Читать книгу Dobra córka - Karin Slaughter - Страница 6

28 LAT PÓŹNIEJ
ROZDZIAŁ TRZECI

Оглавление

Charlie siedziała na podłodze w pokoju przesłuchań z głową wciśniętą w kąt. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło od chwili, gdy znalazła się w komisariacie. Co najmniej godzina. Ciągle była skuta. Ciągle miała zwitek papieru toaletowego wetknięty w złamany nos. Szwy z tyłu czaszki swędziały ją i drapały, głowa pulsowała. Widziała jak przez mgłę, żołądek podchodził do gardła. Została sfotografowana, pobrano jej odciski palców. Nadal miała na sobie to samo ubranie. Dżinsy były upstrzone ciemnymi plamami zaschłej krwi, koszulkę z logo Duke Blue Devils pokrywał taki sam wzór. Na rękach miała zakrzepłe krwawe smugi. W celi, do której ją wprowadzono, by mogła skorzystać z toalety, z brudnego kranu leciała tylko strużka zimnej, na dodatek brązowej wody.

Dwadzieścia osiem lat temu ubłagała pielęgniarki w szpitalu, żeby pozwoliły jej wziąć kąpiel. Krew Gammy wgryzła się jej w skórę. Wszystko się lepiło. Charlie nie zanurzała się w ciepłej wodzie od chwili pożaru domu. Chciała poczuć otulające ją ciepło, patrzeć, jak krew i drobinki kości odpływają niczym zły sen ulatujący z pamięci.

Tak naprawdę nic nie uleciało. Czas po prostu złagodził kanty.

Westchnęła cicho, oparła skroń o ścianę, zamknęła oczy. Pod powiekami miała obraz martwej dziewczynki leżącej na szkolnym korytarzu, bladą jak kreda buzię, rękę wyślizgującą się bezwładnie z jej dłoni tak samo jak ręka Gammy.

Dziewczynka nadal leżała na zimnym korytarzu obok pana Pinkmana. Oboje nie żyli, a ich ciała były poddane ostatniemu aktowi niesprawiedliwości. Miały tak leżeć – nieosłonięte, wystawione na widok publiczny – podczas gdy wokół nich kręcili się ludzie. Tak działał wydział zabójstw. Nikt niczego nie ruszał, nawet dziecka, nawet ulubionego trenera, póki każdy centymetr miejsca zbrodni nie został obfotografowany, skatalogowany, zmierzony, przedstawiony w formie schematu, zbadany i sprawdzony.

Charlie otworzyła oczy.

Dobrze znała ten stan: obrazy, których nie można wyrzucić z pamięci, ciemne miejsca, do których uparcie powracał jej mózg, jakby wpadł w pętlę czasu.

Oddychała ustami. Nos pulsował boleśnie. Ratownicy stwierdzili, że nie jest złamany, ale Charlie im nie ufała. Chociaż miała na głowie szwy, policjanci kryli się wzajemnie, raportując zgodnie, że Charlie była wrogo do nich nastawiona, że sama nadziała się na łokieć Grega, a telefon uległ zniszczeniu, gdy przypadkowo na niego nadepnęła.

Telefon Hucka.

Pan Huckleberry powtórzył wielokrotnie, że telefon i jego zawartość należą do niego. W ich obecności usunął nawet z pamięci aparatu nagranie zrobione przez Charlie.

Kiedy to się działo, Charlie nie była w stanie kręcić głową. Zrobiła to teraz. Bezpodstawnie zrobili zdjęcie Huckowi, a on wziął ich stronę. Widziała takie zachowanie niemal w każdej jednostce policji, z jaką miała do czynienia.

Bez względu na wszystko ci faceci zawsze kryli się nawzajem.

W otwartych drzwiach stanął Jonah. Przyniósł dwa składane krzesła. Puścił oko do Charlie, zadowolony, że trzyma ją pod kluczem. Takim samym sadystą był w liceum. Mundur tylko usankcjonował jego skłonności.

– Chcę się widzieć z moim ojcem – powiedziała. Powtarzała to zdanie za każdym razem, gdy ktoś wchodził do pokoju przesłuchań.

Jonah znowu puścił do niej oko i ustawił krzesła po obu stronach stołu.

– Mam prawo do adwokata.

– Właśnie rozmawiałem z nim przez telefon. – To zdanie nie padło z ust Jonaha, lecz Bena Bernarda, zastępcy prokuratora okręgowego. Ledwie na nią spojrzał, rzucając teczkę na stół i siadając na krześle. – Rozkuj ją – polecił Jonahowi.

– Mam przyczepić jej smycz do stołu? – zapytał Jonah.

Ben posłał mu groźne spojrzenie, po czym poprawił krawat.

– Powiedziałem, żebyś zdjął mojej żonie te cholerne kajdanki. Natychmiast.

Wypowiedział te słowa podniesionym głosem, ale nie krzyczał. Ben nigdy nie krzyczał, a przynajmniej nie zrobił tego ani razu w ciągu osiemnastu lat ich znajomości.

Jonah zakręcił kluczykami na palcach, dając do zrozumienia, że zrobi to na własnych warunkach. Odczekał jeszcze chwilę, po czym rozpiął kajdanki i zerwał je brutalnie z nadgarstków Charlie, ale zamiar zadania jej bólu się nie powiódł, ponieważ Charlie była tak odrętwiała, że nic nie poczuła.

Jonah wyszedł, trzaskając drzwiami.

Charlie słuchała, jak echo tego dźwięku odbija się o betonowe ściany. Została na podłodze. Czekała na jakąś żartobliwą uwagę Bena, choćby na cytat z Dirty Dancing: „nikt nie będzie sadzał Baby w kącie”. Ponieważ jednak Ben miał na głowie dwie ofiary zabójstwa w szkole, aresztowaną nastoletnią zabójczynię i niedoszłą samobójczynię w jednej osobie oraz siedzącą w kącie żonę pokrytą zakrzepłą krwią, Charlie odnalazła pocieszenie w sposobie, w jaki uniósł brodę i wskazał jej krzesło po drugiej stronie stołu, sugerując, żeby usiadła.

– Co z Kelly? – zapytała, nie ruszając się z kąta.

– Jest pod stałą obserwacją. Czuwają nad nią dwie policjantki.

– Ona ma szesnaście lat – powiedziała Charlie, chociaż oboje wiedzieli, że Kelly Wilson może być sądzona jak dorosła. Jedynym plusem tej sytuacji był fakt, że wobec nieletnich nie orzekano już kary śmierci. – Jeśli poprosi o obecność któregoś z rodziców, można to uznać za równoznaczne z prośbą o adwokata.

– To zależy od sędziego.

– Wiesz, że tata wniesie o zmianę miejsca procesu. – Charlie była świadoma, że Rusty jest jedynym adwokatem w mieście, który weźmie tę sprawę.

Światło wiszącej u sufitu lampy odbiło się w okularach Bena, gdy znowu skinął głową w kierunku krzesła.

Charlie z trudem dźwignęła się z podłogi, cały czas wspierając się plecami o ścianę. Zakręciło jej się w głowie i musiała zamknąć oczy.

– Potrzebujesz lekarza? – zapytał Ben.

– Ktoś już o to pytał. – Nie chciała jechać do szpitala. Prawdopodobnie miała wstrząśnienie mózgu, mimo to mogła chodzić, o ile jakaś część jej ciała utrzymywała kontakt z solidną podporą. – Nic mi nie jest.

Ben nic nie powiedział, ale milczące „oczywiście, że nic ci nie jest, u ciebie zawsze wszystko w porządku” rozbrzmiało w pokoju jak salwa.

– Widzisz? – Charlie dotknęła ściany opuszkami palców, stając w pozycji linoskoczka.

Ben nie podniósł wzroku. Poprawił okulary, otworzył teczkę z papierami. W środku był tylko jeden formularz. Charlie nie mogła odczytać słów, chociaż Ben pisał swoimi wielkimi kulfoniastymi literami.

– O co jestem oskarżona?

– O utrudnianie działań wymiaru sprawiedliwości.

– To bardzo pojemny i wygodny termin.

Ben nie przerywał pisania.

– Widziałeś, co mi zrobili, prawda?

Odpowiedzią było jedynie skrobanie długopisu Bena.

