Читать книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda - Страница 9

6 maja – wtorek

Оглавление

Meyer dotarł do komendy kilka minut po jedenastej. Był tak zmęczony, że nie usłyszał budzika. Do pracy jechał z poczuciem winy. Odprawa skończyła się o dziesiątej, a on zamierzał przed nią rozmówić się z Szerszeniem. Nie zjadł śniadania, licząc, że pójdą razem do policyjnego bufetu. Przy drzwiach pokoju podinspektora Szerszenia kręciło się kilka osób, ze środka co chwila rozlegał się poirytowany znajomy głos. Stek niewyszukanych wyzwisk, cisza, wreszcie trzaskanie drzwiami. Meyer postanowił najpierw przyjrzeć się sytuacji. Stanął na samym końcu korytarza, przy otwartym oknie z widokiem na Katowice, gdzie znajdowała się tymczasowa palarnia, i zaciągając się pierwszym dziś papierosem, zastanawiał się, co nieoczekiwanego mogło się stać, że wywołało taką burzę. Znał Waldka od lat i wiedział, że ten człowiek – choć hałaśliwy i rubaszny w obyciu – w sytuacjach kryzysowych zachowuje stoicki spokój. Naprawdę trudno było wyprowadzić go z równowagi. To zresztą fascynowało w nim Meyera. Jeśli o kimś dałoby się powiedzieć, że umie zapanować nad swoimi emocjami, byłby nim właśnie Waldemar Szerszeń. Pokrzykiwał i żartował tylko wtedy, gdy wiedział, że może sobie na to pozwolić. Kontrolował sytuację i nic nie umykało jego uwagi. Teraz zachowywał się zupełnie inaczej. Meyer wyraźnie słyszał w głosie Szerszenia panikę. Musiało więc zdarzyć się coś poważnego. Dopalił papierosa. Czas sprawdzić przyczynę wściekłości kolegi.

Nagle drzwi pokoju otwarły się z hukiem i wyszedł z nich komendant wojewódzki policji we własnej osobie, a za nim kilku policjantów z kryminalnego. Wyglądał jak Napoleon w otoczeniu swojej świty – był nikczemnego wzrostu, co próbował zniwelować butami na grubych podeszwach, lecz niewiele to dawało. Mikrą posturę nadrabiał przekonaniem o własnej wielkości. Obrzucił wściekłym wzrokiem korytarz, policjanci rozpierzchli się do swoich pokojów. Wzrok komendanta spoczął na sylwetce profilera.

– Niech pan się pośpieszy z tą swoją dedukcją – zarządził władczo. – Czasu jest coraz mniej. – Po czym odmaszerował w kierunku wind, głośno stukając obcasami.

Meyer nie zdążył zapytać, co się stało ani dlaczego komendant osobiście pofatygował się do gabinetu Szerszenia prowadzącego dochodzenie w sprawie zabójstwa Schmidta. Poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku. Nienawidził działania pod presją i nie cierpiał, kiedy zdarzało się coś nieoczekiwanego, dopóki nie przeanalizował gruntownie materiału dowodowego. Niestety, bywało tak bardzo często. I wtedy przeklinał dzień, w którym zdecydował się zostać policjantem. To nie jest praca, którą można odłożyć na później. Momentalnie zapomniał o głodzie oraz o tym, że obiecywał sobie: nie palić na czczo, regularnie się odżywiać, wysypiać i wreszcie tak nie denerwować. Ruszył do gabinetu Szerszenia. Kiedy mijał drzwi z prowizoryczną, przyklejoną skoczem kartonową tabliczką: „Zespół do walki z handlem ludźmi”, te nagle się otworzyły i Meyer w ostatniej chwili uchylił się, by nie dostać nimi w twarz. Zza drzwi wychylił się wymoczkowaty mężczyzna z chytrym uśmieszkiem na twarzy.

– Sorry, mistrzu. – Zrobił niewinną minkę, udając, że dopiero teraz zauważył profilera. Meyer był jednak przekonany, że komisarz Piotr Kolarski czaił się na niego, odkąd zauważył go przy popielniczce, i tylko czekał, żeby uderzyć go drzwiami. I choć Kolarskiemu nie do końca udała się ta złośliwość, wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. Wąskie usta rozciągnął w triumfującym uśmiechu i zadarł do góry głowę, wlepiając wyłupiaste oczy w profilera. Hubert był od niego zdecydowanie wyższy, tak że dokładnie mógł przyjrzeć się plackowatemu łysieniu na czaszce Kolarskiego. Zamiast włosów policjant miał kępki blond puchu, który przypominał opierzenie młodego kurczęcia.

– Koniecznie zajrzyj dziś do nas, mistrzu – kpił dalej Kolarski. Słówko „mistrzu” powtarzał z przekąsem. – Mamy dziś kilka dziewuszek do przewiezienia. Kto jak kto, ale ty wiesz, że one lecą na takie różowe zabawki. Ulubiony kolor królowej Dody… I twój…

– Pierdol się, Kolarz. – Meyer wykrzywił twarz w nieprzyjemny grymas.

– Profiler landrynka, uhm, mniam – mlaskał Kolarz obleśnie, znajdując wreszcie pretekst, by popastwić się nad Meyerem.

Kilka lat temu smalił cholewki do sekretarki komendanta głównego – Boskiej Marioli, jak przezywano kobietę ze względu na jej urodę lalki Barbie i nogi do nieba. Sekretarka nie odwzajemniła jednak jego uczuć i traktowała go jak popychadło. Z nieudolnych umizgów Kolarza śmiała się cała komenda. Mimo to Kolarski podczas jednej z policyjnych gali, na oczach kilkuset kolegów z województwa śląskiego, zdecydował się jej oświadczyć. Padł na kolana, wyciągnął w jej kierunku puzderko z pierścionkiem i przywiędłą różę. Kobieta na ten widok tylko się roześmiała. Po czym pochyliła się w jego kierunku, jakby chciała go pocałować, i szepnęła mu na ucho, by przestał się wygłupiać i przyjął wreszcie do wiadomości, że jest zajęta. Wszyscy o tym wiedzą, tylko nie ty, podkreśliła. Kolarz zapałał chęcią zemsty. Nie czuł jednak złości na Mariolę. Za wszelką cenę chciał dać wycisk swojemu rywalowi. I dopiero wtedy ktoś uświadomił Kolarza, czyją kochanką jest sekretarka. Kolarski całą wściekłość skierował na profilera. Ubzdurał sobie, że psycholog odbił mu dziewczynę, i do dziś – choć minęły już ponad trzy lata – nie mógł pogodzić się z takim afrontem. Od tamtej pory przy każdej okazji starał się uprzykrzyć Hubertowi życie.

– Od dziś mówię do ciebie Pan Pink – rechotał z dowcipu Kolarz.

– Zapomniałeś już, jak rozkraczyłeś swoją corollkę przy dworcu i spaliłeś akcję pościgu za „Baleronem”? A twój strucel nie był różowy ani nawet buraczkowy – odciął się Meyer. – Zadzwoń jutro, pożyczę ci wózek. Zaoszczędzisz na bilecie tramwajowym. – I nie odwracając się, dorzucił: – Może wreszcie zdołasz poderwać coś, co nie skończyło siedemdziesiątki.

Zanim Kolarski zdążył odpowiedzieć, psycholog nacisnął klamkę gabinetu Szerszenia.


Podinspektor był tak zdenerwowany, że na twarz wystąpiły mu nieregularne czerwone plamy.

– Tak… Tak… Tak! – powtarzał. Ruchem ręki wskazał, by Meyer zajął jedyne wolne krzesło. – No żeż kurwa jego pierdolona mać! Mówiłem, żeby ją aresztować? To ty jesteś prokuratorem, nie ja. Jak chcesz się bawić w Matkę Teresę, to zostań wolontariuszką. Teraz to ja gówno z niej wyciągnę! Posadziłem przy niej Pawlaka, ma dzwonić, gdyby odzyskała przytomność. Według mnie to klapa, lekarz nic nie obiecuje. Na mój nos ona ma bliżej w tamtą stronę niż do nas. Ja pierdolę, ty myślisz, że my tu mamy tylko sprawę śmieciowego barona? Na biurku mam stos dokumentów do wypełnienia, przecież to niejedyne śledztwo, które prowadzę! To sama jedź do tego Raciborza. Bóg mi świadkiem, nie mam ci kogo dać.

Szerszeń krzyczał, wściekał się. Za to dwaj policjanci, którzy pozostali w pokoju po wyjściu komendanta głównego, nie wyglądali na zaniepokojonych. Z uśmiechem wyciągnęli do Meyera ręce w geście powitania. Hubert miał wrażenie, że zrzucili całą odpowiedzialność na Szerszenia i lekko znudzeni czekali na rozkazy. Podszedł do biurka podinspektora i wziął plik fotografii wykonanych na miejscu zdarzenia. Były już lekko wymięte – Szerszeń i inni funkcjonariusze musieli je oglądać.

Zdjęcia przedstawiały zwłoki Schmidta przytwierdzone do krzesła. Pierwsze kilkanaście odbitek ukazywało szczegóły: rozległość każdej z zadanych ran, sposób krępowania rąk taśmą klejącą, garnitur unurzany we krwi. Była nawet fotografia stłuczonej porcelany i rozbryzgi krwi na stole. Kolejne dziesięć zostało zrobionych z pewnej odległości. Na nich uwieczniono konfigurację ciała ze stołem, meblami i innymi przedmiotami znajdującymi się w pobliżu. Na następnych Meyer widział ciało zamordowanego – sfotografowane z różnych perspektyw: z boku, z tyłu i z przodu oraz w szerokim planie. Na zdjęciach wyraźnie ujęto duże fragmenty pomieszczenia. I wreszcie jedna, lecz niezwykle ważna odbitka – plan ogólny miejsca zbrodni, widziany z perspektywy wejścia. Nawet gdyby psycholog nie był na Stawowej wczorajszego ranka, dzięki tym zdjęciom doskonale wyobraziłby sobie to miejsce. Uśmiechnął się. Tyle razy rozmawiali z Waldkiem o konieczności takiej rejestracji – fotografowaniu cebulkowym6 oraz filmowaniu miejsc zdarzenia. Był pewien, że Szerszeń zadbał także o film z miejsca zbrodni. Jeszcze do niedawna policjanci na takie prośby profilera reagowali ironicznym uśmiechem.

– I po co ci to? Nie masz w domu kina nocnego? Horrorów ci mało? – kpili. Nie bardzo rozumieli, po co tak dokładnie rejestrować wszystkie szczegóły. Ale podinspektor Szerszeń nigdy nie bagatelizował rad psychologa.

– Ludzie mają dobrą pamięć, tylko krótką. – Pokiwał głową i utwierdził Meyera, że w stu procentach rozumie wagę i konieczność takich działań. – Dlatego masz rację, lepiej mieć wszystko na taśmie i zdjęciach. A zresztą nigdy nie wiadomo, jaki dupersznyt nagle okaże się kluczowy. Nie posadzę przecież trupa jeszcze raz w tym samym miejscu. W tej branży dubli nie ma – dodał.

I Szerszeń uparcie wymuszał na technikach taki rodzaj dokumentacji. Nikt nigdy nie odważył się przeciwstawić podinspektorowi. Z czasem zaś jego działania zaczęli naśladować inni prowadzący dochodzenie – nawet ci, którzy początkowo naśmiewali się z dziwacznego wymysłu – „cebuli Meyera”. Tym bardziej że Hubert niechętnie pomagał detektywom, którzy nie mieli takiej dokumentacji z miejsca zdarzenia.

