Читать книгу Architekci śmierci - Karen Bartlett - Страница 6

Оглавление

ROZDZIAŁ 1

URODZONY I WYCHOWANY W FIRMIE J.A. TOPF

ERFURT, ZIMA 1941 ROKU

Dwa lata po tym, jak Niemcy rozpoczęły grabież na wielką skalę terytoriów w Europie, co doprowadziło do wybuchu II wojny światowej, mieszkańcy Erfurtu, niewielkiego miasta koło Weimaru w środkowych Niemczech, wciąż przekonywali się wzajemnie, że są zwycięzcami. Francja była podbita, a sąsiednie tereny wschodniej Europy zostały „zjednoczone” z Rzeszą. Wielka Brytania musiała bronić własnych wybrzeży. Artykuły w lokalnej gazecie „Thüringer Allgemeine” wciąż przynosiły relacje z codziennych wydarzeń na świecie – pisano o żonach niemieckich żołnierzy spędzających wakacje we Włoszech, gdzie wraz z dziećmi cieszyły się słońcem na plażach; o przygotowaniach ogródków do zimy, o tym, że burmistrz Erfurtu przypomina mieszkańcom, by dbali o dobre imię miasta przez staranne sprzątanie ulic.

Jednakże nawet zadufani i oddani naziści zaczynali odczuwać jakiś niepokój. W pierwszej połowie grudnia Hitler ogłosił, że Niemcy przystępują do wojny ze Stanami Zjednoczonymi; było to po ataku Japończyków na Pearl Harbor. W morderczych warunkach rosyjskiej zimy siły niemieckie podjęły niezwykle ryzykowne uderzenie na Moskwę. W „Thüringer Allgemeine” zaczęto drukować fotoreportaże z frontu wschodniego i poświęcano niezliczone artykuły walkom na tym teatrze działań wojennych. Skala tej „heroicznej” i „zwycięskiej” wojny była teraz naprawdę gigantyczna. Relacje o sukcesach na Krymie, zatapianiu brytyjskich statków, ogromnych stratach radzieckich podgrzewały co dzień atmosferę, a towarzyszyły im mapy Azji z zaznaczonymi postępami armii japońskiej. Żaden zwyk­ły obywatel nie mógł uciec od wrażenia, że tak jak to się działo od objęcia władzy w 1933 roku, nazistowski reżim grał o coraz większą stawkę, o coraz większe zdobycze, zmierzając nieustępliwie ku ostatecznemu celowi.

Jeśli chodzi o Żydów, to potworność tego celu stawała się coraz wyraźniejsza: od roku 1933 do 1939 niemieccy Żydzi byli systematycznie odzierani z praw ludzkich i obywatelskich, wykluczani ze wszystkich niemal zawodów, pozbawiani własności, prawa do edukacji, małżeństw z nie-Żydami, bezpiecznego poruszania się po ulicach. Musieli też nosić dokument osobisty z wstemplowaną dużą literą „J”. Żydowskie rodziny doświadczyły horroru „nocy kryształowej” 9 listopada 1938 roku, gdy ponad siedem tysięcy żydowskich sklepów, domów i synagog zostało splądrowanych i spalonych. Ten przerażający terror rozszerzył się na kraje europejskie, kiedy nazistowskie władze okupacyjne utworzyły wielkie getta w Polsce i innych miejscach Europy Wschodniej w ramach planu „przesiedlenia” europejskich Żydów na wschód.

Hitler ze swoim zamiarem wymordowania europejskich Żydów nigdy się specjalnie nie krył. W 1945 roku były dziennikarz major Josef Hell twierdził, że już w roku 1922 Hitler powiedział mu:

Kiedy już zdobędę władzę, moim pierwszym i głównym zadaniem będzie likwidacja Żydów. Kiedy tylko będę mógł to zrobić, postawię rzędy szubienic – na przykład na Marienplatz w Monachium; tyle, ile się da ze względu na ruch uliczny. Żydów będzie się wieszać jak popadnie, i będą wisieć, aż zaczną cuchnąć – tak długo, jak się da ze względów higienicznych. Jak się ich odetnie, powiesi się następną partię – i tak dalej, aż zlikwiduje się ostatniego monachijskiego Żyda2.

Od lata 1941 roku naziści przemyśliwali, jak zrealizować to „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” postulowane przez Hitlera. W sierpniu tego roku odkryli przerażająco skuteczną metodę. Testując pewien środek owadobójczy – cyklon B przeznaczony do likwidacji wszy – na radzieckich jeńcach wojennych w obozie Auschwitz na Górnym Śląsku, stwierdzili, że substancja ta może zabić także każdego człowieka, który wdycha jej opary. Zimą 1941 roku szef niemieckiej policji i SS Heinrich Himmler wezwał do Berlina komendanta obozu Auschwitz Rudolfa Hössa, by przedyskutować z nim sprawę, którą naziści uważali za kluczową dla najsprawniejszego przeprowadzenia zagłady Żydów. Dwudziestego stycznia 1942 roku, gdy gazety pisały głównie o zbiórce wełnianych tkanin na potrzeby żołnierzy na froncie oraz o sukcesach niemieckich inżynierów i autostradach, Himmler był gospodarzem niesławnej konferencji w Wannsee. „Wszyscy Żydzi, których dostaniemy w swoje ręce, mają być zlikwidowani – powiedział Himmler Hössowi. – Bez wyjątku”3.

Rozwiązanie, którego naziści potrzebowali, wymagało zimnej mieszanki technologicznej pomysłowości i moralnego upadku, a miało się zrodzić nie na podmokłych polskich nizinach, ale – przynajmniej częściowo – w komfortowych biurach jednego z najprzyjemniejszych niemieckich miast i w pracowniach kreślarskich z widokiem na górę Ettersberg, gdzie panowie w średnim wieku noszący białe sztywne kołnierzyki wymyślali przerażające koncepcje, jedną bardziej szaloną od drugiej.

