Читать книгу Zastygłe życie - Karin Wahlberg - Страница 5
Prolog
ОглавлениеSobota, 3 listopada 2001
Nadal czekała. Czas się dłużył i nie chciało jej się nic robić.
Włączyła odtwarzacz kompaktowy i wsunęła nowy dysk z jakąś przyjemną muzyką. Zamknęła oczy, zakołysała biodrami i unosząc w takt muzyki stopy, odpłynęła gdzieś daleko. Coś w niej dojrzewało. Uśmiechnęła się.
Prawie przez całą jesień czuła się lekko. W każdym razie lżej niż zazwyczaj. Cieszyła się z tej odmiany, choć jednocześnie odczuwała lekki niepokój. Zresztą zawsze się tam czaił. Strach przed niepowodzeniem, które może kiedyś ją spotka. Właśnie: może. Jak sobie z tym poradzi? Spokojnie, nie trzeba się martwić na zapas! O przyszłości nic nie wiadomo! Wiadomo, co jest teraz, ale nie to, co będzie!
Wszystkie te oczywiste prawdy krążyły jej po głowie jak zaklęcia.
Przecież równie dobrze może się okazać, że ma szczęście w życiu. Może wszystko potoczy się dobrze, chociaż nie do końca tak, jak sobie wyobrażała. Niekoniecznie musi być gorzej.
Przeszedł ją dreszcz. Odrzuciła głowę do tyłu, rozsypując włosy. Uśmiechnęła się uszczęśliwiona i zamachała rękami, jakby chciała zatrzymać uczucie, które przepływało przez nią jak szumiący wodospad. Jednocześnie starała się odpędzić wszelkie obawy. Serce dudniło jej mocno.
Do jego przyjścia zostało jeszcze kilka minut. Odczuwała prawdziwą przyjemność na myśl o tym, że ma wszystko, co powinna mieć, że czeka ją wieczór, w trakcie którego może się wydarzyć tyle rzeczy. Kto wie, czy nie nastąpi punkt zwrotny w jej życiu, choć nie potrafiła sobie wyobrazić, co to konkretnie oznacza. I właśnie ta perspektywa wydawała się taka wspaniała. Wiele się może wydarzyć i na nic nie jest jeszcze za późno.
Podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Na pewno go nie zobaczy, kiedy przyjdzie, bo ulica jest po drugiej stronie domu. Poza tym jest już ciemno. Na niebie błyszczał księżyc, który na czarnym jak smoła tle wyglądał jak biała kula. Przed jego lśniącą powierzchnią płynęły szybko rzadkie chmury. Przypominały fruwające firanki, kiedy zrobi się przeciąg. Nie widziała, skąd przyszło jej do głowy takie porównanie, ale akurat w tej chwili poczuła wzruszenie. W głowie kłębiły jej się różne myśli.
Ucisk w klatce piersiowej zelżał. Poczuła ulgę i dziwny ból w żołądku. Pomyślała, że przypomina to trochę typową gorączkę przed podróżą. Tyle że ona nigdzie nie jedzie. Jest zakochana.
Nastrój panujący na zewnątrz był bardzo sugestywny i pasował do tego wieczoru. Dzisiaj jest Wszystkich Świętych, mają wyjść razem, więc lepiej już być nie może. Znowu poczuła, jak narasta w niej dziwny niepokój. Nie mogła spokojnie ustać. Przestępowała z nogi na nogę, dotknęła świeczki stojącej w oknie, zeskrobała paznokciami stearynę i kilka razy skręciła knot, aż się oderwał. Wszystko robiła nieświadomie. Zresztą nie miało to żadnego znaczenia.
Zaraz powinien przyjść. Uzgodnili, że pójdą na wieczorny spacer, odwiedzą kilka cmentarzy i zapalą świeczki na grobach, o które nikt nie dba. Doszła do wniosku, że jeśli ktoś nie ma swoich zmarłych na miejscu, powinien ich sobie poszukać. Na później nie zaplanowali nic konkretnego. On nie wspominał, co chciałby robić przedtem albo potem. Nie mówił, czy pójdą do niego albo do niej ani że w ogóle pójdą dokądkolwiek. Nie mieli konkretnych planów.