– Nie patrzysz na mnie, bo już mnie widziałeś przez to. – Wskazała lustro weneckie na jednej ze ścian. – Kto jeszcze tam jest? Coin? – Prokurator okręgowy Ken Coin był szefem Bena, irytującym złamasem, który widział wszystko w czarno-białych barwach, a ostatnio w brązowych, ponieważ boom mieszkaniowy wywołał napływ meksykańskich imigrantów z Atlanty.

Charlie patrzyła na odbicie swojej ręki w lustrze, na środkowy palec wyciągnięty w geście przywitania prokuratora Coina.

– Zebrałem zeznania od dziewięciu świadków, którzy twierdzą, że rozpaczałaś na miejscu zdarzenia, a kiedy funkcjonariusz Brenner cię uspokajał, nastąpiło zetknięcie twojego nosa z jego łokciem – powiedział Ben.

Skoro zamierzał mówić do niej jak prawnik, ona postanowiła być prawniczką.

– Czy taką wersję zdarzenia widać na nagraniu w telefonie, czy mam zażądać specjalistycznej analizy wszystkich usuniętych z telefonu plików?

– Rób, co musisz. – Ben wzruszył ramionami.

– Dobrze. – Charlie oparła dłonie na stole, żeby móc bezpiecznie usiąść. – To jest ta scena, w której ty proponujesz mi wycofanie nieprawdziwych zarzutów o utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości w zamian za rezygnację z wniesienia skargi o nieuzasadnione użycie siły?

– Już wycofałem zarzuty o utrudnianie pracy wymiaru sprawiedliwości. – Długopis Bena powędrował na początek nowej linijki. – Możesz złożyć tyle skarg, ile chcesz.

– Chcę tylko przeprosin.

Usłyszała dobiegający zza lustra dźwięk. Coś jak tłumiony okrzyk. W minionych dwunastu latach wytoczyła policji w Pikeville dwie sprawy w imieniu swoich klientów. Obie wygrała. Ken Coin prawdopodobnie zakładał, że Charlie siedzi tu, już licząc wszystkie pieniądze, jakie dostanie od miasta, zamiast opłakiwać śmierć dziewczynki, która umarła jej na rękach, albo stratę dyrektora, który zamiast wyrzucić ją ze szkoły, kazał tylko zostać po lekcjach, chociaż oboje wiedzieli, że Charlie zasługuje na surowszą karę.

Ben nie podnosił głowy. Stukał długopisem w blat stołu. Starała się nie myśleć o Hucku robiącym to samo za biurkiem w klasie.

– Jesteś pewna? – zapytał.

Charlie pomachała w stronę lustra, mając nadzieję, że Coin rzeczywiście za nim stoi.

– Gdybyście potrafili przyznać, że zrobiliście coś nie tak, to ludziom łatwiej byłoby uwierzyć w wasze deklaracje, że zrobiliście coś jak należy.

Ben w końcu spojrzał na nią. Uważnie przyjrzał się jej twarzy, oceniając szkody. Zobaczyła zmarszczki wokół jego ust, a kiedy ściągnął brwi, głębokie bruzdy na czole. Była ciekawa, czy on też dostrzegł na jej twarzy te same oznaki upływu czasu.

Poznali się na studiach prawniczych. Ben przeniósł się do Pikeville dla niej. Planowali spędzić ze sobą resztę życia.

– Kelly Wilson ma prawo do… – zaczęła.

Przerwał jej uniesieniem dłoni.

– Wiesz, że zgadzam się ze wszystkim, co chcesz powiedzieć.

Charlie rozsiadła się wygodniej na krześle. Musiała sobie przypomnieć, że ani ona, ani Ben nigdy nie dali się przekonać do wizji Rusty’ego i Kena Coina „my przeciwko nim”.

– Oczekuję oficjalnych przeprosin od Grega Brennera. Na piśmie. Prawdziwych przeprosin, nie bełkotu w stylu „przykro mi, że tak to odebrałaś”, jakbym ja była histeryczką, a on nie zachował się jak faszysta w brunatnej koszuli.

– Dobrze. – Ben skinął głową.

Charlie sięgnęła po formularz i długopis. Widziała słowa jak przez mgłę, ale w życiu przeczytała tyle zeznań świadków, że wiedziała, gdzie złożyć podpis. Potem przesunęła formularz w stronę Bena.

– Ufam ci i wierzę, że dotrzymasz słowa. Napisz oświadczenie według własnego uznania.

Ben zerknął na formularz. Jego palce zawisły nad kartką. Nie patrzył na podpis Charlie, ale na brązowawe odciski palców, które zostawiła na białym papierze.

Charlie zamrugała, żeby przepędzić mgłę z oczu. To był ich najbliższy kontakt od dziewięciu miesięcy.

– Dobrze. – Ben zamknął teczkę i podniósł się z krzesła.

– Są inne ofiary prócz pana Pinka i tej dziewczynki? – zapytała Charlie.

– Nie. – Ben zawahał się, zanim znowu usiadł. – Jeden z woźnych zamknął stołówkę, a zastępca dyrektora zatrzymał autobusy na ulicy.

Nawet nie chciała sobie wyobrażać masakry, jaką urządziłaby Kelly Wilson, gdyby zaczęła strzelać po dzwonku zamiast przed.

– Wszystkich trzeba przesłuchać. Uczniów. Nauczycieli. Personel.

Wiedziała, że miasto własnymi siłami nie jest w stanie tego przeprowadzić. W Pikeville pracowało siedemnastu pełnoetatowych policjantów, Ben był jednym z sześciu prawników w biurze prokuratora okręgowego.

– Czy Ken ma zamiar prosić o pomoc?

– Już tu są – odparł Ben. – Właśnie przyjechali, policja stanowa, biuro szeryfa. Nawet nie musieliśmy ich wzywać.

– To dobrze.

– Tak. – Skubnął palcami róg teczki. Wykrzywił usta jak zawsze, kiedy przygryzał czubek języka. Nie wyzbył się tego przyzwyczajenia. Charlie widziała kiedyś, jak jego matka sięgnęła przez stół i uderzyła go po ręce, żeby przestał to robić.

– Widziałeś ciała?

Nie odpowiedział, ale nie musiał tego robić. Charlie wiedziała, że Ben widział scenę zbrodni. Poznała to po ponurym tonie jego głosu, opuszczonych ramionach. Pikeville rozwinęło się w ostatnich dwóch dekadach, pozostało jednak małym miastem, w którym heroina stanowiła większy problem niż zabójstwa.

– Wiesz, że to trwa, ale kazałem im zabrać ciała najszybciej, jak to możliwe.

Spojrzała w sufit, żeby powstrzymać łzy napływające do oczu. Ben budził ją dziesiątki razy z najstraszniejszego koszmaru sennego: zwyczajny dzień życia, ona i Rusty krzątają się po starej farmie, przygotowują posiłki, robią pranie, zmywają naczynia, podczas gdy ciało Gammy gnije pod ścianą, ponieważ policja o nim zapomniała.

Chodziło pewnie o kawałek zęba, który znalazła w szafce, bo cóż innego przeoczyli?

– Twój samochód stoi zaparkowany za twoim biurem. Zamknęli szkołę, prawdopodobnie otworzą ją dopiero w przyszłym tygodniu. Zjawił się już wóz transmisyjny telewizji z Atlanty – powiedział Ben.

– Czy tam jest tata i przygładza włosy?

Uśmiechnęli się blado, ponieważ oboje wiedzieli, że jej ojciec uwielbiał oglądać się w telewizji.

– Kiedy do niego zadzwoniłem, powiedział, że masz się trzymać. Dokładnie tak powiedział. „Przekaż jej, że ma się trzymać”.

To oznaczało, że Rusty nie zamierza przybyć jej z odsieczą. Widocznie zakładał, że twarda córka poradzi sobie w pomieszczeniu pełnym nieudolnych gliniarzy rodem z Keystone Kops, podczas gdy on popędził do domu Kelly Wilson po podpis jej rodziców na umowie dotyczącej jego honorarium.

Kiedy ludzie mówili o tym, jak bardzo nienawidzą prawników, właśnie Rusty przychodził im do głowy.

– Mogę nakazać, żeby zawieźli cię radiowozem do biura.

– Nie wsiądę do wozu z żadnym z tych dupków.

