Читать книгу Dobra córka - Karin Slaughter - Страница 7

28 LAT PÓŹNIEJ
ROZDZIAŁ CZWARTY

Оглавление

Idąc do auta Lenore, Charlie powąchała swoje okulary przeciwsłoneczne. Wiedziała, że zachowuje się jak głupiutka dziewczyna w romansie dla nastolatków, ale chciała poczuć zapach Bena. Zamiast tego poczuła odór własnego potu pomieszanego z wymiocinami.

Lenore przechyliła się i otworzyła jej drzwi od strony pasażera.

– Okulary wkłada się na nos, skarbie, a nie trzyma przed nim.

Charlie nie mogła niczego włożyć na nos. Kiedy zajęła miejsce pasażera, wrzuciła tanie okulary do schowka.

– Tata cię przysłał? – zapytała.

– Dostałam esemesa od Bena, ale twój tata chce, żebyśmy pojechały do Wilsonów i przywiozły ich do biura. Coin próbuje uzyskać nakaz przeszukania. Przywiozłam ci strój do sądu, żebyś miała się w co przebrać.

Charlie zaczęła kręcić głową zaraz po słowach „twój tata chce”.

– Gdzie Rusty? – zapytała.

– W szpitalu przy córce Wilsonów.

Charlie parsknęła śmiechem. Ben naprawdę udoskonalił swoje umiejętności oszukiwania.

– Ile czasu minęło, zanim tata ustalił, że nie trzymają jej w komisariacie?

– Niewiele ponad godzinę?

Charlie zapięła pasy bezpieczeństwa.

– Myślałam o tym, jak Coin uwielbia te swoje gierki. – Nie miała wątpliwości, że prokurator okręgowy umieścił Kelly Wilson w karetce, żeby ją zawieźć do szpitala. Zachowując pozory, że dziewczyna nie została aresztowana, mógł dowodzić, że cokolwiek powiedziała pod nieobecność adwokata, było dobrowolne. – Ona ma osiemnaście lat.

– Rusty mi mówił. W szpitalu zachowywała się jak katatoniczka. Ledwie udało się od niej wydobyć numer telefonu jej matki.

– Tak się zachowywała, kiedy ją zobaczyłam. Zupełnie jakby zapadła na amnezję. – Charlie miała nadzieję, że Kelly Wilson niedługo wyrwie się z tego stanu. W tej chwili była najcenniejszym źródłem informacji dla Rusty’ego. Bez materiałów od Kena Coina – listy świadków, raportów policyjnych, notatek śledczych, wyników ekspertyz kryminalistycznych – jej ojciec będzie poruszał się po omacku.

Lenore położyła rękę na skrzyni biegów.

– Dokąd cię zawieźć?

Charlie wyobraziła sobie, że jest w domu, bierze gorący prysznic i kładzie się do łóżka obłożona poduszkami. A potem przypomniała sobie, że Bena tam nie będzie.

– Do Wilsonów.

– Mieszkają na peryferiach Holler. – Lenore uruchomiła silnik, zawróciła i ruszyła ulicą w kierunku, z którego przyjechała. – Nie ma konkretnego adresu, ale twój tata dał mi wskazówki. Mam skręcić w lewo przy starej białej ruderze, potem w prawo przy pochyłym dębie.

– To chyba dobra wiadomość dla Kelly. – Rusty mógł podważyć ważność nakazu przeszukania bez właściwego adresu albo przynajmniej właściwego opisu domu. Wątpliwe, by Ken Coin spełnił te warunki. Na obrzeżach Holler stały setki domów i przyczep do wynajęcia. Nikt nie wiedział, ilu dokładnie ludzi tam mieszka, jak się nazywają, czy ich dzieci chodzą do szkoły. Właściciele tych ruder nie zawracali sobie głowy umowami czy sprawdzaniem tożsamości lokatorów, o ile regularnie co tydzień gotówka z najmu spływała im do kieszeni.

– Ile mamy czasu, zanim Ken zlokalizuje dom Wilsonów? – zapytała Charlie.

– Nie mam pojęcia. Godzinę temu sprowadzili z Atlanty helikopter, ale z tego, co wiem, jest po drugiej stronie góry.

Charlie wiedziała, co może zastać w domu Wilsonów. Bywała w Holler przynajmniej dwa razy w miesiącu, egzekwując zaległe opłaty za usługi prawnicze. Ben był przerażony, kiedy od niechcenia wspomniała o swoich nocnych wypadach. Sześćdziesiąt procent przestępstw w Pikeville popełniano w samym Sadie’s Holler lub w pobliżu.

– Przywiozłam ci kanapkę – powiedziała Lenore.

– Nie jestem głodna. – Charlie zerknęła na zegar na desce rozdzielczej. Była jedenasta pięćdziesiąt dwie. Niecałe pięć godzin temu zaglądała do środka spowitego w ciemnościach sekretariatu gimnazjum. Niecałe dziesięć minut później dwoje ludzi nie żyło, trzecia osoba była ranna, a ona miała uszkodzony nos.

– Powinnaś coś zjeść – napomniała ją Lenore.

– Zjem, ale potem. – Charlie spojrzała przez okno. Promienie słońca prześwitywały przez liście wysokich drzew za budynkami. Pod wpływem migocącego światła jej mózg wyświetlił obrazy jak w staroświeckim pokazie slajdów. Zatrzymała się na dłużej przy obrazach Gammy i Sam, które utrwaliły na zawsze bieg długim podjazdem w kierunku farmy i chichotanie przy rzucaniu plastikowym widelcem. Wiedziała, co nastąpi potem, dlatego przewinęła obrazy do przodu, pozostawiając Sam i Gammę w przeszłości, aż dotarła do obrazów dzisiejszego poranka.

Lucy Alexander. Pan Pinkman.

Mała dziewczynka. Dyrektor gimnazjum.

Ofiary nie miały ze sobą wiele wspólnego. Połączyło je to, że znalazły się w złym miejscu w niewłaściwym czasie. Charlie przypuszczała, że plan Kelly Wilson był prosty: stanąć na środku korytarza z rewolwerem w dłoni i czekać na dzwonek.

Mała Lucy Alexander wyłoniła się zza rogu.

Trach.

Pan Pinkman wybiegł z gabinetu.

Trach, trach, trach.

Wtedy zadzwonił dzwonek. Gdyby nie przytomność umysłu któregoś z pracowników, fala potencjalnych ofiar znalazłaby się na tym samym korytarzu.

Gotka. Samotniczka. Drugoroczna.

Kelly Wilson idealnie pasowała na ofiarę szkolnych prześladowań. Sama przy stole podczas lunchu, wybierana jako ostatnia do drużyny podczas lekcji wuefu, zapraszana na szkolną potańcówkę przez chłopaka, któremu chodziło tylko o jedno.

Dlaczego sięgnęła po broń, a Charlie tego nie zrobiła?

Lenore wytrąciła ją z rozmyślań:

– Wypij chociaż colę z lodówki. Pomoże ci złagodzić szok.

– Nie jestem w szoku.

– Na pewno uważasz, że nie masz złamanego nosa.

– Wręcz przeciwnie, sądzę, że jest złamany. – Pod wpływem ciągłych uwag Lenore na temat jej stanu, Charlie w końcu uświadomiła sobie, że nie jest z nią najlepiej. Miała wrażenie, że ktoś ściska jej głowę imadłem. Nos pulsował według własnego rytmu. Powieki były ciężkie, jakby oblane gęstym miodem. Zamknęła je na kilka sekund, z zadowoleniem witając pustkę.

Przez szum silnika słyszała, jak stopy Lenore naciskają na pedały. Lenore zawsze prowadziła na bosaka. Buty na wysokich obcasach kładła na podłodze obok siedzenia. Lubiła krótkie spódniczki i barwne pończochy. Ten wizerunek kłócił się z jej wiekiem – miała siedemdziesiąt lat – ale zważywszy na to, że Charlie miała w tej chwili więcej włosków na nogach niż Lenore, nie powinna ferować wyroków.

– Powinnaś wypić trochę coli – powtórzyła Lenore.

Charlie otworzyła oczy. Świat istniał nadal.

– No już, pij.

Nie miała siły protestować. Sięgnęła po lodówkę samochodową opartą o siedzenie. Wyjęła colę, ale kanapkę zostawiła. Zamiast otworzyć butelkę, przyłożyła ją do karku.

– Dasz mi aspirynę?

– Wykluczone. Aspiryna zwiększa ryzyko krwotoku.

Charlie wolała zapaść w śpiączkę niż znosić ból. Oślepiający blask słońca zamienił jej głowę w olbrzymi grzmiący dzwon.

– Szumi mi w uszach – powiedziała.

– Stanę, jeśli zaraz nie wypijesz tej coli – zagroziła Lenore.

– I pozwolisz, żeby policja dotarła do domu Wilsonów przed nami?

– Po pierwsze, musieliby jechać tędy; po drugie, nawet jeśli znajdą lokalizację domu, a sędzia będzie pod ręką, przygotowanie nakazu potrwa co najmniej pół godziny; po trzecie, zamknij się w końcu i rób, co mówię, bo walnę cię w nogę.

Charlie otworzyła butelkę przez tkaninę koszulki. Pociągnęła kilka łyków i spojrzała w boczne lusterko, w którym odbijało się śródmieście.