Pomyślała sobie, że jest nieśmiały. Uśmiechnęła się i z napięciem zaczęła się wsłuchiwać w dźwięki dochodzące z przedpokoju. Było to jednak tylko złudzenie. Wszędzie panowała zupełna cisza. Prawdopodobnie wszystkie osoby mieszkające na parterze internatu wyjechały już do domu. Są ferie i w całym budynku została tylko ona. Wspaniale! Nikt nie będzie się wtrącał.
Na zegarze dochodziła siódma, gdy rozległ się pierwszy dzwonek do drzwi wejściowych. Ktoś dość niezdecydowanie nacisnął go kilka razy. Mimo to prawie podskoczyła na ten dźwięk. Energicznie zebrała włosy i związała je na karku różową gumką. Szybko zamknęła pamiętnik i włożyła go do szuflady biurka. Pamiętniki należy chować. Kiedyś były jedyną prywatną rzeczą, jaką miała. Nikomu innemu nie wolno ich czytać, także jemu. Nawet przypadkiem, gdyby leżały na wierzchu.
Ten rok kończy się dobrze. Znalazła przyjaciela. Może więcej niż przyjaciela???
Było to ostatnie zdanie, jakie zapisała w pamiętniku. Zakończyła je trzema znakami zapytania, pełnymi nadziei. Lepiej nie mogła tego wyrazić. To wspaniałe uczucie. Nie potrafi znaleźć właściwych słów. Podeszła do lustra, żeby się przejrzeć. Czuła, jak wszystko w niej pulsuje. Spojrzała w lustro i stwierdziła z zadowoleniem, że wygląda całkiem nieźle.
Wspaniale – pomyślała. Gdy wychodziła na ciemny korytarz, rozległ się trzeci dzwonek. Światło było zgaszone, wszędzie panował mrok, na ścianach kładły się cienie. Wszystko było takie zużyte i podniszczone.
Zobaczyła go, jak stoi w rozświetlonej klatce schodowej za zamkniętymi drzwiami, po drugiej stronie korytarza. Wysoki, chudy mężczyzna z reklamówką w ręku. Kurtkę miał zapiętą, szyję owiniętą szalikiem.
Ten szczupły mężczyzna, który nie budził w niej strachu, zjawił się dokładnie o siódmej, tak jak się umówili. Ani za późno, ani za wcześnie. To dobry znak.
Kiedy ujrzał ją w półmroku korytarza, uśmiechnął się. Otworzyła oszklone drzwi i cofnęła się lekko zawstydzona. Założyła włosy za uszy, choć właściwie nie było to konieczne. Miała je zebrane na karku, ale nadal nie wiedziała, co zrobić z dłońmi. Chciała go dotknąć, ale nie poruszyła się.
– Fajnie, że przyszedłeś – powiedziała i nagle usłyszała własny chichot. Fatalnie to wyszło, ale nie mogła się powstrzymać.
Musiała natychmiast coś zrobić, żeby odwrócić jego uwagę. Spojrzała na reklamówkę, którą trzymał w ręce.
– Kupiłeś świeczki? – spytała.
Uniósł reklamówkę, skinął głową i uśmiechnął się do niej szeroko. Znowu się roześmiała, ale tym razem nie czuła się zawstydzona. Szedł za nią na lekko ugiętych nogach, wpatrując się w jej włosy związane w koński ogon. Poprowadziła go obok pozamykanych pokojów, gdzie mieszkali inni studenci. Jej pokój znajdował się na samym końcu korytarza, obok kuchni. Na wykładzinę padał przez szparę w drzwiach snop światła. Ze środka dobiegały dźwięki nastrojowej muzyki.
– A więc to tutaj mieszkasz? – spytał, zaglądając do środka.
– Lepiej już chodźmy – odparła ożywionym głosem i zaczęła pospiesznie wkładać kurtkę. – Wziąć rękawiczki?
– Tak, na dworze jest zimno – powiedział i stanął na progu, jakby nie miał odwagi wejść dalej. Mimo to miała wrażenie, że wypełnia sobą cały pokój. To zresztą nie takie trudne, bo pomieszczenie było małe.