– Profil będzie obarczony błędem – ostrzegał. – Drugim razem zadbaj o „cebulę”. Mając te dwie nieostre foty, nie powiem ci nawet, czy sprawca przemieścił ciało, a o hipotezach odejścia z miejsca zbrodni zapomnij.

Na jednym ze zdjęć profiler zauważył pokryty czarnymi drobinkami medalion z kameą. Inne przedstawiało stół z plamami krwi i filiżankę z kawą, którą pamiętał z miejsca zdarzenia. Kolejna odbitka była bardzo ciemna, technicznie pozostawiała wiele do życzenia. Profiler jednak wiedział, co przedstawia zdjęcie. Były to fusy z kawy, spod których prześwitywała główka kobiety z alabastru. Ten medalion znaleziono w filiżance z kawą, która stała przed zamordowanym Schmidtem, domyślił się. Sprawcy, którzy przyszli na rabunek, nie zostawiliby takiego cacuszka.

– Ja nie wiem, co teraz zrobić! – krzyczał tymczasem Szerszeń do słuchawki. – Chyba trzeba ich zgarnąć i przemaglować. Ty zdecyduj, ale ja bym ich wszystkich przymknął: lekarkę razem z jej mężusiem-gogusiem, tę cwaną księgową i córkę Schmidta też. Tak, to niewinne dziecko też. A zresztą ona ma dwadzieścia cztery lata. Jest dorosłą babą, nie dzieckiem, i korzysta na jego śmierci najwięcej. Wszystko dziedziczy. Co? Teraz?

Meyer zastanawiał się, kto znajduje się po drugiej stronie aparatu.

– O nie! Nie zgadzam się! Nie możesz teraz brać urlopu! – Szerszeń z wściekłości aż poderwał się z krzesła. – Jak masz za dużo pracy, to przyjdź do mnie na grubę7 do kryminalnego. Będziesz miała wakacje w siodle. Ja ci mówię, że w takich sytuacjach wkurwia mnie, że jesteś kobietą. Tak, znam twoją sytuację rodzinną. Wiesz, co? Na twoim miejscu dawno bym mu przypierdolił. Chcesz, zajmę się twoim mężem?! Jakim szowinistą?! Ja nie potrafię wymówić tego słowa! – Wzniósł oczy ku sufitowi, po czym spojrzał przed siebie i napotkał wzrok Meyera, który pomachał do niego zdjęciem ze starym medalionem. Szerszeń kiwnął do niego ręką i nagle jego pucołowatą twarz rozjaśnił uśmiech. – Już wiem. Nie rozłączaj się – nakazał osobie po drugiej stronie aparatu. – Powiedz, że się zgadzasz – zwrócił się do zdziwionego psychologa. Meyer nienawidził, kiedy ktoś kazał mu decydować się natychmiast i niczego nie wyjaśniając, po prostu narzucał tryb pracy, więc nastroszył się jak zły pies. Kręcił głową, a potem na migi zaczął pokazywać Szerszeniowi, że zupełnie nie wie, o co chodzi. Najpierw z rąk ułożył literę T jak sportowiec proszący o przerwę, potem palcem wskazał tarczę zegarka i wyjście z pomieszczenia, a na koniec bezgłośnie zaczął poruszać ustami, które układały się w trzy słowa: „Co jest, kurwa?”.

Szerszeń pochylił się w jego kierunku, zmarszczył brwi, usilnie próbując zrozumieć, co Meyer do niego mówi, aż wreszcie profiler powtórzył na głos:

– Co to jest, kurwa? Policja czy piekarnia?

Szerszeń wybuchnął gwałtownym śmiechem. Ponownie wydał rozkaz osobie po drugiej stronie linii:

– Czekaj, Werka, jeszcze chwila. Nie rozłączaj się. Mam tu rozwścieczonego byka do ogarnięcia. Jutro jest wycieczka do Raciborza – zwrócił się do Huberta. – Pierdel. Zaraz ci wszystko wyjaśnię. Trzeba gnoja przesłuchać, i to jak najszybciej. Pomóż dziewczynie, dobra jest, ale… rada mocniejszego zawsze bywa lepsza. Co ci będę tłumaczył!

– Z panią prokurator Rudy? Do pierdla? – Meyer podniósł brew. – Trzeba było tak od razu.

Rozłożył ręce w geście kapitulacji i skinął głową na znak zgody, choć w dalszym ciągu nie wiedział, co się dzieje.

– Załatwione. – Szerszeń zwrócił się do Weroniki. Był już w zdecydowanie lepszym nastroju, bo dodał: – I nie wściekaj się tak, bo złość piękności szkodzi. Hubert z tobą pojedzie. Tak, ten sam. Mam nadzieję, że się nie pozabijacie. Dzwoń lepiej do tego pierdla i wypisuj delegację na swoje auto. Przecież się nie rozsypie. Tak, jak się rozsypie, pożyczę ci swoje – zapewnił.

Odłożył słuchawkę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i w pokoju zapadła na chwilę błoga cisza. Potem rozdzielił obowiązki dwóm policjantom, którzy w dalszym ciągu siedzieli naprzeciw niego i nudzili się jak mopsy. Wyszli bez słowa. Meyer obracał w dłoni papierosa i co chwila zerkał na kartkę, którą podinspektor umieścił na drzwiach: „Palenie czasowo zawieszone”. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić, że Szerszeń, palący do niedawna dwie paczki dziennie, nikomu nie zezwala u siebie nawet na jednego dymka. Czekając, aż podinspektor pozbiera myśli i wyjaśni mu, co się tu dzieje, zgniótł bibułkę czerwonego marlboro i tytoń wysypał się na podłogę.

– Pewnie jesteś ciekaw, co tu się dzieje – powiedział w końcu policjant. Meyer się uśmiechnął. Znali się już tak dobrze.

– Waldek, bez wstępów. Przed chwilą widziałem Starego. Był wkurwiony jak za przeproszeniem… szerszeń.

Teraz uśmiechnęli się obaj.

– Powiesz mi w końcu czy nie? – Profiler wyjął z pudełka kolejnego papierosa i zaraz schował go z powrotem.

– Nie wiem, od czego zacząć. – Szerszeń zaczerpnął powietrza. – Więc po kolei. Wczoraj wieczorem żona Schmidta wjechała pod TIR-a. Zapadła w śpiączkę, jej stan jest krytyczny. Posadziłem przy niej Pawlaka, ale między nami mówiąc, małe są szanse, żeby cokolwiek z niej wydobyć. Do wypadku doszło po identyfikacji zwłok. Wracała do domu, musiała pić w aucie, bo była kompletnie napruta. Bardzo możliwe, że tylko dlatego jeszcze żyje. Poduszki wystrzeliły, ma przemieszczony nos, zmiażdżoną czaszkę, klatkę piersiową, połamane kończyny. Jej auto jest do kasacji. Nie zdążyliśmy go zbadać. I dodam, że nie przyszłoby nam to do głowy, gdyby nie fakt, że w torebce miała kosę. Ale nie jakiś tam scyzoryk, tylko dwudziestocentymetrowy pitlok8 do siekania warzyw. Badamy, czy nadawał się do poderżnięcia gardła naszego barona.

Meyer wysłuchał tego ze spokojem.

– Rozumiem, że to jeszcze nie wszystko. Po co mam jechać do Raciborza? I kogo słuchać? – spytał.

– Możesz sobie zapalić – łaskawie zgodził się Szerszeń i wstał, by szerzej otworzyć okno.

Meyer pomyślał, że skoro szef wydziału zabójstw „odwiesza czasowo palenie”, dalsze informacje są bardziej niepokojące.

– Cóż wiemy o naszym królu recyklingu… – zaczął podinspektor. Meyer nie odezwał się ani słowem. Zaciągnął się głęboko papierosem i czekał, choć aż go skręcało, by zarzucić Szerszenia gradem pytań. – Świetny biznesmen, bogaty człowiek, małżonek i ojciec. Z prasy i oficjalnych danych wiemy, że to Niemiec polskiego pochodzenia, który wrócił do kraju jako największy potentat recyklingu w Polsce. Wyjątkowy talent biznesowy. I – uwaga – działacz charytatywny. Sierota, który jako dwudziestodziewięciolatek wyjechał za granicę, by po jedenastu latach wrócić jako potentat. Nie ma zupełnie wykształcenia, za to rozliczne kontakty. Na koncie dwie żony, z czego jedna to niemiecka wdowa. Ursula zaraz po ślubie ginie i zostawia mu sortownię śmieci oraz prymitywną przetwórnię makulatury i plastiku, które Schmidt błyskawicznie rozwija w spółkę komandytową. Po powrocie do kraju omal nie zostaje zakatowany na śmierć przez narzeczonego i kolegów hostessy, którą usiłował zgwałcić. Trafia do szpitala, gdzie poznaje pielęgniarkę Klaudię Wiśniewską, kupuje jej dom, pojmuje za żonę. Jedno dziecko, dwudziestoczteroletnia obecnie Magda Wiśniewska. Kobieta używa także nazwiska ojczyma. Ponoć traktował ją jak córkę.

– Dziś się tego wszystkiego dowiedziałeś? – Profiler zaciągnął się papierosem.

– Ha, mam swoje źródła… Pracuję tu nie od dziś. – Podinspektor uśmiechnął się połechtany komplementem. – A tak na poważnie, to Jacek wziął na warsztat billingi komórki Schmidta i wyłuskał jeden numer, który ostatnio powtarzał się kilkanaście razy dziennie. Poza oczywiście numerami lekarki, żony, córki i kontrahentów. Te też analizujemy. Jak się okazało, to był strzał w dziesiątkę.

– Dobra, czyj to numer? – nie wytrzymał Meyer i w napięciu wpatrywał się w Szerszenia.

– Osoba o tym numerze figurowała na liście kontaktów w telefonie Schmidta jako Borecka. Wysłałem do firmy człowieka i okazało się, że to główna księgowa Koenig-Schmidt. Najbardziej zaufana osoba w przedsiębiorstwie. Właściwie szara eminencja.

– I co? – dopytywał się Meyer. – Ona ci to wszystko opowiedziała?

Szerszeń pokręcił głową.

– Nie mnie, tylko sierżant Barbarze Waleskiej. Baśka umie podejść stare baby. Dowiedziała się trochę. Reszta to wiedza operacyjna, rzecznik prasowy i trochę danych z prokuratury.

– Z prokuratury?

– Mówiłem ci przecież, że Schmidt w dwa tysiące drugim roku był podejrzewany o gwałt. Sprawę ostatecznie umorzono. Hostessa wycofała oskarżenie, bo dostała dobrą zapłatę. Zresztą Schmidt omal nie stracił życia przez jej zazdrosnego konkubenta. Mało brakowało, a mściwy kochanek poszedłby siedzieć za głowę Niemca. Tak więc doszli do porozumienia. Ale w tych aktach trochę o Schmidcie znalazłem. Dopiero wchodził na polski rynek, nie był znany. Lukrowane informacje o jego dobrym sercu mecenasa uciśnionych pojawiły się później. Tak, media lubią bogatych wujków, co sypią groszem na domy dziecka.

– Prasę i internet na jego temat przeszukałem. Oficjalną wiedzę mam. Słuchaj, Waldek, opowiadaj po kolei – przerwał mu Meyer.