Były to biura przedsiębiorstwa Topf i Synowie, szacownej miejscowej firmy cenionej jako producent urządzeń browarniczych i słodowniczych. Firma współpracowała z nazistami od 17 maja 1939 roku, gdy inżynier Kurt Prüfer przedstawił projekt mobilnego, opalanego olejem pieca krematoryjnego, dzięki czemu Topf i Synowie otrzymali pierwsze zamówienia od SS. Takie mobilne piece miały służyć do spopielania rosnącej liczby zwłok w obozach koncentracyjnych, między innymi w pobliskim Buchenwaldzie. Chociaż to pierwsze zamówienie opiewało na tylko trzy egzemplarze, firma przekroczyła wtedy po raz pierwszy i nieodwołalny pewną granicę moralną. Ponieważ piece oparte były na opracowanym przez Prüfera projekcie urządzenia przeznaczonego do spalania zwłok zwierzęcych, nie spełniały wymagań technicznych określonych dla komór służących spopielaniu zwłok ludzkich. Zgodnie z niemieckimi przepisami ludzkie zwłoki nie mogły pozostawać ani chwili w bezpośrednim kontakcie z ogniem, lecz powinny być spopielane przez ogrzane do bardzo wysokiej temperatury powietrze. Do końca 1941 roku firma Topf i Synowie wyprodukowała mobilne i stacjonarne, jedno- i dwumuflowe piece dla czterech nazistowskich obozów koncentracyjnych, a także opracowała plany pieców trzymuflowych, by sprostać oczekiwaniom SS z Auschwitz, które spodziewało się, że trzeba będzie tam spalać 1000 ciał radzieckich jeńców dziennie.

(Mufla to zamknięta komora robocza pieca muflowego, piec dwumuflowy powinien więc mieć źródło ognia dla każdej komory, ale w projekcie Prüfera w trzymuflowym piecu były tylko dwa paleniska po zewnętrznych stronach komór, a w komorze środkowej spopielanie odbywało się poprzez kontakt ciała z płomieniami przechodzącymi przez szczeliny w ścianach).

Było to rozwiązanie, którym firma, jak się zdaje, szczyciła się: zamiast wycofać się z tego przerażającego przedsięwzięcia, dyrektor Ernst-Wolfgang Topf napisał 4 listopada 1941 roku do SS w Auschwitz, przekonując, że ten nowy projekt „będzie bardziej wydajny”, nawet jeśli uwzględni się zwiększone zużycie paliwa w przypadku „zamarzniętych zwłok”. „Zapewniamy – pisał Ernst-Wolfgang – że dostarczymy odpowiedni i sprawny system. Polecamy się na przyszłość. Heil Hitler!”. Byli tak dumni ze swojego dzieła, że miesiąc później, 6 grudnia, Kurt Prüfer napisał do Ernsta-Wolfganga i Ludwiga Topfów wniosek o wypłatę dodatkowego honorarium za swój projekt: „To ja opracowałem rozwiązanie pozwalające na budowę 3- i 8-muflowych pieców krematoryjnych, a robiłem to na ogół w czasie wolnym – chełpił się. – Piece są naprawdę przełomowe, sądzę więc, że możecie mi dać jakąś premię za wykonaną przeze mnie pracę”4.

Ta nieludzka korespondencja wydawała się bardzo odległa od początków firmy J.A. Topf i Synowie, założonej w Erfurcie 60 lat wcześniej, w 1878 roku, przez mistrza piwowarskiego Johanna Andreasa Topfa. Firmę od początku cechowała techniczna innowacyjność, niestabilność finansowa i pewna chwiejność psychiczna jej założycieli.

Johann Andreas (J.A.) Topf urodził się w Erfurcie w 1816 roku jako najstarszy syn rolnika Johanna Sebastiana Topfa i jego żony Marii Magdaleny, wywodzącej się z rodziny Schleglów, miejskich piwowarów.

Piwowarstwo, tak jak szklarstwo, było jedną z nielicznych gałęzi przemysłu, które prosperowały w ówczesnych Niemczech. Jednakże życie w Erfurcie – a w gruncie rzeczy niemal wszędzie w Niemczech – oznaczało wtedy życie w ciasnym świecie. Erfurt był wówczas „miastem pracy”, a wzbogacił się w XIV i XV wieku dzięki handlowi urzetem barwierskim – rośliną o żółtych kwiatach, z której liści uzyskuje się niebieski barwnik indygo. W porównaniu ze swymi sąsiadami Erfurt wypadał jednak dość blado – nie miał kulturalnego i literackiego poloru Weimaru, żyjącego wciąż w glorii swojego złotego wieku, gdy mieszkali w nim Goethe i Schiller, ani uniwersyteckich tradycji Jeny. Jednakże termin „miasto pracy” był nieco na wyrost, a gość odwiedzający je widział małe warsztaty, kręte uliczki i drobne interesy kontrolowane przez ścisłe przepisy cechowe. Same Niemcy (będące wciąż dość luźnym skupiskiem państewek, zjednoczonych dopiero niedawno na drodze biurokratycznych decyzji) były przez inne państwa uważane za senną „staroświecką krainę o zabudowie na poły drewnianej”, ziemię poetów i marzycieli, „gdzie dobra przemysłowe uznawano wciąż, nawet w latach siedemdziesiątych XIX wieku, za coś pospolitego i brudnego”5.

J.A. Topf mieszkał z rodzicami i piątką rodzeństwa przy Krämpferstrasse 34-35, gdzie rodzina wciąż zajmowała się prowadzeniem gospodarstwa rolnego. Kiedy miał 15 lat, opuścił szkołę i wstąpił do wojska. Później uczył się browarnictwa u swego wuja Johanna Caspara Schlegla, a następnie, pod odbyciu u niego terminu, przeniósł się do Stolbergu w Saksonii, by otworzyć własny browar. Mając 36 lat, był już gotowy do zawarcia małżeństwa, a za żonę wybrał sobie córkę miejscowego mistrza piekarskiego, młodszą o dziewięć lat Johanne Caroline Auguste Redermeister. Razem wprowadzili się do rodzinnego domu Topfów w Erfurcie. Mieli pięciu synów, z których czterech dożyło wieku dorosłego. Gustav urodził się w 1853, Albert w 1857, Max Julius Ernst w 1859, a Wilhelm Louis, zwany Ludwigiem, w 1863.