– Wymiotowałaś? – zapytała Lenore.

– Już mi przeszło. – Charlie znowu poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła. Świat za oknem wprawiał ją w dezorientację. Musiała zamknąć oczy, żeby odzyskać równowagę.

Mózg znowu zaczął wyświetlać jej pokaz slajdów. Lucy Alexander. Pan Pinkman. Gamma. Sam. Szybkimi kliknięciami zmieniała obrazy, jakby szukała w komputerze konkretnego pliku.

Czy powiedziała agentce specjalnej Delii Wofford coś, co mogłoby zaszkodzić Kelly Wilson? Rusty będzie chciał to wiedzieć. Na pewno zapyta o liczbę i sekwencję strzałów, o pojemność magazynku, o słowa, które Kelly wyszeptała, gdy Huck prosił ją o oddanie broni.

Odpowiedź na to ostatnie pytanie miała decydujące znaczenie dla dalszych losów Kelly. Jeśli się przyznała, jeśli skomentowała swój czyn albo zdradziła jego ponury motyw, wtedy żadne oratorskie popisy Rusty’ego nie ocalą jej przed śmiertelnym zastrzykiem. Ken Coin nigdy nie wypuści z rąk tak głośnej sprawy. Miał już na koncie takie, w których zapadły wyroki śmierci. Żaden sędzia przysięgły w Pikeville nie oparłby się jego wnioskowi o karę śmierci przez podanie śmiertelnego zastrzyku. Coin miał szczególny autorytet. Jeszcze jako policjant osobiście dokonał egzekucji.

Dwadzieścia osiem lat temu dziewiętnastoletni Daniel Culpepper, brat Zachariaha Culpeppera, oglądał telewizję w swojej przyczepie, gdy zajechał pod nią radiowozem funkcjonariusz Ken Coin. Było wpół do dziewiątej wieczorem, ciało Gammy znaleziono już na farmie, a Sam wykrwawiała się na śmierć w płytkiej strudze pod wieżą meteorologiczną. Trzynastoletnia Charlie siedziała w karetce i błagała sanitariuszy, żeby pozwolili jej pójść do domu. Funkcjonariusz Coin kopniakiem otworzył drzwi przyczepy Daniela Culpeppera. Gdy podejrzany sięgnął po broń, Coin zastrzelił go siedmioma strzałami w pierś.

Do dzisiaj większość członków klanu Culpepperów utrzymywała, że Daniel był niewinny, ale śledczy zebrali przeciwko niemu niezbite dowody. Rewolwer znaleziony przy Danielu okazał się bronią, z której postrzelono Sam w głowę. W beczce za przyczepą tliły się zakrwawione dżinsy i charakterystyczne niebieskie trampki. Nawet rodzony brat Daniela Culpeppera potwierdził, że pojechali do Pieprznika z zamiarem zabicia Rusty’ego. Bali się, że stracą dach nad głową z powodu nieuregulowanych długów za usługi prawne Rusty’ego. Kiedy Quinnowie stracili wszystko w pożarze, Culpepperowie spodziewali się rachunku i wezwania do zapłaty. Charlie przeżyła duchową masakrę, gdy dotarło do niej, że życie jej rodziny zostało zredukowane do ceny używanej przyczepy.

– Będziemy przejeżdżać obok szkoły – powiedziała Lenore.

Charlie otworzyła oczy. Gimnazjum w Pikeville było w jej szkolnych czasach szkołą średnią. Budynek rozrósł się przez lata, pośpiesznie rozbudowywany, by pomieścić tysiąc dwustu uczniów także z pobliskich miejscowości. Stojące obok liceum było jeszcze większe. Chodziło do niego prawie dwa tysiące nastolatków.

Tam, gdzie zaparkowała swoje auto, było pusto. Taśma policyjna odgradzała parking od reszty terenu. Między policyjnymi wozami, rządowymi sedanami, karetkami, wozami strażackimi, furgonetkami techników kryminalistycznych i wozem koronera stały samochody nauczycieli. Nisko nad szkołą latał helikopter jakiejś stacji telewizyjnej. Scena wyglądała surrealistycznie, zupełnie jakby reżyser miał za chwilę zawołać „Cięcie!”, by wszyscy mogli gremialnie ruszyć na lunch.

– Pani Pinkman musieli podać środki uspokajające – poinformowała Charlie.

– To dobra kobieta. Nie zasłużyła na taki los. Nikt nie zasługuje.

Charlie skinęła głową. Nie była w stanie mówić. Miała wrażenie, że utkwiły jej w gardle kawałki tłuczonego szkła. Judith Heller-Pinkman była przez lata swoistym probierzem. Widywały się na korytarzu, gdy Charlie w końcu wróciła do szkoły. Pani Heller zawsze uśmiechała się do niej, ale nigdy nie nakłaniała do opowiadania o tragedii, która je do siebie zbliżyła. Zachowywała dystans, który z perspektywy czasu wymagał od niej samodyscypliny, jaką niewielu ludzi mogło się poszczycić.

– Ciekawe, ile potrwa zainteresowanie mediów? – rzuciła Lenore, spoglądając na helikopter. – Dwie ofiary. Pikuś w porównaniu z większością innych strzelanin.

– Dziewczyny nie zabijają. Przynajmniej nie tak.

– Nie lubię poniedziałków.

– Naprawdę nie lubisz poniedziałków czy mówisz o piosence Boomtown Rats?

– Mówię o piosence – odparła Lenore. – Nawiązuje do strzelaniny w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym dziewiątym. Szesnastolatka przyniosła karabin snajperski na plac zabaw. Nie pamiętam, ile osób zabiła. Na pytanie policjantów, dlaczego to zrobiła, powiedziała: „Nie lubię poniedziałków”.

– Jezu – jęknęła Charlie. Miała nadzieję, że Kelly Wilson nie wyszeptała niczego równie bezdusznego na korytarzu szkoły. Zaraz potem zastanowiła się, dlaczego tak przejmuje się losem dziewczyny, skoro była zabójczynią.

Nagle zobaczyła istotę rzeczy jasno i wyraźnie.

Jeśli odsunąć na bok wszystko, co zdarzyło się tego ranka – strach, śmierć, wspomnienia, cierpienie i smutek – miała do czynienia z niezbitym faktem, że Kelly Wilson zamordowała z zimną krwią dwie osoby.

I co z tego? – usłyszała z tyłu głowy głos Rusty’ego.

Kelly nadal miała prawo do procesu. Prawo do najlepszej obrony. Charlie powiedziała to grupie wściekłych policjantów, którzy chcieli zatłuc dziewczynę na śmierć. Teraz, siedząc z Lenore w samochodzie, zadawała sobie pytanie, czy stanęła w obronie Kelly dlatego, że nikt inny tego nie zrobił.

Kolejna wada, która stała się drażliwą kwestią w jej małżeństwie.

Sięgnęła po strój do sądu leżący na tylnym siedzeniu. Znalazła coś, co Ben nazywał koszulą amiszów, a ona uważała za ostatni krok przed burką. Sędziowie w Pikeville byli bez wyjątku grupą skrajnie konserwatywnych zrzędliwych tetryków. Prawniczki musiały wybierać między długimi spódnicami i skromnymi bluzkami a oddalaniem każdego ich sprzeciwu, każdego wniosku i kwestionowaniem każdego ich słowa.

– Dobrze się czujesz? – zapytała Lenore.

– Nie, nie bardzo. – Wyznanie prawdy sprawiło Charlie ulgę. Zawsze mówiła Lenore rzeczy, których nie powiedziałaby nikomu innemu. Lenore znała Rusty’ego od ponad pięćdziesięciu lat. Była niczym czarna dziura, w której znikały wszystkie sekrety rodziny Quinnów. – Głowa mi pęka. Mam złamany nos. Czuję, jakbym wypluła płuca. Słabo widzę, nie mogę czytać, ale to wszystko się nie liczy, bo wczoraj wieczorem zdradziłam Bena.

Lenore w milczeniu zmieniła biegi, wjeżdżając na dwupasmową autostradę.

– Gdy to się działo, uważałam, że jest okej. Facet nawet się spisał. – Charlie ostrożnie zdjęła koszulkę, starając się nie dotknąć nosa. – Ale rano obudziłam się zapłakana. Ryczałam i nie mogłam przestać. Leżałam w łóżku przez pół godziny, gapiłam się w sufit i chciałam się zabić. A potem zadzwonił telefon.

Lenore znów zmieniła bieg. Wyjeżdżały poza granice Pikeville. Podmuch mocnego wiatru od strony gór uderzył w kompaktowego sedana.

– Nie powinnam odbierać tego głupiego telefonu. Nawet nie pamiętałam, jak facet ma na imię. On też nie pamiętał mojego imienia, a przynajmniej udawał, że nie pamięta. To było krępujące i obrzydliwe. A teraz Ben wie o wszystkim, GBI też. Wszyscy w jego biurze wiedzą. – Zamilkła na chwilę. – Dlatego przyszłam do szkoły dziś rano. Miałam spotkać się z tym facetem, bo przez pomyłkę wziął mój telefon. Zadzwonił, kiedy się zorientował, i… – Charlie włożyła wykrochmaloną bluzkę z żabotem, którą chciała zademonstrować sędziom, że szanuje powagę miejsca. – Nie wiem, co sobie wtedy myślałam.

