Читать книгу Architekci śmierci - Karen Bartlett - Страница 5

Оглавление

WSTĘP

LALKARZ

AUSCHWITZ, 22 MARCA 2017

Nie była to pierwsza wizyta Hartmuta Topfa w Auschwitz, ale z racji jego wieku – miał 83 lata – mogła być ostatnia. Albo i nie. W kaszkiecie, ze słuchawkami, przez które można było słuchać tekstu przewodnika w wersji niemieckiej, Hartmut ciągnął za swoją grupą, przemierzając teren obozu głównego. Mocno padało. Po trzech godzinach wędrówki po terenie sąsiedniego obozu Birkenau dobrze już przemókł. Z siwymi włosami sterczącymi nad uszami, brodą i w płaszczu przeciwdeszczowym zapiętym pod szyję wyglądał jak Sherlock Holmes po elektrowstrząsach. Niebieskimi oczami zerkał raz na jeden, raz na drugi obiekt w obozie: barak, pralnię, słynną bramę z napisem Arbeit Macht Frei. Wydawało się, że czeka na coś w nagranej relacji przewodnika – ale w istocie audycja się jeszcze nie zaczęła. Zamiast więc słuchać, zaczął się zastanawiać, jak to jest być Topfem w takim miejscu – miejscu, z którym był niewątpliwie związany, i to związkiem, jaki próbował zrozumieć przez całe niemal życie. Mógł łatwo powiedzieć, że czuje skruchę, żal, winę. Smutek. Ale coś go powstrzymywało. „Te zbrodnie, które się tu wydarzyły… jakie to smutne” – wydusił z siebie w końcu.

Hartmut należał do dziwnej kategorii „gości honorowych” w Auschwitz. Bo był to akurat dzień otwarcia wystawy ukazującej działalność jego rodzinnej firmy Topf i Synowie, której nazwa (J.A. Topf & Söhne) stała się znana na całym świecie, gdy powojenne kroniki filmowe pokazały metalowe elementy pieców krematoryjnych z sygnaturą J.A. Topf & Söhne. Pieców, które wykorzystywano w Holocauście. Kiedyś to była szanowana niemiecka firma rodzinna, dobrze znana z produkcji urządzeń browarniczych i słodowniczych – i to z takiej tradycji biznesowej Hartmut, który był prawnukiem założyciela firmy, mógł być dumny. Jednak w latach trzydziestych firma Topf i Synowie zajęła się nowym obszarem działalności, budując piece i systemy wentylacyjne dla stającej się coraz bardziej popularnej kremacji ludzkich zwłok, co promowano jako nowocześ­niejszy i bardziej higieniczny sposób pochówku. Był to co prawda margines działalności firmy, przynoszący jej tylko czasami więcej niż 3 procent zysków, ale ściągnął w końcu na markę Topf i Synowie niesławę.

Pod koniec lat trzydziestych seria decyzji biznesowych, konfliktów rodzinnych i zaciętej rywalizacji osobistej pomiędzy pracownikami sprawiła, że firma włączyła się w realizację najohydniejszego planu nazistowskiego reżimu – przystąpiła do produkcji komór gazowych i pieców, które pochłonęły ciała milionów jego ofiar. Stojący za tymi zbrodniami ludzie – dyrektorzy firmy: Ludwig i Ernst-Wolfgang Topfowie, tak jak jej menedżerowie, inżynierowie, monterzy pieców i specjaliści od wentylacji – nie byli nierozgarniętymi gryzipiórkami ani zastraszanymi kolaborantami; z własnej woli zaangażowali się w nazizm, czerpiąc z tego korzyści i korzystając z każdej okazji, by osiągnąć własne cele. Tworzyli projekty instalacji do masowych mordów i likwidacji zwłok z takim zaangażowaniem, że można ich nazwać inżynierami Holocaustu. Aż do końca II wojny światowej snuli tak fantastyczne plany zagłady, że nawet SS nie było w stanie ich zaakceptować.