Powróciwszy do Erfurtu, Johannes Andreas zaczął warzyć piwo w rodzinnym gospodarstwie, ale okazał się marnym biznesmenem. Jego pierwsza próba założenia browaru na rodzinnej ziemi zakończyła się klęską, gdyż wspólnik – zdaniem Juliusa Topfa – okazał się oszustem. Rodzina straciła zarówno swoją posiadłość, jak i fundusze, łącznie z posagiem Johanne Topf. Wspominając „wielkie ubóstwo w domu”6, Julius Topf powiedział, że rodzinna bieda pozostała na długo w pamięci czterech synów, zwłaszcza w porównaniu z dostatkiem niektórych ich zamożnych krewnych. Sytuacja była tak ciężka, że nawet piekarz odmówił sprzedawania im chleba na kredyt.

Po stracie domu rodzina przeprowadziła się pod inny adres, a J.A. Topf spróbował swych sił w uprawie warzyw i zarabiał jako fachowiec od pieców. Choć jego zdolności biznesowe były zawsze ograniczone, odkrył, że ma prawdziwy talent do wynalazków i usprawnień. W 1867 roku zaczął reklamować swoje usługi przy usprawnieniach grzejników wody i pieców, a dwa lata później przekonał znanego erfurckiego producenta żywności Cäsara Teichmanna do wspólnej produkcji wysokiej klasy piwa z wykorzystaniem metod browarniczych Topfa. Piwo marki Nestor odniosło rzeczywiście taki sukces, że Teichmann nabył starą rodzinną własność Topfów przy Krämpferstrasse i otworzył tam własny browar z J.A. Topfem jako naczelnym piwowarem. Jednak współpraca i tym razem się załamała, gdyż Teichmann zaproponował Topfowi, by z racji podeszłego już wieku pracował za połowę dotychczasowych zarobków. Julius Topf twierdził później, że Teichmann nie doceniał „ducha parcia do przodu” jego ojca. W każdym razie spółka się rozpadła, a Topf znów spróbował skorzystać ze swoich technicznych zdolności.

Miał już 62 lata, więc było to odważne posunięcie, z którym nie zgadzali się jego synowie. Pomimo to w lipcu 1878 roku J.A. Topf przeniósł się znów – tym razem na Johannesflur 10b – i ponownie otworzył własny interes, korzystając ze swojego patentu na system ogrzewania w procesie browarniczym. W procesie tym słód był zacierany, a następnie gotowany w kotle warzelnym razem z wodą i chmielem. W zasadzie nic nowego, ale system grzewczy Topfa pozwalał na ograniczenie zużycia węgla, a więc i zmniejszenie kosztów produkcji. Następne pokolenia rodziny uważają właśnie rok 1878 za oficjalną datę założenia firmy Topf i Synowie, ale pomimo zdobycia paru kontraktów w Turyngii przedsiębiorstwo wciąż walczyło o przetrwanie.

W 1884 roku przedostatni pod względem starszeństwa syn J.A. Topfa, Julius, zaczął pracować w firmie. Ten dziadek Hartmuta Topfa szkolił się w służbie cywilnej i w dob­rze rokującej dziedzinie ogrodnictwa i sadownictwa, a stał się technikiem, specjalistą od pieców. Rok później jego najmłodszy brat Ludwig również zaczął pracować w firmie i w roku 1885 przekształcili oni przedsiębiorstwo w zakład specjalizujący się w systemach grzewczych oraz instalacjach piwowarskich i słodowniczych. Zatrudnili kreślarza i przenieśli biznes z rodzinnego domu do wynajętego biura.

Julius uważał, że uwolnił rodziców od ciężaru prowadzenia firmy, tym bardziej że jego ojciec stał się niezrównoważony psychicznie. Jak się wyraził Julius, „ciężkie czasy” i kłopoty, z którymi ojciec musiał się borykać, nadszarpnęły jego ducha. Później napisał do żony, że ojciec nie jest już „au fait”, by pracować, a zostawiony własnym myślom „szybko popada niemal w szaleństwo” i cierpi na napady „chorobliwej próżności” graniczącej z megalomanią.

Umierając w 1891 roku, J.A. Topf pozostawił niewielką spuściznę biznesowych sukcesów, ale również firmę, a technologiczne innowacje go przeżyły. W ciągu jego trudnego życia Niemcy przeszły niebywałą transformację – z kraju, który za czasów jego dzieciństwa przypominał scenerię baśni braci Grimm (mroczne lasy, wilki, melancholia, ziemia, gdzie ludzie często cierpieli biedę, głód i inne nieszczęścia), w pełnoprawne państwo narodowe. Choć zjednoczenia dokonał w latach sześćdziesiątych XIX wieku pruski polityk Otto von Bismarck, siłą napędową tego procesu były w znacznej mierze podskórne czynniki społecznego i gospodarczego dynamizmu, bijącego z zamożnej i ufnej w swe siły nowej klasy biznesmenów, bankierów i przemysłowców – ludzi podobnych do J.A. Topfa, choć z większym szczęściem w interesach.

Były to lata gwałtownej industrializacji Niemiec i rozwoju burżuazyjnej klasy średniej, zakochanej w technologii i postępie. W Prusach wydobycie węgla zwiększyło się w latach 1849–1877 czterokrotnie, produkcja surówki żelaznej zwiększyła się czternastokrotnie, a stali pięćdziesięcioczterokrotnie. Zakładano firmy, które stały się synonimami niemieckiej technologii, w tym Hoechst, Bayer i BASF. Zatrudnienie w zakładach Alfreda Kruppa wzrosło z 60 pracowników w roku 1836 do 16 000 w 1873.

Eseista Otto Gildemeister napisał w 1878 roku: „Nie byłoby przesadą stwierdzenie, że jeśli chodzi o handel, komunikację i przemysł, to różnica między rokiem 1773 i 1877 jest większa niż pomiędzy rokiem 1773 i czasami Fenicjan”7.

Historyk David Blackbourn uważa, że choć stwierdzenie to jest jednak przesadą, to oddaje ducha czasów. W miastach całych Niemiec mały biznes utrzymywał się na powierzchni dzięki „pączkowaniu” fabryk, gazowni, kolei i wodociągów. Szczególną prosperity przeżywała branża spożywcza – a tak się szczęśliwie składało, że był to obszar działania firmy Topf i Synowie.

