Читать книгу Kobiecy raj. Saga Pokolenia końca świata. Tom 3 - Katarzyna Błeszyńska - Страница 9

1. Energia dobra i zła

Оглавление

Telefon dzwonił natarczywie, a jego dźwięk wwiercał się w moją świadomość nabrzmiewającą poczuciem winy. W głowie kiełkowały wyrzuty sumienia. Nie odbierałam, bo się bałam. Chowałam się pod dywanem, a moim sprzymierzeńcem był kurz i brud. Jakiś pył wchodził mi głęboko w płuca i dusił. Najgorsze, że w dwudziestym pierwszym wieku nie możesz stwierdzić, że nie wiesz, kto dzwoni. Każdy aparat identyfikuje numer. Miałam świadomość, kto dzwoni i celowo nie odbierałam. Wiedziałam, że to ona, wiedziałam, że pewnie dzisiaj źle spała albo nie spała całą noc lub obudził ją wiatr, że drzewo za oknem straszliwie szumiało albo że głowa ją boli, albo brzuch, że może źle trawiła lub wcale nie trawiła, albo coś jej leżało na wątrobie. Był cały katalog powodów, wszystkie je znałam, ponieważ regularnie się powtarzały.

Kocham moją matkę, a czasem nienawidzę.

Zajmuję ręce czymś innym, bo głowy zająć nie mogę, bo w głowie aż roi się od myśli natarczywych i wrednych. Wkładam naczynia do zmywarki, trzaskając kubkami i talerzami, jakbym chciała zagłuszyć dźwięk tego natarczywego dzwonka, który po chwili znów się odzywa. W przypływie jakiejś obezwładniającej rezygnacji wycieram ręce w kuchenny ręcznik i zmierzam zamaszystym krokiem w stronę telefonu, do sypialni. Leży na szafce przy łóżku. Z daleka widzę, że wibracje przesunęły go na skraj blatu i za chwilę spadnie na podłogę. Podbiegam i łapię go w ostatniej chwili, dokładnie w momencie, kiedy przestaje dzwonić.

I bardzo dobrze. Chciałam odebrać, ale nie zdążyłam. Stoję przez chwilę ze słuchawką w ręce, ale telefon milczy. Odkładam go spokojnie i wracam do kuchni. Muszę ogarnąć ten cały nieład, bo inaczej nie będę mogła pracować. Te wszystkie okruszki na stole, plama rozlanego mleka, patelnia oblepiona zaschniętą jajecznicą – nie mogą zaśmiecać mojej uwagi. Tak mi się porobiło od paru lat, choć dobrze pamiętam, że kiedyś wcale nie sprzątałam, a cały ten bałagan nazywałam artystycznym nieładem. Teraz chcę wierzyć, że mój umysł jest równą połacią żyznej ziemi, na której wyrastają młode pędy odkrywczych myśli. Aby ziemia dobrze obrodziła, musi być oczyszczona z chwastów, a bałagan wokół mnie jest właśnie natrętnym, rozrastającym się chwastem, który trzeba zniszczyć w zarodku.

Kiedy blat kuchenny lśni, a wszystkie brudne naczynia wyparza zmywarka, siadam przy swoim orzechowym biurku. Jestem z niego szczególnie dumna i wciąż zachwycam się pięknym usłojeniem, kunsztownymi okuciami z brązu i blatem pokrytym cielęcą skórą. Kupiłam je okazyjnie od znajomego profesora, który wyjechał na stałe do Filadelfii, bo dostał niezłą posadę na Uniwersytecie Pensylwanii. Dotykam miękkiej skóry i czuję przypływ dobrej energii. Napisał przy tym biurku swoją habilitację i zrobił profesurę, i jakoś podświadomie czuję dobrą energię płynącą z tego mebla. Wierzę, że ludzie emanują dobrą lub złą energią, i przedmioty też. Ten mebel bardzo dobrze na mnie wpływa.