Lenore wrzuciła szósty bieg.

– Że czujesz się samotna – podsunęła.

Charlie zaśmiała się, chociaż w tej prawdzie nie było nic śmiesznego. Zapinając bluzkę, przyglądała się swoim palcom. Nagle guziki stały się za małe. A może dłonie jej się pociły. Albo wróciło drżenie palców, wibracje w kościach, jakby w jej piersi ktoś szarpał strunę harfy.

– Kochanie, wyrzuć to z siebie.

Charlie pokręciła głową. Nie chciała tego robić, wolała zatrzymać dla siebie, schować wszystkie przerażające obrazy do pudełka, odłożyć na półkę i nigdy więcej nie otwierać.

Nie udało się. Łza popłynęła po policzku.

Potem druga.

Po chwili Charlie płakała już rzewnymi łzami, a potem szlochała spazmatycznie, zginając się wpół i skrywając twarz w dłoniach, ponieważ dłużej nie była w stanie udźwignąć swojej rozpaczy.

Lucy Alexander. Pan Pinkman. Pani Heller. Gamma. Sam. Ben.

Auto zwolniło. Spod opon wystrzelił żwir, gdy Lenore zjechała na pobocze. Pogładziła Charlie po plecach.

– Już dobrze, skarbie.

Nie było dobrze. Charlie potrzebowała swojego męża. Potrzebowała swojego beznadziejnego ojca. Gdzie się podziewał Rusty? Dlaczego nigdy nie było go przy niej w tych chwilach, kiedy go najbardziej potrzebowała?

– Już dobrze – powtórzyła Lenore, nie przestając gładzić jej po plecach.

Charlie wciąż płakała, ponieważ już nigdy nie miało być dobrze.

Gdy w klasie Hucka usłyszała pierwsze strzały, wróciła do niej cała najpotworniejsza godzina w jej życiu. Nieustannie słyszała te same słowa. Biegła. Nie oglądała się za siebie. Prosto do lasu. Do domu pani Heller. Szkolnym korytarzem. W kierunku strzałów. Było jednak za późno. Charlie zawsze się spóźniała.

Lenore pogłaskała ją po włosach.

– Oddychaj głęboko, kochanie.

Charlie poczuła, że popada w stan hiperwentylacji. Zaczęła widzieć nieostro, pot wystąpił na czoło. Oddychała, póki płuca mogły zabsorbować więcej niż łyżeczkę powietrza naraz.

– Nie śpiesz się – powiedziała Lenore.

Charlie wzięła jeszcze kilka głębokich oddechów. Zaczęła widzieć wyraźniej, przynajmniej na ile to było możliwe. Przy kolejnej serii wdechów wstrzymywała oddech na sekundę, może dwie, by udowodnić sobie, że może.

– Lepiej?

– Czy to był atak paniki? – zapytała Charlie.

– Nadal może być.

– Pomóż mi. – Charlie wyciągnęła rękę do Lenore. Krew odpłynęła jej z głowy. Odruchowo dotknęła bolącego nosa i ból się spotęgował.

– Naprawdę cię wzięło, skarbie.

– Powinnaś zobaczyć tego faceta. Wyszedł z tego cało.

Lenore nawet się nie uśmiechnęła.

– Przepraszam. Nie wiem, co mnie naszło.

– Nie bądź głupia. Wiesz, co cię naszło.

– Niech ci będzie – powiedziała Charlie. Te trzy słowa powtarzała zawsze, kiedy nie chciała o czymś rozmawiać.

Zamiast włączyć silnik, Lenore musnęła palcami drobne palce Charlie. Mimo wszystkich jej minispódniczek, miała męskie dłonie, szerokie z guzowatymi kłykciami i pojawiającymi się ostatnio starczymi plamami. Pod wieloma względami dała Charlie więcej macierzyńskiej troski niż Gamma. To Lenore nauczyła ją nakładać makijaż, zabrała do sklepu i kupiła pierwszą paczkę tamponów oraz przestrzegała, by nigdy nie zrzucać odpowiedzialności na mężczyznę w kwestiach antykoncepcji.

– Ben napisał do ciebie, żebyś po mnie przyjechała. To już coś, prawda?

– Jasne.

Charlie otworzyła schowek i wyjęła chusteczki, ale nie mogła wydmuchać nosa, osuszyła tylko miejsce pod nim. Zmrużyła oczy i spojrzała przez okno. Ucieszyła się, że widzi więcej niż kształty. Na jej nieszczęście był to widok najgorszy z możliwych. Znajdowały się trzysta metrów od miejsca, gdzie Daniel Culpepper zginął w swojej przyczepie.

– Nie mogę nawet powiedzieć, że to najgorszy dzień mojego życia. I to jest najbardziej gówniane z tego wszystkiego.

Lenore zaśmiała się chrapliwie, przyznając Charlie rację. Uruchomiła silnik i wróciła na autostradę. Nawierzchnia drogi była równa, póki nie skręciły w Culpepper Road. Głębokie wyboje przeszły w żwir, który w końcu zastąpił ubity czerwony ił. Nastąpiła subtelna, ale odczuwalna zmiana temperatury, gdy zbliżyły się ku górom. Charlie miała ochotę się wzdrygnąć, ale zapanowała nad tym odruchem. Czuła, że swój niepokój może utrzymać w zamkniętej dłoni. Dostała gęsiej skórki. Zawsze tak reagowała, gdy wjeżdżała do Holler. Nie chodziło wyłącznie o brak poczucia przynależności, ale wystarczyło skręcić w niewłaściwą drogę, spotkać niewłaściwego Culpeppera i zagrożenie przestawało być abstrakcją.

– Cholera! – zawołała zaskoczona Lenore, gdy za metalowym ogrodzeniem pojawiło się stado psów. Ich szaleńcze szczekanie brzmiało jak tysiące młotów uderzających w karoserię auta.

– Uwaga, wieśniaki! – rzuciła Charlie. Nie sposób było zjawić się w Holler bez asysty dziesiątek psów ujadaniem obwieszczających czyjeś przybycie. Im dalej człowiek się zapuszczał, tym więcej widział młodych białych mężczyzn stojących na werandach domów z komórką w jednej ręce i gładzących się po brzuchu drugą ręką. Ci młodzi ludzie byli zdolni do pracy, ale wystrzegali się jej jak ognia. Całymi dniami palili trawkę, grali w gry wideo, kradli, kiedy potrzebowali pieniędzy, na głodzie bili swoje dziewczyny, posyłali swoje dzieci na pocztę po odbiór renty, a ich życiowe wybory położyły fundament pod kancelarię Charlie.

Miała wyrzuty sumienia, że widzi całe Holler przez pryzmat Culpepperów. Wiedziała, że mieszkają tu też porządni ludzie. Ciężko pracujący mężczyźni i ciężko pracujące kobiety, których jedyną winą była bieda. Nie umiała jednak powstrzymać się od generalizowania.

Sześć dziewczyn z klanu Culpepperów w różnym wieku zamieniło jej życie w piekło, kiedy wróciła do szkoły. Były ordynarnymi flejami o długich pomalowanych pazurach i niewyparzonych gębach. Nękały ją na każdym kroku. Kradły pieniądze na lunch, darły podręczniki. Jedna z nich nawet podłożyła odchody do sportowej torby Charlie.

Do dzisiaj Culpepperowie utrzymywali, że Charlie wcale nie widziała Zachariaha ze strzelbą. Według nich kłamała zgodnie z niecnym planem uknutym przez Rusty’ego, który chciał rościć sobie prawo do marnej polisy na życie i przyczepy z dwoma sypialniami, które były do wzięcia po śmierci Daniela i skazaniu Zachariaha. Tak jakby człowiek, który uczynił swoją misją życiową dążenie do sprawiedliwości, miał zamiar przehandlować swą moralność za kilka srebrników.

To, że Rusty nigdy nie pozwał Culpepperów o zapłatę należnych mu honorariów, wcale nie zamknęło ust rodzinie, która nadal snuła chore teorie spiskowe. Jej członkowie nadal wierzyli, że Ken Coin podrzucił dowody do przyczepy i zostawił je na ciele Daniela. Zamordowanie Daniela było dla Coina początkiem kariery politycznej. Keith, brat Kena Coina, pomógł podmienić dowody w stanowym laboratorium kryminalistycznym.

To jednak na Charlie skrupił się prawie cały ich gniew. To ona zidentyfikowała braci. To ona dała początek serii kłamstw, na dodatek uparcie obstawała przy swoim. Tym sposobem zabójstwo jednego z braci Culpepperów i kara śmierci dla drugiego obciążały właśnie ją.

Nie do końca się mylili, a przynajmniej nie w przypadku Zachariaha. Mimo wyraźnej dezaprobaty, trzynastoletnia Charlie stanęła w zajętej do ostatniego miejsca sali sądowej i poprosiła sędziego o skazanie Zachariaha Culpeppera na śmierć. Zrobiłaby to samo na procesie Daniela, gdyby Ken Coin nie pozbawił jej tej przyjemności.

– Co to za hałas? – zapytała Lenore.