Sam J.A. Topf nie mógł jeszcze tego wykorzystać, ale w latach 1885–1900, gdy firmę przejęli jego synowie, sytuacja ekonomiczna pozwoliła położyć fundamenty pod jej przyszły komercyjny sukces. Dwaj pozostali bracia Topfowie, Albert i Gustav, też zaczęli pracować w rodzinnym interesie. Gustav podniósł jego prestiż jako chemik i biolog, zakładając laboratorium do testowania innowacyjnych urządzeń. Firma nawiązała udaną współpracę z kilkoma innymi przedsiębiorstwami, co pozwoliło jej na rozwój. Pierwszym z tych wspólnych przedsięwzięć była kooperacja z najstarszą erfurcką firmą metalową J.A. John i S-ka, która zajęła się administracją, księgowością i spedycją dla firmy Topf i Synowie. W ciągu kilku lat firma Topf dodała do swojego asortymentu piece słodownicze, powiększyła czterokrotnie nieruchomość, a wreszcie zbudowała własny zakład i budynek administracyjny na peryferiach miasta, koło stacji kolejowej.

Od 1889 roku to miejsce na Daberstedter Feld (dziś Sorbenweg) było siedzibą firmy aż do końca II wojny światowej. Z początku pomieszczenia administracyjne mieściły się na parterze, a wyżej urządzono mieszkania rodziny Topfów. W budynku były też pomieszczenia produkcyjne, magazyn i łaźnia oraz szatnia dla robotników. Bracia Topfowie dokonali dobrego wyboru: gdy w roku 1873 Erfurt znalazł się w granicach Rzeszy Niemieckiej, rozebrano fortyfikacje, a dzięki temu udostępniono nowe tereny; przyśpieszył też rozwój przemysłowy miasta. Liczba mieszkańców podwoiła się wtedy, osiągając w 1906 roku 100 000.

Śmierć Alberta i Gustava Topfów (jednego w roku 1893, drugiego w 1896) oznaczała, że teraz to Julius i Ludwig Topfowie będą współkierować firmą – i tak było przez następne osiem lat. W ciągu trzech lat przedsiębiorstwo zaczęło produkować własne wyposażenie produkcyjne i nawiązało współpracę z budowniczym młynów Reinholdem Matthiasem oraz z fabryką maszyn Beyer i S-ka, która koncentrowała się na silnikach parowych. Firma Topf i Synowie wykupiła też stopniowo firmę krewnego Topf i Stahl, sprzedającą sprzęt słodowniczy i wentylacyjny. Jeśli chodzi o strukturę wewnętrzną, firma Topf i Synowie dzieliła się na wydziały słodowniczy i urządzeń grzewczych i zatrudniała 50 monterów. Ten okres gwałtownej ekspansji i sukcesu symbolizowała decyzja z 1899 roku, by zarejestrować znak towarowy, w którym litery nazwiska Topf wpisywały się w zarys garnka (Topf to po niemiecku garnek). Po latach znak ten miał się okryć niesławą.

Po kilku latach sukcesów Julius Topf postanowił ustąpić ze swej funkcji, motywując to złym stanem zdrowia. Resztę życia poświęcił uprawie drzew owocowych oraz działalności w Radzie Miejskiej i loży wolnomularskiej. Miał już wtedy dziewięcioro dzieci z żoną Babette. Był wśród nich Albert, późniejszy ojciec Hartmuta Topfa. Rodzina przeprowadziła się z siedziby Topfów do własnego domu przy Nonnerain 4 – i od tej pory odgrywała marginalną rolę w dziejach firmy.

Od 1904 roku firmą Topf i Synowie kierował zatem samodzielnie brat Juliusa, Ludwig Topf senior – a potem jego spadkobiercy. Decyzja Juliusa, by wycofać się z interesów, zbiegła się w czasie z narodzinami pierwszego syna Ludwiga seniora, któremu na chrzcie dano imię Viktor, ale którego zawsze nazywano jego trzecim imieniem – Ludwig. W 1901 roku trzydziestoośmioletni Ludwig senior ożenił się z młodszą o 19 lat Pauline Else Gertrud Kuhnlenz, nazywaną Else. Celebrowali swój ślub w gronie firmowym, a w miejscowej gazecie przedstawiono parę, której z jednej strony towarzyszyły płonące serca, a z drugiej zdjęcie zakładów Topf i Synowie. Ich pierwsze dziecko, Johanna, przyszło na świat w następnym, 1902 roku. W roku 1903 urodził się im Viktor Karl Ludwig, a w 1904 Ernst-Wolfgang.

Jak pokazywało weselno-firmowe przyjęcie, życie rodziny Topfów było teraz związane z powodzeniem i prestiżem przedsiębiorstwa, a młode pokolenie rozpoczynało życie w budynku administracyjnym przedsiębiorstwa. Ernst-Wolfgang mówił później, że urodził się i wychował w „fabryce maszyn J.A. Topfa”. Ale teraz Ludwig senior był jednym z najzamożniejszych przemysłowców w Erfurcie, pobierając pensję 10 000 reichsmarek (ponaddziesięciokrotnie wyższą od ówczesnych pensji stolarzy czy górników), nie licząc dywidend od zysków firmy. W 1909 roku rodzina przeprowadziła się z budynku administracyjnego do wynajętego mieszkania w centrum miasta, ale Ludwigowi seniorowi zależało, by dobrobyt nie zepsuł jego dzieci, i upierał się, żeby odwiedzały domy robotników i szpitale. Młody Ludwig musiał spędzić wakacje letnie z robotniczą rodziną, gdzie dzielił łóżko z chłopcem w tym samym wieku.