– Okay, okay. – Szerszeń podniósł rękę w geście kapitulacji. – Mamy więc całą jego rodzinkę, jedną zaufaną księgową i prawdopodobnie kilkaset tysięcy na koncie plus majątek w akcjach, nie licząc przetwórni śmieci, sortowni, wysypisk, firmy przewozowej, nieruchomości, samochodów, jachtów i antyków. O zawartości sejfów w Szwajcarii nie wspomnę, bo do tego nie mam dostępu. Nikt tego, kurwa, nie jest w stanie na razie policzyć.

– A księgowa?

– Chyba tylko ona, ale zaraz do niej dojdziemy, czekaj. Co jeszcze? Jedna zakochana w nim pięćdziesięcioletnia lekarka, która wyciągnęła go z seksoholizmu, a z którą łączyła go jedynie miłość do literatury.

– Jakoś często ludzie z jego otoczenia giną – przerwał mu profiler. – Rodzice, pierwsza żona…

– Skąd wiesz, jak zginęli rodzice? – spytał Szerszeń czujnie.

– Mówiłeś przecież, że jest sierotą i wychowankiem domu dziecka.

– Tak twierdzi Borecka. Powiedziała to w luźnej rozmowie, ale nie wyjaśniła, jak zginęli. Zresztą wtedy ważniejsze było jej alibi. Ale głowy bym nie dał, czy to prawda. A zresztą, Hubercie, ludzie umierają. Każdego z nas to czeka, niestety. Nie doszukujmy się niezdrowej sensacji. Swoją drogą, cóż za malowniczy życiorys. Któż nie chciałby być na jego miejscu? – szydził Szerszeń.

– Ja. Wolę moją branżę – mruknął profiler.

– A czym branża, w której robimy obaj, różni się od recyklingu? – Szerszeń się zafrasował. – Też usuwasz i przetwarzasz śmieci, stary. Ale fakt, że masz lepszy gust, jeśli chodzi o kobiety… Tak przy okazji, jak ci się podoba nasza Wenera?

– Kto?

Podinspektor Szerszeń nabrał powietrza. Udał, że podtrzymuje rękoma biust, wzniósł przy tym oczy ku niebu, a usta wydął, jakby był śmiertelnie obrażony. Całość prezentowała się tak komicznie, że choć sytuacja ku temu nie nastrajała, po chwili obaj śmieli się w głos.

– Trochę skórzasta – stwierdził profiler, kiedy tylko przepona pozwalała mu znów normalnie oddychać. – Gdyby nie te okulary, w których wygląda jak Mary Poppins… No, ale poza tym, niczego sobie… Z łóżka bym jej nie wygonił. Ile ona ma lat?

– W metrykę jej nie zaglądałem. Młodsza od nas obu. – Puścił do Meyera oko. – Ale zapomnij. I tak nie masz szans. Ona wstąpiła do klasztoru. Nazywa się Prokuratura Okręgowa.

– Bardzo porządna dziewczyna. Co robić? Trudno… – Meyer się uśmiechnął. – I co z naszym śmieciowym królem?

Podinspektor Szerszeń pogrzebał w papierach leżących na biurku. Wyjął jakąś zmiętą kartkę i zaczął odcyfrowywać bazgroły.

– Nie był w ciemię bity. I trzeba przyznać, miał w życiu dużo szczęścia. Nie licząc finału, rzecz jasna. Na emigracji przygarnęło go małżeństwo Schmidt. Edwin Schmidt był wtedy w sędziwym wieku. Ponoć traktował Johanna jak syna. Jeszcze nie ostygło ciało starego, kiedy jego żoneczka Ursula zaciągnęła Johanna do urzędu i zaobrączkowała. Musiał być galanty z niego chłop… – zaśmiał się Szerszeń.

– Byli kochankami, kiedy stary jeszcze żył?

– A kto to wie, na razie nie mam takich danych. Ale też o tym myślałem. Samo się nasuwa.

– W każdym razie Janek po ślubie przyjął jej nazwisko?

– Klasyka, choć podejrzewam, że imię też zmienił. Nie wiem jeszcze, jak nazywał się naprawdę, tutaj w kraju. Sprawdzamy to. Ale na mojego nosa facet uciekł w to małżeństwo przed swoją przeszłością. Odciął się.

– Niemka dała mu nowe nazwisko i nową tożsamość?

– Drugi, lepszy życiorys. Ale marna zapłata ją za to spotkała.

Meyer zmarszczył czoło. Nie bardzo rozumiał.

– Jakiś tajemniczy wypadek? – spytał.

– A i owszem – mruknął Szerszeń. – Jednak sierżant Waleska nie wyciągnęła z Boreckiej, co się zdarzyło.

– Czyli księgowa nie wie?

– Nie sądzę… – Szerszeń założył nogi na stół. Podniósł do ręki notatkę sporządzoną przez policjantkę. – Borecka wyraziła się tak: „Wokół pana Schmidta jest wiele tajemnic. Największego pecha miała jednak jego pierwsza żona. Druga małżonka powinna była wyciągnąć z jego przeszłości lekcję, ale tego nie zrobiła”.

– To znaczy, że księgowa wie, co się stało z Ursulą, lecz nie chce powiedzieć? – upewnił się Meyer.

– Nie chce lub nie ma w tym żadnego interesu – podkreślił Szerszeń. – Zresztą Baśka mówiła, że ta kobieta to chodzący kalkulator. I Schmidt chyba coś na nią miał. Mówię ci, trzeba się tej babie przyjrzeć. Tylko ostrożnie. Ona jest chytra. Rozmawiając z Waleską, nie mówiła wiele o sobie ani swoich relacjach ze Schmidtem. Jakby chciała coś ukryć.

– Coś masz na myśli? – Meyer zawiesił głos.

– Nic konkretnego. Będę wiedział, jak to znajdę, a właściwie, jak ty znajdziesz. – Spojrzał na Huberta wymownie. – Bo przecież to ty będziesz z nią rozmawiał. Musisz z niej też wyciągnąć, czy Schmidt miał coś wspólnego ze śmiercią Ursuli. Odnoszę wrażenie, że maczał w tym palce i że księgowa wie na ten temat wszystko.

– Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany – żachnął się Meyer. – Schmidt to wprawdzie rasowy skurwiel, ale niekoniecznie morderca.

– Trzeba to jednak sprawdzić. – Szerszeń rozłożył ręce.

– Cholernie tajemnicze to wszystko, dziwaczny życiorys. Nieprawdopodobna historia… – westchnął profiler. – No dobra, ale co było dalej?

– Podobno to dzięki niemu firma zaczęła dobrze prosperować. Unowocześnił technologię, obniżył koszty, zaczął też działać w Polsce i na innych zagranicznych rynkach. Według danych od księgowej przełom nastąpił w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku. To wtedy mała firemka Schmidt Ordnung dostała spory zastrzyk gotówki od jakiegoś szwajcarskiego koncernu i z dnia na dzień urosła do miana korporacji. Schmidt zmienił też nazwę na Koenig-Schmidt Sauberung & Recycling GmbH. Przez całe lata nie wracał do Polski, jedynie „bywał” w interesach.

– Jako Johann Schmidt?

– Tak. Wtedy też zaczął odwiedzać katowickie burdele. Tutaj mam już jakieś tropy. Dziewczyny z Alabamy go pamiętają. I z Kaskady. Kurwy z dworca i te najtańsze siksy z Mariackiej też. Ponoć szybko zyskał miano dupcyngiela. Ruchał wszystko, co nie ucieka. Pamiętasz starą Wojakową?

– Babcię Lodzię?

– Tę samą.

– Ona jeszcze żyje?

– Chłopie, jeszcze pracuje!

– Eee… Że też znajduje klientów.

– To wyobraź sobie, że Schmidt brał Babcię Lodzię, jak go przycisnęło. I to nie raz.

– Taki baron? Przecież mógł mieć każdą – skrzywił się Meyer. – Ale żeby Lodzię…?

– Lodzia teraz ma z sześć dych. Wygląda jak mumia, nie ma już ani jednego zęba i śmierdzi jej z japy. No, ale z gustami się nie dyskutuje… W każdym razie Lodzia dużo nam opowiedziała. Te siksy nie umieją współpracować. Więc od Lodzi wiem, że Schmidt lubił perwersyjnie. Bywał też agresywny. I musiał natychmiast, wiesz. Jak miał potrzebę, to musiał to zrobić. Nie było „czekaj”. Tylko rżnięcie już, teraz, zaraz. To dlatego było mu wszystko jedno z kim. Tylko facetów nie tykał. Zawsze płacił, często walutą. Kurwy dobrze go pamiętają. Już wtedy trochę się go bały. Mówiły, że jest chory.

Meyer zgniatał w palcach kolejnego papierosa.

– To ich małżeństwo też było trochę dziwne – rzucił nagle.

Szerszeń zerknął zdziwiony na profilera.

– Czyje?

– No, Schmidta i pielęgniarki.

– Co przez to rozumiesz?

Meyer wzruszył ramionami.

– Dlaczego żona tak bogatego faceta wciąż pracuje w szpitalu? Mogła założyć jakąś fundację, galerię sztuki… Szczytny cel, szlachetne działanie…

– Nie wiem. – Szerszeń machnął ręką. – A może to była jakaś przykrywka?

– Nie, raczej nie. Ale przyznasz, że to nie pasuje do układanki. Z tego, co mówisz, to oni byli razem od sześciu lat. Kiedy się pobrali?

Szerszeń zaczął grzebać w papierach.

– Nie wiem – odparł zgodnie z prawdą.

– Nieważne. Byli małżeństwem. Ona ma jego nazwisko. Czy gdybyś był żoną takiego faceta, to nie chciałbyś rzucić ciężkiej i mało płatnej pracy?

– Stary, nie jestem kobietą ani nie zamierzam nią być. Chuj mnie to obchodzi. To teraz nie jest najważniejsze – przerwał Szerszeń poirytowany. I dodał: – Wyjaśnij mi raczej, dlaczego ta baba godziła się na takie upokorzenia i znosiła jego ekscesy? To pierdolenie, picie, szlajanie się po burdelach. Przepuszczanie kasy na kurwy z agencji… Do tego kurwy amatorki w domu, dziwki na telefon, molestowanie kobiet w pracy, zdrady z sekretarkami, a nawet sprzątaczkami. Kiedy wczoraj jechaliśmy do prosektorium, Klaudia Schmidt opowiedziała mi trochę. Dał jej popalić. On nawet zerżnął niepełnosprawną, która segreguje butelki typu PET w jego fabryce. Wyobrażasz sobie? A mimo to Klaudia z nim była.

Meyer wykrzywił twarz z obrzydzenia.

– On był naprawdę chory – powiedział. – A dlaczego z nim była? Może chciała go zmienić, uleczyć – po prostu go kochała. Wiesz, jakie są kobiety.

– Ja tam wolę inną wersję – żachnął się Szerszeń. – Jak to ładnie określiła Wera, Klaudia była ze Schmidtem z miłości… ale do pieniędzy.

– Nie wiem, czy ktoś wytrzymałby coś takiego dla pieniędzy.

– Sam ją widziałeś. Na Matkę Teresę mi nie wyglądała. Zresztą śmierdziało od niej wódą na kilometr. To zwykła blachara, a nie kobieta naukowiec. O, przepraszam. Nie chciałem cię urazić – Szerszeń zawiesił głos. – Masz jakieś wieści od Kingi?

Hubert wzruszył ramionami. Milczeli chwilę obaj.