Charlie usłyszała nad głową warkot helikoptera. Rozpoznała logo jednej ze stacji telewizyjnych w Atlancie.

Lenore podała jej telefon i poprosiła:

– Przeczytaj mi, jak jechać.

Charlie wstukała kod – swoją datę urodzenia – i odszukała wiadomość od Rusty’ego. Jej ojciec skończył prawo na uniwersytecie stanowym i był jednym z najbardziej znanych adwokatów w Georgii, ale pisząc, ciągle robił literówki.

– Tutaj skręć w lewo. – Wskazała drogę gruntową oznaczoną białym masztem z wielką flagą konfederatów. – Teraz w prawo przy tej przyczepie.

Charlie omiotła wzrokiem otoczenie. Poznała tę drogę. Już kiedyś nią jechała. Miała klienta z problemem z metamfetaminą, który sprzedawał ją innym ćpunom z tym problemem. Kiedyś próbował zapłacić jej towarem. Okazało się, że mieszka o dwie przyczepy od Wilsonów.

– Skręć w prawo, potem znowu w prawo u podnóża pagórka.

– Włożyłam ci do torebki umowę o honorarium.

Charlie już miała zapytać po co, ale sama sobie odpowiedziała:

– Tata chce, żebym reprezentowała Wilsonów, więc jestem spalona jako świadek oskarżenia Kelly.

Lenore dwa razy z niedowierzaniem zwróciła głowę w jej stronę.

– Jakim cudem nie domyśliłaś się tego dwadzieścia minut temu?

– Nie wiem – odparła Charlie, chociaż znała powody. Była w szoku. Tęskniła za mężem. Okazała się idiotką, ponieważ znowu oczekiwała od ojca, że przejmie się córką, tak jak przejmował się losem alfonsów, gangsterów i morderców. – Nie mogę tego zrobić. Każdy sędzia z prawdziwego zdarzenia pośle mnie do diabła, zanim cofną mi licencję.

– Nie będziesz musiała miotać się po całym Holler, kiedy złożysz pozew. – Lenore wskazała głową telefon. – Musisz tylko sfotografować swoją twarz, póki sińce są świeże i wyraźne.

– Powiedziałam Benowi, że nie zamierzam wytaczać sprawy. – Gdy Lenore zdjęła stopę z gazu, dodała: – Chcę tylko szczerych przeprosin. Na piśmie.

– Przeprosiny niczego nie zmienią – stwierdziła Lenore. Dotarły do podnóża pagórka, Lenore skręciła ostro w prawo. Charlie nie musiała długo czekać na kazanie, które wisiało w powietrzu. – Takie dupki jak Ken Coin propagują ograniczenie roli rządu, ale i tak kończą, wydając dwa razy więcej na procesy, niż wydaliby na odpowiednie wyszkolenie policjantów.

– Wiem.

– Jedyny sposób, by skłonić ich do zmiany, to uderzyć po kieszeni.

Charlie miała ochotę zatkać uszy.

– Usłyszę to od taty. Nie muszę tego wysłuchiwać od ciebie. To tutaj.

Lenore wcisnęła hamulec. Samochodem szarpnęło. Lenore cofnęła się i skręciła we wskazaną przez Charlie drogę gruntową. Zielsko wrzynało się w bieżnik opon. Minęły szkolny autobus zaparkowany pod wierzbą płaczącą. Mazda podskoczyła na wyboju. Po chwili oczom Charlie i Lenore ukazały się cztery domki stojące na planie dużego owalu. Charlie znowu zajrzała do wiadomości od Rusty’ego i zidentyfikowała dom Wilsonów. Stał najdalej po prawej stronie. Nie prowadził do niego żaden podjazd, tylko skraj drogi. Dom był zbudowany z pomalowanych pustaków. Okno wykuszowe sterczało od frontu jak dorodny pryszcz. Pustaki leżące na ziemi zastępowały schody.

– Ava Wilson prowadzi szkolny autobus – powiedziała Lenore. – Była w szkole dziś rano, kiedy zamknęli budynek.

– Ktoś jej powiedział, że to Kelly strzelała?

– Nie wiedziała o niczym, póki Rusty nie zadzwonił do niej na komórkę.

Charlie uradowała się w duchu, że Rusty nie scedował na nią tego przykrego zadania.

– Jest jakiś ojciec?

– Ely Wilson. Pracuje dorywczo w Ellijay. To jeden z tych facetów, którzy codziennie rano czekają przed składem drewna, aż ktoś weźmie ich do pracy.

– Czy policja go znalazła?

– Nic nam o tym nie wiadomo. Rodzina dysponuje tylko jedną komórką i ma ją żona.

Charlie popatrzyła na smutno wyglądający dom.

– Więc jest tam sama.

– Już niedługo. – Lenore podniosła głowę, gdy na niebie pojawił się następny śmigłowiec. Ten był pomalowany w charakterystyczne niebiesko-srebrne pasy policji stanowej. – Umieszczą na nakazie mapę z Google’a i będą tu za pół godziny.

– Załatwię to szybko. – Charlie chciała otworzyć drzwi, ale Lenore ją zatrzymała.

– Masz. – Podała jej torebkę leżącą dotąd na tylnym siedzeniu. – Ben mi ją dał, kiedy przyprowadził twoje auto.

Charlie chwyciła za pasek, zastanawiając się, czy trzyma go tak samo jak Ben.

– To już coś, prawda?

– Prawda.

Charlie wysiadła z auta i ruszyła w stronę domu. Pogrzebała w torebce w poszukiwaniu miętówek. Musiała zadowolić się kilkoma tic tacami, które utkwiły jak wszy w szwach przedniej kieszeni.

Wiedziała z doświadczenia, że mieszkańcy Holler przeważnie otwierają drzwi z bronią w ręku. Zamiast wejść prowizorycznymi schodkami z pustaków, podeszła do odsłoniętego okna wykuszowego, pod którym stały trzy doniczki z pelargoniami oraz pusta popielniczka ze szkła.

W środku zobaczyła drobną ciemnowłosą kobietę. Siedziała na kanapie ze wzrokiem wlepionym w telewizor. Wszyscy w Holler mieli ogromne płaskie telewizory, które najwyraźniej spadły z tej samej ciężarówki. Ava Wilson oglądała program informacyjny. Dźwięk był tak głośny, że Charlie słyszała głos reportera:

– …według najnowszych informacji z naszego oddziału w Atlancie…

Charlie podeszła do drzwi frontowych i zapukała mocno trzy razy.

Czekała. Nasłuchiwała. Zapukała drugi raz. Potem trzeci.

– Halo! – zawołała.

W końcu telewizor zacichł i Charlie usłyszała szuranie stóp, potem szczęk zamka i brzęk łańcucha. Oraz szczęk kolejnego zamka. To dodatkowe zabezpieczenie było fikcją, zważywszy na to, że złodziej mógł jednym ciosem przebić cienką ścianę.

Ava Wilson patrzyła na nieznajomą kobietę, mrugając powiekami. Była drobna jak córka, ubrana w jasnoniebieską piżamę w kolorowe słonie. Miała przekrwione oczy. Była młodsza od Charlie, ale w ciemnobrązowych włosach połyskiwały srebrne nitki.

– Nazywam się Charlie Quinn – przedstawiła się Charlie. – Mój ojciec Rusty Quinn jest adwokatem pani córki. Prosił, żebym przywiozła panią do jego kancelarii.

Kobieta nie poruszyła się. Milczała. Tak wygląda szok.

– Czy policja już z panią rozmawiała? – zapytała Charlie.

– Nie, proszę pani – odpowiedziała Ava Wilson z charakterystycznym dla Holler akcentem łączącym słowa w jedno. – Pani tata mówił, żebym nie odbierała telefonów, jeśli nie znam numeru.

– Ma rację. – Charlie przestąpiła z nogi na nogę. Słyszała szczekanie psów z oddali. Słońce paliło ją w czubek głowy. – Wiem, że jest pani wstrząśnięta z powodu córki, ale muszę przygotować panią na to, co nastąpi. Jedzie do pani policja.

– Przywożą Kelly do domu?

Charlie była zdeprymowana nadzieją w głosie Avy Wilson.

– Nie. Przeszukają pani dom. Prawdopodobnie zaczną od pokoju Kelly, potem…

– Wezmą dla niej czyste ubrania?

– Nie. Chcą zrobić w domu rewizję, będą szukać broni, zapisków, komputerów…

– My nie mamy komputera.

– Rozumiem. Czy Kelly odrabiała lekcje w bibliotece?

– Ona nic nie zrobiła. Nie zabiła… – Ava Wilson urwała, jej oczy zalśniły od łez. – Niech mnie pani posłucha. Moje dziecko nie zrobiło tego, o czym oni mówią.

Charlie spotkała wiele matek przekonanych, że ich dzieci zostały wrobione, ale nie miała czasu wygłaszać zwyczajowej przemowy o dobrych ludziach, którzy czasami robią złe rzeczy.

– Proszę posłuchać, pani Avo. Policja tu wejdzie bez względu na to, czy pani na to pozwoli, czy nie. Usuną panią z domu, zrobią dokładne przeszukanie. Mogą coś popsuć albo znaleźć coś, co wolałaby pani ukryć. Wątpię, żeby panią zamknęli, ale zrobią to, jeśli nabiorą podejrzeń, że pani manipuluje dowodami. Dlatego proszę tego nie robić. Bardzo proszę. Nie może im pani powiedzieć ani słowa o Kelly, o ewentualnych motywach jej działania, o tym, co mogło się stać. Oni nie chcą jej pomóc i nie są jej przyjaciółmi. Rozumie pani?