Włączam laptop i otwieram plik z artykułem na temat roli czynników zmian kulturowych w społeczeństwie. Analizuję przekrojowo przemiany kultury wysokiej, kultury masowej i popularnej oraz kultury życia codziennego. Skupiam się na poszczególnych czynnikach zmian: ruchach społecznych, grupach, organizacjach, wspólnotach. Zmiany kulturowe ujmuję w szerszym kontekście: historii kultury i procesów cywilizacyjnych. Moja praca habilitacyjna podejmuje także tę tematykę, przy czym badam te zagadnienia zarówno z perspektywy socjologii kultury (społecznych uwarunkowań zjawisk kulturowych w węższym znaczeniu), jak i współczesnej socjologii kulturowej (kulturowego wymiaru procesów społecznych), w nawiązaniu do tradycji kulturalizmu zapoczątkowanej przez Floriana Znanieckiego.

Jestem doktorem socjologii, adiunktem w Zakładzie Socjologii Kultury Uniwersytetu Warszawskiego. Moja praca jest moją pasją, choć denerwuje mnie potworny formalizm pracy naukowca wymagany przez uczelnię, koniunkturalizm i system punktowy oceny pracownika. Człowiek jest przeliczany na liczbę punktów, jakie zapewnia swojej uczelni, a uczelnia za każdy wygenerowany punkt dostaje pieniądze z ministerstwa. Publikacje książkowe są punktowane tylko nieco wyżej niż artykuły naukowe, więc przestaliśmy pisać książki, a zaczęliśmy produkować artykuły naukowe, byle szybciej, byle więcej. Pensja jest przeciętna, nieco wyższa niż średnia krajowa, dochodzą dodatki za wysługę lat i za stanowisko funkcyjne. Poza tym można dorobić szkoleniami i wziąć udział w projektach badawczych finansowanych w ramach płatnych grantów.

Całkiem nieźle mi się pracuje, piszę dwie godziny bez żadnej przerwy, od czasu do czasu odrywając wzrok od komputera i zbierając w zwartą całość nowe myśli. W końcu robię się głodna, więc wstaję od biurka i idę do kuchni. Chciałabym zjeść jakiś lekki obiad i nawet mam w lodówce piersi kurczaka zagrodowego, ale jak pomyślę, że potem będę musiała znów sprzątać po tym obiedzie i odrywać się od pisania, to postanawiam zrobić sobie kanapkę z pomidorem, a później wyskoczyć na lunch. Mam bardzo dobry chleb, żytni z żurawiną. Doskonale smakuje z masłem i pomidorem.

Piszę jeszcze dwie godziny, aż znów robię się głodna. Próbuję nie zwracać na to uwagi i pisać dalej, ale myśli są puste jak mój burczący żołądek, który domaga się kalorii. Wiem, że w takim stanie niczego więcej nie napiszę, więc nagle zamykam laptop i energicznie wstaję od biurka. Przeciągam się, prostuję ręce pod sufit, czując przyjemne rozciąganie w dolnym odcinku kręgosłupa. Idę do łazienki, aby doprowadzić twarz do porządku. Nakładam puder na blade policzki, aż od razu zaczynają żyć. Narysowałam siebie, dodałam sobie wyrazu, zaostrzyłam kontury charakteru, wypisanego w ciemnych brwiach i mocno zarysowanej linii żuchwy. Jeszcze trochę różu, tusz na rzęsy, jasna szminka na usta i jestem jak nowa. Mogę się pokazać ludziom. Wkładam krótki, czarny trencz i biorę czarny skórzany worek z frędzlami, i wychodzę.

Wsiadam do windy, w której spotykam tego wysokiego mężczyznę z dwunastego. Mówi mi „dzień dobry”, podnosząc rękę do kaszkietu, jakby chciał wykonać staroświecki gest uchylenia kapelusza. Nie wiem, czy robi tak, witając się z każdą kobietą, ale domyślam się, że tak. To ten rodzaj mężczyzny z kindersztubą wyniesioną z domu, najczęściej zwyczajnie na pokaz. Zapewne zdarza mu się całować kobietę w dłoń – gest, który zdecydowanie mnie mierzi. Zjeżdżamy razem z mojego siódmego piętra i nie odzywamy się słowem, a cisza wydaje się trwać nieskończenie długo. Zerkam w lustro, on patrzy nieruchomo przed siebie, a później podnosi telefon i coś sprawdza.