Jest u niej pierwszy raz. Wcześniej go tu nie zapraszała, bo cały korytarz zacząłby o tym od razu plotkować. O nim, o niej, o wszystkim innym, nad czym nie miałaby żadnej kontroli. Tajemnica od razu by się wydała, zaczęłyby krążyć plotki i potem byłoby jej o wiele trudniej. A na pewno nie tak cudownie jak dotychczas.
Być może nic z tego nie będzie, a wtedy nie potrafiłaby im tego wytłumaczyć. Siedziałaby ze spuszczonym wzrokiem i byłoby jej wstyd.
Zauważyła, że jej gość rozgląda się po pokoju – ostrożnie i z lekkim zaciekawieniem. Miała tu wszystko, co potrzeba: łóżko, biurko, regał na książki, fotel i szafę. Meble nie różniły się niczym od tych, które znajdowały się w innych pokojach. Dywan sama przywiozła. Był okrągły, czerwony i wyglądał jak wielka, czerwona kropka. Kupiła go w IKEA.
Uznała, że nie musi być już ostrożna.
– Ładnie tutaj – powiedział tak niepewnym głosem, że nie wiedziała, czy naprawdę tak uważa. Jego stwierdzenie było mało osobiste i odrobinę chłodne. Nie rozumiała, po co wypowiada się na temat jej pokoju, ale widocznie właśnie takie rzeczy się mówi, jeśli nie ma się nic innego do powiedzenia.
– Nie wiem, czy jest tu aż tak bardzo ładnie – odparła. – Ale mnie to wystarczy.
Starała się zrobić wrażenie, jakby miała pełną kontrolę nad swoim życiem.
– Posiłki też tu jadasz? – spytał, rozglądając się po pokoju, jakby szukał wzrokiem płyty elektrycznej do gotowania.
– Nie, w kuchni.
Była to prawda, choć nie do końca. Chodziła tam tylko rano. Codzienne życie studenckie bywa dość uciążliwe. Zaczynała to odczuwać już w chwili, gdy się budziła. Mimo to nie potrafiła się zmusić, aby przynieść śniadanie do pokoju. Gdyby to zrobiła, mogliby pomyśleć, że jest dziwna. Dlatego każdego ranka chodziła do kuchni, piła tam herbatę i jadła kanapki przy stole nakrytym ceratą, która już tyle razy była zmywana ściereczką, że zrobiła się całkiem matowa. Kuchnia była zaniedbana i często brudna, ale na swój sposób przytulna. Siedziała więc tam z poczucia obowiązku, wmuszała w siebie kolejne kanapki i starała się wyglądać na równie zaspaną jak wszyscy inni.
Uznała, że jeden raz na dzień w zupełności wystarczy. Natomiast wieczorem zabierała tacę z jedzeniem i wymykała się do swojego pokoju. Inni pewnie się nad tym nie zastanawiali, bo jedzą kolację o różnych godzinach. Niektórzy w ogóle nic nie jedzą. Na wszelki wypadek, gdyby kogoś to jednak interesowało, miała przygotowaną wymówkę: je w pokoju, bo musi się uczyć. Wprawdzie dotychczas nikt jej o to nie pytał, ale gdyby kiedyś…
Domknęła drzwi od pokoju i zamknęła je na klucz. Szli ciemnym korytarzem, aż znaleźli się na schodach. Szklane drzwi zatrzasnęły się ciężko za nimi.
– Czy dzisiaj tylko ty tu zostałaś? – spytał, idąc po schodach.
– Tak, na tym piętrze nie ma już nikogo. Ale lubię być sama. To fajna sprawa – odparła i odetchnęła głośno z ulgą.
Zabrzmiało to tak, jakby to ona postanowiła być sama, jakby jej na tym zależało. Było w tym trochę prawdy, bo chciała się z nim spotkać. Starała się zachowywać tak, aby sobie nie pomyślał, że jest jakąś ofermą albo ofiarą losu.
Zjawił się punktualnie! To chyba coś znaczy.