Ava sprawiała wrażenie, że nic do niej nie dociera. Skamieniała w bezruchu.

Śmigłowiec zszedł niżej. Za wypukłą szybą kabiny Charlie widziała twarz pilota, który coś mówił do mikrofonu. Być może podawał współrzędne domu do nakazu rewizji.

– Możemy wejść do środka? – zapytała, a gdy Ava nie ruszyła się z miejsca, Charlie złapała ją za ramię i wprowadziła do domu. – Mąż się z panią kontaktował?

– Ely dzwoni dopiero po powrocie z pracy z telefonu publicznego przed składem drzewnym.

To oznaczało, że ojciec Kelly usłyszy o zbrodni córki z radia w samochodzie.

– Ma pani walizkę albo niewielką torbę, do której mogłaby pani spakować trochę rzeczy?

Ava nie odpowiedziała. Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w ściszony telewizor.

W informacjach mówili o gimnazjum. Ujęcie z lotu ptaka pokazywało dach budynku szkoły, na którym prawdopodobnie stała ekipa telewizyjna. Na pasku u dołu ekranu przewijał się napis:

ODDZIAŁ SAPERÓW PRZESZUKAŁ BUDYNEK NA OBECNOŚĆ PODEJRZANYCH URZĄDZEŃ. DWIE OFIARY ŚMIERTELNE – OŚMIOLETNIA DZIEWCZYNKA I BOHATERSKI DYREKTOR, KTÓRY PRÓBOWAŁ JĄ URATOWAĆ.

Lucy Alexander miała tylko osiem lat.

– Ona tego nie zrobiła – odezwała się Ava. – Nigdy by czegoś takiego nie zrobiła.

Zimna dłoń Lucy.

Drżące palce Sam.

Niespodziewana biel i woskowatość skóry Gammy.

Charlie otarła oczy. Rozejrzała się po pokoju, walcząc z przerażającymi obrazami podsuwanymi przez pamięć. Dom Wilsonów był nędzny, ale schludny. Przy drzwiach wejściowych wisiał krzyż. Na prawo od ciasnego salonu znajdowała się kuchnia. Na suszarce stały umyte naczynia. Żółte rękawiczki wisiały na brzegu zlewu. Blat kuchenny był zagracony, ale panował na nim porządek.

– Przez jakiś czas nie będzie pani mogła wrócić do domu – powiedziała Charlie. – Będą pani potrzebne ubrania na zmianę, przybory toaletowe.

– Toaleta jest za panią.

Charlie spróbowała ponownie.

– Musi pani spakować trochę rzeczy. – Czekała, aż Ava wreszcie zrozumie, co się do niej mówi. – Ubrania, szczoteczkę do zębów. Nic więcej.

Ava pokiwała głową, lecz albo nie mogła, albo nie chciała oderwać oczu od ekranu telewizora.

Helikopter wzniósł się i odleciał. Charlie walczyła z czasem. Coin prawdopodobnie już zdobył podpis sędziego na nakazie, a cała ekipa wyjeżdżała z miasta na sygnale.

– Mam spakować pani rzeczy? – zapytała Charlie i czekała na kolejne skinienie. Nie doczekała się. – Avo, przyniosę pani jakieś ubrania, a potem poczekamy przed domem na przyjazd policji.

Ava wzięła do ręki pilota i przysiadła na brzegu kanapy.

Charlie otwierała po kolei szafki kuchenne, póki nie znalazła plastikowej torby. Włożyła jedną z gumowych rękawiczek, minęła łazienkę i poszła krótkim wyłożonym boazerią korytarzem w stronę dwóch sypialni. Kelly zamiast drzwi miała grubą purpurową zasłonę. Na wyrwanej z zeszytu kartce przypiętej do materiału widniał napis:

DOROSŁYM WSTEMP WZBRONIONY

Charlie dobrze wiedziała, że nie powinna wchodzić do pokoju podejrzanej o zabójstwo, ale Lenore zrobiła telefonem zdjęcie napisu.

Sypialnia Wilsonów znajdowała się po prawej. Okno wychodziło na strome wzgórze za domem. Spali na dużym łóżku wodnym, które zajmowało prawie całą przestrzeń. Wysoka komoda z szufladami uniemożliwiała otwarcie drzwi do końca. Charlie cieszyła się, że włożyła rękawiczkę, chociaż musiała uczciwie przyznać, że Wilsonowie mieli większy porządek niż ona. Znalazła damską bieliznę, kilka par męskich bokserek i dżinsy wyglądające na kupione w dziale dziecięcym. Złapała dwie koszulki i włożyła wszystko do plastikowej torby. Ken Coin słynął z niepotrzebnego przedłużania rewizji. W najlepszym wypadku Wilsonowie będą mogli wrócić do domu dopiero w weekend.

Charlie odwróciła się i już miała iść do łazienki, lecz coś ją powstrzymało.

WSTEMP

Jakim cudem Kelly Wilson w wieku osiemnastu lat nie wiedziała, jak napisać poprawnie tak proste słowo?

Wahała się przez chwilę, potem odchyliła kotarę. Nie miała zamiaru wchodzić do środka. Chciała zrobić zdjęcia z korytarza, co okazało się niełatwym zadaniem. Sypialnia Kelly miała rozmiar sporej garderoby.

Albo więziennej celi.

Światło wpadało przez wąskie poziome okno umieszczone wysoko nad podwójnym łóżkiem. Boazeria na ścianach była pomalowana na jasnoliliowy kolor. Włochaty dywan był pomarańczowy. Narzuta na łóżku przedstawiała Hello Kitty z walkmanem i wielkimi słuchawkami na uszach.

To nie był pokój nastoletniej gotki. Brakowało czarnych ścian i plakatów z heavymetalowymi zespołami. Szafa była otwarta. Na dolnej półce leżały stosy starannie złożonych koszulek. Dłuższe ubrania wisiały na wygiętym pręcie. Cała garderoba Kelly była kolorowa, miała wzorki w kucyki i zajączki, barwne aplikacje pasujące raczej do dziesięcioletniej dziewczynki niż do osiemnastolatki, już prawie kobiety.

Charlie sfotografowała wszystko, co mogła: narzutę, plakaty z kociętami, cukierkoworóżowy błyszczyk do ust na komodzie. Jednocześnie skupiała się na tym, czego tu brakowało. Osiemnastolatki zazwyczaj miały rozmaite kosmetyki do makijażu. Zdjęcia z przyjaciółkami, liściki od chłopaków i sekrety, które zachowywały tylko dla siebie.

Serce podskoczyło jej w piersi na odgłos pisku opon. Weszła na łóżko i wyjrzała przez okno. Czarna furgonetka z napisem SWAT na boku zatrzymała się przed szkolnym autobusem. Wyskoczyli z niej dwaj mężczyźni z karabinami i weszli do autobusu.

– Jak… – Charlie zaczęła mówić do siebie, ale natychmiast urwała. Zrozumiała, że nieważne, jakim cudem dotarli tu tak szybko, ponieważ kiedy sprawdzą autobus, przewrócą do góry nogami dom, w którym teraz stała.

Tyle że ona stała na łóżku Kelly Wilson w sypialni Kelly Wilson.

– Ja pierdolę – zaklęła, ponieważ tylko takie słowo wydało jej się adekwatne do sytuacji. Zeskoczyła z łóżka. Dłonią w gumowej rękawiczce strzepnęła ziemię z tenisówek. Na grubym materiale nie było widać wzorów podeszwy, ale technik z wprawnym okiem będzie znał rozmiar, markę i model buta przed zachodem słońca.

Charlie musiała stąd wyjść. Wyprowadzić Avę na zewnątrz z rękami w górze. Okazać uzbrojonym po zęby policjantom z oddziału specjalnego chęć współpracy.

– Ja pierdolę – powtórzyła. Ile czasu jej zostało? Stanęła na palcach i zerknęła przez okno. Dwaj policjanci przeszukiwali autobus. Reszta siedziała w vanie. Albo wierzyli w efekt zaskoczenia, albo szukali ładunków wybuchowych.

Charlie dostrzegła bliżej domu jakiś ruch.

Lenore stała przy samochodzie. Patrzyła na Charlie szeroko otwartymi oczami, ponieważ każdy głupiec mógł się zorientować, że wąskie okno, przez które wyglądała, znajduje się w jednej z sypialni.

Lenore wskazała głową drzwi od frontu i wypowiedziała bezgłośnie dwa słowa:

– Wyjdź stamtąd.

Charlie wepchnęła do torby ubrania w reklamówce i ruszyła do wyjścia.

Fioletowe ściany. Hello Kitty. Plakaty z kotkami.

Trzydzieści, może czterdzieści sekund. Tyle mogło im zająć wyjście z autobusu, powrót do furgonetki i podejście do drzwi wejściowych.