Jedną z ekstrawagancji Ludwiga seniora było założenie „letniej rezydencji” na obszarze parkowym, ledwie dziesięć minut spacerem od fabryki. Topf zbudował dom na terenie pomiędzy Hirnziegenweg, Rubensstrasse i Wilhelm-Busch-Strasse, a na obrzeżach parku wyznaczył łańcuch działek, które były przeznaczone dla pracowników firmy. Mieli tam oni uprawiać warzywa i odpoczywać. To także świadczy o mocnej więzi pomiędzy rodziną Topfów i jej pracownikami, wykraczającej daleko poza mury fabryki. Ludwig senior założył fundusz emerytalny dla pracowników, wprowadził premie bożonarodzeniowe i zorganizował spółdzielnię mieszkaniową działającą na zasadzie non profit. Podczas obchodów dwudziestopięciolecia przedsiębiorstwa w 1903 roku stwierdził, że uważa siebie i swoich braci za „pierwszych robotników firmy”, a w rewanżu pracownicy ofiarowali mu srebrny kufel z wizerunkami członków rodziny Topfów i pracowników. Podczas uroczystości jeden z nich wyrecytował wiersz, który sam ułożył: wyraził w nim nadzieję, że zarówno kufel, jak i firma Topf i Synowie przetrwają tysiąc lat.

Przez następne dziesięciolecie Ludwig senior żył życiem dobrze prosperującego biznesmena z początku XX wieku: należał do zarządu Towarzystwa Przemysłowców Turyngii i był wiceprezesem erfurckiej izby handlowej. Jego firma Topf i Synowie mogła czerpać korzyści ze stabilnej atmosfery politycznej i boomu w niemieckim browarnictwie; była już przedsiębiorstwem średniej wielkości – w 1914 roku zatrudniała 517 ludzi. Należała do światowych liderów w dziedzinie systemów słodowniczych, sprzedawała swoje wysokiej jakości opatentowane wyroby za pośrednictwem międzynarodowej sieci docierającej do 50 krajów, a jej biura techniczne znajdowały się w całych Niemczech, w Polsce, Austrii i Belgii.

Ta złota epoka firmy Topf i Synowie była emanacją ducha naturalnego optymizmu, mieszczańskiego wigoru i uczuć narodowych, jaki ogarnął wtedy Niemcy. „Optymizm co do cywilizacji technicznej, duma z niemieckiej kultury, nacisk na mobilizację energii obywatelskiej, wiara w postęp społeczny i moralny”8 szły w parze z drugą rewolucją przemysłową, skoncentrowaną na chemii, elektrotechnice, narzędziach precyzyjnych i optyce. Niemcy były teraz światowym liderem w technologii, filozofii, prawie, medycynie, biologii, chemii i fizyce. Była to rewolucja napędzana przez rosnącą klasę opłacanych pracowników, którzy co dzień chodzili do pracy w nowoczesnych biurach, takich jak administracyjny budynek firmy Topf i Synowie, i którzy wydawali swoje zarobki na lepsze jedzenie i picie.

No a potem, 15 lutego 1914 roku, Ludwig senior popełnił samobójstwo. Był to szokujący koniec udanego, jak się zdawało, życia, w którym Ludwigowi udało się wyprowadzić firmę z chwiejnych początków i zrobić z niej międzynarodową markę, a ponadto zyskać mocną pozycję w erfurckiej elicie. Lokalna prasa pisała, że był uosobieniem „miejskiego magnata przemysłowego”, a jednak w wieku 51 lat targnął się na życie podczas leczenia „wyczerpania nerwowego” w sanatorium w Górach Harzu. Tak jak dla jego ojca stres związany z prowadzeniem firmy okazał się za duży; już wcześniej wspominał o sprzedaży jednego z dwóch wydziałów przedsiębiorstwa. Choć firma wciąż miała się dobrze, Ludwig senior zostawił żonę i troje dzieci, w których życiu nastąpiła dramatyczna zmiana. Obaj jego synowie mieli skłonność do mitologizowania postaci ojca, próbując, często bez powodzenia, podtrzymywać jego dziedzictwo.

W efekcie kontrola nad firmą przeszła w ręce wdowy po Ludwigu, Else Topf. Oczekiwano, że ostatecznie przekaże firmę synom. Jednakże toksyczne stosunki między Else Topf i jej dziećmi, a także ujawnienie się innych poważnych sił wewnątrz firmy sprawiły, że to następstwo nie było wcale takie pewne.

Tak się złożyło, że Ludwig postanowił popełnić samobójstwo ledwie kilka miesięcy przed wybuchem I wojny światowej – wydarzeniem, które zasadniczo odmieniło koleje losów zarówno jego kraju, jak i rodzinnej firmy. Podczas samej wojny firma Topf i Synowie poszerzyła asortyment o pojazdy wojskowe i granaty. Po wojnie traktat wersalski wymógł na Niemczech ogromne reparacje na rzecz Francji i innych państw europejskich. Miały one być spłacane między innymi poprzez eksport węgla kamiennego (na pewnym lokalnym banknocie z tych czasów umieszczono motyw olbrzymich pociągów ciągnących przez Niemcy do Paryża). Zmusiło to Niemców do przestawienia się z węgla kamiennego na brunatny. Innowacyjna jak zawsze firma Topf i Synowie odpowiedziała na tę sytuację, wzbogacając asortyment o instalacje kominowe, a od roku 1925 produkując też systemy wentylacyjne.

Rok samobójczej śmierci Ludwiga stał się ważny dla firmy także z innego względu – to właśnie wtedy zaczęła ona produkować piece kremacyjne. Rosnąca liczba ludności, obawy natury higienicznej, a także niedostatek miejsc na cmentarzach zrodziły nowy europejski ruch na rzecz kremacji zwłok.

Pomimo obiekcji natury religijnej i zakazu Kościoła katolickiego, który to zakaz obowiązywał do 1963 roku, w Niemczech rozwinął się ruch „kremacjonistów”, by promować nowocześniejszą i technicznie zaawansowaną formę pochówku szczątków ludzkich. Chociaż kremacja była od wieków praktykowana w innych częściach świata, stosowanie jej w kulturze europejskiej wymagało wielkiego przełomu w tradycyjnych przekonaniach na temat śmierci i zmartwychwstania.