Telefon jest lekarstwem na wszystko, na kontakty międzyludzkie również. Absorbuje go coś ważnego, nie wiadomo co, o czym tylko on wie, bo ma kod dostępu. Wchodzi w swój świat uwięziony w smartfonie i nie może się z niego wychylić w stronę realnego życia. Dobrze to znam, bo sama mam swój i odruchowo też go wyjmuję. Komórka stała się koniecznym towarzyszem i wyznacza właścicielowi czas życia. Człowiek został owładnięty przez przedmiot skonstruowany do zaspokojenia bardzo określonej potrzeby kontaktu, niezależnie od miejsca i czasu. Komórka, używana jako sprawny system dostępu do informacji oraz jej obróbki, może stać się przyczyną uzależnienia i poważnych chorób ustrojowych organizmu. Ciągły brak czasu na zaspokojenie wszelkich innych potrzeb, bezsenność, rozstrój nerwowy i zachwiany rozwój fizyczny to zwykle pierwsze i tylko niektóre niepokojące objawy. Pewnie ja, a może i ten mężczyzna, mamy u siebie symptomy tej choroby. Trzeba przyznać, że trudno mi sobie wyobrazić życie bez komórki, a przejeżdżając przez kilka pięter, zdążyłam zalajkować parę postów na Facebooku.

Dojeżdżamy na poziom zero, mówię „do widzenia”, a on zjeżdża do podziemnego garażu. Nie znam nikogo w tym domu i nikt nie zna mnie, mówimy sobie „dzień dobry” i „do widzenia”, mijając się w windach, a poza tym nic o sobie nie wiemy. Z najnowszych badań CBOS wynika, że pięćdziesiąt osiem procent polskich mieszkańców miast zachowuje dystans wobec swoich sąsiadów, chcąc mieć z nimi jedynie poprawne i niezbyt bliskie stosunki. Jednocześnie tylko co dziesiąty Polak twierdzi, że unika jakichkolwiek kontaktów z sąsiadami, dziewięćdziesiąt procent nie pragnie całkowitego od nich odcięcia, a siedemdziesiąt trzy procent oznajmiło, że świadczy drobne przysługi nielicznym sąsiadom. Najbardziej charakterystyczna postawa to ograniczenie się jedynie do kontaktów grzecznościowych. Co ciekawe, aż czterdzieści jeden procent nie zgadza się z opinią, że ich kontakty z sąsiadami charakteryzuje dystans. Chyba zmieniło się rozumienie słowa dystans w kontaktach sąsiedzkich. To mógłby być niezły temat na artykuł naukowy. Muszę o tym pomyśleć.

Wychodzę na nasze patio i z przyjemnością patrzę na nieskazitelną zieleń trawnika. Mimo lata, które było wyjątkowo gorące w tym roku, tutaj wciąż zielono. Dobrze, że wyszłam z domu. Zdarza się, że piszę cały dzień, a wieczorem jestem tak zmęczona, że mogę już tylko wypić kieliszek wina i iść spać. Oddycham głęboko. Jest wrzesień, zaraz początek roku akademickiego, a na dworze lato.