Ben przeczesał włosy palcami. Potrzebował fryzjera, miał wygniecioną koszulę, przy marynarce brakowało guzika. Charlie chciała myśleć, że zapuścił się tak z powodu rozstania, ale prawda była taka, że zawsze był nieco niechlujny. Charlie prędzej porównałaby go w żartach do menelowatego hipstera, niż sięgnęła po igłę i nitkę.

– Kelly Wilson wylądowała w areszcie. W chwili, gdy ją skuli, wzięli odpowiedzialność za jej bezpieczeństwo.

– Córka Grega chodzi do tej szkoły.

– Kelly też. – Charlie przysunęła się do Bena. – Nie jesteśmy w Abu Ghraib, prawda? Kelly Wilson ma konstytucyjne prawo do uczciwego procesu. Wyrok zależy do sędziego i ławy przysięgłych, nie od zgrai policjantów, których kręci bicie nastolatki.

– Wiem. Wszyscy o tym wiemy. – Ben uznał, że Charlie gra dla widzów zgromadzonych po drugiej stronie lustra. – Sprawiedliwe społeczeństwo kieruje się zasadami praworządności. Nie możesz być porządnym gościem, jeśli zachowujesz się jak bandzior – zacytował Rusty’ego.

– Chcieli jej wpierdolić. Albo jeszcze gorzej.

– I zgłosiłaś się na ochotnika zamiast niej?

Charlie poczuła nieznośne pieczenie. Odruchowo zaczęła zdrapywać z rąk zaschłą krew, z której powstawały cieniutkie wałeczki. Pod paznokciami miała czarne obwódki. Spojrzała na męża.

– Mówiłeś, że masz zeznania dziewięciu świadków?

Ben niechętnie skinął głową. Wiedział, skąd to pytanie.

Ośmiu gliniarzy. Pani Pinkman nie było, kiedy Charlie oberwała w nos. Dziewiąte zeznanie musiało zatem pochodzić od Hucka, co oznaczało, że Ben już z nim rozmawiał.

– Już wiesz? – zapytała. W tej chwili między nimi liczyła się tylko ta jedna jedyna rzecz: czy Ben zna powód, dla którego Charlie znalazła się rano w szkole. Jeśli on wiedział, to wiedzieli też wszyscy inni. A co za tym idzie, Charlie znalazła kolejny wyjątkowo okrutny sposób na upokorzenie męża. – Ben? – ponagliła, a on znowu przeczesał włosy palcami i wygładził krawat. Zdradzało go tyle gestów, że nigdy nie mogła grać z nim w karty. – Przepraszam, skarbie – wyszeptała. – Bardzo przepraszam.

Rozległo się krótkie pukanie do drzwi. Przez ułamek sekundy Charlie miała nadzieję, że to jej ojciec, ale do pokoju weszła starsza ciemnoskóra kobieta w granatowym kostiumie ze spodniami i białej bluzce. W jej krótkich czarnych włosach lśniły srebrne nitki. Miała na ramieniu dużą wypchaną torbę, niemal tak wielką jak ta, którą Charlie targała do pracy. Z szyi zwisał jej laminowany identyfikator, ale Charlie nie była w stanie przeczytać widniejącego na nim napisu.

– Jestem agentka specjalna Delia Wofford z Biura Śledczego Stanu Georgia. Pani Charlotte Quinn? – Agentka GBI wyciągnęła rękę na powitanie, ale zmieniła zdanie na widok zaschniętej krwi na rękach Charlie. – Zrobili pani zdjęcia? – Gdy Charlie skinęła głową, niemal zawołała: – Na litość boską! – Otworzyła torbę i wyjęła paczkę chusteczek odświeżających. – Proszę wziąć, ile pani potrzebuje. Mogę przynieść więcej.

Jonah przyniósł dla niej krzesło. Delia wskazała szczyt stołu, dając mu do zrozumienia, gdzie chce usiąść.

– To ty jesteś kretynem, który nie pozwolił tej kobiecie się umyć? – zapytała.

Jonah nie wiedział, jak zareagować. Być może nigdy przedtem nie musiał odpowiadać na pytania żadnej kobiety prócz matki, a i to dawno temu.

– Zamknij za sobą drzwi. – Delia odesłała go machnięciem ręki i usiadła. – Pani Quinn, postaram się, żeby to trwało możliwie jak najkrócej. Nie przeszkadza pani, że będę nagrywać naszą rozmowę?

– Niech pani robi, co konieczne.

Delia Wofford wcisnęła w telefonie kilka przycisków, by uruchomić funkcję nagrywania, i rzuciła na stół wyjęte z torby notatniki, książki i papiery.

Przez wstrząśnienie mózgu Charlie nie była w stanie niczego przeczytać, otworzyła więc paczkę chusteczek i zaczęła doprowadzać się do porządku. Najpierw oczyściła przestrzenie między palcami, usuwając czarne drobinki przypominające cząstki sadzy. Krew wżarła się w pory skóry. Ręce Charlie wyglądały jak dłonie staruszki. Nagle poczuła się śmiertelnie wyczerpana. Zapragnęła wrócić do domu i wziąć gorącą kąpiel. Chciała spokojnie wszystko przemyśleć, przeanalizować szczegóły zdarzenia, ułożyć je w całość, po czym wsadzić do pudełka i odstawić na najwyższą półkę, i nigdy więcej już do tego nie wracać.

– Pani Quinn? – Delia Wofford podała wodę mineralną.

Charlie omal nie wyrwała jej butelki z ręki. Dopiero teraz poczuła dokuczliwe pragnienie. Połowę zawartości wypiła jednym haustem, zanim racjonalna część mózgu przebiła się do świadomości z argumentem, że tak szybkie picie przy podrażnionym żołądku to zły pomysł.

– Przepraszam. – Zakryła dłonią usta, by stłumić donośne beknięcie.

Agentka z pewnością miała do czynienia z gorszymi przypadkami.

– Jest pani gotowa? – zapytała.

– Tak. – Charlie wyjęła z paczki kolejną chusteczkę. – Po pierwsze, potrzebuję nieco informacji o Kelly Wilson.

Delia Wofford była wystarczająco doświadczona, by stłumić irytację, którą niewątpliwie odczuwała.

– Została przebadana przez lekarza. Jest pod ciągłą obserwacją.

Nie o to Charlie chodziło, o czym agentka Wofford doskonale wiedziała.

– Jest dziewięć czynników, które trzeba wziąć pod uwagę przed ustaleniem, czy zeznanie nieletniej jest…

– Pani Quinn – Delia weszła jej w słowo – niech pani przestanie martwić się o Kelly Wilson i zacznie martwić się o siebie. Na pewno nie chce pani spędzić tu ani chwili dłużej, niż to konieczne.

Charlie przewróciłaby oczami, gdyby nie strach przed kolejnym zawrotem głowy.

– Dziewczyna ma szesnaście lat. Jest za młoda na…

– Osiemnaście.

Charlie znieruchomiała. Spojrzała na Bena, nie na Delię Wofford, ponieważ oboje zgodzili się na początku małżeństwa, że zatajenie czegoś to też kłamstwo.

Ben popatrzył jej w oczy, ale z jego spojrzenia nic nie wyczytała.

– Z aktu urodzenia Kelly Wilson wynika, że dwa dni temu skończyła osiemnaście lat.

– Widziała pani… – Charlie musiała odwrócić wzrok od Bena, ponieważ rozpad ich małżeństwa zszedł na dalszy plan w obliczu możliwego wyroku śmierci. – Widziała pani jej akt urodzenia?

Delia przewertowała stos papierów, aż znalazła to, czego szukała. Położyła przed nią dokument. Charlie widziała tylko okrągłą pieczęć, która wyglądała na urzędową.

– Szkolna dokumentacja to potwierdza, ale oficjalną kopię przefaksowali nam ze stanowego Wydziału Zdrowia. – Wskazała palcem miejsce, w którym musiała być zapisana data urodzenia Kelly. – Skończyła osiemnaście lat o szóstej dwadzieścia trzy w sobotę rano, ale wie pani, że według prawa oficjalnie staje się pełnoletnia po północy.

Charlie poczuła falę mdłości. Dwa dni. Czterdzieści osiem godzin oznaczało różnicę między życiem z możliwością zwolnienia warunkowego a śmiertelnym zastrzykiem.