Debata dotycząca istoty kremacji i zasad, jakie powinna spełniać, do dziś kształtuje formy tej praktyki. Na przykład: ciało przed kremacją powinno być zbadane przez dwie osoby, które potwierdzą, że należy ono rzeczywiście do zmarłego, którego dane figurują w dokumentacji, i że nie zmarł on z przyczyn nienaturalnych – a więc że nie został zabity. Poza tym Europejski Kongres Kremacyjny, zorganizowany w 1876 roku w Dreźnie, zarządził, że kremacja ma być przeprowadzana szybko i bezzapachowo w piecu używanym wyłącznie do spopielania zwłok ludzkich. Każde zwłoki mają być spopielane osobno, a prochy dokładnie zebrane. Dwa lata później niemieckie krematoria podniosły jeszcze kryteria szacunku dla ludzkich ciał, gdy w Gocie otwarto nowe krematorium, gdzie używano przegrzanego do ponad 100 stopni powietrza, co znaczyło, że zwłoki nie miały kontaktu z ogniem. Piec firmy Siemens-Schneider był ogrzewany koksem przez cztery godziny, do osiągnięcia temperatury 1000 stopni Celsjusza. Potem nie wolno już było dokładać paliwa, a kremacja odbywała się jedynie w gorącym powietrzu i gazach otaczających ciało.

Lata Republiki Weimarskiej, z jej naciskiem na świecką nowoczesność, były okresem ogromnego wzrostu liczby kremacji: od 630 w 1900 roku (w pięciu krematoriach) do ponad 50 000 w 103 różnych krematoriach w 1930 roku. Stwarzało to perspektywę sporego zysku, nie wszystkie więc firmy z branży godziły się na przestrzeganie rygorystycznych wymagań co do spopielania ludzkich zwłok. Szczególnie Heinrich Kori z Berlina protestował przeciw „świętym krowom” przepisów, opowiadając się za sprawdzonymi już pod względem biznesowym metodami spalania zwłok zwierzęcych. Sprzeciwiał się pruskiej ustawie kremacyjnej z 1911 roku i postulował zastąpienie kremacji gorącym powietrzem spalaniem zwłok w płonących gazach. Gdy Kori i Topf stanęli przeciw sobie we współzawodnictwie o dostarczenie sprzętu dla krematorium w Arnstadt w 1924 roku, Kori przegrał z Topfem z powodu nieposzanowania przepisów o godności ludzkich szczątków.

Firma Topf i Synowie zasady te szanowała, tak samo jak literę prawa, co oznaczało, że w połowie lat dwudziestych była krajowym i międzynarodowym liderem wśród dostawców zaawansowanych technicznie instalacji krematoryjnych. Nie tylko popierała te „godnościowe” przepisy, ale stworzyła pomysłowe rozwiązania, by kremację ludzkich zwłok uczynić jeszcze „godniejszą”. Pod nadzorem inżyniera Kurta Prüfera, który kierował wydziałem pieców w firmie Topf i Synowie, wprowadziła usprawnienie „mufli” – prowadnicę pomiędzy paleniskiem koksowym i komorą pieca, dzięki której palenisko mogło być zamknięte, zanim trumna znalazła się w komorze. W 1927 roku firma wyprodukowała pierwszy piec ogrzewany gazowo, w roku 1933 – elektrycznie.

Prüfer nie tylko odpowiadał za innowacyjne projekty, ale był też czołową postacią firmy na tym polu, promując dokonania przedsiębiorstwa wśród producentów z branży i członków ruchu kremacjonistycznego. Śmiało debatował o kremacji i był członkiem Erfurckiego Towarzystwa Kremacji Ludzkiej. W 1931 roku napisał tekst dla magazynu „Flame”, wydawanego przez Berlińskie Towarzystwo Kremacjonistyczne, wyjaśniający, dlaczego firma Topf i Synowie nie skorzystała z metody hamburskich projektantów Volkmanna i Ludwiga, w której rura gazowa była umieszczana w bezpośrednim sąsiedztwie tych części ludzkiego ciała, które były trudniejsze do spopielenia, by wydmuchiwać gorące sprężone powietrze wprost na nie.

Wewnątrz firmy Prüfer wyraźnie odróżniał swoją pracę przy piecach do spopielania zwłok ludzkich, nazywając je „systemami kremacyjnymi”, od pracy przy innych urządzeniach do spalania zwierząt i odpadów, które nazywał „piecami eliminacyjnymi”. Rozróżnienie to okazało się później kluczowe w ocenie roli, jaką firma Topf i Synowie odegrała w Holocauście.

Gdy synowie Ludwiga seniora, Ludwig junior i Ernst-Wolfgang, przejęli kontrolę nad firmą na początku lat trzydziestych, odziedziczyli przedsiębiorstwo będące międzynarodowym liderem w branży urządzeń dla przemysłu słodowniczego, z niewielkim tylko, choć zaawansowanym technologicznie, działem technologii kremacyjnej. Swój spadek objęli jednak po gorzkiej walce sądowej z własną matką oraz innymi dyrektorami firmy.

Po śmierci ojca w 1914 roku Ludwig i Ernst-Wolfgang odebrali nieregularną i – rzec by można – wędrowną edukację. Matka zrezygnowała z rodzinnego domu i wysłała synów do szkoły z internatem w pobliskim miasteczku Gumperda. Choć bracia byli ze sobą mocno zżyci, różnice między nimi uwidoczniły się już za młodu. Obaj chłopcy otrzymali Reifeprüfung – coś w rodzaju dyplomu szkoły średniej – ale wydaje się, że Ludwigowi edukacja szła nieco gorzej. Był co prawda o rok starszy od Ernsta-Wolfganga, ale egzaminy końcowe zdali jednocześnie, co może świadczyć o jakiejś jego przerwie w nauce. W każdym razie to Ludwig Topf został pierwszym z rodzeństwa, który zerwał z matką, gdy po ukończeniu szkoły odmówiła mu ona wszelkiego wsparcia finansowego.

W ciągu następnych 12 lat Ludwig bez powodzenia podejmował, a potem porzucał zadziwiającą rozmaitość studiów oraz różnych zajęć zarobkowych. Po opuszczeniu szkoły średniej rozpoczął najpierw studia inżynierii mechanicznej w Hanowerze, utrzymując się z pracy jako palacz, korepetytor i asystent w banku. Wkrótce jednak się załamał, cierpiąc na problemy z woreczkiem żółciowym i przygnębienie z powodu konfliktu z matką. Opuścił Hanower w marnym stanie zdrowotnym i próbował kontynuować edukację gdzie indziej, zapisując się na wykłady z ekonomii, biznesu, socjologii, prawa i dziennikarstwa na uniwersytetach w Berlinie, Lipsku i Rostocku. Do czasu, gdy w końcu zaczął pracować w firmie Topf i Synowie, Ludwig miał też podobno studiować słodownictwo, by uzyskać dyplom w tej dziedzinie – ale prawda jest taka, że przez wiele lat studiów nigdy nie uzyskał żadnego dyplomu ani nie rozpoczął jakiejś alternatywnej kariery.