– No i co, że jest głupia – podjął wreszcie wątek profiler. – Ale nawet jeśli poślubiła go dla kasy, to nie mogła być bardziej wyrachowana od tej drugiej, pseudokochanki.

– Myślisz o lekarce? – upewnił się Szerszeń.

– A są jeszcze inne na podorędziu?

– To dopiero rura. Zwłoki nie kobieta. Zimna jak lód i ponaciągana. – Szerszeń wykrzywił twarz w grymas. – Ale jedna warta drugiej. Klaudia to pustak, ale nie w ciemię bita. Od razu wyczuła koniunkturę. Podstarzała pielęgniarka. Wiedziała, że drugi raz taka okazja jej się nie trafi. Pewnie uznała, że jak ona pomoże jemu, on pomoże jej. Wyciągnie ją z biedy. Tak mogło być. Ale się przeliczyła. Schmidt się z nią ożenił, ale kasą nie chciał się dzielić. Podobno nawet w knajpie płacili osobno. Niestety, nie mogę tego wszystkiego zweryfikować. Pani Schmidt jest chwilowo niedysponowana. Szlag by to trafił.

– A wiemy, skąd pochodził nasz polski Johann?

– Niestety. Najwięcej luk mam właśnie z tego okresu. Z czasów jego młodości, zanim stał się Schmidtem, i czasu jego pobytu w Niemczech. O tym Borecka wie niewiele. Ale może się dowiemy. Pracuję nad tym. Nie ukrywam, że liczę też na twoje zdolności. Bo jest jeszcze to. – Szerszeń wyciągnął wykałaczkę z ust i rzucił na biurko wymiętą gazetę. Był to jeden z brukowców. Meyerowi wystarczył rzut oka na zdjęcie i tytuł, by stwierdzić, że dzisiejsze zamieszanie w komendzie zawdzięczają publikacji w tabloidzie. Wziął gazetę do ręki i zaczął czytać.

Kaiserhof zbrodni, „Ludzie, którzy mieszkają w kamienicy przy Stawowej 13, tracą życie w makabrycznych okolicznościach”. Dalej wypowiadali się eksperci, mieszkańcy okolicznych kamienic i jasnowidz, który zapewniał, że to miejsce jest przeklęte. „Dlaczego lekarka Elwira Poniatowska-Douglas podstępnie przejęła słynną kamienicę, dawny hotel Kaiserhof przy Stawowej 13, choć miasto planowało przebudować go na zabytkowy market? W ten sposób zaprzepaściła możliwość utworzenia sześciuset miejsc pracy, jak zapewniał niedoszły inwestor…”

Meyer czytał opublikowany tekst ze zmarszczonymi brwiami. Większość podanych informacji była tak nieprawdopodobna, że podejrzewał, iż zostały wyssane z palca. Zainteresował go jedynie wątek, na który powoływano się w ostatniej części artykułu.

„Siedemnaście lat temu dokonano tutaj brutalnej zbrodni na znanym stomatologu i techniku dentystycznym Ottonie Troplowitzu. Bogaty Żyd zmarł tragicznie w sylwestrową noc 1990/1991 roku. Padł rekordowy łup. Krewni Troplowitza oszacowali zrabowane kosztowności i gotówkę na trzy miliardy starych złotych. Według anonimowych informatorów policyjnych dokładnie w tej samej części mieszkania zamordowano Johanna Schmidta, zwanego śmieciowym królem”.

Meyer odłożył gazetę na biurko.

– To prawda?

– Z czym? – Szerszeń odparł pytaniem na pytanie.

– Z Gybisem9.

– A tak, było takie zabójstwo. Pamiętam je. Mężczyzna zmarł, bo był chory na astmę. Zakneblowany i skrępowany udusił się w dawnej służbówce. Żadne fatum, przypadek. Ale to nam bardzo utrudni dochodzenie. Krewni rozkradli jego majątek i powyjeżdżali. Nie ma żadnych tropów.

– Nie wiedziałem, że ta kamienica nazywa się Kaiserhof.

– To jeszcze z czasów pruskich. Mieścił się tam prestiżowy hotel.

– Cesarski Dwór?

– Tak, jedna z najlepszych lokalizacji. Stare dzieje. Pismaki lubią takie opowieści z dreszczykiem. Dziwne, że nie nasmarowali, że w tym domu straszy – zaśmiał się podinspektor.

– Czy wierzysz, że to ma jakiś związek z naszą sprawą? – zapytał Meyer. Szerszeń dłubał wykałaczką w zębach i milczał. Pytanie okazało się więc retoryczne. – Co teraz planujesz?

– Teraz to ja muszę przesłuchać podejrzanego. Michała Douglasa – tego amoroso, dekoratora czy stylistę. Co to w ogóle za gówniany zawód? Stylista – prychnął Szerszeń. – Ty pojechałbyś do księgowej. Dobrze by było, gdybyś wydobył z niej coś na temat wątku niemieckiego. Gybisem i domem z duchami zajmiemy się później. Wera już przy tym grzebie. Jej ojciec prowadził tę sprawę.

– Jej ojciec był prokuratorem? – zainteresował się Meyer.

Podinspektor pokręcił głową.

– Rudi, bo tak go nazywaliśmy, był gliną. Bardzo zresztą dobrym. Nie splamił się politycznie i dlatego miał przesrane. Już nie żyje. Wera niewiele pamięta o sprawie Troplowitza. Była zbyt młoda. Zdawała wtedy maturę, z ojcem miała chyba kiepski kontakt… Wczoraj była u mnie, jak wyszedłeś. Rozmawialiśmy.

– Tak? Coś podobnego… – bąknął Meyer i poczuł, jak zasycha mu w gardle. Na szczęście Szerszeń był zbyt skupiony na swoim wywodzie, by zauważyć konsternację psychologa.

– Sama do mnie zadzwoniła, wiesz? – ciągnął Szerszeń. – Nawet się zdziwiłem. To ona skojarzyła te dwie sprawy. Dlatego dzisiejszy brukowiec mnie nie zaskoczył. Mam wrażenie, że ta stara sprawa była dla niej ważna. Ale nie wiem dlaczego. Możesz ją podpytać, jak będziecie jechali do Raciborza.

– No właśnie – przerwał mu Meyer. – Powiesz mi w końcu, po co mam jechać do tego więzienia i o co ta cała chryja? Bo przecież nie z powodu brukowca.

Szerszeń spoważniał.

– No pewnie, że tak. Ale najpierw przyciśnij księgową. I to teraz. Ona może nam się wymknąć. Nie mam podstaw, by ją aresztować, a tylko ty umiesz podejść taką lisicę. Poloczek poczeka. Nigdzie się nie śpieszy.

– Poloczek?

– Zabójca Ottona Troplowitza. Tego dentysty zamordowanego siedemnaście lat temu w Kaiserhofie. Wracaj tu jak najszybciej. Jestem do wieczora.


Meyer wyjął notes i zapisał adres Haliny Boreckiej. Wyszedł z gabinetu Szerszenia i skierował się do wind. W ostatniej chwili zmienił zdanie i zbiegł schodami. Był już prawie na dole, kiedy przypomniał sobie, że nie wziął dyktafonu.

– Kurwa mać – przeklął i w wyobraźni usłyszał komentarz Szerszenia, który w takich sytuacjach zawsze mawiał: „Kto nie ma w głowie, tego pięty bolą”.

Uśmiechnął się do siebie i wspiął się na czwarte piętro. Schody w komendzie wybudowano z betonowych płyt z prześwitami. Osoba idąca niżej widziała tego, kto przemieszcza się na wyższym piętrze. Nogi tej kobiety rozpoznał bezbłędnie. Doskonały kształt pęcin i świeża brzoskwiniowa opalenizna. Wysokie obcasy i minispódniczka dodatkowo je wydłużały. Kiedy kobieta zeszła niżej, poczuł łaskotanie w przełyku. Naturalne sprężynki blond loków okalały już nie tak filigranową twarz, jaką pamiętał z czasów ich romansu. Dostrzegł cienie pod oczami, zauważył, że bruzdy wokół ust się pogłębiły. Ze swoją sylwetką wciąż jednak bez wstydu mogła nosić mini i głębokie dekolty. Ucieszył się na widok Marioli. Nie widzieli się chyba dwa lata.

– Zeszczuplałeś – powitała go uwodzicielskim uśmiechem.

– A ty, Mari, wyglądasz na własną córkę – skłamał i uśmiechnął się. W jego oczach pojawił się szelmowski błysk.

– Jak zwykle słodkie kłamstewka. Cały Hubert – rozpromieniła się, słysząc niezasłużony komplement. – Wyglądałabym dużo lepiej, gdybyś mnie nie porzucił.

Weszli na piętro i stanęli przy windach.

– Co słychać? – powiedzieli jednocześnie i wybuchli śmiechem. Dawniej często im się to zdarzało. Myśleli jednocześnie o tym samym.

– Praca, praca… – Profiler machnął ręką.

– Widziałam cię kilka razy w telewizji… I ten film… Same sukcesy. – Mariola nawijała na palec jeden ze sprężystych kosmyków.

– Sama wiesz, jak jest… Niewdzięczna robota. Ani spektakularna.

– Tak, nic się tu nie zmieniło. Ty się nie zmieniłeś…

– A co się miałem zmienić? – nastroszył się.

– Wam, mężczyznom, czas tylko sprzyja… – wybrnęła. – Pewnie jesteś zajęty… Ja wyszłam za mąż, wiesz?

– Gratulacje – mruknął. Nie spytał jednak, kim jest ów szczęśliwiec. Prawdę mówiąc, zupełnie go to nie obchodziło.

– Ale może kiedyś jakaś kawa… – zaczęła Mariola. – Bo może teraz… wiesz, jakbyś… Chciałabym pogadać, posłuchać, co u ciebie…

Podeszła do niego i zaczęła mu poprawiać krawat.

– Wiele rzeczy robisz bezbłędnie – zamruczała, po czym roześmiała się perliście. – Ale tego chyba nigdy się nie nauczysz.

Długimi, smukłymi palcami zakończonymi różowymi paznokciami sprawnie rozplątała węzeł i zawiązywała go ponownie. Czuł, że przy okazji dotyka jego ramion. Potem długo, jakby napawając się tym dotykiem, manewrowała przy jego kołnierzyku. Otrzepała mu ramiona z niewidzialnych pyłków i nie spuszczała z niego wzroku. Mrugała przy tym długimi rzęsami. Stała tak blisko, jak to tylko było możliwe. Czuł ciepło jej oddechu, widział, jak porusza się jej klatka piersiowa. Dotknęła jego szyi i zamruczała mu do ucha:

– Jesteś jeszcze przystojniejszy niż kiedyś, naprawdę…

W tym momencie drzwi windy otworzyły się i wysiadła z nich Weronika Rudy. W lewej ręce trzymała skórzaną teczkę, prawą obejmowała segregator z dokumentami. Teraz go przełożyła pod lewą pachę, by poprawić okulary na nosie. Meyer spotkał jej spojrzenie godne bazyliszka. Chłodno skinęła mu głową na powitanie. W jednej chwili dotarło do niego, jak wyglądali z Mariolą. Gwałtownie odsunął się od byłej sekretarki komendanta głównego i swojej ekskochanki. Kobiety zmierzyły się wzrokiem. Na twarzy Marioli zagościł uśmiech zwyciężczyni. Wyciągnęła rękę i świadoma każdego gestu poprawiła idealnie już zawiązany krawat. Tylko po to, by zaznaczyć swoje terytorium, pomyślał profiler. Prokuratorka, widząc ten ruch, wydęła wargi z pogardą. Ostentacyjnie oceniła skalę jakości nóg sekretarki oraz długość jej spódnicy. Przeniosła wzrok na Meyera i uśmiechnęła się ironicznie. Zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, ruszyła w kierunku gabinetu Szerszenia.