– Powtarzała klasę. Pewnie stąd to zamieszanie.

– Co robiła w gimnazjum?

– Wiele pytań wciąż pozostaje bez odpowiedzi – Delia pogrzebała w przepastnej torbie i wyjęła z niej pióro. – A teraz zapytam panią oficjalnie: czy chce pani złożyć zeznanie? Ma pani prawo odmówić. Wie pani o tym.

Charlie z trudem nadążała za słowami agentki. Położyła dłoń na brzuchu, żeby uspokoić żołądek. Nawet jeśli jakimś cudem Kelly Wilson uniknie kary śmierci, prawo siedmiu grzechów głównych w stanie Georgia sprawi, że nigdy nie wyjdzie z więzienia.

Czy byłoby w tym coś złego?

W tej sprawie nie było niejasności, Kelly została schwytana z narzędziem zbrodni w ręku.

Charlie spojrzała na swoje dłonie nadal pokryte krwią dziewczynki, która umarła na jej rękach. Umarła, ponieważ Kelly Wilson ją zastrzeliła. Zamordowała, tak samo jak zamordowała pana Pinkmana.

– Pani Quinn? – Delia zerknęła na zegarek. Charlie jednak dobrze wiedziała, że agentka jest dokładnie w tym miejscu, w jakim powinna teraz być.

Znała też zasady działania systemu prawnego. Wszyscy w taki sposób przedstawią zdarzenia dzisiejszego poranka, by przygwoździć Kelly Wilson. Wszyscy. Ośmiu policjantów. Huck Huckabee. Może nawet pani Pinkman, której mąż został zamordowany kilka metrów od drzwi jej klasy.

– Zgadzam się na złożenie zeznania – zadeklarowała.

Delia położyła przed sobą duży żółty brulion i zdjęła z pióra nasadkę.

– Pani Quinn, najpierw muszę pani powiedzieć, jak bardzo mi przykro, że została pani wplątana w tę historię. Znam historię pani rodziny. Na pewno było pani trudno być naocznym świadkiem…

Charlie dała jej znak ręką, żeby darowała sobie resztę tego wstępu i przeszła do meritum.

– Dobrze – powiedziała Delia. – Następnej kwestii nie mogę pominąć. Musi pani wiedzieć, że drzwi za moimi plecami są otwarte. Nie jest pani aresztowana. Nie jest pani zatrzymana. Jak powiedziałam wcześniej, może pani stąd wyjść w każdej chwili, chociaż pani dobrowolne zeznanie jako jednego z naocznych świadków dzisiejszej tragedii może odegrać zasadniczą rolę w wyjaśnieniu tych wydarzeń.

Charlie zwróciła uwagę, że Delia Wofford nie ostrzegła jej, że za okłamanie agenta GBI grozi kara więzienia.

– Chce pani, żebym pomogła wam zebrać dowody przeciwko Kelly Wilson.

– Chcę usłyszeć od pani prawdę.

– Mogę powiedzieć tylko to, co wiem. – Charlie zorientowała się, że czuje wrogość, kiedy spojrzała na swoje skrzyżowane ramiona.

Delia odłożyła pióro na stół, ale nie wyłączyła nagrywania.

– Pani Quinn, ta sytuacja jest bardzo trudna dla nas wszystkich.

Charlie czekała na dalszy ciąg.

– Czy czułaby się pani swobodniej, gdyby pani mąż stąd wyszedł?

– Ben zna powód mojej dzisiejszej obecności w szkole.

Nawet jeśli Delia była rozczarowana, że as wyciągnięty z rękawa nie spełnił swojej roli, nie dała tego po sobie poznać. Sięgnęła po pióro.

– W takim razie zacznijmy od tego momentu. Wiem, że zostawiła pani auto na parkingu dla nauczycieli na wschód od głównego wejścia. Jak weszła pani do budynku?

– Bocznymi drzwiami. Były otwarte.

– Zauważyła pani, że są otwarte, kiedy parkowała pani auto?

– Zawsze są otwarte. – Charlie potrząsnęła głową. – To znaczy zawsze były, kiedy chodziłam do tej szkoły. To krótsza droga z parkingu do stołówki. Zawsze tędy chodziłam… – Urwała, ponieważ to nie miało znaczenia dla sprawy. – Zaparkowałam na bocznym parkingu i weszłam bocznym wejściem. Uznałam, że najpewniej jest otwarte, jak w czasach mojej nauki w tej szkole.

Delia skrobała piórem po papierze. Nie podniosła głowy, kiedy zadała kolejne pytanie:

– Skierowała się pani prosto do klasy pana Huckabee?

– Musiałam zawrócić i przeszłam obok sekretariatu. W środku było ciemno, tylko w gabinecie pana Pinkmana paliło się światło.

– Widziała pani kogoś?

– Nie widziałam pana Pinkmana, tylko światło.

– A innych?

– Panią Jenkins, szkolną sekretarkę. Wydaje mi się, że wchodziła do biura, ale byłam już wtedy na korytarzu. Gdy rozbłysło światło, odwróciłam się. Dzieliło mnie od sekretariatu około dziesięciu metrów. – Stała w miejscu, gdzie stanęła Kelly Wilson po zastrzeleniu dziewczynki i pana Pinkmana. – Nie jestem pewna, czy to pani Jenkins wchodziła do pokoju nauczycielskiego, ale zobaczyłam starszą kobietę podobną do pani Jenkins.

– I ta starsza kobieta to jedyna osoba, którą pani widziała, jak wchodzi do biura?

– Tak. Drzwi do klas były zamknięte. Niektórzy nauczyciele byli w środku, więc ich też mogłam widzieć. – Charlie przygryzła wargi, usiłując zebrać myśli. Nic dziwnego, że jej klienci pakowali się w kłopoty. Ona sama nie była nawet podejrzaną, tylko świadkiem, a nie potrafiła podać szczegółów. – Nie rozpoznałam żadnego z nauczycieli za drzwiami. Nie wiem, czy mnie widzieli, ale możliwe, że tak.

– Potem poszła pani do klasy pana Huckabee?

– Tak. Byłam w klasie, kiedy usłyszałam strzał.

– Jeden strzał?

Charlie zwinęła zużyte chusteczki w kulkę i położyła je na stole.

– Cztery strzały.

– Jeden po drugim?

– Tak. Nie. – Charlie zamknęła oczy. Usiłowała odtworzyć to w pamięci. Minęło zaledwie parę godzin, więc dlaczego miała wrażenie, że wszystko stało się wieki temu? – Usłyszałam dwa strzały, potem dwa kolejne. A może trzy, a potem jeszcze jeden?

Dłoń agentki z piórem zawisła nad kartką.

– Nie pamiętam kolejności zdarzeń – po chwili milczenia przyznała Charlie. I znowu przypomniała sobie, że to zeznanie pod przysięgą. – O ile pamiętam, słyszałam cztery strzały. Pamiętam, że je liczyłam. A potem Huck pchnął mnie na ziemię. – Odchrząknęła, zwalczając chęć spojrzenia na Bena, by przekonać się, jak reaguje na jej słowa. – Pan Huckabee pchnął mnie za szafę, chciał, żebym się tam schowała.

– Słyszała pani więcej strzałów?

– Hm… – Charlie pokręciła głową, ponieważ znów nie miała pewności. – Nie wiem, nie pamiętam.

– W takim razie cofnijmy się nieco – powiedziała Delia. – W klasie byliście tylko pani i pan Huckabee?

– Tak. Nikogo innego w holu nie widziałam.

– Jak długo była pani w klasie pana Huckabee, zanim usłyszała pani strzały?

Charlie znowu potrząsnęła głową.

– Dwie, może trzy minuty.

– Więc wchodzi pani do jego klasy, mijają dwie, może trzy minuty, słyszy pani cztery strzały, a pan Huckabee pociąga panią za szafę. Co potem?

– Potem zaczęłam biec. – Charlie wzruszyła ramionami.

– W stronę wyjścia?

– W kierunku strzałów. – Charlie zerknęła na Bena.

Ben podrapał się po brodzie. To była jedna z kości niezgody między nimi. Charlie zawsze biegła w sam środek niebezpieczeństwa, podczas gdy wszyscy inni uciekali jak najdalej.