Podczas gdy Ludwig grał rolę rodzinnego playboya, który „wyglądał i zachowywał się jak gwiazdor filmowy”9, ciężar kierowania produkcją spoczywał na barkach jego młodszego brata Ernsta-Wolfganga, o którym wspominano, że w firmie miał „pedantyczny i wyniosły” sposób bycia. Po uzyskaniu Abitur Ernst-Wolfgang odbył staż handlowy w hurtowni artykułów żelaznych Oskara Wintera w Hanowerze, a potem zdobywał doświadczenie poprzez sześciomiesięczne staże, najpierw w erfurckim banku, a następnie w przedsiębiorstwie słodowniczym w Arnstadt. Mając już solidne doświadczenie, Ernst-Wolfgang dołączył do Ludwiga w Lipsku i w 1929 roku uzyskał dyplom z biznesu.

Może się to wydawać dziwne, ale bracia, choć różnili się jak to tylko możliwe, związani byli bardzo silnym uczuciem. Na każdym etapie wczesnej edukacji i kariery niezmiennie wędrowali do tych samych miast, a czasem dzielili mieszkania. Od kiedy jednak osiedli w firmie jako jej dyrektorzy, mieszkali oddzielnie – Ernst-Wolfgang wprowadził się do wynajętego mieszkania, a Ludwig wybrał bardziej reprezentacyjną siedzibę w rodzinnym parku Topfów. W pracy jednak wciąż tradycyjnie dzielili biuro, urzędując biurko w biurko (może dlatego, że nigdy sobie tak do końca nie ufali).

Ernst-Wolfgang jako pierwszy z braci objął oficjalne stanowisko w firmie; było to pod koniec 1929 roku. Jego nominacja dyrektorska nastąpiła dopiero po śmierci Felixa Paula, ostatniego dyrektora z czasów Ludwiga Topfa seniora. Po wojnie Ernst-Wolfgang twierdził, że silna antypatia Paula do braci Topfów brała się z jego antysemityzmu, gdyż obaj przyjaźnili się z rodzinami żydowskimi. Była to jednak część obszerniejszej narracji ułożonej przez Ernsta-Wolfganga, by przekonać radzieckie władze okupacyjne, że nie ponosi on winy za nazistowskie zbrodnie wojenne. Prawdą jest jednak, że Felix Paul był marnego zdania o obu braciach i przez lata z nimi nie rozmawiał. Mocno się starał, by firma Topf i Synowie nie przeszła w ich ręce.

Paula już w firmie nie było, więc Ernst-Wolfgang pod naciskiem matki zaczął kierować przedsiębiorstwem. Pod koniec 1931 roku dołączył do niego Ludwig. Dwudziestoośmioletni teraz Ludwig zamienił status wiecznego studenta na pozycję zamożnego przedsiębiorcy playboya, ale nie zdecydował się na pracę w dziedzinie, z której miał podobno dyplom uniwersytecki – to znaczy produkcji słodowniczej. Skupił się natomiast na budowie pieców, zwłaszcza kremacyjnych, współpracując z Kurtem Prüferem, by skojarzyć nazwę Topf i Synowie z zaawansowaną technologią służącą godnemu pochówkowi ludzi.

Wydawało się, że bracia – spadkobiercy Ludwiga Topfa seniora – przejęli w końcu kontrolę nad rodzinną firmą, ale musieli pokonać jeszcze jedną poważną przeszkodę, by cieszyć się spadkiem.

Na początku lat trzydziestych Niemcy przeżywały głęboki kryzys ekonomiczny. Gospodarka niemiecka odżyła na krótko w połowie lat dwudziestych, kiedy przezwyciężono hiperinflację z 1923 roku. Papierowy pieniądz stał się wtedy bezwartościowy, relacje pracowników z pracodawcami załamały się, Francja okupowała znaczną część przemysłowego serca kraju, gwałtownie rosły przestępczość i bezrobocie. Rząd Republiki Weimarskiej zawarł porozumienie pozwalające rozwiązać, a w każdym razie złagodzić problem reparacji (co właściwie oznaczało uznanie, że Niemcy przegrały I wojnę światową), a to otworzyło nową epokę zagranicznych, zwłaszcza amerykańskich inwestycji. Był to też okres interwencjonizmu państwowego, wyrażającego się w wielkich przedsięwzięciach budowlanych i wprowadzeniu zasad państwa opiekuńczego. Rosnący poziom życia szedł w parze z politycznym poparciem dla partii centrowych. Jednakże liczba ludzi zależnych finansowo od państwowych zapomóg i rent inwalidzkich była tak duża, że Republika Weimarska uginała się pod ciężarem wydatków publicznych i była niezdolna do przeciwstawienia się nadchodzącemu wielkiemu kryzysowi.

W marcu 1929 roku Niemcy pogrążyły się w kryzysie deflacyjnym, a ceny i dochody ludności spadły o jedną piątą. Rząd zwlekał z zastosowaniem środków ekonomicznych, obawiając się „drugiej wielkiej inflacji”. Sytuacja wciąż się pogarszała, przynosząc spadek płac i zatrudnienia, a w lecie 1932 roku 45 procent członków niemieckich związków zawodowych obawiało się utraty pracy.

W obliczu tej ciężkiej sytuacji firma Topf i Synowie – jak wiele innych przedsiębiorstw niemieckich – zastosowała krótkoterminowe remedium w postaci cięcia płac i zatrudnienia, ale wciąż walczyła, by spłacać swoje rachunki. Już w grudniu 1930 roku Else Topf zarządziła pierwsze obniżenie wynagrodzeń, zmniejszając zarobki dyrektorów o 17,5 procent. Zarabiający ponad 500 reichsmarek miesięcznie stracili 10 procent. Jedynie zarabiający mniej niż 300 reichsmarek miesięcznie nie odczuli zmiany. Przez następne trzy lata wprowadzano dalsze cięcia, a wartość produkcji spadła z 4 milionów reichsmarek w 1930 roku do miliona w 1933 roku.