Na początku powiedział, że być może się spóźni. W odpowiedzi potrząsnęła lekko głową, co nie uszło jego uwagi. Dlatego od razu sprostował, że być może spóźni się tylko trochę. To, że tak dobrze odczytał jej gest, zrobiło na niej wrażenie. Wyjaśnił, że musi dokończyć kilka rzeczy w warsztacie i nie może tego odłożyć na później. Spojrzał na nią ostrożnie. Tym razem wzrok miał trochę przestraszony. Może się bał, że od razu ją straci, zanim zaczną być ze sobą na poważnie? Spuściła wzrok. Nie odezwała się ani słowem. Postanowiła, że nie będzie go ani błagać, ani mu grozić, ani namawiać, ani płakać. Wyglądała na obojętną i już samo to było przerażające. Może mimo wszystko domyśli się, co tak naprawdę dzieje się w jej głowie, może zrozumie, iż jeśli się spóźni, to jej już nie będzie, ale że nie ma to nic wspólnego z nim samym. Chciała wiedzieć dokładnie, o której godzinie się zjawi, żeby można było usunąć wszystkie przeszkody.
Nikt go nie zna, i to jest w nim najlepsze. Podobnie jak to, że nie zadaje jej zbyt wielu pytań – pomyślała, zamykając ramieniem ciężkie drzwi wejściowe.
Alf! Niezwykłe imię. Ale niech będzie. I tak go lubi.
Niebo było rozgwieżdżone, powietrze zimne. Jest chłodniej, niż się spodziewała. Wyjęła z kieszeni rękawiczki i je włożyła. Piaszczystą drogą ruszyli w stronę miasta. Wysokie drzewa po obu stronach były już pozbawione liści, które leżały porozrzucane na ziemi, bezbarwne jak zwiędłe resztki lata, które dawno odeszło. Lubi jesień, bo zawsze przynosi coś nowego.
Nagły silny podmuch wiatru uderzył ich w plecy i popchnął w dół zbocza pokrytego suchymi liśćmi, które szeleściły im pod nogami. Przez cały czas rozmawiali, paplali i śmiali się głośno. Byli tylko we dwoje, on i ona. To był ich świat, zamknięty dla innych. Na tę chwilę zamienił się w źródło ciepła pod jasnym, chłodnym listopadowym niebem.
– Zaczniemy na Cmentarzu Północnym, a potem pójdziemy na Cmentarz Zamkowy – powiedział Alf. – Dasz radę?
Dlaczego miałaby nie dać rady? Jest silna, żadne z niej strachajło, ale Alf nie miał chyba nic złego na myśli. Na razie nie odnosi wrażenia, że jest natrętny, że chce ją wykorzystać do czegoś, w czym ona sama nie miałaby ochoty uczestniczyć.
– Jasne, że tak – odparła dziarskim tonem. – Co ty sobie myślisz? Á propos, zabrałeś zapałki?
Zatrzymała się i spojrzała na niego. Jej uśmiechnięta twarz jaśniała jasnobłękitnym kolorem księżycowej poświaty.
– Oczywiście – odparł z uśmiechem i uderzył dłonią w kieszeń marynarki, w której zagrzechotało pudełeczko z zapałkami. – Zachowujesz się jak starsza siostra, która chce mieć porządek wszędzie i u wszystkich – zażartował.
Szli blisko siebie. Kiedy wypowiedział ostatnie słowa, przełknęła głośno ślinę, zesztywniała, ale tylko nieznacznie. Chyba nic nie zauważył. Starała się panować na sobą, nie chciała, aby sobie pomyślał, że jest nieobecna duchem i dziwna. Nie może uznać, że mogłaby być dla niego kulą u nogi. Przynajmniej nie teraz. Nie na samym początku, bo nic z tego nie będzie. Alf spojrzał na nią ostrożnie z ukosa, ale nie odwzajemniła spojrzenia. Oddychała spokojnie i tylko raz za razem przełykała ślinę. Wytężała całą energię, aby zdusić w sobie dziwne, nieokreślone uczucie, które panoszyło się w niej od pewnego czasu.
Pomyślała, że Alf oczywiście nic nie rozumie. Zastanawiała się, czy zdobędzie się na odwagę, żeby kiedyś mu o wszystkim opowiedzieć. Trudna sprawa, to wielkie ryzyko. Może go przestraszyć. Na szczęście atmosfera jest już trochę luźniejsza, niebezpieczeństwo na razie minęło. Rzuciła szybkie spojrzenie w jego stronę. Wygląda jak zwykle. Odetchnęła z ulgą, a nawet z zadowoleniem. Chyba rzeczywiście nic nie zauważył. Nieważne – pomyślała. Najważniejsze, żeby nie uważał jej za jakieś dziwadło.