– Ta z kijem w gardle to twoja znajoma? – zapytała Mariola, kiedy po Weronice Rudy nie było już śladu. Meyer spojrzał na nią nieufnie, więc dodała: – Ładna. I młodziutka.

– To prokuratorka. – Hubert machnął ręką. Sam nie wiedział, dlaczego był poirytowany. – Prowadzi jedno ze śledztw, przy którym pracuję… Chyba za mną nie przepada – dodał.

– Tak? – Mariola przekrzywiła głowę na bok niczym sprytna kocica. – A ja myślę, że przeciwnie. Bardzo jej się podobasz.

– Szczerze wątpię – odparł sucho profiler.

– I wcale jej się nie dziwię… – Mariola znów próbowała się do niego zbliżyć i dotknąć.

Meyer cmoknął ją w policzek i odsunął się ostentacyjnie.

– Miło było cię spotkać na starych śmieciach, ale muszę lecieć. W kontakcie.

Zawrócił i szybkim krokiem ruszył do swojego gabinetu po dyktafon.

– Hubert, przecież nie masz mojego telefonu! – krzyknęła Mariola, lecz udał, że nie słyszy.

* * *

Podinspektor Szerszeń nie lubił miękkich mężczyzn. Nie znosił fircyków, bawidamków ani mdląco-przylepnych gogusiów w kółko się uśmiechających, którzy według jego mniemania nie zasługiwali na chlubne miano: facet. I do tej właśnie kategorii zaliczył Michała Douglasa, męża Elwiry Poniatowskiej. Ten człowiek budził w Szerszeniu atawistyczną niechęć. Na dodatek, kiedy doprowadzono stylistę na przesłuchanie i stary policyjny wyga zauważył, że mężczyzna wciąż ma na sobie białe buty, nie był w stanie tej niechęci ukryć. Skąd miał wiedzieć, że białe trampki Lacoste to ostatni krzyk mody i symbol luksusu?

Jako partnera w przesłuchaniu Szerszeń dobrał sobie najtwardszego z dochodzeniowców w śląskiej komendzie – Marka Stefanowskiego, zwanego Stefanem. Liczył, że wspólnie rozwalą tego mięczaka. Wyzna im wszystko jak na spowiedzi, w przeciwnym razie rozpłaszczą go na podłodze i rozwałkują. Kiedy Stefan dowiedział się o planach Szerszenia, wściekł się. Właśnie zamierzał pójść do domu i porządnie się wyspać. Tej nocy skończył służbę koło trzeciej nad ranem. Zanim rozliczył się z aparatury podsłuchowej i złożył zwierzchnikom raport ze swojego spotkania z Garbusem, najsłynniejszym po Masie świadkiem koronnym, którego zeznania pogrążyły bossów śląskiej mafii, świt zmienił się w gorący poranek. Morze wódki wypitej ze skruszonym gangsterem, który prawdopodobnie tak leczył swój nieustający strach przed tym, że utną mu głowę bez ostrzeżenia, już wyparowało Stefanowi z głowy i zamiast podniecenia policjant zaczął odczuwać wielkiego kaca. Najgorsze, co można zrobić policjantowi w takiej sytuacji, to skierować go do jakiejś zwykłej sprawy zabójstwa. Stefan wierzył, że przed nim drżą przedstawiciele półświatka, i był przekonany, że jego nazwisko przejdzie do historii, ponieważ nawet gangsterzy cenili jego dochodzeniowy talent i uważali za groźnego przeciwnika. Nic dziwnego, że rozkaz komendanta, który kazał mu zająć się zwykłym, niedotyczącym gangsterskich porachunków zabójstwem, zinterpretował jako potwarz. Szedł teraz ze szklanką kawy i zamierzał zmiażdżyć świadka. Choćby był Bogu ducha winny i nie miał z tą zbrodnią nic wspólnego, a jest tylko tchórzliwym nieudacznikiem.

Wyglądało na to, że Michał Douglas miał tego dnia okropnego pecha, choć z całą pewnością nie zdawał sobie z tego sprawy. Siedział grzecznie na krzesełku przed pokojem przesłuchań, zupełnie nieporuszony tym, że korytarzem przechadzają się same kobiety i dyskretnie zerkają na niego jak na smakowite ciasteczko. Wieść o obłędnie przystojnym podejrzanym dotarła aż na siódme piętro. Kena, jak go natychmiast ochrzciły policyjne plotkarki – protokolantki, psycholożki i sekretarki, chciały zobaczyć prawie wszystkie. Wiadomo było, że podinspektor Szerszeń każe mu czekać na przesłuchanie, by go dodatkowo zmęczyć, więc przez korytarz wydziału kryminalnego przewalił się tego przedpołudnia cały kwiat katowickiej komendy. Na Douglasie to jednak nie robiło żadnego wrażenia. Siedział nieporuszony, obojętnie wpatrując się w tablice korkowe na korytarzu, na których umieszczono zdjęcia poszukiwanych przestępców. Jemu także wykonano podobne fotografie i pobrano odciski palców – przed godziną policjant usadowił go na małym krzesełku i uwiecznił jego wizerunek z obu boków i z przodu. Mężczyzna skupiał się więc teraz bardziej na oglądaniu swoich wytuszowanych opuszek, bo policjantom nie przyszło do głowy, by pozwolić mu je umyć, niż na oglądaniu damskich sylwetek, które kursowały przed nim jak po wybiegu.

Dopiero na widok nadchodzących z dwóch stron korytarza policjantów, którzy niczym rewolwerowcy piorunowali się wzrokiem, głupio się uśmiechnął. Dla wszystkich w tej komendzie było jasne, że Szerszeń i Stefan tak przemaglują męża słynnej lekarki seksuolog, iż ten uśmieszek błyskawicznie zniknie mu z twarzy.

Stefan cenił Szerszenia, który nauczył go wielu policyjnych chwytów i sposobów wyciągania informacji. Nie rozumiał jednak, dlaczego podinspektor wzywa na to przesłuchanie właśnie jego. Chciał spytać, ale wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi. Z trudem powstrzymywał irytację.

Podinspektor zresztą był zbyt zajęty obserwowaniem Douglasa, by wdawać się w rozmowy ze Stefanem. Lubił przed przesłuchaniem przyjrzeć się człowiekowi. Jak wygląda, jak się zachowuje, by potem – kiedy padają trudne pytania dotyczące zbrodni – móc stwierdzić, czy w jego ruchach i wypowiedziach jest konsekwencja. Patrzył na smukłe, jakby wyrzeźbione ciało Michała Douglasa, na jego nowoczesny strój: te cholerne białe buty, które tak go drażniły, koszulkę z jakimś – był pewien, choć nie znał angielskiego – bluźnierczym nadrukiem i jasną marynarkę w tenisowe prążki, która eksponowała oliwkową cerę podejrzanego. Próbował dopasować go do pani doktor i nijak nie był w stanie wyobrazić sobie ich razem. Nie chodziło o różnicę wieku – ze słów Elwiry Poniatowskiej wynikało, że Douglas był od niej młodszy o trzynaście lat – lecz o różnicę stylu bycia i osobowości. Tak, Szerszeń był pewien: w tym związku to ona nosiła spodnie. Dzięki temu Michał mógł wciąż pozostawać dzieckiem, które nie martwi się o swój byt. Jak bardzo podinspektor Szerszeń żałował, że obok nie ma Huberta! Był przekonany, że profiler zauważyłby rzeczy, których oni nie dostrzegą. Trudno, Meyer będzie musiał porozmawiać z Douglasem potem.

* * *

Halina Borecka mieszkała na osiedlu Paderewskiego, bardzo blisko komendy. Drzwi do bloku były otwarte. Meyer schodami ruszył na drugie piętro. Kiedy zapukał do drzwi, księgowa była nieco zdziwiona.

– Szybki pan jest, panie Meyer – przywitała go lekko zarumieniona i uśmiechnięta. Szerokim gestem zaprosiła go do środka.

Niewielkie mieszkanie już na pierwszy rzut oka zdradzało, że kobieta mieszka sama od lat. Lokal był urządzony całkiem przypadkowymi meblami. Niektóre pamiętały czasy młodości grubej jak balon księgowej. We wnętrzu, pozbawionym gustu i niedoinwestowanym, panował perfekcyjny porządek. Profiler zapowiedział swoją wizytę krótko przed przybyciem, nie zostawił jej więc czasu, by mogła tak dokładnie posprzątać. Borecka zaraz zaproponowała herbatę, a na stole postawiła talerz z kruchymi ciasteczkami i miseczkę z pralinkami. Główne miejsce jej miniaturowego salonu zajmowało ciężkie przedwojenne biurko, na którym miała poustawiane w idealnym porządku przybory do pisania, korektory, zszywacze, głośniki do radia i nowiutki laptop. Na podłodze wiły się niedbale kable. Zważywszy na jej zwalistą posturę, przemieszczała się z minisalonu do kuchni z niezwykłą zwinnością. Ani razu nie zaczepiła o sieć przewodów.

– Słodzi pan?

Meyer pokręcił głową. Spostrzegł, że kobieta dość mocno umalowała usta. Wyglądały groteskowo w zestawieniu z jej luźnym strojem. Była dobrze po pięćdziesiątce. Twarz miała nalaną i opuchniętą pod oczami. Jej oczy były jednak czujne i zdradzały życiowy spryt. Halina Borecka z pewnością nie grzeszyła urodą, ale biła z niej pewność, że zna się na swojej pracy; wiedziała, jak obejść przepisy i nie narazić klientów na zbyt wysokie podatki. Meyer był przekonany, że jeśli sama nie będzie chciała współpracować, nie wyciągnie z niej żadnych informacji. Zastanawiał się, jaką podrzucić jej „kotwicę” – jak sprawić, by uznała, że opłaca jej się opowiedzieć mu wszystko, co wie, choćby wcześniej zaplanowała milczenie aż po grób. Ta kobieta to stuprocentowa racjonalistka. Czuł, że tylko jedno może ją przekonać – dobry interes. Nie miał jednak wiele do zaproponowania. Prawdę mówiąc – nic. Gorączkowo myślał, jak ją sobie zjednać.

– A więc pan jest takim specjalnym policjantem, znacznie lepszym od innych. – Borecka zaczęła od nieudolnych pochlebstw.

– Przede wszystkim jestem psychologiem – odparł i położył na stole notatnik oraz dyktafon. – Moim zadaniem jest przygotować ekspertyzę, która ma ułatwić zatrzymanie sprawców. Nie jestem żadnym nadpolicjantem, choć czasem bardzo bym chciał – zaśmiał się.

– A ma pan broń i może na przykład kogoś aresztować? – zapytała z niewinną minką. Kiedy czekała na odpowiedź, jej twarz stężała niczym maska.

– Teoretycznie tak – odparł po namyśle. – Choć zwykle działam jedynie na polecenie prowadzącego śledztwo. Staram się dobrze wypełniać swoje obowiązki, ale zatrzymywanie sprawców zostawiam osobom do tego powołanym.

