Читать книгу Seks na zgodę - Kat Cantrell - Страница 3

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

Być może byłoby lepiej, gdyby Laurel Dixon, podejmując śledztwo dziennikarskie w sprawie domniemanych nadużyć w fundacji LeBlanc Charities, wybrała sobie inną przykrywkę niż menedżer obsługi działu żywienia. Ale skąd miała wiedzieć, że przyjmą ją od razu na takie stanowisko?

Zakładała, że zachwyci ich swoim zapałem i zaproponują jej coś pośledniejszego. Pozycję, która zapewni jej dostęp do pracowników najniższego szczebla i dużo czasu, by ich o wszystko wypytać.

Tymczasem wręczono jej klucze do królestwa. Co z kolei daje możliwość przekopania księgowości.

Nie miała ani chwili na zastanowienie, jak zabrać się do ujawnienia korupcyjnych praktyk. Głównie z powodu tego irytującego Xaviera LeBlanca, który uważał, że ponieważ przychodzi do pracy o szóstej rano i pracuje do wieczora bez przerwy na lunch, to cały świat musi zachowywać się tak samo.

I rzeczywiście wszyscy robili tak samo, łącznie z Laurel. Ale co miała robić? Przychodzić na dziewiątą, by zwracać na siebie uwagę? Przyjęła tę pracę pod fałszywym pretekstem i nie może się wycofać.

Takie są koszty niekonwencjonalnego podejścia do dziennikarstwa śledczego.

Zebrany materiał ugruntuje raz na zawsze jej reputację w branży, zaspokajając potrzebę propagowania uczciwości w działalności społecznej oraz propagując ideę niesienia pomocy ludziom w potrzebie.

Działając pod przykrywką, ma szansę zebrać dowody malwersacji bez narażania się, jak poprzednio, na zarzut braku wiarygodnych podstaw do oskarżenia.

Jeśli ustrzeże się błędów podczas śledztwa i uda jej się zdemaskować krętactwa fundacji LeBlanc Charities, droga do kariery znowu stanie przed nią otworem, a sukces przesłoni poprzednie niepowodzenia.

Tymczasem Adelaide od kilku godzin oprowadzała ją po fundacji. Około pierwszej, nie czując nóg ze zmęczenia, podziękowała za obchód i wymknęła się do swojego pokoju. Po lunchu postanowiła zajrzeć do jaskini lwa.

Najwyższy czas potrząsnąć drzewem i sprawdzić, co wpadnie do koszyka.

Xavier LeBlanc podniósł wzrok, kiedy weszła do gabinetu, ale w jego niebieskich oczach nie widać było śladu zaskoczenia na jej widok.

Pomyślała, że chętnie nauczy się tej sztuczki, skoro ma udawać, że wie, co tu robi w nowej roli. Tymczasem jednak postanowiła przyjąć mądre rady mentora.

– Czy znajdzie pan dla mnie chwilę? – zapytała, nie czekając na odpowiedź, bo czy mu się to podoba, czy nie, i tak musi z nią rozmawiać.

Przecież tylko mając szefa na oku może się dowiedzieć, kto odpowiada za przekręty w tych szacownych ścianach.

Xavier obserwował ją, jak wkraczała do gabinetu pewnym tanecznym krokiem. Wyglądał na faceta, na którym nie robi wrażenia wejście szarej myszki, nawet jeśli myszka wchodzi znienacka.

– Czym mogę pani służyć? – zapytał głosem tak zmysłowo niskim i dźwięcznym, że Laurel pomyliła kroki.

Stanowczo powinna wystrzegać się jego seksualności. Xavier LeBlanc nie ma prawa być seksy. Jest jej szefem, a ona zostaje zatrudniona pod przykrywką.

Wprawdzie to kłamstwo w dobrej wierze i słusznej sprawie, a doświadczenie podane w życiorysie jest prawdziwe. Jednak żadna z tych okoliczności nie daje jej prawa do wchodzenia w jakąkolwiek osobistą relację z mężczyzną siedzącym za biurkiem.

Ani nie zapobiega skurczowi serca, ilekroć jego wzrok przesunie się po jej twarzy. A szczególnie gdy zatrzyma na jej ustach.