Dłonią w rękawiczce otwierała kolejne szuflady komody. Ubrania. Bielizna. Długopisy i pisaki. Żadnego pamiętnika. Żadnych notatników. Uklękła i włożyła rękę pod materac, potem zajrzała pod łóżko. Nic. Zaglądała pod złożone ubrania na półkach szafy, kiedy usłyszała trzask drzwi i pisk opon vana podjeżdżającego bliżej domu.

Pokoje nastolatek nigdy nie były tak zadbane i uporządkowane. Charlie jedną ręką przerzucała zawartość niewielkiej szafy, wyrzuciła zabawki z dwóch pudełek po butach, zdjęła z wieszaków rzeczy i rzuciła je na łóżko. Pomacała kieszenie, przewróciła czapki na lewą stronę. Stanęła na palcach i sięgnęła do górnej półki.

Gumowa rękawiczka trafiła na coś płaskiego i twardego.

Ramka zdjęcia?

– Panowie – przez cienkie ściany dobiegł ją niski głos Lenore – w domu są dwie kobiety, obie nieuzbrojone.

Policjanci nie okazali zainteresowania tą informacją.

– Niech pani wraca do auta! Już!

Serce omal nie wyskoczyło Charlie z piersi. Chwyciła tajemniczy przedmiot z półki w szafie. Okazał się cięższy, niż myślała. Ostry kant trafił ją w głowę.

Księga pamiątkowa klasy.

Gimnazjum w Pikeville, klasa rocznik dwa tysiące dwanaście.

Rozległo się ogłuszające łomotanie do drzwi. Ściany zadrżały.

– Policja stanowa! – huknął męski głos. – Mamy nakaz przeszukania! Otwierać!

– Idę! – Charlie wetknęła księgę do torby. Zdążyła wrócić do kuchni, kiedy drzwi z trzaskiem wyleciały z futryny.

Ava wrzasnęła jak oblana wrzątkiem.

– Na ziemię! Na ziemię! – Wiązki lasera omiatały wnętrze domu. Dom zatrząsł się w posadach. Okna zostały wybite. Policjanci weszli do środka razem z drzwiami. Wyrzucali z siebie gardłowe polecenia. Ava nie przestawała krzyczeć. Charlie uklękła z rękami w górze i szeroko otwartymi oczami. Chciała zobaczyć, który z nich do niej strzeli.

Nikt jej nie zastrzelił.

Nikt się nie ruszył.

Krzyk Avy urwał się nagle.

Sześciu rosłych policjantów w pełnym rynsztunku zajęło każdy skrawek pokoju. Ręce trzymające karabiny AR-15 mieli tak napięte, że Charlie widziała każde włókno mięśni powstrzymujących palce przed naciśnięciem spustu.

Powoli spojrzała na swoją pierś.

Na sercu miała czerwoną kropkę.

Przeniosła wzrok na Avę.

Na jej klatce piersiowej zobaczyła pięć kropek.

Ava stała na kanapie z ugiętymi kolanami. Miała otwarte usta, ale strach sparaliżował jej struny głosowe. Z niewiadomego powodu trzymała w uniesionych rękach szczoteczki do zębów.

Policjant stojący najbliżej niej opuścił karabin.

– Szczoteczki do zębów – zakomunikował.

Kolejny karabin powędrował w dół.

– Wyglądały jak detonator.

– Znam się na tym.

Następne karabiny zostały opuszczone. Ktoś zachichotał.

Stopniowo napięcie opadło.

– Panowie? – Sprzed domu dobiegł donośny kobiecy głos.

– Czysto – odkrzyknął pierwszy policjant. Złapał Avę za ramię i wypchnął ją z domu. Odwrócił się, żeby zrobić to samo z Charlie, ale ona wyszła sama z rękami w górze.

Nie opuściła ich, póki nie znalazła się na podwórku przed domem. Wciągnęła w płuca haust świeżego powietrza, starając się odsunąć od siebie nieprzyjemną myśl, jak niewiele dzieliło ją od śmierci, gdyby jeden z tych mężczyzn nie poświęcił chwili na odróżnienie szczoteczki do zębów od detonatora ładunków pasa szahida.

W Pikeville.

– Jezu Chryste – powiedziała, licząc, że uznają to za modlitwę.

Lenore stała przy aucie. Wyglądała na wściekłą i według Charlie miała do tego święte prawo, ale wysunęła tylko brodę z bezgłośnym pytaniem:

– W porządku?

Charlie skinęła głową twierdząco, chociaż wcale nie czuła się dobrze. Była zła, że Rusty ją tu wysłał; że tak głupio ryzykowała; że złamała prawo z powodów zupełnie dla niej nieznanych; że naraziła się na śmierć od strzału w serce rozrywającym się pociskiem próżniowym.

Wszystko dla przeklętej klasowej księgi pamiątkowej.

– Co się dzieje? – wyszeptała Ava.

Charlie spojrzała na dom. Ciągle drżał od ciężkich kroków wchodzących i wychodzących atletycznych uzbrojonych po zęby mężczyzn.

– Szukają czegoś, co mogliby wykorzystać w sądzie przeciwko Kelly.

– Czego na przykład?

Charlie wyliczyła rzeczy, których sama szukała:

– Wyznania. Wyjaśnienia. Planu szkoły. Listy osób, na które Kelly była wściekła.

– Ona nigdy nie była wściekła na nikogo.

– Ava Wilson? – W ich kierunku zmierzała wysoka kobieta w stroju bojowym i z karabinem u boku. W zaciśniętej dłoni trzymała zwinięty w rulon papier. To dlatego zjawili się tak szybko. Dostali nakaz faksem bezpośrednio do furgonetki. – Pani Ava Wilson, matka Kelly Rene Wilson?

Ava zesztywniała na dźwięk tak oficjalnie sformułowanego pytania.

– Tak, proszę pana. Proszę pani.

– To pani dom?

– Wynajmujemy go.

– Pani Wilson, jestem kapitan Isaac z policji stanowej. Mam nakaz przeszukania pani domu.

– Już go przeszukujecie – zauważyła Charlie.

– Mamy podstawy przypuszczać, że mogło dojść do manipulacji dowodami. – Isaac przyjrzała się sińcowi pod okiem Charlie. – Czy została pani przypadkowo poturbowana podczas wejścia oddziału?

– Nie. Uderzył mnie dzisiaj inny policjant.

Isaac zerknęła na Lenore, nadal siną z wściekłości, potem znowu zwróciła się do Charlie:

– Są panie razem?

– Tak – odparła Charlie. – Pani Wilson chciałaby zobaczyć nakaz.

Isaac obrzuciła wymownym spojrzeniem żółtą rękawiczkę na dłoni Charlie.

– Rękawica do mycia naczyń – stwierdziła Charlie, zasadniczo nie mijając się z prawdą. – Pani Wilson chce zobaczyć nakaz – powtórzyła.

– Czy jest pani adwokatem pani Wilson?

– Jestem adwokatem – powiedziała z naciskiem Charlie. – Tutaj znalazłam się w charakterze przyjaciółki rodziny.

– Pani Wilson, na prośbę pani przyjaciółki wręczam pani kopię nakazu.

Charlie musiała unieść ramię Avy, by nakaz trafił do jej ręki.

– Pani Wilson, czy w domu jest jakaś broń?

– Nie, proszę pana. – Ava potrząsnęła głową.

– Igły, które mogłyby budzić niepokój? Coś, czym moglibyśmy się zranić?

Ava znowu pokręciła głową. Wyglądała na zaniepokojoną tym pytaniem.

– Materiały wybuchowe?

Ava z przestrachem zasłoniła dłonią usta.

– Gaz się ulatnia? – zapytała.

Isaac spojrzała na Charlie, oczekując wyjaśnienia. Charlie wzruszyła ramionami. Życie matki stanęło na głowie. Logiczne myślenie było tym ostatnim, czego powinni od niej oczekiwać.

– Czy wyraża pani zgodę na rewizję osobistą? – ciągnęła Isaac.

– Ta…

– Nie – przerwała Charlie. – Nie macie zgody na przeszukanie czegokolwiek i kogokolwiek poza tym, o czym mowa w nakazie.

Isaac zerknęła na torbę Charlie, która nie maskowała prostokątnych kształtów książki pamiątkowej.

– Czy mam przeszukać pani torebkę? – zapytała.

Serce podeszło Charlie do gardła.

– Na jakiej podstawie?

– Jeśli ukryła pani dowody albo wynosi coś z domu w celu ukrycia, to byłoby…

– Sprzeczne z prawem – dopowiedziała Charlie. – Tak jak przeszukiwanie szkolnego autobusu, jeśli nie figuruje w nakazie i nie jest częścią obejścia.

Isaac skinęła głową.

– Racja, chyba że zaistniałby powód.

Charlie zerwała z dłoni gumową rękawiczkę.

– Wyniosłam to z domu, ale nie celowo.

– Dziękuję za otwartość. – Teraz Isaac zwróciła się do Avy. Musiała postępować zgodnie ze scenariuszem. – Może pani zostać na zewnątrz albo stąd odjechać, ale nie może pani wejść do domu, póki nie zakończymy czynności. Rozumie pani?

Ava potrząsnęła głową.

– Rozumie – odezwała się Charlie.