– Udało ci się dzisiaj sprzedać jakieś rowery? – spytała i znowu przełknęła ślinę.
Poczuła, że nieprzyjemne dławienie w gardle, jakie odczuwała jeszcze przed chwilą, minęło. W tym samym momencie przypomniała sobie kogoś innego, kto też kiedyś naprawiał tłusty od oleju łańcuch rowerowy. Od tamtej pory rowery kojarzyły jej się głównie z koniecznością naprawy uszkodzonego łańcucha albo przedziurawionej opony, to znaczy z tym, czym dziś zajmuje się Alf, a co kiedyś robił ktoś inny.
Ale to błąd! Nie powinna teraz myśleć o tamtym! Nagle przed jej oczami przewinęły się tamte obrazy. Przypominały klatki filmu, który przesuwa się wciąż do przodu, coraz szybciej i szybciej, aż do momentu, gdy zaczyna jej się kręcić w głowie, robi jej się niedobrze i musi się szybko pochylić nad sedesem, żeby zwymiotować.
– Warsztat był dzisiaj zamknięty, ale i tak miałem sporo pracy przy naprawach. Zawsze mam zaległości – wyjaśnił i poczuł ulgę, że rozmowa nie utknęła w miejscu.
Pomyślała sobie, że to fajnie, iż Alf ma taką nieskomplikowaną pracę. Tak to przynajmniej wygląda z jej perspektywy. Naprawy rowerów. Ręczna robota.
Kiedy znaleźli się u stóp zbocza, wiatr zdążył już osłabnąć. Szli szybko, prawie biegli. Rozgrzała się i spociła. Rozpięła kurtkę, zdjęła rękawiczki i wsadziła je do kieszeni.
– Uważaj, żebyś się nie przeziębiła – powiedział Alf. Roześmiała się na myśl o jego trosce.
– Myślę, że to ty pouczasz innych – odparła, nie wspominając, czy uważa go za starszego brata.
Poczuła, jak jego ręka opadła koło jej dłoni, jak jego ciepłe palce dotknęły jej palców, aż w końcu jego dłoń ujęła jej dłoń.
■
Kiedy doszli do cmentarnej bramy, nie byli już dwójką samotnych ludzi idących obok siebie. Z centrum wjeżdżał na parking sznur samochodów. Wypluwały ze swoich wnętrz ciemne postacie, które w milczeniu znikały za bramą. Wiele z tych osób było już w zaawansowanym wieku i dlatego z trudem posuwały się ciężkim krokiem, pochylone przed siebie.
Droga od głównego wejścia prowadziła prosto do kaplicy, niewielkiego budynku z kamienia wapiennego. W blasku bijącym od pochodni ustawionych wokół kaplicy jej ściany błyszczały żółtozłotym kolorem. Wszędzie widać było groby, a na nich wiele zniczy i świeczek rozbłyskujących w ciemnościach.
Zatrzymali się. Stali w milczeniu i przypatrywali się temu widokowi.
– Niesamowity nastrój – powiedział Alf i potrząsnął trochę zakłopotany ramionami, jakby panująca tu atmosfera była zbyt nabożna. Nadal trzymał ją za rękę. – Gdzie zaczniemy? – szepnął.
Rozejrzała się wokół siebie. Cmentarz okazał się większy, niż się spodziewała. Nie zdążą obejść całego. Zresztą i tak nie mają zbyt dużo świeczek.
– Gdzieś musimy chyba zacząć – odparła, wzruszając ramionami. – Może pójdziemy tam?
Mówiąc to, wskazała w stronę najstarszej kwatery cmentarnej, prawie całkowicie pogrążonej w ciemności. Świeczek było tam niewiele, a w dodatku stały rozrzucone na dużej przestrzeni.
– Pewnie czeka nas tam sporo roboty – powiedziała i spojrzała na niego jakby w oczekiwaniu, że potwierdzi jej słowa.
Ogień świec dla zapomnianych. Wyruszyli w ciemną noc jako posłańcy światła.