Idę wprost do pobliskiego baru, gdzie lubię wypić zieloną herbatę i zjeść coś małego. Uśmiechnięta blondynka parzy dla mnie matchę z mlekiem sojowym i podgrzewa szpinakowy placek. Zjadam z apetytem, przeglądając „Rzeczpospolitą”. Oczywiście wszystkie tematy zdominowała kampania wyborcza. Ewa Kopacz kontra Beata Szydło. Kobiety polityczki zagarnęły tę kampanię. I pomyśleć, że jeszcze sto lat temu byłoby to niemożliwe. Jakie sto lat temu? Przecież w Szwajcarii dopiero w 1971 roku zrównano prawa wyborcze kobiet i mężczyzn. Czytam o tym, jak Ewa Kopacz jedzie pociągiem przez Polskę, „jest dziś silniejszym i bardziej samodzielnym liderem, niż była rok temu”. A zatem nie napisano, że jest silna i samodzielna, ale „bardziej niż rok temu”. Namaszczona i wybrana przez Tuska, tak jak Beata Szydło wysunięta przez Kaczyńskiego. Zawsze za jakąś kobietą stoi mężczyzna, który ją namaścił. A może przesadzam? Może po prostu za każdym stoi ktoś, kto mu pomógł w odpowiedniej chwili, podał rękę, zaufał, ustawił we własnych szeregach, sprawiając, że po jednym małym kamieniu rzuconym w dół ruszyła lawina. Każdy ma tego kogoś, kto z perspektywy lat stał się siłą sprawczą jego życia. I z perspektywy lat wyraźnie widać, że właśnie w tym momencie nastąpił zwrot i przełom, który zdeterminował inne wydarzenia.

Szpinakowy placek jest za ciężki, za tłusty, choć smaczny. Nie powinnam zbyt często jadać poza domem, mama ma rację. Powinnam sama sobie gotować, ale nie mam czasu albo ochoty, albo po prostu nie chcę robić bałaganu ze względu na sprzątanie. Do restauracji wchodzi jakiś mężczyzna, który zerka na mnie, stojąc przy ladzie. Rzucam na niego okiem, kończąc pić swoją matchę. Jest wysoki, z falującą, gęstą blond grzywką i regularnymi rysami twarzy. Ma spokojne gesty i głęboki ton głosu, którym zamawia zestaw obiadowy: bitki wołowe, ziemniaki purée i buraczki. Na serdecznym palcu prawej dłoni błyszczy obrączka. Odwracam głowę i wyglądam przez okno na ulicę oświetloną jasno przez popołudniowe słońce. Mężczyzna siada przy stoliku obok i sięga po „Rzeczpospolitą”, którą ja przed chwilą odłożyłam na półkę przy ladzie. Przegląda gazetę i raz po raz na mnie zerka. Kiedy nasze spojrzenia się krzyżują, on nadal patrzy, a ja spuszczam wzrok. Irytują mnie faceci z obrączką na palcu, taksujący wszystkie kobiety i wciąż szukający okazji.

Zerkam na zegarek i zbieram się do wyjścia. Kiedy wkładam płaszcz, mężczyzna zatrzymuje wzrok na moich nogach. Kiedy wychodzę, wyraźnie czuję, że znów na mnie spojrzał. Ludzkie zainteresowanie płcią przeciwną, świadectwo jego męskiej normalności. W orbicie jego wzroku znalazły się damskie nogi, więc należało je ocenić i przyznać punkt w skali od jednego do dziesięciu. I na pewno dostałam dziesiątkę, bo nogi mam akurat idealne.

Słyszę, jak w torebce dzwoni moja komórka. To matka. Tym razem odbieram.

– No co nie odbierasz? – mówi.

– Przecież odbieram – odpowiadam.

– Ale nie odbierałaś, dzwoniłam.

– Pisałam.

– Wiecznie tylko piszesz, wyszłabyś z domu, powietrza trochę złapała.

– Wyszłam właśnie. Byłam coś zjeść, a teraz jadę na uczelnię.

– Po co chodzisz po restauracjach? Przecież ja mam w domu obiad. Myślałam, że przyjdziesz. Mam kurczaka.

– Jutro przyjdę.

– To jutro zjesz tego kurczaka. Ja nic nowego robić nie będę. Robię, a potem wyrzucam, bo ty nie przychodzisz. Jak wolisz w restauracjach wydawać pieniądze, to już trudno. A potem narzekasz, że nie masz pieniędzy. Można przejeść wszystkie pieniądze, a przy okazji nabawić się niestrawności. Przecież oni dodają do tego knorry i inne świństwa.

Jej pretensje oblepiają moje ciało niczym wilgotne powietrze po burzy w upalny dzień. Nie wiesz, kiedy przenika na wskroś.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Kobiecy raj. Saga Pokolenia końca świata. Tom 3

Подняться наверх