Isaac dołączyła do mężczyzn znajdujących się w domu. Przy drzwiach stały plastikowe pojemniki z formularzami do ewidencji dowodów, plastikowymi zapinkami i torebkami. Ava zaglądała do środka przez okno wykuszowe. Telewizor ciągle grał. Ekran był tak wielki, że Charlie mogła przeczytać napisy na pasku:

POLICJA W PIKEVILLE: NAGRANIA ZE SZKOLNEGO MONITORINGU NIE ZOSTANĄ UJAWNIONE.

Monitoring. Dziś rano w szkole nie zauważyła kamer, ale teraz przypomniała sobie kamery umieszczone na końcu każdego korytarza.

Scena zabójstwa została zarejestrowana.

– Co teraz zrobimy? – zapytała Ava.

Charlie ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć: „Będziemy patrzeć, jak twoją córkę przypinają pasami do łóżka i podają śmiertelny zastrzyk”. Zamiast tego odparła:

– Mój ojciec wyjaśni wszystko u siebie w biurze. – Wyjęła zrolowany nakaz ze spoconej dłoni Avy. – W ciągu czterdziestu ośmiu godzin Kelly zostanie postawiona w stan oskarżenia. Prawdopodobnie będą ją trzymać w więzieniu stanowym, ale postaramy się o przeniesienie jej do innego zakładu karnego. Trzeba będzie często stawiać się w sądzie i będzie wiele sposobności, żeby ją zobaczyć. Ale nie nastąpi to szybko, będzie się działo w swoim czasie. – Charlie przebiegła wzrokiem nakaz rewizji. Skojarzył się jej z listem miłosnym od sędziego, który zezwala policji na wszystko, co sobie tylko zamarzy. – Czy to pani adres? – zapytała Avę.

Ava Wilson spojrzała na papier.

– Tak, proszę pani, to numer domu.

Przez otwarte drzwi Charlie zobaczyła, jak kapitan Isaac gwałtownie otwiera w kuchni szufladę po szufladzie. Usłyszała brzęk sztućców. Policjanci usunęli dywan. Żaden nie był delikatny. Ciężkimi butami tupali w podłogę i nasłuchiwali głuchych dźwięków pod deskami, które mogłyby świadczyć o obecności skrytki pod podłogą. Dłubali w pustakach na suficie.

Ava złapała Charlie za ramię.

– Kiedy Kelly wróci do domu?

– O tym musi pani porozmawiać z moim ojcem.

– Nie stać nas na to. Nie mamy pieniędzy, jeśli po to pani tu przyjechała.

Rusty’emu nigdy nie zależało na pieniądzach.

– Za jej obronę zapłaci stan. To będzie niewygórowana kwota, ale mogę pani obiecać, że mój ojciec poruszy niebo i ziemię dla pani córki.

Ava zamrugała powiekami. Najwyraźniej nie rozumiała, co Charlie do niej mówi.

– Kelly ma różne prace domowe do zrobienia.

Charlie zajrzała jej w oczy. Źrenice miała małe, ale może było to spowodowane intensywnym słońcem.

– Brała pani coś? – zapytała.

– Nie, przecież nie pozwolili nic zabrać.

Charlie czekała na uśmiech jako komentarz do tego niestosownego żartu, ale Ava Wilson mówiła poważnie.

– Brała pani jakieś leki? A może wypaliła pani jointa, żeby się wyluzować?

– Och nie, proszę pani. Prowadzę szkolny autobus. Nie mogę nic brać. Dzieci na mnie polegają.

Charlie znowu zajrzała jej w oczy, tym razem w poszukiwaniu przebłysku rozumu.

– Czy mój ojciec wyjaśnił, co się dzieje z Kelly?

– Powiedział, że dla niej pracuje, ale sama nie wiem. – Urwała, a po chwili dodała szeptem: – Moja kuzynka mówi, że Rusty Quinn to zły człowiek. Że reprezentuje ludzi z marginesu, gwałcicieli i morderców.

Charlie poczuła nagłą suchość w gardle. Ta kobieta nie rozumiała, że Rusty Quinn jest właśnie tym człowiekiem, jakiego jej córka potrzebuje.

– Jest Kelly. – Ava znowu patrzyła w telewizor.

Twarz Kelly Wilson wypełniła cały ekran. Ktoś najwyraźniej zdobył jej szkolne zdjęcie. Zamiast mrocznego gotyckiego makijażu i czarnych ubrań miała na sobie jedną z koszulek z tęczowym kucykiem, jakie Charlie widziała u niej w szafie.

Po chwili zdjęcie zastąpiła relacja na żywo, pokazująca Rusty’ego Quinna wychodzącego ze szpitala hrabstwa Derrick. Spojrzał gniewnie na reportera podtykającego mu mikrofon pod nos, ale wyszedł frontowymi drzwiami nie bez powodu. Stworzył pozór, że niechętnie się zatrzymuje, by udzielić wywiadu. Z ruchu jego warg Charlie domyśliła się, że wygłasza chwytliwe kwestie, które potem będą emitowane przez stacje telewizyjne o zasięgu ogólnokrajowym. Tak to działało w przypadku głośnych spraw. Rusty musiał wyprzedzić inne gadające głowy i przedstawić Kelly Wilson jako zagubioną nastolatkę, której grozi najwyższy wymiar kary, a nie potwora, który z zimną krwią zamordował dziecko i dyrektora swojej szkoły.

– Czy rewolwer to broń? – wyszeptała Ava.

Żołądek podszedł Charlie do gardła. Pociągnęła Avę dalej od domu i stanęła z nią na środku drogi.

– Macie rewolwer?

Ava skinęła głową.

– Ely trzyma go w schowku w swoim aucie.

– Tym, którym pojechał dzisiaj do pracy?

Odpowiedzią było kolejne skinięcie.

– Ma pozwolenie na tę broń?

– My nie kradniemy rzeczy, proszę pani. Pracujemy i zarabiamy na nie.

– Przepraszam. Pytałam o to, czy pani mąż ma na koncie jakieś wyroki.

– Nie, proszę pani. Jest uczciwym człowiekiem.

– Wie pani, ile naboi mieści się w bębenku?

– Sześć – odpowiedziała Ava pewnym tonem, po czym dodała: – Tak mi się wydaje, że sześć. Widziałam go tysiące razy, ale nigdy nie zwracałam na to uwagi. Przepraszam, ale nie pamiętam.

– Nic się nie stało. – Charlie czuła to samo, gdy przesłuchiwała ją Delia Wofford. Ile strzałów pani słyszała? W jakiej sekwencji? Czy pan Huckabee był z panią? Co się stało z rewolwerem?

Charlie znajdowała się w centrum wydarzeń, ale strach zmącił jej pamięć.

– Kiedy ostatni raz widziała pani ten rewolwer? – zapytała.

– Nie wiem. Och… – W kieszeni piżamy zadzwonił jej telefon. Ava wyjęła tani aparat z klapką i spojrzała na wyświetlacz. – Nie znam tego numeru – stwierdziła.

Charlie zobaczyła numer swojego iPhone’a. Najwyraźniej Huck ciągle miał jej telefon.

– Proszę wsiadać – rzuciła do Avy i dała znak Lenore, żeby jej pomogła. – Ja odbiorę.

Ava posłała Lenore nieufne spojrzenie.

– Nie wiem, czy…

– Wsiadaj do auta, kobieto. – Charlie tak naprawdę odepchnęła ją od siebie. Odebrała po piątym sygnale.

– Halo?

– Pani Wilson, mówi Huckabee, nauczyciel Kelly z gimnazjum.

– Jak ci się udało odblokować mój telefon?

Huck milczał przez długą chwilę, nim stwierdził:

– Powinnaś mieć lepszy kod niż 1-2-3-4.

Słyszała to wielokrotnie od Bena. Odeszła dalej, żeby zyskać trochę prywatności.

– Dlaczego dzwonisz do Avy Wilson?

Huck zawahał się po raz drugi.

– Uczyłem Kelly przez dwa lata. Byłem jej korepetytorem, gdy poszła do szkoły średniej.

– To nie jest odpowiedź na moje pytanie.

– Przez cztery godziny odpowiadałem na pytania dwojga dupków w GBI i godzinę w szpitalu.

– Jakich dupków?

– Atkins i Avery. Wałkowali mnie na zmianę chłoptaś z opadającym na czoło kosmykiem i czarna babka. Starsza.

– Cholera – wymamrotała Charlie. Huck mówił chyba o Louisie Averym, działającym w terenie agencie FBI z biura w Georgii Północnej. – Dał ci wizytówkę?

– Wyrzuciłem ją – przyznał Huck. – A tak na marginesie, ramię w porządku. Kula przeszła na wylot.

– A ja mam złamany nos i wstrząśnienie mózgu – odparowała Charlie. – Dlaczego dzwoniłeś do Avy?

Westchnienie Hucka zdradziło, że będzie chciał ją udobruchać.

– Ponieważ troszczę się o swoich uczniów. Chciałem pomóc, zapewnić jej adwokata. Zapewnić opiekę kogoś, kto jej nie wykorzysta i nie wpakuje w jeszcze większe kłopoty. – Nagle zmienił ton. – Kelly nie jest bystra, Charlotte. Nie jest zabójczynią.