– Rozumiem – powiedziała Delia, nie przerywając pisania. – Czy pan Huckabee był z panią, kiedy biegła pani w kierunku strzałów?

– Był za mną. – Charlie pamiętała, że sprintem minęła Kelly, przeskakując jej wyciągnięte nogi. Tym razem pamięć podsunęła jej obraz Hucka klęczącego obok dziewczyny. To miało sens. Huck dostrzegł broń w ręku Kelly. Kiedy ona patrzyła na umierającą dziewczynkę, on usiłował przekonać nastolatkę, żeby oddała mu broń. – Może mi pani powiedzieć, jak się nazywała ta zastrzelona dziewczynka?

– Lucy Alexander. Jej matka uczy w tej szkole.

Charlie przypomniała sobie twarz dziewczynki, różową kurteczkę, pasujący kolorem plecak. Czy jej imię rzeczywiście było wyszyte na spodzie kurtki, czy ten szczegół sobie wymyśliła?

– Nie ujawniliśmy jej nazwiska prasie – dodała agentka – ale rodzice zostali już powiadomieni.

– Nie cierpiała. Tak mi się wydaje. Nie wiedziała, że… – Charlie znowu potrząsnęła głową, zdając sobie sprawę, że wypełnia białe plamy tym, co chciała, żeby okazało się prawdą.

– Więc biegła pani tam, skąd dochodziły strzały, w kierunku sekretariatu – powiedziała Delia i przewróciła kartkę. – Pan Huckabee biegł za panią. Kogo jeszcze pani widziała?

– Nie pamiętam, czy widziałam Kelly Wilson. To znaczy przypomniałam sobie później, że ją widziałam, kiedy usłyszałam krzyki policjantów, ale gdy biegłam, Huck mnie dogonił i minął przy skręcie, potem ja go minęłam… – Charlie znowu zagryzła wargi. Takie chaotyczne relacje doprowadzały ją do szału podczas rozmów z klientami. – Przebiegłam obok Kelly. Myślałam, że jest dzieckiem… uczennicą. – Kelly Wilson była jednym i drugim. Mimo osiemnastu lat była drobna, należała do tych kobiet, które zawsze wyglądają dziewczęco mimo lat i własnych dzieci.

– Zgubiłam się, jeśli chodzi o sekwencję zdarzeń – przyznała Delia.

– Przepraszam. Człowiekowi w głowie się miesza, kiedy znajdzie się w takiej sytuacji – usprawiedliwiała się Charlie. – Czas przestaje być linią ciągłą i zmienia się w kulę, dopiero potem widzi się ją z różnych stron, i wtedy dochodzi się do wniosku: o, teraz pamiętam, najpierw stało się to, potem tamto, i tak dalej… Dopiero po fakcie można to wszystko ułożyć w całość, która ma sens.

Ben pilnie ją obserwował. Wiedziała, o czym myśli. Lepiej znała jego myśli niż własne. Tymi kilkoma zdaniami zdradziła więcej na temat własnych uczuć po śmierci Gammy i postrzeleniu Sam, niż przemyciła w aluzjach i niedomówieniach w trakcie szesnastu lat małżeństwa.

Charlie popatrzyła na Delię Wofford.

– Powiem to inaczej. Nie pamiętam, żebym widziała Kelly w pierwszej chwili. Zobaczyłam ją dopiero za drugim razem. To jak déjà vu, ale prawdziwe.

– Rozumiem. – Delia pokiwała głową, wracając do pisania. – Proszę kontynuować.

Charlie potrzebowała chwili skupienia.

– Kelly nie ruszyła się między pierwszym a drugim razem, kiedy ją widziałam. Siedziała oparta plecami o ścianę. Nogi miała wyprostowane, wyciągnięte na całą długość. Pamiętam, że kiedy biegłam korytarzem i zobaczyłam ją pierwszy raz, zerknęłam na nią. Chciałam się upewnić, że nic jej nie jest, że nie jest ofiarą. Wtedy nie widziałam broni. Była ubrana na czarno, jak gotka, ale nie patrzyłam na jej ręce. – Charlie urwała, żeby złapać oddech. – Dramat rozgrywał się na drugim końcu korytarza, przed sekretariatem. Pan Pinkman leżał na ziemi. Wyglądał na nieżywego. Powinnam sprawdzić mu puls, ale podbiegłam do dziewczynki, do Lucy. Była tam pani Heller.

– Heller? – pióro Delii znieruchomiało.

– Co?

Patrzyły na siebie wyraźnie zdezorientowane.

Ciszę przerwał Ben:

– Heller to panieńskie nazwisko Judith Pinkman – wyjaśnił.

Charlie pokręciła bolącą głową. Może jednak powinna pojechać do szpitala.

– Dobrze. – Delia przewróciła kartkę w brulionie. – Co robiła pani Pinkman, kiedy zobaczyła ją pani na drugim końcu korytarza?

Charlie znowu musiała odtworzyć całą sytuację w myślach.

– Krzyczała. Nie wtedy, ale wcześniej. Przepraszam, umknęło mi to. W klasie, kiedy Huck pchnął mnie za szafę, usłyszeliśmy krzyk kobiety. Nie wiem, czy to było przed dzwonkiem, czy po dzwonku, ale krzyczała „Na pomoc! Pomóżcie nam!”.

– Pomóżcie nam? – upewniła się Delia.

– Tak. – Właśnie dlatego Charlie pobiegła w tamtym kierunku. Znała z własnego doświadczenia straszliwą desperację i rozpacz oczekiwania na kogoś, na kogokolwiek, kto pomógłby na nowo poukładać świat.

– Co dalej? W którym miejscu korytarza była pani Pinkman?

– Klęczała przy Lucy, trzymała ją za rękę. Modliła się. Ja wzięłam Lucy za drugą rękę. Spojrzałam jej w oczy. Wtedy jeszcze żyła. Poruszała oczami, otworzyła usta. – Charlie przełknęła ślinę, próbując stłumić żal. Kilka ostatnich godzin spędziła, odtwarzając w pamięci śmierć dziewczynki, ale mówienie o tym na głos było bardzo trudne. – Pani Heller recytowała następną modlitwę. Ręka Lucy wysunęła się z mojej dłoni i…

– Umarła? – podsunęła Delia.

Charlie zacisnęła pięść. Po tylu latach nadal pamiętała uczucie, które jej towarzyszyło, gdy trzymała drżącą dłoń Sam.

Nie wiedziała, co trudniejsze: być świadkiem gwałtownej śmierci czy powolnego osuwania się w niebyt, jak to było z Lucy Alexander.

Oba zdarzenia i tak należały do sfery gromadzącej niewyobrażalne cierpienia i najstraszliwszy ból.

– Potrzebuje pani przerwy? – zapytała Delia.

Charlie odpowiedziała milczeniem. Ponad ramieniem Bena spojrzała w lustro. Pierwszy raz od chwili, gdy znalazła się w pokoju przesłuchań, przyjrzała się swojemu odbiciu. Ubrała się niedbale. Nie chciała starannym strojem wysłać Huckowi błędnego komunikatu. Postawiła na dżinsy, tenisówki i za dużą koszulkę z długimi rękawami. Spłowiałe logo Duke Blue Devils było poplamione krwią. Twarz nie wyglądała lepiej. Czerwone przebarwienie wokół prawego oka przechodziło w regularny siniak. Wyciągnęła z nosa kulki z chusteczki higienicznej, a razem z nimi płatki skóry. Łzy napłynęły jej do oczu.

– Nie musi się pani śpieszyć – powiedziała Delia.

Charlie nie chciała tego przedłużać.

– Usłyszałam, jak Huck mówi policjantowi, żeby opuścił broń. Miał karabin. Potknął się wcześniej, wdepnął w krew na podłodze i… – Potrząsnęła głową. Ciągle miała przed oczami spanikowaną twarz policjanta i determinację wynikającą z poczucia obowiązku. Był przerażony, ale jak ona biegł w stronę niebezpieczeństwa, zamiast uciekać.

– Proszę obejrzeć te zdjęcia. – Delia znowu sięgnęła do przepastnej torby i rozłożyła na stole trzy fotografie. Zdjęcia twarzy. Trzej biali mężczyźni. Trzy grube szyje. Gdyby nie byli policjantami, pasowaliby na gangsterów.

