Читать книгу Dziewczynka z majowymi kwiatkami - Karin Wahlberg - Страница 3

Prolog

Оглавление

Zadrżała, gdy opatulił ją troskliwie kocem z żółtego, dość cienkiego, bawełnianego materiału przypominającego szpitalną derkę. Poczuła, jakby mężczyzna rozpostarł nad nią swoje opiekuńcze skrzydła.

Owinęła się ciaśniej kocem i powoli opadła na krzesło. Siedząc bez ruchu, walczyła z obrzydliwymi obrazami pojawiającymi się gwałtownie w jej głowie niczym uderzenia błyskawicy. Nie mogła ich powstrzymać. Z czasem pewnie przeminą, jednak w tej chwili postanowiła skorzystać z okazji i nacieszyć się tym, jakże miłym, faktem, że jej towarzysz czekał, aż ona dojdzie do siebie.

Najgorzej wspominała bezradnie wpatrzone w nią oczy. Ze strachem pomyślała, że mogło paść na nią, że to ją ktoś mógłby pobić prawie na śmierć! Jak długo może człowiekowi dopisywać szczęście? Niedawno niemal potrącił ją samochód, kiedy wracała rowerem ulicą Ringvägen z pracy – kierowca nie zauważył jej o zmroku. Przypomniało jej się to zdarzenie, chociaż nie miało nic wspólnego z horrorem, do którego doszło w piwnicy jej własnego domu.

Przypadek sprawił, że znalazła się tam wkrótce po wszystkim. Czemu akurat ona?

– Możliwe, że wskutek zbiegu okoliczności – zasugerował miły policjant.

Czy tak właśnie było?

W tamtej chwili najpierw śmiertelnie przeraziła ją myśl, że w okolicy grasuje szaleniec. Tak wielu narkomanów czy chorych osobników znajdowało się na wolności. Czaili się w ciemnościach, w ukryciu. Strach przyszpilił ją do podłogi, sprawił, że nie była w stanie ruszyć się z miejsca.

Z podłogi bez mrugnięcia powieki wpijało się w nią przerażone spojrzenie. Zadrżała na samo wspomnienie. W nabiegłych krwią oczach czaiło się oskarżenie; jakby to ona była bezlitosnym katem. Taki tchórz jak ona!

Krwista maź sączyła się wąskimi strumyczkami z potylicy na betonową posadzkę. Zemdliło ją z obrzydzenia – nawet teraz, gdy w towarzystwie miłego i troszczącego się o nią inspektora kryminalnego była bezpieczna na posterunku policji. Przykazał jej spokojnie oddychać i poczekać, aż się uspokoi.

Ona i on. Sami.

Inspektor nie rozpocznie zadawać pytań, dopóki ona nie dojdzie do siebie. Za chwilę pewnie będzie już gotowa, a wtedy jej wysłucha. Nie musiał mówić, że każde wypowiedziane przez nią słowo jest ważne.

Ciekawe, ile ma lat? Jest może o kilka lat od niej starszy. Z pewnością żonaty. Albo z kimś mieszka. Najlepsi zawsze szli na pierwszy ogień. Mężczyzna nie był wprawdzie diabelnie przystojny, ale cudownie ją traktował. I nie miał obrączki.

W zamieszaniu nie pamięta, czy się przedstawił. Do tego wszystko działo się tak szybko! Rzuciła mu się niemal w ramiona, instynktownie wyczuwając, że przybywa jej z odsieczą. Przyjechał radiowozem w tym samym czasie co karetka. Nagle w budynku zaroiło się od ludzi. Wkrótce nakazał innemu policjantowi zabrać ją stamtąd, a sam niedługo potem ruszył za nimi.

Tępy ból, spowodowany zapewne tym, że częściowo zeszło z niej napięcie, rozlał się z tyłu głowy. Do tego dawno nie miała nic w ustach, ale nie czuła głodu. Rytmiczny łomot w czaszce niemiłosiernie zlewał się ze wspomnieniem dochodzących z podłogi rzężących, mozolnych oddechów sąsiadki, łapczywego łapania przez nią powietrza, walki ze śmiercią od uduszenia czy z czymkolwiek innym, co zabijało. Przeszedł ją dreszcz.

