wić o Bogu sym­pa­tycz­nym, to zna­czy współ­czują­cym? Czy da się po­go­dzić nie­za­wi­nio­ne krzyw­dy i Boże mi­ło­sier­dzie? Z tych kwe­stii wy­ni­ka­ją z ko­lei pyta­nia etycz­ne: Jak mo­że­my od­po­wie­dzieć na Boże mi­ło­sier­dzie wła­snym po­stę­po­wa­niem? Co prze­sła­nie o mi­ło­sier­dziu ozna­cza dla prak­tyki Ko­ścio­ła i jak mo­że­my pod­kre­ślić cen­tral­ne prze­sła­nie o mi­ło­sier­dziu Boga w życiu chrze­ści­jan i Ko­ścio­ła? I wresz­cie: Co ozna­cza to prze­sła­nie dla no­wej kul­tury mi­ło­sier­dzia w na­szym spo­łe­czeń­stwie? Krót­ko mó­wiąc: Co zna­czą sło­wa Ka­za­nia na Gó­rze: „Bło­go­sła­wie­ni mi­ło­sier­ni” (Mt 5,7)?

Miłosierdzie

Подняться наверх