Charlie wskazała środkowe zdjęcie.

– To ten miał karabin.

– Funkcjonariusz Carlson – powiedziała Delia.

Ed Carlson chodził do szkoły o klasę wyżej niż Charlie.

– Mierzył do Hucka, który powtarzał Carlsonowi, żeby się uspokoił. Nie zacytuję dokładnie, ale taki był sens. – Wskazała drugą fotografię z podpisem „Rodgers”. Charlie nigdy wcześniej go nie spotkała. – Rodgers też tam był. Miał pistolet.

– Pistolet?

– Tak, glocka 19.

– Zna się pani na broni?

– Tak. – Przez dwadzieścia osiem lat Charlie zgłębiła wiedzę o każdym rodzaju broni palnej, jaką kiedykolwiek wyprodukowano.

– Funkcjonariusze Carlson i Rodgers mierzyli do kogo?

– Do Kelly Wilson, ale pan Huckabee klęczał przed nią i ją zasłaniał, więc formalnie rzecz biorąc, celowali do niego.

– Co robiła wtedy Kelly Wilson?

Charlie uświadomiła sobie, że nie wspomniała o broni.

– Miała rewolwer.

– Pięciostrzałowy? Sześciostrzałowy?

– Mogę tylko zgadywać. Wyglądał na starszy model. Nie krótkolufowy, ale… – Charlie urwała. – Była inna broń? Strzelał jeszcze ktoś?

– Skąd to pytanie?

– Pytała pani, ile strzałów słyszałam i ile nabojów było w rewolwerze.

– Nie wyciągałabym takich wniosków z moich pytań, pani Quinn. Na tym etapie śledztwa możemy stwierdzić z dużą dozą prawdopodobieństwa, że nie było innej broni i innego strzelca.

Charlie zacisnęła usta. Czy na początku słyszała więcej niż cztery strzały? Więcej niż sześć? Nagle dotarło do niej, że nie jest już pewna niczego.

– Powiedziała pani, że Kelly Wilson miała rewolwer. Co z nim robiła? – zapytała Delia.

Charlie zamknęła oczy, żeby dać pamięci czas na odtworzenie tej sytuacji.

– Jak mówiłam, Kelly siedziała na podłodze oparta plecami o ścianę. Wycelowała rewolwer prosto w swoją pierś. O tak. – Charlie złożyła dłonie, pokazując, jak dziewczyna trzymała broń obiema rękami, z kciukiem na kabłąku spustowym. – Wyglądała, jakby chciała się zabić.

– Trzymała lewy kciuk na kabłąku spustowym?

Charlie spojrzała na swoje ręce.

– Przepraszam, to moje przypuszczenie. Jestem leworęczna. Nie wiem, który kciuk był na kabłąku spustowym, ale jeden z nich na pewno był.

– I? – zapytała Delia, nie przerywając pisania.

– Carlson i Rodgers krzyczeli do niej, żeby odłożyła broń. Panikowali, wszyscy panikowaliśmy, ale z wyjątkiem Hucka. Być może kiedyś był świadkiem walki albo… – Urwała, by nie snuć niepotrzebnych domysłów. – Wyciągnął do niej rękę. Mówił, żeby oddała mu rewolwer.

– Czy Kelly Wilson cokolwiek powiedziała?

Charlie nie zamierzała tego potwierdzać, ponieważ nie wierzyła, że dwaj mężczyźni, którzy słyszeli jej słowa, przekazali ich treść zgodnie z prawdą.

– Huck przekonywał Kelly, żeby się poddała, a ona zaczęła się ku temu skłaniać. – Spojrzenie Charlie powędrowało w stronę lustra, za którym (przynajmniej taką miała nadzieję) Ken Coin był bliski posikania się ze strachu. – Kelly położyła rewolwer na dłoni Hucka. Oddała go. I wtedy funkcjonariusz Rodgers strzelił do pana Huckabee.

Ben otworzył usta, ale Delia powstrzymała go gestem.

– Gdzie go postrzelił?

– Tutaj. – Charlie wskazała biceps.

– Jak zachowywała się Kelly Wilson?

– Wyglądała na oszołomioną. – Charlie zgromiła się w duchu za odpowiedź na to pytanie. – To tylko moje przypuszczenie. Nie znam jej. Nie jestem specjalistką. Nie mogę ocenić stanu jej umysłu.

– Rozumiem. Czy pan Huckabee był nieuzbrojony, kiedy padł strzał?

– Trzymał w ręce rewolwer, ale bokiem, tak jak podała mu go Kelly.

– Pokaże mi pani? – Delia wyjęła z torby glocka 45, opróżniła magazynek i położyła broń na stole.

Charlie nie chciała wziąć glocka do ręki. Nienawidziła broni, chociaż dwa razy w miesiącu ćwiczyła na strzelnicy. Nigdy więcej nie chciała znaleźć się w sytuacji, w której nie wiedziałaby, jak posługiwać się bronią.

– Pani Quinn – powiedziała Delia – nie musi pani tego robić, ale bardzo by mi pani pomogła, gdyby pokazała, w jakiej pozycji był rewolwer, kiedy znalazł się w ręku pana Huckabee.

– Mhm… – Charlie miała wrażenie, jakby nad głową rozbłysła jej ogromna żarówka. Przejęta zabójstwami nie uświadamiała sobie, że równolegle toczy się drugie śledztwo w sprawie użycia broni przez funkcjonariuszy. Gdyby Rodgers choć trochę przesunął broń w złą stronę, Huck byłby teraz trzecim ciałem leżącym na korytarzu przed sekretariatem. – Było tak. – Charlie sięgnęła po glocka. Poczuła chłód czarnego metalu na skórze. Wzięła go lewą ręką, ale tam było inaczej. Huck wyciągnął po broń prawą rękę. Charlie położyła pistolet bokiem na otwartej prawej dłoni, z lufą skierowaną w tył, tak jak zrobiła to Kelly z rewolwerem.

Delia trzymała już w rękach telefon komórkowy. Zrobiła kilka zdjęć, jednocześnie pytając:

– Mogę? – chociaż doskonale wiedziała, że jest za późno na jakikolwiek protest ze strony Charlie.

– Co się stało z rewolwerem?

Charlie odłożyła glocka na stół lufą skierowaną w tylną ścianę.

– Nie wiem. Huck właściwie się nie ruszył. To znaczy drgnął, myślę, że z powodu bólu przy postrzale, ale nie upadł ani nic takiego. Powiedział Rodgersowi, żeby wziął rewolwer, ale nie pamiętam, czy Rodgers go wziął, czy zrobił to kto inny.

Delia przerwała pisanie.

– Pan Huckabee najpierw został trafiony, a potem powiedział Rodgersowi, żeby wziął rewolwer?

– Tak. Był bardzo spokojny, choć sytuacja była napięta, bo nikt nie wiedział, czy Rodgers znowu nie strzeli. Ciągle mierzył do Hucka. A Carlson ciągle miał karabin.

– Ale kolejny strzał nie padł?

– Nie.

– Widziała pani, czy ktoś jeszcze trzymał palec na spuście?

– Nie.

– I nie widziała pani, czy pan Huckabee podawał komuś rewolwer?

– Nie.

– Widziała pani, czy go przekładał? Odkładał na ziemię?

– Nie. – Charlie pokręciła głową. – Bardziej zajmowało mnie to, że jest ranny.

– Rozumiem. – Delia dokończyła pisanie i podniosła głowę znad brulionu. – Pamięta pani, co było potem?

Charlie nie wiedziała, co pamięta. Czy spojrzała na swoje ręce, jak to zrobiła teraz? Pamiętała głośne oddechy Carlsona i Rodgersa. Obaj wyglądali na tak samo przerażonych jak ona, pocili się obficie, dyszeli ciężko pod kamizelkami kuloodpornymi.

„Moja córka jest w jej wieku”.

„Pink był moim trenerem”.

Carlson nie zapiął kamizelki. Jej boki kołysały się bezładnie, gdy wbiegł do szkoły z karabinem. Nie miał pojęcia, co go czeka za rogiem: leżące ciała, masakra czy kula w głowę.

Jeśli człowiek nigdy przedtem tego nie widział, to mogło go złamać.