Po raz pierwszy widziała kogoś bliskiego śmierci. Nie było to miłe czy przepełnione spokojem, a wręcz przeciwnie: przerażające i podszyte paniką.

Zdążyła się już ogrzać, a jednak wciąż lekko drżała. Jakże ciekawe są ludzkie reakcje! Pozbawiona władzy nad ciałem i wolną wolą była jak liść niesiony na wietrze – rządził nią obcy, nieuchwytny mechanizm. Blady policjant z pewnością zdawał sobie z tego sprawę, nawet jeśli przeważnie milczał. Nie była to dla niego pierwszyzna.

– Kawę czy herbatę? – zapytał.

Co? – pomyślała, nie pragnąc żadnej z tych dwóch rzeczy.

– Nie wiem – odpowiedziała słabo.

Koc grzał ją w ramiona. Policjant był blady i chudy, wyglądał niemal tak, jakby miał się przewrócić. Przypominał bardziej urzędnika niż chodzącego na patrole stróża prawa. Nie uszło to jej uwagi, a jednak zdążyła go już polubić. Zgasił górne oświetlenie, pozostawiając jedynie zapaloną lampkę na biurku. Otulił ich kojący półmrok. Po raz pierwszy znalazła się na komisariacie w innym celu niż wyrobienie sobie paszportu.

Cel jak cel – przecież nie miała takiego zamiaru.

Spojrzała na buty. Z mieszaniną ciekawości i wstrętu szukała na nich śladów krwi, po której chodziła, trudno było jednak coś dojrzeć w przygaszonym świetle. Na myśl, że ciemne gumowe podeszwy ubrudziły się krwią, poczuła metaliczny smak w ustach. Miała wrażenie, że jest brudna, i zapragnęła ściągnąć z nóg obuwie – włożyć nową parę butów, a tę wyrzucić do kosza.

– W szoku dobrze jest się napić czegoś ciepłego – stwierdził ze spokojem policjant.

Przytaknęła. Zniknął, a po chwili wrócił z kubkiem parującej herbaty. Postawił go przed nią na stole.

– Cukru?

Nachylając się, położył rękę na żółtym kocu pomiędzy jej łopatkami.

Potrząsnęła głową, rzucając szybkie spojrzenie w górę na bezbarwną twarz mężczyzny. Wyprostował się i zabrał rękę, która uspokajająco spoczywała na jej plecach. Nie za dużo ani zbyt blisko. Lękała się, gdy czegoś było zbyt wiele – czuła się wtedy jak w potrzasku. Policjant najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że ludzie są różni; że niektórzy lubią wylewną serdeczność, podczas gdy inni jej nie znoszą, chociaż także tęsknią za odrobiną ciepła – nawet jeśli nie mają odwagi tego pokazać. Tylko nieliczni potrafią to dostrzec. Siedząc w dalszym ciągu spokojnie na krześle, dała się wciągnąć w emanujący z policjanta skoncentrowany spokój, niezmącone poczucie bezpieczeństwa wypełniające biuro.

W jakiś zadziwiający sposób czas stanął w miejscu. W pokoju znajdowały się jedynie biurko, komputer i tablica ogłoszeń. Biuro stanowiło wolną strefę.

W oddali rozległ się dźwięk telefonu. Na korytarzu słychać było głosy i czyjś – zupełnie nie na miejscu – śmiech. Za oknem z piskiem opon ruszył samochód. Jej to jednak nie dotyczyło. Poczuła się śpiąca, powieki zaczęły ciążyć.

– Astrid Hård. Czy tak się pani nazywa?

Wzdrygnęła się. Mężczyzna usiadł za biurkiem. Wsparłszy ciężko ręce o blat, spojrzał na nią przeciągle, wyczekująco. Przytaknęła. Zdawało się, że jej nazwisko, krótkie i jakby nieme, wpłynęło na zachowanie. Hård[1].

– A pan?

– Berg – odpowiedział. – Inspektor kryminalny Peter Berg.

[1] Hård znaczy po szwedzku: twardy, surowy (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

Dziewczynka z majowymi kwiatkami

Подняться наверх