Dziadkowie Alfa spoczywali na innym cmentarzu, ale tam świeczki zapalą jego rodzice. Natomiast ona nie miała w mieście żadnej rodziny.
Robiło się coraz ciemniej, więc ostrożnie stawiali stopy. Zmrożona trawa chrzęściła im pod stopami. Szli obok siebie, ramię w ramię, między nagrobkami, które sięgały im do głów. Alf trzymał ją za rękę. Od czasu do czasu mrok rozświetlał pojedynczy znicz albo świeczka.
Zatrzymał się przy jednym z grobów. Zainteresował się nim, bo nagrobek był mniejszy od innych. Lekko zaokrąglony, wznosił się nisko nad ziemią. Wyglądało to tak, jakby się kłaniał, prosząc o przebaczenie. Pochyliła się, próbując odczytać napis na płycie.
– Anna Jonsson, 1895–1970 – przeliterowała głośno przy blasku księżyca i gwiazd. – Tylko jedno nazwisko – dodała.
– Pewnie umarła jako panna – odparł Alf.
– Dożyła siedemdziesięciu pięciu lat. Ciekawe, czy przez cały czas żyła sama? – powiedziała zatroskanym głosem.
– A może całe życie przehulała i żyło jej się świetnie – zasugerował, żeby wprowadzić lżejszy nastrój.
– Nigdy nie wiadomo – odparła w zamyśleniu i odwróciła się do niego. – Zapalić świeczkę?
– Jasne – odparł Alf. Wyjął z reklamówki jedną świeczkę, podał jej i zaczął szukać zapałek w kieszeni kurtki.
Pochyliła się, rozgarnęła liście i ustawiła świeczkę w ziemi. Kiedy przytknęła do knota płonącą zapałkę i blask rozświetlił nagrobny kamień, zauważyła, że płyta jest matowa. Szczeliny zarosły mchem, który wrósł także w głęboko grawerowane litery napisu. Jednak teraz, kiedy od blasku świecy zrobiło się jaśniej, łatwiej było go rozszyfrować.
– Błędnie go odczytałam – powiedziała. – Ta kobieta zmarła już w 1910 roku.
– W takim razie miała tylko piętnaście lat.
Oboje w milczeniu zastanawiali się nad znaczeniem tych słów.
– Może to jednak nie takie dziwne, że wszystkie inne groby są większe – zastanawiała się w zamyśleniu. – Leży w nich więcej osób. To grobowce rodzinne.
Znowu umilkła.
– Odnoszę wrażenie, że zabrakło dla niej miejsca – powiedziała ledwo słyszalnym głosem.
– Co masz na myśli? Jak to zabrakło miejsca? – spytał Alf.
– Chodzi mi o to, że ktoś, kto ma piętnaście lat, powinien leżeć z całą rodziną.
– Ale w tamtych czasach osoba w wieku piętnastu lat była już dorosła. Musiała stać na własnych nogach, utrzymywać się z własnej pracy albo wyemigrować do Ameryki.
Alf umilkł, bo zauważył, że i ona ucichła.
Niedaleko od nich słychać było ciche głosy. Z autostrady dobiegał szum samochodów.
– W każdym razie ma swój grób i kamień nagrobny. Nie wszystkich było wtedy na to stać – powiedział Alf, który wiedział, o czym mówi.
– No to jak wyglądały ich groby? – spytała z pewnym powątpiewaniem w głosie.
– Hm… tego nie wiem – odparł, wzruszając ramionami.
Na tym temat został wyczerpany.
Szli dalej alejką, mijając groby właścicieli ziemskich, dyrektorów i kobiet. Wszyscy oni żyli długo i z pewnością mieli ciekawe życie. Co jakiś czas przechodzili obok grobu z napisem, z którego wynikało, że pochowana tu osoba zmarła w młodym wieku. Najsmutniej wyglądały groby dzieci. One odchodziły, a ich rodzice żyli dalej. Potem przychodzili na groby, kładli na nie kwiaty i przynosili jakieś drobne przedmioty przypominające o przeszłości.