Ernst-Wolfgang dopiero dołączył do firmy pod koniec 1929 roku, a już w kwietniu 1932 pokłócił się z matką, która wystąpiła w obronie dyrektorów domagających się zdymisjonowania do końca roku obu braci. Choć nastąpiło to w okresie najgłębszego kryzysu gospodarczego, przyczyny były nie tyle finansowe, ile polityczne. W wyborach z lipca 1932 roku naziści zdobyli 230 miejsc w Reichstagu, stając się najsilniejszą frakcją, a to rozpoczęło skomplikowaną serię negocjacji politycznych, która doprowadziła do wyznaczenia Hitlera na kanclerza Niemiec 30 stycznia 1933 roku.

Ernst-Wolfgang Topf twierdził później, że zaległości płatnicze firmy w wysokości 98 000 reichsmarek nie były powodem, by zaprzestać spłacania kredytów. Ernst-Wolf­gang i Ludwig mieli ustąpić w wyniku spisku uknutego przez nazistów i wyższych urzędników firmy pod przewodnictwem starszego inżyniera doktora Edmunda Spind­lera po to, by mogli oni przejąć kontrolę nad przedsiębiorstwem i stworzyć nową firmę Budowa Pieców Topf.

Początkowo wydawało się, że spisek się powiedzie. Spindler i jego poplecznicy donieśli do Izby Przemysłowej oraz Sądu Upadłościowego, że straty zawinione przez braci Topfów nie pozwalają na dalsze funkcjonowanie firmy, która nie jest zdolna do spłaty długów. W tym samym czasie Edmund Spindler, starszy inżynier i pełnomocny urzędnik firmy Topf i Synowie (a poza tym nazista), wystąpił na zebraniu pracowników, oskarżając obu braci o „kumanie się z Żydami” i powiadamiając robotników, że Topfowie stracili prawo do zarządzania przedsiębiorstwem.

Pozbawieni funkcji i środków materialnych, skłóceni z matką, która opowiedziała się przeciwko nim, Ernst-Wolfgang i Ludwig postanowili walczyć o to, co im się ich zdaniem należało. Batalia o odzyskanie firmy w 1933 roku miała dla nich ogromne znaczenie; byli gotowi na wszystko, by dostać z powrotem swoje dziedzictwo.

W przypadku braci Topfów „wszystko” oznaczało tylko jedno: wstąpienie do partii nazistowskiej. Czołowy nazista Turyngii Friedrich Triebel poinformował braci, że zważywszy na ich stosunkowo młody wiek, muszą przejść „reedukację”, a potem, jako członkowie partii, będą mogli odzyskać kontrolę nad firmą. Nawet ich żydowscy przyjaciele i znajomi biznesowi zgadzali się, że to jedyne wyjście. Tak więc Ernst-Wolfgang i Ludwig, nie wykazujący wcześ­niej żadnych inklinacji politycznych, stali się w kwietniu 1933 roku członkami NSDAP. Za ich przykładem poszli inni wyżsi urzędnicy firmy, w tym Kurt Prüfer.

Teraz bracia Topfowie zostali przychylnie wysłuchani przez radę wierzycieli, a ich dymisję cofnięto. Umocniwszy się, zwolnili dotychczasowy zarząd. W lipcu 1933 roku bitwa o firmę Topf i Synowie była zakończona. Ernst-Wolf­gang został dyrektorem handlowym, a Ludwig dyrektorem technicznym. Bracia uzyskali wreszcie pełną kontrolę nad firmą ojca, ale układ z nazistami miał ich wiele kosztować. W końcu musieli zapłacić całą przyzwoitością i humanitaryzmem, które mieli w sobie.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

OSOBY

WSTĘP. LALKARZ

ROZDZIAŁ 1. URODZONY I WYCHOWANY W FIRMIE J.A. TOPF

ROZDZIAŁ 2. PAKT Z DIABŁEM

ROZDZIAŁ 3. ZASZCZYTNE NAZWISKO

ROZDZIAŁ 4. BUCHENWALD

ROZDZIAŁ 5. ZAWSZE DO USŁUG

ROZDZIAŁ 6. AUSCHWITZ

ROZDZIAŁ 7. CZY JEST TU JESZCZE KTOŚ DO SPALENIA?

ROZDZIAŁ 8. INNOWACYJNI AŻ DO KOŃCA

ROZDZIAŁ 9. PROCESY I KARY

ROZDZIAŁ 10. ZMIANA OTOCZENIA W ZSRR

ROZDZIAŁ 11. SIŁA BEZ MORALNOŚCI

ROZDZIAŁ 12. POJEDNANIE

WNIOSKI

PODZIĘKOWANIA

ILUSTRACJE

2 Gerald Fleming, Hitler and the Final Solution, University of California Press, 1984, s. 45.

3 Ibid., s. 47.

4 Kurt Prüfer, teczka personalna, Landesarchiv Thüringen – Hauptstaatsarchiv Weimar.

5 David Blackbourn, History of Germany 1780–1918, Blackwell Publishing, 1997, s. 1.

6 Annegret Schüle, Industrie und Holocaust: Topf & Söhne – Die Ofenbauer von Auschwitz, Wallstein Verlag, 2010, s. 29–30; przypis 69: Mein Lebenslauf (E.W. Topf), niedatowany (zapewne początek 1946). ThHStAW [PK: Thuringian State Archive, Weimar], zbiór Jeana-Claude’a Pressaca nr 81, karty 1–22, ten cytat z karty 1. Dieter Wettig, wnuk dyrektora z fabryki Topfów, Heinricha Wettiga (zm. 1926), był jednym z kolegów Ernsta-Wolfganga Topfa. Potwierdził, że rodzina mieszkała na ziemi należącej do firmy (Dieter Wettig do autorki). W księdze chrztów występuje adres Dreysestraße 7. Księga chrztów kościoła kupieckiego, Erfurt, 1903/4.

7 Blackbourn, op. cit., s. 205.

8 Ibid.

9 Schüle, op. cit., s. 64, przypis 5: rozmowa z Udo Braunem, 31 lipca 2001.

Architekci śmierci

Подняться наверх