– Nie trzeba być inteligentnym, żeby kogoś zabić. Zwykle jest wręcz przeciwnie. – Odwróciła się, żeby spojrzeć na dom Wilsonów. Kapitan Isaac niosła plastikowe pudło z ubraniami Kelly. – Jeśli naprawdę chcesz jej pomóc, trzymaj się z dala od reporterów, unikaj kamer, nie daj zrobić sobie wyraźnego zdjęcia, nie rozmawiaj z przyjaciółmi o tym, co się stało, ponieważ wtedy oni zaczną występować przed kamerami albo rozmawiać z reporterami, a ty nie będziesz w stanie kontrolować tego, co powiedzą.

– Dzięki za dobrą radę. – Huck odetchnął głęboko, po czym dodał: – Chcę cię przeprosić.

– Za co?

– Za BB, czyli Bena Bernarda. Twój mąż zadzwonił dziś rano. Prawie odebrałem.

Charlie poczuła, że się czerwieni.

– Nie wiedziałem o tym, póki jeden z gliniarzy mi nie powiedział. To było już po mojej rozmowie z nim, kiedy wyjaśniłem, co się zdarzyło i dlaczego znalazłaś się w szkole.

Charlie schowała twarz w dłoniach. Wiedziała, jak pewnego typu mężczyźni mówią o kobietach, zwłaszcza takich, które pieprzyli w swoich furgonetkach obok barów.

– Mogłaś mnie uprzedzić. To jeszcze pogarsza naszą sytuację.

– Przepraszasz, ale czy to moja wina? – Charlie nie wierzyła własnym uszom. – Kiedy miałam ci o tym powiedzieć? Zanim Greg Brenner mnie znokautował? Czy później, kiedy skasowałeś nagranie? A twoje fałszywe zeznanie na temat okoliczności złamania mojego nosa? Krycie tyłka gliniarzowi to przestępstwo. W przeciwieństwie do bierności, kiedy zwalisty osiłek rozkwasza kobiecie twarz. To jest absolutnie zgodne z prawem.

Huck wydał z siebie kolejne głośne westchnienie.

– Nie wiesz, jak to jest znaleźć się w takiej sytuacji. Ludzie popełniają błędy.

– Ja nie wiem, jak to jest? – Charlie zatrzęsła się z wściekłości. – Byłam tam, Huck. Znalazłam się tam przed tobą, więc doskonale wiem, jak to jest. Nie bez powodu. Jeśli naprawdę wychowałeś się w Pikeville, to musisz wiedzieć, że już mnie to kiedyś spotkało. Więc wal się z tym twoim „nie wiesz, jak to jest”.

– Masz rację. Przepraszam.

Charlie jeszcze nie skończyła.

– Okłamałeś mnie w kwestii wieku Kelly.

– Szesnaście, siedemnaście. – Wyobraziła sobie, jak Huck potrząsa głową. – Jest w jedenastej klasie. Co za różnica, ile ma lat?

– Ma osiemnaście lat, a różnicą jest kara śmierci.

Huck wydał z siebie tłumiony okrzyk wywołany gwałtownym szokiem.

Charlie czekała, aż się odezwie. Bawiła się telefonem, w końcu nie wytrzymała:

– Halo, co się dzieje?

Huck odchrząknął.

– Daj mi chwilę.

Charlie też potrzebowała chwili. Czegoś tu nie rozumiała. Dlaczego Huck był przesłuchiwany aż cztery godziny? Zwykle przesłuchanie trwało od pół godziny do dwóch godzin. Charlie siedziała w komisariacie około czterdziestu pięciu minut. Ona i Huck znajdowali się w miejscu strzelaniny krócej niż dziesięć minut. Dlaczego Delia Wofford sprowadziła FBI, by odegrać przed nim dobrego i złego glinę? Wątpliwe, żeby był świadkiem zeznającym na niekorzyść powołującej go strony. Został ranny w ramię. Powiedział jednak, że został przesłuchany, zanim jeszcze znalazł się w szpitalu, a Delia Wofford nie należała do funkcjonariuszy lekceważących procedury. Poza tym FBI nie lubiło tracić czasu.

Dlaczego w takim razie trzymali głównego świadka na komisariacie aż przez cztery godziny? Tak się traktuje podejrzanego, który nie chce współpracować.

– Dobra, już mogę mówić – odezwał się Huck. – Kelly… Jak to teraz nazywają? Upośledzenie umysłowe? Niepełnosprawność intelektualna? Idzie programem podstawowym. Nie przyswaja pojęć.

– Prawo zdefiniowałoby to jako ograniczoną poczytalność, to znaczy że Kelly nie jest zdolna wprowadzić się w taki stan psychiczny, w jakim popełnia się zbrodnię, ale to bardzo trudne do udowodnienia – odparła Charlie. – Państwowy system szkolnictwa i państwowy system ścigania za zabójstwo mają zupełnie inne priorytety. Pierwszy usiłuje jej pomóc, drugi próbuje ją zabić.

Huck milczał. Charlie słyszała tylko jego oddech.

– Czy Wofford i Avery rozmawiali z tobą przez cztery godziny, czy robili jakieś przerwy? – zapytała.

– Co? – Huck wydawał się zaskoczony tym pytaniem. – Jedno z nich zawsze było w pokoju przesłuchań. Czasem pojawiał się twój mąż. I ten facet… Jak mu tam? Nosi te lśniące garnitury.

– Ken Coin. Prokurator okręgowy. – Charlie zmieniła taktykę. – Czy Kelly była nękana?

– Nie w mojej klasie. – Po chwili dodał: – Poza szkołą, w mediach społecznościowych, tego nie jesteśmy w stanie kontrolować.

– To znaczy, że była nękana?

– To znaczy, że była inna, a inność w dzieciństwie nigdy nie jest łatwa.

– Byłeś nauczycielem Kelly. Dlaczego nie wiedziałeś, że zatrzymali ją na drugi rok w tej samej klasie?

– Co roku mam ponad stu dwudziestu uczniów. Nie zaglądam do ich akt, chyba że dadzą mi powód.

– To, że się jest mało pojętnym, to jeszcze nie powód?

– Mam wielu mało pojętnych uczniów. Kelly zaliczała na solidną tróję i nigdy nie pakowała się w kłopoty. – Charlie słyszała stukanie pióra w brzeg stołu. – Kelly to dobra dziewczyna. Niezbyt bystra, ale miła. Szła za tym, co widziała. To, co się stało dzisiaj, nie jest w jej stylu. To nie ona.

– Byłeś z nią w zażyłych stosunkach?

– O czym ty mówisz?

– O bzykaniu. Pieprzeniu. Wiesz, o czym mówię.

– Jasne, że nie. – Huck nie krył zniesmaczenia. – Była jedną z moich uczennic, na litość boską.

– Czy kto inny uprawiał z nią seks?

– Nie. Gdyby było inaczej, zgłosiłbym to.

– Pan Pinkman?

– Nawet nie…

– Któryś z uczniów?

– Skąd mam…

– Co się stało z rewolwerem?

Gdyby nie nadstawiła ucha, nie wychwyciłaby subtelnej zmiany w rytmie jego oddechu.

– Jakim rewolwerem? – zapytał po długiej chwili.

Pokręciła głową, gromiąc się w duchu za przeoczenie oczywistości.

W trakcie przesłuchania przez Delię Wofford była zbyt zdezorientowana, żeby złożyć wszystko w jedną całość, ale teraz wyraźnie zobaczyła, że tak naprawdę agentka wszystko jej powiedziała. „Widziała pani, czy pan Huckabee oddał komuś rewolwer? Widziała pani, żeby gdzieś go odkładał? Na ziemię?”.

– Co z nim zrobiłeś? – zapytała.

Znowu zwlekał z odpowiedzią. Robił tak, kiedy kłamał.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Tak odpowiedziałeś przesłuchującym cię agentom?

– Powiedziałem im to co tobie. Nie wiem. Tyle się działo.

Charlie mogła tylko pokręcić głową nad własną głupotą.

– Czy Kelly powiedziała ci coś w holu?

– Nie słyszałem… – Urwał po raz kolejny. – Mówiłem, że tyle się działo.

Facet został postrzelony i ledwie się skrzywił. Strach na pewno nie zaburzył mu pamięci.

– Po czyjej jesteś stronie? – zapytała Charlie.

– Nie ma takiej rzeczy jak strony. Jest robienie tego, co właściwe.

– Przykro mi, że obalam twoją teorię, Horacy, ale skoro jest to, co właściwe, jest też to, co niewłaściwe. Jako osoba z wykształceniem prawniczym informuję cię, że kradzież narzędzia zbrodni w sprawie o podwójne zabójstwo, a potem okłamanie agentki FBI w kwestii tego narzędzia może sprawić, że wylądujesz po niewłaściwej stronie krat, i to na cholernie długo.

Huck milczał przez dwie sekundy, po czym odparł:

– Nie wiem, czy my się w nim znaleźliśmy, ale w kamerach monitoringu jest martwe pole.

– Przestań mówić.

– Ale jeśli…

– Milcz. Jestem świadkiem. Nie mogę być twoim adwokatem. To, co mi powiesz, nie będzie objęte tajemnicą zawodową.

– Charlotte, ja…

Zakończyła rozmowę, zanim Huck zaczął pogarszać swoją i tak kiepską sytuację.

Dobra córka

Подняться наверх