W końcu opuścili najstarszą część cmentarza i przeszli do nowych kwater. Minęli długi szereg niewielkich nagrobków, pod którymi znajdowały się urny z prochami. Nagrobki wznosiły się w niewielkiej odległości od siebie. Część miała błyszczące płyty, inne były matowe, niektóre bogato zdobione, inne wykończono skromnie. W tym miejscu świec i zniczy było o wiele więcej – aż gęsto.
Tak zwany Park Zmarłych, w którym rozsypuje się ludzkie prochy, znajdował się w samym środku cmentarza i przyciągał uwagę wielu ludzi. Cały teren rozświetlał silny blask świec. Taki sam silny blask bił też od dużej szklanej konstrukcji i od świec rozstawionych wokół stawu w kształcie nerki znajdującego się w środku parku. Płomienie odbijały się w wodzie, tworząc coś, co przypominało zwarty pierścień. Zatrzymali się blisko siebie i napawali się tą atmosferą. Stała przed Alfem i czuła, jak dotyka jej pleców. Obserwowała, jak inni spacerują powoli i uroczyście wokół stawu, jak ostrożnie stąpają po ścieżce, żeby ziemia nie chrzęściła im pod nogami. Starali się nie wchodzić na trawnik, żeby nie zadeptać trawy. Była przecież późna jesień. Obserwowali pochylone głowy, zamyślone twarze.
Pomyślała sobie, że o przyszłości nic nie wiemy. Czuła ciepły oddech Alfa na karku. Przyszłość to nadzieja. Życie niekoniecznie musi oznaczać małe piekło. W każdym razie nie przez cały czas.
Po raz drugi tego dnia ogarnęła ją ekstaza albo coś, co ją przypominało. Poczuła, jak przepełnia ją miłość i optymizm, ale prawdopodobnie pierwsze z tych uczuć wpływało na drugie.
Kiedy w pewnej chwili uniosła wzrok i spojrzała ponad taflą stawu, ujrzała coś, na co nie była przygotowana. Ale też to jej chyba nie zaskoczyło. Urodziła się z czymś w rodzaju wewnętrznego sejsmografu, dzięki czemu zawsze była przygotowana na trzęsienie ziemi.
W oddali pojawiła się znana jej, blada twarz. Szybko uniosła wzrok ku gwiazdom w jakimś odruchu warunkowym, jak to się dzieje wtedy, gdy bezwiednie odsuwamy dłoń od rozgrzanej płyty.
Tamta twarz spoglądała w jej stronę w wyzywający sposób. Przez chwilę wpatrywała się w nią para oczu, które znikły równie szybko jak podmuch wiatru w letni dzień. Niebieskie oczy i ta twarz.
No nie! Tylko nie tutaj – pomyślała. Dlaczego nie może się bezpiecznie ukryć? Zejść pod ziemię, zniknąć, a mimo to trwać w tym, co w końcu dopadło także ją.
Przeszłość zawsze ją dopada.
Wcale sobie tego nie wmawia ani nie ma zwidów. I nie jest to jakiś wydumany upiór, wytwór jej zszarganych nerwów. Przeniosła ostrożnie wzrok, wpatrując się ze strachem w ciemność. W końcu upewniła się, że wzrok jej nie mylił.
Ujrzała dwa czarne otwory przypominające oczy jakiegoś drapieżnika. Ostre, żywe i bezwzględne. Ukazały się za plecami jakiejś rodziny, która stała skupiona po drugiej stronie stawu. Umknęły za sosnę, znowu się pojawiły, zrobiły niepełny obrót, zbliżały się coraz bardziej.
Poczuła dudnienie w piersiach. Potem silny ból, a po nim gwałtowne uderzenia serca, które następowały w tak szalonym tempie i z taką siłą, że krew zaczęła pulsować jej w skroniach. Znowu zacisnęła oczy i odruchowo chwyciła się ze serce.
– Co się stało? – spytał Alf i w tej samej chwili poczuła jego rękę na ramieniu.
Przełknęła ślinę. Pozwoliła, żeby ręka opadła jej swobodnie. Kiedy chwilę później powoli otwarła oczy i rozejrzała się wokół siebie, nie zauważyła już nic, co mogłoby ją przerazić. Zupełnie nic.
Powoli odwróciła się do niego.
– Nic takiego – powiedziała z uśmiechem i pocałowała go w czubek brody.