– Znaczy się temu przemiłemu panu z wąsami?

– Temu samemu. – Meyer zastanawiał się, dlaczego zaczyna od pochlebstw. Na co liczy? I co chce w ten sposób uzyskać? – Ile lat pracowała pani z Johannem Schmidtem?

– Dla niego, nie z nim – poprawiła i podsunęła Meyerowi pod sam nos ciasteczka. – Proszę spróbować, świeżutkie. Ja, niestety, nie powinnam ich jeść… – Pogładziła się po wydatnym brzuchu, po czym sięgnęła po pierwsze z wielu, które pochłonęła zaledwie w kilka minut. – Byłam jedynie człowiekiem do wynajęcia, nie wspólnikiem pana Schmidta.

– Oczywiście.

– Siedem lat minęło w ubiegłym roku – ciągnęła. – A jeszcze wcześniej wykonywałam dla niego zlecenia. Właściwie na stałe związałam się z Koenig-Schmidt w dwa tysiące pierwszym roku, kiedy Schmidt zaczął prowadzić interesy w Polsce. Wtedy, wie pan, były inne czasy. Ale co ja opowiadam te historie z mchu i paproci. Stara już ze mnie kobieta… – Uśmiechnęła się przy tym lubieżnie i puściła do niego oko. Profiler aż znieruchomiał. – Cóż, nieskromnie powiem: znam się na swojej robocie – trajkotała tymczasem Borecka. – Nie bez powodu Johann mnie wybrał. Zajmuję się kreatywną księgowością od dawna. Pan wtedy jeszcze studiował, chodził w dzwonach i nie obchodził pana raczkujący kapitalizm.

– Niewiele wcześniej byłem didżejem na dansingach – podjął wątek. – Znałem przeboje ze wszystkich światowych list.

– Naprawdę?

– To były czasy… – Meyer udał, że zamyślił się i rozmarzył. – Do głowy by mi nie przyszło, że trafię do policji. – Po mistrzowsku zbliżył do świadka. Efekt został osiągnięty. Księgowa patrzyła teraz na niego inaczej. Widać tym drobnym wyznaniem wkupił się w jej łaski. – Jak się poznaliście ze Schmidtem?

– To zabawne – roześmiała się Borecka. – Wie pan, chyba nikomu tego nie mówiłam…

Natychmiast spoważniała i poczuł, że się wycofuje. Zorientowała się widać, że może powiedzieć o jedno słowo za dużo.

– Zawsze jest ten pierwszy raz… – zachęcił ją.

– Właściwie to przypadkiem – zaczęła mówić, robiąc między zdaniami długie pauzy. – W hotelu… W holu hotelu Katowice… Siedział przy jednorękim bandycie, a do korytka jego automatu sypały się żetony. Rozbił bank. Ten hałas brzęczących monet zwrócił moją uwagę. W zasadzie z czystej ciekawości podeszłam do niego, żeby się przyjrzeć takiemu szczęściarzowi. Boże, jaki Johann był wtedy przystojny – rozmarzyła się. – Wysoki, barczysty… Wspaniale zbudowany mężczyzna. Prawie taki jak pan, panie Meyer. Choć włosy już wtedy miał całkiem białe. Podobno osiwiał w jedną noc, gdy miał trzydzieści lat. Podeszłam i powiedziałam, że ma dzisiaj fart. A on odparł: „Jedni mają szczęście do pieniędzy, inni w miłości”. Tak się poznaliśmy.

– Co pani robiła w hotelu Katowice?

Księgowa się zmieszała.

– Miałam spotkanie z klientem.

– W hotelu?

– Tak, tam jest taka kawiarnia… – ucięła.

Meyer przyjrzał się jej badawczo. Czuł, że kłamie.

– I wtedy zaproponował pani współpracę? – mruknął.

Księgowa poprawiła serwetkę na stole, zaczęła zbierać puste szklanki po herbacie.

– No, nie tak prędko – odpowiedziała, żwawo ruszając do kuchni. Miał wrażenie, że ucieka. – Napije się pan kawy? – krzyknęła z drugiego pomieszczenia.

– Tak, jeśli to nie kłopot – odparł Meyer i zmarszczył czoło. Ciekawe, jak to naprawdę było?, myślał. – Pani Halino, dlaczego to panią wybrał? Nie miał swojej księgowej? Jak wcześniej prowadził biznes? – uparcie drążył, kiedy Borecka wróciła z parującym imbryczkiem. Westchnęła ciężko.

– Panie Meyer, czy to naprawdę takie istotne? – Rozciągnęła usta w uśmiechu. Jej oczy pozostały zimne jak sztylety.

– Chciałbym wiedzieć. To jakaś tajemnica?

– Żadna tajemnica, panie Meyer. Po prostu od początku wyczuł, że pomogę mu w pewnym szemranym interesie. Pan rozumie…

– Nie – odparł zgodnie z prawdą.

Księgowa była coraz bardziej rozdrażniona.

– To stare dzieje. Naprawdę… On nie żyje, a ja nie chciałabym mieć kłopotów. Pan jest z policji. Gdybyśmy byli w innej relacji…

– Teraz pani żartuje, tak? – przerwał jej. – Bo jeśli nie, to…

Z miejsca zrozumiała, gdzie jest granica poufałości z tym policjantem. Przyjęła pozycję zamkniętą – założyła ręce i wyprostowała się, na ile pozwalał jej wydatny brzuch.

– Ale to jest wyłączone? – Wskazała na dyktafon.

Meyer spojrzał na nią, chwilę mierzyli się wzrokiem.

– Wciąż jeszcze tak – zapewnił.

– Nie powtórzę tego przed sądem, rozumiemy się? – oświadczyła twardo księgowa. – Nawet jeśli ściągnie pan tutaj kontrolę skarbową czy choćby Generalnego Inspektora Informacji Finansowej10. Nikt już tego nie udowodni. Zadbałam o to. Ale panu powiem.

Meyer zastanawiał się dlaczego.

– Schmidt miał trochę pieniędzy do przeprania – kontynuowała zgodnie z obietnicą księgowa. – Podsunęłam mu pomysł z działalnością charytatywną. Na początku współpracowaliśmy tylko w tej kwestii. Wtedy nie było takich obostrzeń jak dziś. Zresztą fundacja „Promyczek” była legalna, wszystko zgodne z prawem. Johann wprowadził tam trochę gotówki na próbę, a potem… Potem były inne rzeczy, dzięki którym oszczędzał na podatkach. Sowicie mnie za to wynagradzał. Czy możemy na tym zakończyć ten temat? – Było to bardziej żądanie niż pytanie.

Meyer pokiwał głową. Zerknął na urządzenie nagrywające, cały czas bezużyteczne. Na szczęście Borecka nie miała nic przeciwko temu, żeby robił notatki. Pytał, czy prezes miał wrogów, czy ona kogoś podejrzewa. Kobieta nagle stała się nad wyraz otwarta. Czasem żądał szczegółów wymagających wiedzy podatkowej, ale nawet gdy je wyjaśniała, niewiele rozumiał. Kiedy po raz kolejny dopytywał się o konkretny przepis kodeksu spółek handlowych, zniecierpliwiła się i odesłała go do literatury, a wreszcie do internetu. Po chwili jednak wstała i podeszła do komputera.

– Lepiej sama to sprawdzę, bo pomyśli pan, że chcę coś przed panem ukryć – dodała, otwierając klapę uśpionego laptopa.

Profiler nie musiał wstawać ze swojego miejsca, by widzieć ekran. Komputer zażądał hasła, które Borecka błyskawicznie wstukała. Sprzęt załadował dane i na pulpicie Meyer dostrzegł otwartą stronę internetową. Borecka gwałtowanie kliknęła w krzyżyk na górze. Meyerowi wydało się, że jest nieco skonfundowana i rozluźniła się, kiedy okno zniknęło z jego pola widzenia. Chwilowe napięcie kobiety utwierdziło go w przekonaniu, że nie chciała, by zobaczył, co miała otwarte na pulpicie. Była to strona internetowej ruletki. Borecka ponownie uruchomiła internet. Kiedy wpisywała adres najpopularniejszej wyszukiwarki, stanął za jej plecami. Dostrzegł, że w najczęściej używanych adresach wyskoczyła na pierwszym miejscu ruletka. Chyba ten sam adres, który próbowała przed chwilą ukryć. Była przekonana, że profiler go nie zauważył. Księgowa szybko wstukała nazwę poszukiwanej strony. Po chwili na pulpicie pojawił się spis firm, które nie płacą kontrahentom. Tak zwana czarna lista przedsiębiorstw.

– O, proszę, jest! Koenig-Schmidt Sauberung & Recycling sp. z o.o. – wskazała. – Pytał pan o wrogów z branży Schmidta. Myślę, że wystarczy wrzucić w Google „recykling” i wyszukiwarka wyrzuci panu samych wrogów. Marzyła o tym cała konkurencja. – Uśmiechnęła się szeroko. – Wrogów miał wielu, ale nikt nie mógł go zniszczyć. Co z tego, że nie płacił na czas, wykradał dane, dawał łapówki. Wielu bankrutów zawdzięczało mu swój los. Był nie do ruszenia.

– Dlaczego?

– Nie zalegał z płatnościami wobec urzędu skarbowego i państwowych instytucji. Wszystkie koncesje i pozwolenia miał legalne.

– Sam znał się na tych procedurach? Z tego, co wiem, nie miał wykształcenia.

– Od tego miał mnie. – Borecka wyprostowała się dumnie.

– Wiele pani zawdzięczał… – zauważył z uśmiechem Meyer.

– Owszem, a ja jemu – przyznała Borecka. – Pracowaliśmy razem, bo nie mieliśmy innego wyjścia. Gdyby nie to, dawno mieszkałabym w Las Vegas, a nie w tej klitce.

Jaki hak miał na ciebie, że do tego Las Vegas nie wyjechałaś? I czy z powodu hazardu spotkaliście się w hotelu Katowice?, przemknęło Meyerowi przez myśl. Kręcisz, kochaniutka. Uznał, że już czas przystąpić do właściwych pytań.

– Jakie tajemnice pani znała, które nie mogły zostać ujawnione za jego życia?

– A pan znów swoje… – westchnęła zrezygnowana.

– Taka moja rola.

– Z osobistego życia czy zawodowego?

– Nie będę ukrywał, że interesują mnie wszystkie…

– Czy to warto, panie Meyer? Straci pan dużo cennego czasu…

– Proszę spróbować. Nie pytam przecież o pani sekrety… Tutaj chodzi o zbrodnię. Pan Schmidt nie żyje. Większość tajemnic i tak zabrał do grobu – przekonywał.

– Powiem panu szczerze, że bardzo trudno mi uwierzyć, że tę zbrodnię mógł zlecić ktoś z jego kręgu zawodowego. Owszem, wielu chciało go zniszczyć, ale nikt nie był w stanie. On był sprytny jak wąż – uwielbiał zbliżać się do swoich wrogów, by poznać sposób ich myślenia. Wtedy miał gotową strategię walki. Prawie nigdy się nie mylił, bo planował kilka ruchów naprzód. Był cierpliwy i raczej czekał na działania konkurencji, niż sam atakował. A jeśli już decydował się kogoś zniszczyć, robił to bez skrupułów, perfekcyjnie. Pach – i po wszystkim. Nie był to drapieżnik, który pozostawia rannych, jedynie trupy. Dlatego – nie ukrywam – miał bardzo wielu wrogów. Kontrolował jednak ich ruchy, kupował informacje, stosował wywiad gospodarczy. Korzystał z usług detektywów. Wśród setek jego kontrahentów, jeśli pan zechce, oczywiście przygotuję taką listę, nie było bodaj jednej osoby, która nie marzyła o zniszczeniu go. Nikt nigdy jednak nie zdobył się na nic takiego, bo to byłby prawdziwy zamach stanu.