– Czy potrzebuje pani przerwy, pani Quinn? – zapytała Delia.

Charlie pomyślała o przerażeniu na twarzy Carlsona, kiedy poślizgnął się na plamie krwi. Czy miał łzy w oczach? Czy bał się, że martwa dziewczynka to jego córka?

– Chciałabym już wyjść. – Nie wiedziała, że to powie, póki nie usłyszała własnego głosu. – Wychodzę.

– Powinna pani dokończyć zeznanie. – Delia posłała jej uśmiech. – To potrwa jeszcze tylko kilka minut.

– Wolałabym to dokończyć w innym terminie. – Charlie złapała się brzegu stołu, żeby wstać. – Mówiła pani, że mogę wyjść w każdej chwili.

– Oczywiście. – Delia Wofford po raz kolejny udowodniła, że trudno ją wyprowadzić z równowagi. Wręczyła Charlie wizytówkę. – Z niecierpliwością czekam na kolejną rozmowę z panią.

Charlie nie widziała wyraźnie napisu na wizytówce. Kwaśna zawartość żołądka podeszła jej do gardła.

– Wyprowadzę cię tylnym wyjściem – powiedział Ben. – Dasz radę dotrzeć do swojego biura?

Charlie była pewna tylko jednego: musiała jak najszybciej stąd wyjść. Z czterech stron napierały na nią ściany. Nie mogła oddychać przez nos. Czuła, że się udusi, jeśli zostanie tu choćby chwilę.

Ben wsunął do kieszeni marynarki jej butelkę z wodą i otworzył drzwi. Charlie wytoczyła się na korytarz i ciężko oparła się rękami o ścianę naprzeciw drzwi do pokoju przesłuchań. Czterdzieści lat malowania wygładziło powierzchnię pustaków. Charlie przytknęła policzek do chłodnej powierzchni. Wzięła kilka głębokich wdechów i czekała, aż miną jej mdłości.

– Charlie? – powiedział Ben.

Odwróciła się. Nagle między nimi pojawił się tłum ludzi. W budynku zaroiło się od stróżów prawa. Muskularni mężczyźni i dobrze umięśnione kobiety z karabinami na szerokich piersiach biegali po korytarzu w tę i z powrotem. Policja stanowa. Zastępcy szeryfa. Drogówka. Ben miał rację. Pojawili się wszyscy. Charlie ujrzała litery na plecach koszul. GBI. FBI. ATF. SWAT. ICE. BOMB SQUAD.

Kiedy w końcu korytarz opustoszał, zobaczyła, że Ben trzyma w ręce telefon i w milczeniu przesuwa kciuki po ekranie.

Oparła się o ścianę i czekała, aż mąż skończy esemesować. Może pisał do tej dwudziestosześciolatki z biura. Kaylee Collins. Była w jego typie. Charlie to wiedziała, ponieważ mając tyle lat co tamta, też była w typie swojego męża.

– Cholera. – Kciuki Bena niestrudzenie biegały po ekranie. – Daj mi jeszcze chwilę.

Charlie mogła sama wyjść z komisariatu. Mogła sama przejść sześć przecznic dzielących ją od biura.

Nie zrobiła tego.

Patrzyła na czubek głowy Bena, na spiralnie rosnące włosy na ciemieniu. Chciała wtulić się w niego. Zatracić się w nim.

Zamiast tego bezgłośnie powtarzała frazy, które ćwiczyła w samochodzie, w kuchni, czasem przed lustrem w łazience:

„Nie mogę bez ciebie żyć”.

„Nigdy nie czułam się tak samotna jak przez dziewięć ostatnich miesięcy”.

„Wróć do domu, bo dłużej tego nie zniosę”.

„Przepraszam”.

„Przepraszam”.

„Przepraszam”.

– Ugoda w innej sprawie nie doszła do skutku – powiedział Ben i wsunął telefon do kieszeni. Aparat uderzył o pustą w połowie butelkę z wodą. – Gotowa?

Nie miała wyjścia, musiała iść. Nie odrywała palców od ściany. Odwracała się bokiem, gdy mijali ją kolejni policjanci w czarnych mundurach bojowych. Z ich chłodnych twarzy nie można było wyczytać żadnych emocji. Albo gdzieś jechali, albo skądś wracali, wszyscy z zaciśniętymi szczękami, zjednoczeni przeciwko złu tego świata.

Strzelanina w szkole.

Charlie była tak skupiona na tym, co się wydarzyło, że zapomniała o miejscu zdarzenia.

Nie była ekspertką, ale wiedziała, że każda strzelanina w szkole inspirowała kolejnych sprawców. Columbine, Virginia Tech, Sandy Hook. Agencje porządku publicznego analizowały te tragedie, by zapobiec następnym, a w najgorszym razie zrozumieć.

Agenci ATF przeczeszą szkołę w poszukiwaniu ładunków wybuchowych, ponieważ ataki z ich użyciem już się zdarzały. GBI będzie szukać ewentualnych współsprawców, ponieważ czasem, na szczęście rzadko, tacy również się zdarzali. Policjanci z psami sprawdzą każdą szafkę, każde biurko na obecność materiałów wybuchowych. Śledczy będą szukać pamiętnika Kelly albo czarnej listy osób do wyeliminowania, planów szkoły, skrytek z bronią, planów ataku. Informatycy przeszukają komputery, telefony, strony na Facebooku, konta na Snapchacie. Wszyscy będą szukać motywu, ale jaki motyw znajdą? Jakiej odpowiedzi mogła udzielić osiemnastolatka, by wyjaśnić powód, dla którego zabiła z zimną krwią?

Teraz to był problem Rusty’ego. Ten rodzaj drażliwych, moralnych i prawnych kwestii, które codziennie rano napędzały go do działania.

Właśnie takiej odmiany prawa Charlie nigdy nie chciała praktykować.

– Chodź. – Ben ją wyprzedził. Zawsze sadził wielkimi susami i zawsze stawiał najpierw pięty.

Czy Kelly Wilson padła ofiarą nękania? Od tego zacznie dociekania Rusty. Czy wystąpiły jakieś okoliczności łagodzące, które ocalą ją przed wyrokiem śmierci? Powtarzała przynajmniej jedną klasę. Czy to oznaczało niski iloraz inteligencji? Ograniczoną poczytalność? Czy Kelly Wilson umiała odróżnić dobro od zła? Czy mogła czynnie uczestniczyć we własnym procesie?

Ben otworzył drzwi wyjściowe.

Czy Kelly Wilson była diabelskim nasieniem? Czy to jedyne wytłumaczenie, które nigdy nie będzie miało sensu? Czy Delia Wofford powie rodzicom Lucy Alexander i pani Pinkman, że stracili swoich najbliższych, bo Kelly Wilson była zła?

– Charlie – ponaglił ją Ben. Przytrzymywał dla niej drzwi. W ręce znowu trzymał iPhone’a.

Wychodząc na ulicę, Charlie osłoniła oczy. Blask słońca był ostry jak brzytwa. Łzy popłynęły jej po policzkach.

– Masz. – Ben podał jej okulary przeciwsłoneczne.

Należały do niej. Musiał je zabrać z jej auta. Wzięła okulary, ale nie mogła włożyć ich na obolały nos. Otworzyła usta, żeby odetchnąć głębiej, ale nagły kontakt z rozgrzanym powietrzem okazał się zgubny. Pochyliła się i oparła dłonie na kolanach.

– Będziesz wymiotować?

– Nie – powiedziała. – Może – poprawiła się i zwymiotowała.

Ben nie odsunął się od niej. Zebrał jej włosy z twarzy, nie dotykając skóry. Charlie zwymiotowała jeszcze dwukrotnie, zanim zapytał:

– Już w porządku?

– Może. – Otworzyła usta. Czekała na kolejny atak torsji. Strużka śliny wypłynęła jej z ust, ale nic więcej. – W porządku.

Puścił jej włosy, które opadły na ramiona.

– Ratownik powiedział, że masz wstrząśnienie mózgu.

Charlie nie mogła podnieść głowy, ale starała się trzymać fason.

– Nic z tym nie zrobią.

– Mogą cię obserwować pod kątem symptomów: mdłości, zaburzenia widzenia, bólu głowy, chwilowej utraty pamięci i kłopotów z odpowiedzią na proste pytania.