Robił to kilkakrotnie podczas rozmowy kwalifikacyjnej, ale wtedy to zlekceważyła. Sądziła, że jej się wydaje, tłumaczyła sobie, że to błądzące spojrzenie nic nie znaczy.

Ale dzisiaj to był ewidentny cios poniżej pasa. Nie może już udawać, że to się nie dzieje, ani tego ignorować.

Czy on zdaje sobie sprawę z tego, jakie to krępujące, kiedy taki mężczyzna jak on bezkarnie wodzi spojrzeniem po jej twarzy i zatrzymuje się na ustach, jakby zastanawiał się, jak ją pocałować? Nie czy, ale jak!

Okej. Trzeba to jednak zignorować.

Chodzi przecież o  pracę. A nawet dwie naraz. I żadnej nie wykona jak należy, jeśli się nie pozbiera.

Zresztą w zasadzie jeszcze nie zrobił ani nie powiedział niczego niestosownego. Więc może to tylko kwestia jej wyobraźni.

– Adelaide bardzo się stara – zagaiła – ale mam wrażenie, że nie potrafi przekazać mi pana wizji tak dokładnie, jak bym chciała. Czy mogłabym liczyć na to, że pan przekaże mi ją osobiście? I bardziej praktycznie?

Rzecz jasna bez żadnych świństw, dodała w myślach, czując, że atmosfera w gabinecie gęstnieje.

Mogła to wyrazić znacznie lepiej. Bardziej profesjonalnie. Chyba że chce go mieć od razu, tutaj, na tym jego biurku…

Xavier uniósł nieznacznie brwi.

– A czego konkretnie pani ode mnie oczekuje?

No nie! Z pewnością nie chciał, by zabrzmiało to aż tak jednoznacznie. Ale w końcu to ona zaczęła.

W głowie zaroiło jej się od tego, o co mogłaby go poprosić. Ciekawość zawsze stanowiła największą jej siłę i największą słabość zarazem.

Prawie nigdy nie cofała się przed badaniem tego, co ją interesowało i co pragnęła poznać z bliska. Na przykład czy ramiona Xaviera są tak silne, na jakie wyglądają. A także, jak zamierza ją pocałować…

– No więc… – Taka chrypka brzmi bardzo nieprofesjonalnie. Odchrząknęła. – To mój pierwszy dzień w pracy. Miałam nadzieję, że porozmawiamy o o tym, czego pan ode mnie oczekuje.

W porządku. To już nie wygląda jak zapowiedź sceny uwodzenia.

– Oczekuję, że zajmie się pani zarządzaniem działalnością tej fundacji – oświadczył sucho.

– Tyle zrozumiałam.

Jest seksowny, jednak albo tępy, albo ma do niej znacznie więcej zaufania niż powinien.

– Ale ja mam realizować pańską wizję. Tymczasem nic nie wiem ani o panu, ani o tym, jak według pana to wszystko ma działać. Proszę mi powiedzieć, na przykład, jak ma wyglądać mój typowy dzień pracy.

Xavier uniósł dłonie znad klawiatury komputera i splótł je wystudiowanym gestem, który miał wyrażać anielską cierpliwość. Dłonie miał silne, palce długie i smukłe. Laurel wolała sobie nie wyobrażać, jak wędrują po jej ciele.

– Prosiłem o to Adelaide. Jeżeli ona nie potrafi…

– Nie, nie!

O Boże! Tylko nie to! Żadnego obarczania winą Adelaide, która i tak przeżywa koszmary z powodu Xaviera LeBlanca.

– Adelaide jest absolutnie bez zarzutu. Okazała się bardzo pomocna. Ale ja chciałabym to usłyszeć bezpośrednio od pana, panie LeBlanc. Mam nadzieję, że będziemy ściśle współpracować.

– Niczego takiego tutaj nie praktykujemy. Zatrudniłem panią po to, żeby była pani niewidzialna. I żebym ja nie musiał zawracać sobie głowy codziennymi działaniami tej fundacji.

O nie! Laurel pochyliła się i splotła dłonie nad krawędzią biurka, naśladując jego gest.

– No właśnie. I to jest właśnie to, czego Adelaide nie potrafiła mi przekazać. Pokazała, gdzie mieszczą się poszczególne działy i przedstawiła mnie pracownikom, ale ja muszę poznać sposób myślenia Xaviera LeBlanca, żeby się z nim zsynchronizować. Proszę mi powiedzieć, co pan by zrobił. To najpewniejszy sposób, żeby niepotrzebnie nie zawracać sobie głowy. Powinnam wiedzieć, jaki sposób załatwienia sprawy panu odpowiada.