– Nikt nie śmiałby zadrzeć ze śmieciowym królem?

– Każdy by chciał, ale nikt nie miał odwagi – zaśmiała się chrapliwie Borecka. – Byłoby to wypowiedzenie wojny, której nikt nie umiałby poprowadzić, z góry skazanej na porażkę. Bo najlepszym strategiem w tym towarzystwie był Johann.

– A może jednak ktoś taki się znalazł i zagrał poniżej pasa?

– Zlecając zabójstwo? – skrzywiła się Borecka. – Nie sądzę.

– Wobec tego podejrzewa pani kogoś z jego znajomych?

Uśmiech na twarzy księgowej zastygł.

– O wiele bliżej, panie Meyer. Znacznie bliżej. Jedyną niekonsekwencją w jego życiorysie jest drugie małżeństwo. Powinien pan przyjrzeć się bliżej tej kobiecie.

Meyer rozsiadł się wygodnie w starym fotelu.

– Klaudii Schmidt? Bobikowi?

Borecka wybuchnęła szczerym śmiechem. Opowiedział się po jednej ze stron. Kupił ją. Czyżby ten tłusty kalkulator także podkochiwał się w śmieciowym baronie? Cóż, jest w końcu kobietą. Choć trudno w to uwierzyć, przemknęło mu przez głowę.

– Właściwie powinnam zatrzymać to dla siebie – wyznała nieoczekiwanie. – Ale nie znosiłam jej, zresztą z wzajemnością. I wcale mi nie szkoda, że teraz leży w szpitalu.

– Jest pani okrutna.

– To życie nas nie rozpieszcza. A kobiety z otoczenia Schmidta zdecydowanie nie mogły mówić o szczęściu. – Borecka pochyliła głowę, jakby zaliczała się do tego grona. – Czy pan wie, że jego pierwsza żona – Ursula – zginęła tragicznie?

Profiler zastrzygł uszami.

– Kolejny tajemniczy wypadek?

Borecka spojrzała na niego czujnie.

– Skąd pan wie?

Wzruszył ramionami.

– Właśnie nie wiem.

– Ta historia pana zaskoczy – zaczęła. – Ursula zginęła w wypadku samochodowym. Był duży ruch uliczny, jechała na zakupy. Z tyłu uderzył w nią autobus miejski. Podczas gwałtownego uderzenia głowa poleciała jej do tyłu i złamał się jej kark.

– Strzał z bicza11? – zdziwił się Meyer.

– Nie wiem, jak to się nazywa, ale mówię prawdę. Johann nie miał z tym nic wspólnego. W aucie, którym jeździła, nie było zagłówków. Kupiła je jeszcze za życia pierwszego męża i pracodawcy Johanna – Edwina Schmidta. Ten mały samochodzik, isuzu trooper, był kupiony za śmieszne pieniądze. W idealnym stanie, z bardzo niewielkim przebiegiem. Służył kiedyś jako auto typu follow me na małym lotnisku. To wtedy zdjęto zagłówki, bo ograniczały kierowcy widoczność. Potem, kiedy auto było sprzedawane, okazało się, że zaginęły. Ursula jeździła tym autem po zakupy. Uwielbiała je. Nawet kiedy już byli z Johannem bogaci i miała inne. Głupia śmierć, co? – Księgowa pokiwała głową. – Tak sobie czasem myślę, że co los nam przeznaczył, tego nikt nam nie odbierze. W tym dniu, dokładnie w dniu jej śmierci, Johann kupił dom Klaudii. W tym czasie miał jedną żonę w Niemczech, a tutaj już wił sobie gniazdo z Bobikiem. Może to i lepiej, że Ursula nigdy się nie dowiedziała.

Meyer wyciągnął papierosy.

– Mogę? – Wskazał otwarte drzwi balkonowe.

– Nie musi pan wychodzić. – Borecka nie ruszając się z miejsca, podała mu popielniczkę. Sama wyjęła z szuflady biurka cygaretki i jedną z nich włożyła do ust, czekając, aż psycholog poda jej ogień. – Ach, gdybym była trochę młodsza… – Skierowała na niego swoje zalane tłuszczem oczy, sprawdzając, czy i tym razem oburzy się i ustawi ją do pionu. Była jak przebiegły kocur, nieco już wyleniały, lecz wciąż obdarzony wigorem. Kiedy nie zareagował, dodała kokieteryjnie: – Pan jest jak te ciasteczka z kajmakiem, na które już nie mam zdrowia.

Meyer zacisnął usta ze złości, lecz po chwili swoje niezadowolenie i niesmak przykrył hałaśliwym śmiechem. Nawet nie chciał wyobrażać sobie, jaki temperament ma ta kobieta. Zaciągnął się papierosem i nagle zrozumiał, jaki klucz zastosuje do otwarcia serca księgowej. To on sam. Nigdy by się nie spodziewał, że dla tej kobiety racjonalistki-kalkulatora interesem może być zwykły flirt. Przechylił głowę, zmrużył oczy i wpatrywał się w nią wnikliwie. Borecka pierwszy raz zachowała się jak kobieta. Zamrugała, spuściła głowę i miał wrażenie, że lekko się zarumieniła. A może tylko mu się wydawało?

– Zdradzę panu największy sekret Johanna – odezwała się wreszcie. – Ale robię to tylko ze względu na pana, panie Meyer – zastrzegła. Wtedy zmusił się do najbardziej uwodzicielskiego uśmiechu, na jaki go było wobec niej stać.

– Naprawdę? – Zniżył głos, by nabrał ciepłej, niskiej barwy. Był już pewien, że karty są w jego rękach. Kiedy księgowa zaczęła wreszcie mówić, był skoncentrowany na każdym jej słowie.

– Na przełomie lutego i marca, czyli dwa miesiące przed zabójstwem, prezes przyszedł do mnie i przedstawił swój szatański plan – ciągnęła księgowa. – To był łebski facet, proszę mi wierzyć. Nie znam nikogo innego, kto mógłby dokonać takiej wolty. Zaplanował bankructwo świetnie prosperującej firmy i jednocześnie zapewniał sobie pełną swobodę w dysponowaniu majątkiem. Wszystkie operacje przygotował z zegarmistrzowską precyzją. Gdyby nie został zamordowany, jego firma upadłaby w ciągu kwartału, a z nim jego dostawcy odpadów wtórnych. Sprzedawali mu przecież towar na faktury długiej, czasem i półrocznej płatności. Straciliby płynność i faktycznie zostaliby na lodzie, tymczasem on pozbyłby się koncernu, a stał milionerem szarej strefy. Nikt by się o tym nie dowiedział. Jeśli ma pan czas, wszystko objaśnię. Ale zastrzegam, nie powtórzę tego w sądzie, bo taki mechanizm to majstersztyk i wart jest fortunę. Nie muszę chyba dodawać, że to nielegalne.

Meyer słuchał Boreckiej z uwagą. Kiedy skończyła, pożałował, że zamiast wysokiego IQ, Bóg nie obdarzył go po prostu życiowym sprytem, jaki posiadał Johann Schmidt.

* * *

– Imię i nazwisko?

– Michał Douglas.

– Wiek?

– Trzydzieści siedem lat. Skończę we wrześniu.

– Zawód?

– Designer, stylista, grafik.

– Zatrudniony?

– Freelancer.

– Co? – Szerszeń podniósł głowę.

– Wolny strzelec. Pracuję na zlecenie.

Czyli jesteś na utrzymaniu żony?, chciał powiedzieć podinspektor, ale się powstrzymał. Przesłuchanie odbywało się w najmniejszym chyba pokoju komendy. Szerszeń wertował akta, a Stefan wpisywał zeznanie męża lekarki do komputera. W pokoju panował zaduch. Pauzy pomiędzy pytaniami i odpowiedziami wypełniał stukot starej klawiatury i przekleństwa policjanta, który kompletnie nie nadawał się na protokolanta. Wszyscy wiedzieli, że za chwilę trzeba będzie otworzyć okno, bo zaraz uduszą się od upału. Szerszeń jednostajnym głosem odczytał formułkę pouczenia podejrzanego, jaka kara mu grozi za składanie fałszywych zeznań. Michał Douglas miał ze zmęczenia podkrążone oczy i zapadnięte policzki. Widać było, że z każdą chwilą denerwuje się coraz bardziej.

– Czy pan wie, w jakiej sprawie został zatrzymany? – zapytał podinspektor, a mąż lekarki spojrzał na niego pytająco.

– Chyba tak.

Szerszeń postanowił go zmęczyć. Udawał niezbyt zainteresowanego sprawą służbistę, którego obchodzi tylko to, by sporządzić protokół.

– Jest pan podejrzany o zabójstwo Johanna Schmidta. Przyznaje się pan?

– Nie mam z tym nic wspólnego. – Douglas utkwił wzrok w czubkach swoich trampek.

– Chce pan zeznawać?

Podejrzany pokiwał głową.

– Chce pan skontaktować się ze swoim adwokatem?

– Nie mam nic do ukrycia! – Douglas dumnie podniósł głowę.

Głupek, pomyślał Szerszeń. A Stefan przeciągle spojrzał na podejrzanego. Mechanicznie przy tym uderzał w klawiaturę komputera. Nie działała litera „f” i cyfra 0. Stefan za każdym razem, gdy miał je nacisnąć, przeklinał pod nosem.

– Co pan wie w tej sprawie?

– W gabinecie mojej żony zamordowano człowieka. Słabo go znałem. Zamieniłem z nim może kilka zdań. Wiem, że żona pisała z nim książkę, znali się chyba wcześniej. Mówiła mi, że był jej pacjentem. Nie wiem nic więcej, co mogłoby pomóc.

– Zaraz się przekonamy.

Szerszeń wyjął wykałaczkę i włożył do ust. W pomieszczeniu panowała cisza. Michał nerwowo rozglądał się po gabinecie.

– Kurdelek, pierdelek – wymsknęło się Stefanowi.

Podinspektor zdumiony spojrzał na pogromcę mafiozów.

– No i co? – obruszył się policjant. – „G” przestało działać. Stary rupieć – mruknął i udał, że poprawia literówki. Tak naprawdę z zainteresowaniem przyglądał się, jak po skroni podejrzanego płynie strużka potu.

Szerszeń też to zauważył, lecz nadal nie proponował otwarcia okna. Wiedział, że za chwilę podejrzany zdejmie marynarkę i zacznie się naprawdę denerwować. Tak też się stało. Douglas się rozbierał. Podkoszulek, który miał pod spodem, był dość obcisły. Markowy ciuch eksponował pięknie zbudowaną klatkę piersiową. Mąż lekarki był typem mężczyzny metroseksualnego, czyli takiego, który używa kremu przeciw zmarszczkom i otwarcie deklaruje, że nie wstydzi się łez.

– Co pan robił w piątek po południu? Od piętnastej do dziewiętnastej? – Szerszeń wyjął z ust niewielki kikut wykałaczki. Douglas zastanawiał się, co się stało z resztą drewienka.

– Ja?

– Widzi pan tu jeszcze kogoś?