Ich kuzyn Hartmut Topf był kilkunastoletnim chłopakiem, gdy w berlińskim kinie zobaczył powojenną kronikę filmową, w której pokazano nazwę Topf i Synowie widniejącą nad piecem w jakimś obozie koncentracyjnym. Minęło prawie 70 lat i wciąż był w szoku: jak to się stało, że konserwatywna rodzinna firma z malowniczego miasta Erfurt w Turyngii mogła być odpowiedzialna za tak odrażające sprawy?

„Kiedy wróciłem do domu, spytałem matkę o to, co zobaczyłem w kinie, ale ona nic nie wiedziała – wspominał Hartmut. – Mój ojciec był wtedy w radzieckiej niewoli. Wyglądało na to, że nikt nie jest w stanie dać mi żadnej odpowiedzi i że nikt nie życzy sobie żadnych pytań”.

Młodsza siostra Hartmuta, Karin, zareagowała obojętnie, gdy spytał, jak przyjęła wiadomości o wojennej przeszłości rodziny. „Nigdy o tym nie rozmawialiśmy” – wyznała, siedząc w ich rodzinnym domu w Falkensee, przedmieściu Berlina na południe od centrum. Dom ten wybudował ich ojciec i tu Hartmut wraz z siostrami Elke i Karin dorastał w latach wojny. Karin jasno dała do zrozumienia, że choć szanuje i popiera wieloletnie wysiłki brata, by ujawnić prawdę o firmie Topf i Synowie i jakoś się z nią pogodzić, to sama nie poczuła wstrząsu po odkryciu ciemnej strony rodzinnej tradycji. „Nigdy o tym nie myślałam” – odparła w odpowiedzi na kłopotliwe pytania.

Tymczasem w Auschwitz zebrał się spory tłumek, gdy przybył premier landu Turyngii. Wśród zgromadzonych byli założyciele muzeum firmy Topf i Synowie, w którym teraz, na miejscu oryginalnej fabryki, mieści się stała wystawa. Annegret Schüle, dyrektorka muzeum i autorka wydanej po niemiecku historii firmy, też tu była, podobnie jak dwóch dziennikarzy lokalnej prasy erfurckiej oraz przywódca niewielkiej wspólnoty żydowskiej z Turyngii. Mimo że Hartmut był jedynym obecnym członkiem rodziny, wmieszał się w tłum i wystąpił naprzód dopiero wtedy, gdy go wywołano, choć bez wątpienia stanowił część grupy, której niestrudzone wysiłki prowadzone przez trzy dekady miały odsłonić prawdę o firmie Topf i Synowie.

Urodzony w rodzinie inżynierów Hartmut postanowił jednak obrać inną ścieżkę zawodową, stwierdziwszy, że jego pasją jest teatr i dziennikarstwo. Próbował sił jako aktor, ale bez powodzenia, więc swoje zainteresowania skoncentrował na lalkarstwie.

„Piękno teatru lalkowego polega na tym, że możesz w nim wzbijać się w powietrze, latać, a potem rozbijać się i umierać. Możesz robić to wszystko, czego na scenie nie są w stanie dokonać ludzcy aktorzy. I oczywiście jest w tym element maski – powiedział Hartmut. – Lalkarz może zrobić wszystko, nie będąc widzianym, bez ujawniania się”.

Hartmut zapamiętał, że kiedy był małym chłopcem, jego ojciec urządzał przedstawienia lalkowe w otwartym oknie jadalni w ich domu, a dzieci oglądały je z ogrodu. Ale tak naprawdę zafascynował się lalkarstwem dzięki przyjacielowi, Hansowi Laessigowi mieszkającemu przy tej samej ulicy. „Robił piękne drewniane lalki, a ja układałem je na półce w mojej sypialni”1 – wspominał Hartmut. Jednak Hans pochodził z rodziny częściowo żydowskiej i pewnego dnia zniknął. W dzieciństwie Hartmut przystawał na ten cichy współudział w niezadawaniu pytań, ale jako dorosły postanowił sprawdzić, co stało się z jego przyjacielem Hansem. To wtedy zapragnął też rozwikłać tajemnicę firmy Topf i Synowie. W rezultacie odkrył, że firma jego rodziny odegrała zasadniczą rolę w zamordowaniu milionów ludzi.

1 Wywiad autorki z Hartmutem Topfem.

Architekci śmierci

Подняться наверх