Powstaje w ten sposób okazja do sprawdzenia, czy i ile Xavier wie o przekrętach. Źródłem jej informacji na ten temat byli wolontariusze pracujący w magazynie stołówki. Przekazali jej kilka dość wiarygodnych sygnałów, między innymi na temat tańszych zamienników nie odnotowywanych w księgowości.

Zapewne widzieli tylko wierzchołek góry lodowej.

Trzeba sprawdzić, jak daleko to zaszło i czy Xavier o tym wie. A także czy ta dziwna, niewyjaśniona zamiana ról między braćmi nie służy przypadkiem usunięciu z fundacji rzeczywistego winowajcy.

Może powodem tej zamiany był właśnie ów przekręt. I tego trzeba się dowiedzieć.

Jeżeli to brat Xaviera stoi na czele spisku albo go aprobuje, niezbędny jest na to dowód. Niewykluczone jednak, że cały ten proceder zaczął się po objęciu stanowiska przez Xaviera.

To skomplikuje nieco dochodzenie. Stosując się do zaleceń Xaviera, nie zbierze wystarczającej ilości dowodów godnych ujawnienia, jeśli pozostanie niewidzialna.

Znowu poczuła na sobie jego spojrzenie i tym razem miała wrażenie, że on nie bardzo wie, co z nią począć. I bardzo dobrze.

Mężczyzna zdezorientowany zdradza zazwyczaj sekrety, których wolałby nie zdradzać.

– Dobrze. Oto czego oczekuję od osoby zatrudnionej na tym stanowisku… – usłyszała znowu jego niski głos. – Chciałbym, żeby zapewniła pani na tyle sprawne działanie organizacji, żebym mógł skupić się na pozyskiwaniu funduszy. I jest mi zupełnie obojętne, czym będzie pani zajmować się poza tym.

Laura zamrugała oczami.

– Oczywiście, jasne. To pan tu rządzi.

Była to kwintesencja filozofii reportażu śledczego, tak jak ją uczono w szkole. Podążaj za kasą. Trzeba zawsze zaczynać od samej góry, bo to ten na górze podejmuje wszystkie decyzje.

I jeżeli dzieje się coś niezgodnie z prawem, to zazwyczaj sięga do samej góry.

Wprawdzie tutaj sytuacja jest o tyle złożona, że facet na górze nie jest całkiem normalny. Ni stąd, ni zowąd poczuła nadzieję, że Xavier okaże się czysty, że zamiast niego będzie musiała prześwietlić jego brata.

Szkoda, bo w gruncie rzeczy nawet polubiła tego Vala. Jednak w żadnym wypadku jej osobiste nastawienie nie powinno wpływać na przebieg śledztwa. Tu nie ma miejsca na żadne sympatie.

– Tak, to prawda – potwierdził Xavier po chwili milczenia.

Nadal się w nią wpatrywał i gdyby nie była rozsądna, toby pomyślała, że wciąż próbuje tłumić wrażenie, jakie na nim wywarła.

To pewne, że kobiety na niego lecą. Xavier LeBlanc nie musi się więc na nic silić. Taki po prostu jest.

– Świetnie. W takim razie działamy na tej samej częstotliwości. Pan jest szefem, a ja wykonuję zadania. Co mam zrobić w pierwszej kolejności?

– Proszę mi wyjaśnić, pani Dixon, dlaczego odnoszę wrażenie, że próbuje pani ze mną flirtować.

Laurel poczuła, że miękną jej kolana. Zakrztusiła się i z oczu popłynęły jej łzy, rozpuszczając tusz.

– Co takiego? – wykrztusiła, kiedy odzyskała głos. – Ja flirtuję? Ależ nic podobnego!

Jeśli już, to raczej on wysyła te jakieś dziwne niepokojące fale.

Jego twarz pozostała nieprzenikniona.

– Całe szczęście. Bo nie byłby to dobry pomysł.

Ach tak? To bardzo znamienne stwierdzenie. Żadnego: „Nie jest pani w moim typie” ani „Bierze mnie pani za osobę heteroseksualną”. Nie byłby to dobry pomysł? Czyli on też czuje ten gęstniejący klimat.