– I tak nie znają imion, które mogłam zapomnieć – stwierdziła. – Nie chcę spędzić nocy w szpitalu.

– Zostań w Pieprzniku. – Nazwa, którą Sam nadała starej farmie, przyjęła się na stałe. – Rusty może cię doglądać.

– Żebym umarła wskutek biernego palenia zamiast tętniaka mózgu?

– To nie jest śmieszne.

Z opuszczoną głową Charlie wyciągnęła za siebie rękę i namacała ścianę. Twardy beton pod palcami dał jej wystarczające oparcie, żeby zaryzykować powrót do pozycji wyprostowanej. Przytknęła dłoń do czoła nad oczami, osłaniając je przed słońcem. Przypomniała sobie, jak dziś rano przyłożyła dłoń do przeszklonej ściany sekretariatu.

Ben podał jej butelkę z wodą, już odkręcił nakrętkę. Wolno pociągnęła kilka łyków, starając się nie interpretować opacznie jego troskliwości. Jej mąż okazywał życzliwość wszystkim.

– Gdzie była pani Jenkins, kiedy zaczęła się strzelanina? – zapytała.

– W archiwum.

– Widziała coś?

– Rusty dowie się wszystkiego.

– Wszystkiego – powtórzyła. W nadchodzących miesiącach Ken Coin będzie na mocy prawa zmuszony do przekazania każdego materiału zdobytego w toku śledztwa, który można uznać za dowód w sprawie. Tyle że w przypadku Coina uznaniowość mogła wpłynąć na dobór materiałów.

– Z panią Pinkman wszystko w porządku? – zapytała.

Ben nie wytknął jej pomyłki z nazwiskiem Heller, ponieważ nie było to w jego zwyczaju.

– Jest w szpitalu. Musieli podać jej środki uspokajające.

Charlie powinna ją odwiedzić, wiedziała jednak, że znajdzie wiele wymówek, by tego nie zrobić.

– Utrzymywałeś mnie w błędnym przekonaniu, że Kelly ma szesnaście lat.

– Myślałem, że wyczytasz to z trzymanej w ręku kuli i rozłożenia czasu na składowe.

– To wyższy poziom bełkotu, który tam zaprezentowałam – odparła z uśmiechem.

– Nie da się ukryć.

Charlie wytarła usta rękawem. Znowu poczuła woń zaschniętej krwi. Jak wszystko inne, wciąż pamiętała ten zapach z przeszłości. Pamiętała ciemne drobinki osypujące się niczym proch z jej włosów. Pamiętała, że nawet po kąpieli, podczas której szorowała każdy skrawek ciała aż do żywego mięsa, odór śmierci nadal jej towarzyszył.

– Dzwoniłeś do mnie dziś rano – powiedziała.

Ben wzruszył ramionami, jakby według niego nie miało to znaczenia.

Charlie polała resztką wody brudne ręce.

– Rozmawiałeś z mamą i siostrami? Będą się martwić.

– Rozmawiałem. – Znowu wzruszył ramionami. – Powinienem wrócić do środka.

Czekała, ale Ben nie ruszył się z miejsca. Rozpaczliwie szukała pretekstu, żeby go zatrzymać.

– Jak Barkzilla?

– Szczekliwa. – Ben wziął od niej pustą butelkę, zakręcił ją i wsunął do kieszeni.

– A Eleanor Roosevelt?

– Spokojna.

Opuścił głowę, przyciągając brodę do klatki piersiowej, i zamilkł. Nie była zdziwiona. Jej zazwyczaj elokwentny i rozmowny mąż nie odzywał się do niej za wiele w ciągu minionych dziewięciu miesięcy.

Jednak nie odchodził. Nie dawał jej do zrozumienia, żeby już poszła. Nie powiedział, że jest tylko jeden powód, dla którego nie pyta jej o samopoczucie. Usłyszałby od niej, że wszystko w porządku, nawet gdyby było zupełnie inaczej. Zwłaszcza gdyby było zupełnie inaczej.

– Dlaczego dzwoniłeś do mnie dziś rano? – zapytała.

Ben jęknął. Oparł się głową o ścianę.

Charlie zrobiła to samo.

Patrzyła na mocny zarys jego szczęki. Ben był w jej typie – chudy wyluzowany mózgowiec, który cytował kwestie z Monty Pythona równie swobodnie, co konstytucję Stanów Zjednoczonych. Czytał powieści graficzne. Codziennie przed snem wypijał szklankę mleka. Uwielbiał sałatkę ziemniaczaną, Władcę Pierścieni i kolejki elektryczne. Przedkładał grę w ligę futbolu amerykańskiego online nad prawdziwe rozgrywki. Nie tył, nawet kiedy karmiło się go na siłę masłem. Miał sto osiemdziesiąt dwa centymetry wzrostu, kiedy stał wyprostowany, ale nie zdarzało mu się to często.

Bardzo go kochała. Serce pękało jej na samą myśl, że nigdy więcej nie będzie go trzymać w ramionach.

– Jako nastolatka Peggy przyjaźniła się z dziewczynką, która miała na imię Violet. – Peggy była najbardziej apodyktyczną z jego trzech starszych sióstr. – Zginęła potrącona przez samochód, kiedy jechała na rowerze. Pojechaliśmy na pogrzeb. Nie wiem, dlaczego mama zabrała mnie ze sobą. Byłem za mały, żeby oglądać takie rzeczy. Trumna była otwarta. Carla mnie podniosła, żebym mógł zobaczyć Violet. – Ben przełknął ślinę. – Wpadłem w histerię. Mama musiała wyprowadzić mnie na parking. Potem długo śniły mi się koszmary. Myślałem, że to najgorsza rzecz, jaką w życiu widziałem. Martwe dziecko, dziewczynkę. Ale ona była czysta, miała makijaż. Nie było po niej widać, jak zginęła, nie było widać, że samochód na nią najechał i że wykrwawiła się na śmierć. Ale to był krwotok wewnętrzny. Nie tak jak ta dziewczynka dzisiaj w szkole.

Miał łzy w oczach. Każde jego słowo łamało kolejną cząstkę serca Charlie. Musiała zacisnąć pięści, żeby oprzeć się ochocie wyciągnięcia do niego ręki.

– Morderstwo to morderstwo. Z tym sobie radzę. Dilerzy, gangsterzy, nawet przemoc domowa. Ale dziecko? Mała dziewczynka? – Pokręcił głową. – Nie wyglądała, jakby spała, prawda?

– Prawda.

– Wyglądała jak zamordowana. Jakby ktoś strzelił jej w szyję, kula rozerwała gardło, a ona umarła straszną gwałtowną śmiercią.

Charlie spojrzała w słońce, ponieważ nie chciała znowu widzieć powracającego obrazu śmierci Lucy Alexander.

– Facet jest bohaterem wojennym. Wiedziałaś o tym? – Ben mówił o Hucku. – Uratował pluton czy coś w tym rodzaju, ale o tym nie mówi, bo jest jak Batman albo inny superbohater. – Odsunął się od ściany, od Charlie. – A dzisiaj rano wziął na siebie kulę i został ranny w ramię, żeby uratować życie zabójczyni. Potem stanął w obronie gościa, który omal go nie zabił. Skłamał w trakcie zeznania, żeby drugi gość nie wpadł w tarapaty. Jest zabójczo przystojny, co? – Ben był zły, ale mówił wyciszonym głosem, stłumionym przez poniżenie, które zafundowała mu jego podła żona. – Kiedy widzisz takiego faceta na ulicy, nie wiesz, czy chcesz się z nim bzyknąć, czy napić się piwa.

Charlie popatrzyła pod nogi. Oboje wiedzieli, że zrobiła jedno i drugie.

– Jest Lenore.

Przed bramą zatrzymała się czerwona mazda sekretarki Rusty’ego.

– Ben, przepraszam cię. To był błąd. Straszny błąd – powiedziała Charlie.

– Pozwoliłaś mu być na górze?

– Oczywiście, że nie. Nie bądź śmieszny.

Lenore zatrąbiła klaksonem. Opuściła okno i zamachała. Charlie odmachnęła i rozstawiła palce, dając znać Lenore, że potrzebuje jeszcze chwili.

– Ben…

Było za późno. Już zamykał za sobą drzwi.

Dobra córka

Подняться наверх