Jak bardzo można się do niego zbliżyć i czy wpłynie to korzystnie na planowany reportaż? Widać gołym okiem, że facet zna się na sprawach męsko-damskich. Chętnie by sprawdziła jego męskie przymioty.

– Bardzo zły pomysł… – powtórzyła z namysłem, splatając ręce za plecami. – W takim razie przyrzekam uroczyście unikać w trakcie naszej ścisłej współpracy zachowań oraz wypowiedzi dwuznacznych i wszystkiego, co może być uznane za flirt.

– Nie powiedziałem jeszcze, że będziemy ściśle współpracować – skorygował.

Ciekawe, co trzeba zrobić, by naprawdę wyprowadzić go z równowagi. I to do tego stopnia, żeby ujawnił coś wbrew swojej woli.

Każdy ma jakiś punkt krytyczny.

Ludzie nieraz zdradzali jej swoje sekrety, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy, jednak musiała najpierw zdobywać ich zaufanie.

Czy uwiedzenie kogoś w tym właśnie celu byłoby sprzeczne z etyką dziennikarską?

Nigdy przedtem tego nie próbowała. Taki pomysł wydał się jej dość ekscytujący.

Co znaczy, że to zły pomysł.

– No dobrze. Wiem już, że pan tu rządzi, a ja mam wykonywać pana polecenia. Z wyłączeniem seksualnych. I oboje zamierzamy ignorować chemię. Czy coś się stało?

Roześmiał się tak, że poczuła łaskotanie w brzuchu. W sposób wysoce nieprofesjonalny poddawała się magicznemu spojrzeniu jego niebieskich oczu.

– Nic się nie stało. Po prostu się nad tym zastanawiam – odparł.

– Brzmi to obiecująco. Może jednak zechce pan podzielić się ze mną swoją wizją.

– Ale wizją czego?

Pochylił się, a Laura nagle straciła wątek. Jego bliskość wywierała na nią jakiś niepokojący fizyczny wpływ, który czuła bezpośrednio na skórze.

– Mam na myśli wizję działalności fundacji jako organizacji dobroczynnej. Jaka przyświeca jej misja? Jaka jest wizja na przyszłość? Chodzi mi o takie sprawy.

– Karmienie ludzi – stwierdził sucho. – Co jeszcze można dodać?

– Mnóstwo! W schronisku dla kobiet staraliśmy się przywrócić ofiarom przemocy w rodzinie poczucie kontroli nad własnym życiem, przede wszystkim poprzez możliwość dokonywania wyboru.

Xavier przybrał kamienny wyraz twarzy, co robił dość często.

– Proszę nie zapominać, że jestem tutaj w zastępstwie brata. To nie jest mój świat.

I nagle trop przestał prowadzić do fundacji, lecz skierował się na osobę samego Xaviera LeBlanca. Bo Xavier LeBlanc był niezwykle zagadkowy: niczego nie okazywał, niczego po sobie nie zdradzał.

A Laurel zapragnęła skłonić go do zwierzeń w najokrutniejszy z możliwych sposobów.

– Pana brat wspomniał, że matka panów, pani LeBlanc, założyła fundację piętnaście lat temu, więc musiał pan być w to jakoś zaangażowany.

– Jest pani właśnie świadkiem jedynego wymiaru mojego zaangażowania w tę organizację. – Wskazał biurko. – Spędzę jeszcze za tym meblem tylko trzy miesiące. Nie zajmuję się formułowaniem misji i wizji. Mam zamiar zatrudnić fundraisera, który pozyska określoną kwotę darowizn od sponsorów.

Laurel przybrała zdziwiony wyraz twarzy. Nie zrobiło to jednak na nim najmniejszego wrażenia. Czyli mówił poważnie. No cóż, w takim razie no no no!

– Będzie więc pan musiał zmierzyć się z nie lada problemem, bo darczyńcy nie dają pieniędzy fundraiserom. Dają pieniądze na cele, w których słuszność wierzą. Pana zadanie polega na tym, żeby uwierzyli w sprawę, której mają służyć ich pieniądze. W Chicago są setki, jeśli nie tysiące miejsc, które można wesprzeć finansowo. Czym kierują się sponsorzy? Od czego uzależniają swoje decyzje? Od tego, kto przekona ich do misji, której służy organizacja i od tego, czy uwierzą w wizję jej rozwoju.

– Potraktuję to jako cenną radę.

Patrzyli na siebie w milczeniu.

– Z pani życiorysu wynika, że zajmowała się pani przedtem pozyskiwaniem funduszy. Czy to znaczy, że przyjęto tu panią na niewłaściwe stanowisko?

Racja. Tak właśnie jest.

Nie pozostawało jej nic innego, jak próbować zmienić tok rozmowy w kierunku zgodnym z jej głównym, choć ukrytym celem.

– Być może. Ale tylko dlatego, że zgłosił pan zapotrzebowanie na niewłaściwe stanowisko. Uważam, że potrzebuje pan kogoś, kto będzie doradzał panu, co należy robić, a nie odwrotnie. Mam wrażenie, że jest pan do końca świadomy potrzeb w zakresie filozofii operacyjnej i strategii tej organizacji?

Xavier odchylił się w fotelu i zmrużył oczy.

– Czy mogę być z panią szczery, pani Dixon?

O mój Boże! Oczywiście, że tak. Możesz mi powierzyć wszystkie swoje sekrety, panie LeBlanc.

– Tylko pod warunkiem, że będzie pan zwracał się do mnie po imieniu.

Wykrzywił usta w lekkim uśmiechu, który miał zapewne oznaczać, że będzie się z nią spierał.

Ale się myliła.

– Tak więc, Laurel – zaczął – musisz zrozumieć, co się tutaj dzieje. Postanowiłem ci zaufać, czego z reguły nie robię zbyt pochopnie.

Trudno powiedzieć, czy sprawił to ton jego głosu i ten uśmiech, czy też może jej własne sumienie, w każdym razie coś w niej drgnęło.

Było to nagłe i niespodziewane poczucie winy. Nie miała jeszcze żadnych dowodów na to, że Xavier jest zamieszany w jakieś oszustwo. A co będzie, jeśli jej śledztwo przysporzy mu niezasłużonych problemów?

Czy ona przypadkiem nie przesadza? Czy ta sprawa nie wymyka jej się z rąk? Informatorzy byli wystarczająco wiarygodni. Jeśli w fundacji rzeczywiście jest coś do zbadania, to może Xavier byłby wdzięczny za to, że właśnie ona to odkryła. Przecież jest to działanie dla dobra publicznego. Z pewnością by to docenił.

– Postaram się zasłużyć na to zaufanie.

Kiwnął głową.

– W takim razie przyznaję, że nie mam zielonego pojęcia, jak prowadzić fundację dobroczynną. I potrzebuję pomocy.

Mało brakowało, a wzniosłaby oczy do nieba. I to ma być ta szczerość?

– Trudno było tego nie zauważyć.

– Staram się, jak mogę, nie ujawniać tego przed pozostałym personelem – powiedział cierpko. – Dlatego nie wchodzę w niczyje kompetencje. I to byłaby właśnie twoja rola.

– Rozumiem. Chcesz przez trzy miesiące ukrywać się w gabinecie, czekając, aż wszyscy zrobią za ciebie całą brudną robotę.

Zmierzyła go surowym spojrzeniem, a on tylko ściągnął brwi.

– Bardzo nieładnie. Skoro zobowiązałeś się do prowadzenia fundacji, to wypada się z tego wywiązać. Ja chętnie ci w tym pomogę. Zostańmy partnerami.

Wyciągnęła rękę nad biurkiem i czekała.

Był jej potrzebny, czy jej się to podoba czy nie. I bez względu na to, co on o tym myśli. On też jej potrzebował, co było widać jak na dłoni.

Zrobią to razem albo nie zrobią tego wcale. Partnerstwo zmniejsza ryzyko porażki.

Xavier pozwolił jej siedzieć tak z wyciągniętą ręką i bić się z myślami przez całe trzydzieści sekund, zanim niedbale podniósł rękę i ścisnął jej dłoń.

Przytrzymał ją w bardzo długim uścisku, którego żadne z nich nie pomyliło ze zwyczajnym uściskiem dłoni.

Przebiegło między nimi zbyt wiele elektronów. Im krócej pozwoli mu się nad tym zastanawiać, tym lepiej.

Seks na zgodę

Подняться наверх