– Byłem u rodziców. Zastanawialiśmy się, czy mój synek powinien jechać na obóz konny dla gimnazjalistów do Ochab. To byłby jego pierwszy tak długi wyjazd bez rodziców.

– Przecież jest na obozie.

– Tak. Ale baliśmy się, jak siedmiolatek poradzi sobie przez niemal dwa tygodnie sam. Ja byłem za. Wiem, jak Tymek kocha konie, a tam mógłby się nimi zajmować, nawiązywać więzi z rówieśnikami. Moja mama była przeciw.

Stukanie klawiatury ucichło. Stefan patrzył wyczekująco na Szerszenia. Nie wiedział, czy ma protokołować.

– Dlaczego nie omawiał pan tego z żoną, tylko z mamusią? – spytał Szerszeń z przekąsem.

– Elwira raczej mało się interesuje dzieckiem… – Douglas zająknął się i spojrzał na Stefana. Ten natychmiast zaczął stukać w klawisze.

– Ta rozmowa… Ile dokładnie trwała? – dopytywał się Szerszeń. – O której pan przyjechał, o której wyszedł?

– Byłem u nich około czternastej, potem obiad. Koło siódmej odwiozłem syna do Ochab. Ustaliliśmy z żoną, że zostanę tam kilka dni.

– Czyli do której dokładnie był pan u rodziców?

– Mówiłem… do siódmej.

– Pięć godzin rozprawiał pan z dziadkami o koloniach dziecka?

– Rozmawialiśmy o wielu różnych sprawach. Zdrowie taty, moja praca. Matka uważa, że niezdrowo się odżywiam.

Szerszeń z trudem hamował irytację. Stefan to widział. Douglas jeszcze nie.

– A o tym, że żona wyjechała bez ostrzeżenia? O tym też mówiliście?

– Nic o tym nie wiedziałem. Kiedy próbowałem się z nią skontaktować, włączała się sekretarka. Dzwoniłem kilka razy do jej matki, ale nic nie wiedziała.

– A następnego dnia znów obiadek u mamusi?

– Byłem z synem na obozie. Mówiłem.

– Sam?

– Tak.

– Co pan robił?

– Spacerowałem po lesie. Jeździłem konno z synem.

– Ile czasu jechał pan z synem do tej miejscowości?

– Niecałą godzinę.

– Czyli w każdej chwili mógł pan skoczyć do Katowic i wrócić do dziecka.

– Panie komisarzu…

– Podinspektorze – poprawił go Stefan.

– Nie wiem, co pan insynuuje.

– Ja nic. – Szerszeń zrobił niewinną minę, a Stefan uśmiechnął się kącikiem ust. – Chciałem się tylko upewnić co do pańskiego alibi. Z tego, co pan mówi, mam prawo założyć, że to wszystko kłamstwa. I nie ma alibi.

Michał zwrócił w kierunku Szerszenia przerażony wzrok.

– Powiem ci, jak było. – Głos Szerszenia nagle stał się niski i twardy. – Na ten dzień umówiłeś zabójców. Zwabiłeś Schmidta. Nie znałeś go blisko, to fakt, ale na tyle dobrze, by móc zadzwonić i skłamać, że żona prosiła o spotkanie. A może udałeś zazdrość i powiedziałeś, że chcesz się z nim rozmówić na okoliczność ich romansu.

– Myli się pan – przerwał mu Michał Douglas. – My jesteśmy nowoczesnym związkiem. Każde z nas ma swoją przestrzeń. Ona ma swoich przyjaciół i fascynacje. Ja swoje. Nie kontrolowaliśmy się. Dopiero w poniedziałek zacząłem się martwić. Nie odbierała komórki.

Stefan wpatrywał się w Michała trochę zbity z tropu.

– To po co przyjeżdżałeś w sobotę i niedzielę pod dom? – atakował dalej Szerszeń.

Michał nabrał powietrza i wypuścił. Nie odpowiedział.

– Dlaczego przyjeżdżałeś i nie wysiadałeś z auta?

– Słucham? – wyjąkał Michał.

– Widziano twoje auto. Kłamiesz. Byłeś w Katowicach.

– Nigdzie nie jeździłem…

– Do kogo w takim razie należy biały ford sierra o numerze rejestracyjnym SH 54634?

– To moje auto. – Michał podniósł na policjanta przerażony wzrok.

– Widziano je pod Kaiserhofem w tych dniach, kiedy spacerowałeś po lesie! – Zwrócił się do Stefana: – Wezwij rodziców pana Douglasa na przesłuchanie.

– Jak trzeba, to trzeba – zamruczał Stefan od niechcenia, ale zamiast wstać, przyglądał się wnikliwiej przystojnemu podejrzanemu.

– Zobaczymy, czy potwierdzą twoją wersję – podkreślił Szerszeń. – A może zaczniesz mówić prawdę, drogi chłopcze? Może o tym nie wiesz, ale mogę cię przetrzymać na naszym wikcie i trzy miesiące. A z twoją buźką po tygodniu przecwelują12 cię z Michała na Michalinę.

Michał Douglas był blady z przerażenia.

– Ale ja nic nie zrobiłem. Nie mam z tym nic wspólnego. Nie znam go. Moja żona się znalazła. Ja nie wiem…

– Stefan – krzyknął głośniej Szerszeń. – Daj mi tutaj kogoś do protokołu. Sam pojedź i przesłuchaj jego starych.

Stefan gwałtownie wstał. Krzesło, na którym siedział, przewróciło się.

– Nie, ja naprawdę się stamtąd nie ruszałem. Może wychowawca grupy poświadczy, niech pan spyta instruktora, choćby dzieci… – Michał rozpłakał się jak mały chłopczyk.

Szerszeń ruchem ręki nakazał Stefanowi usiąść.

– Nie masz alibi – zwrócił się ostro do Douglasa. – Byłeś tutaj. Droga samochodem z Ochab do centrum Katowic zajmuje najwyżej godzinę. Zbadałem to – blefował. – Mogłeś w ciągu dnia przyjechać tutaj z siedem razy i tyle samo razy wrócić. Na obozie konnym nikt nie da ci stuprocentowego alibi. W sumie zadbałbyś o to, gdybyś miał trochę oleju w głowie. Nie chodzi o kolejne dni, ale o piątkowe popołudnie. Po co przyjeżdżałeś? Chciałeś sprawdzić, czy on naprawdę nie żyje? Nieważne, już jesteś ugotowany.

Michał łkał.

– Obiad jadłem w stołówce… Ja… Ja… muchy bym nie skrzywdził.

– Wiem, wiem. Wszyscy tak mówicie – westchnął Szerszeń. – Co było na obiad?

– Kiedy?

– Na przykład w niedzielę.

– Kurczak w brzoskwiniach. W niedzielę zawsze jest kurczak.

– Jak to zawsze?

– Na tym obozie.

– Myślałem, że byłeś tam pierwszy raz?

Douglas drgnął.

– A w sobotę?

– Nie pamiętam.

– Nie pamiętasz, co jadłeś?

– Chyba zupa. Tak, zupa. – Douglas się trząsł. – Zupa rybna i leniwe.

– Dobra. – Szerszeń zapisał sobie jadłospis na kartce.

Wstał, otworzył okno. Do pokoju wpadło gorące powietrze, ale i odgłosy z zewnątrz. Szerszeń z rozleniwionego służbisty nagle zmienił się w zażywnego jegomościa. Podszedł do Douglasa, pochylił się i zbliżył do jego twarzy, aż poczuł jego przyśpieszony oddech:

– A teraz ja idę się odlać, a Stefan się tobą zaopiekuje. Wytłumaczysz mu, dlaczego kłamiesz. Jak wrócę, porozmawiamy na poważnie. Dobrze, skarbie?

Michał nie znalazł sił, by odpowiedzieć. Był przerażony.

– Wolny związek, ja mu dam wolny związek! – Szerszeń, wychodząc, splunął pod nogi.

Gdy znalazł się w swoim gabinecie, wystukał na klawiaturze aparatu stacjonarnego numer Huberta. Profiler nie odbierał dłuższą chwilę. Podinspektorowi pot wystąpił na czoło, podszedł do okna i otworzył je na oścież. Zaraz jednak musiał przymknąć, bo dokumenty na biurku poderwały się do lotu. W słuchawce usłyszał głos Huberta. Zaczerpnął powietrza i zaczął mówić, ale po chwili usłyszał dłuższy gwizd. Włączyła się sekretarka.

Meyer oddzwonił dosłownie po minucie. Był bardzo ciekaw, jak Szerszeń ocenia przesłuchanie Douglasa.

– Na razie nic – gderał podinspektor. – Dupek płacze, trzęsie się cały jak galareta. Nie ma alibi i coś mi tu śmierdzi. Ale nie mam na razie pojęcia co. Jeśli gość się nie przyzna, nic na niego nie mam. Ślady biologiczne go nie potwierdziły. Chyba będę musiał go puścić. To zwykły nieudacznik, a raczej – powiedziałbym, utrzymanek tej baby. Sprząta, gotuje, opiekuje się dzieckiem. Ma kompletnego bzika na punkcie syna. Możliwe, że na niego przelał wszystkie uczucia. Tej babie chyba odpowiadało, że zamiast faceta ma w domu gosposię i niańkę. Jest kilka elementów do sprawdzenia, ale on nie wygląda mi na zleceniodawcę. Teraz Stefan go przyciśnie. I liczę na ciebie, jak wrócisz. Nie wiem jednak, jak ten niedojda zaplanowałby taki misterny atak. Rozpuszczę wici. Niech chłopcy z miasta zaczną gadać. – Uśmiechnął się przebiegle.

Dopiero wtedy zorientował się, że w słuchawce od jakiegoś czasu była cisza. Zerknął na wyświetlacz. Połączenie trwało nadal. Był zły, bo nie wiedział, od kiedy mówił do siebie. Rzucił słuchawką i jeszcze raz wykręcił numer Meyera. Odezwała się skrzynka. Wyszedł z pokoju i tonem nieznoszącym sprzeciwu zlecił swoim ludziom, by dali znać policyjnym informatorom, że szukają danych o zabójstwie na Stawowej.

– I niech rozpytają też o sprawę starego Gybisa – dodał.

Próbował jeszcze złapać Meyera, lecz znów słyszał nagranie i gwizd. Kolejne nagrywanie się nie miało sensu. A przecież zaraz musi wyjść z pokoju. Już słyszał narzekania Huberta, który zupełnie nie rozumiał, dlaczego Szerszeń nie kupi sobie wreszcie komórki. – Nie będę chodził na smyczy. I tak jestem prawie cały czas na posterunku – gderał, kiedy profiler zaczynał swoją śpiewkę. Nie docierało do Szerszenia, że to właśnie telefon komórkowy da mu odrobinę swobody. Tkwił w tępym uporze tak długo, ponieważ obawiał się, że nie poradzi sobie z obsługą tego małego pudełka z niezliczonymi funkcjami. Nie zniósłby drugi raz wstydu – jak kilka lat temu w sklepie ze sprzętem elektronicznym, kiedy kupował telewizor. Przyzwyczajony do szesnastoletniego neptuna z mnóstwem pokręteł zdziwił się, że nowoczesny telewizor ma jedynie przycisk on/off.

– A jak będę zmieniał kanały? Jak ściszę głos? – zaatakował sprzedawcę.

– Żartowniś z pana. – Chłopak wręczył mu zawiniątko w folii bąbelkowej. – Od tego jest pilot.

Szerszeń hałaśliwym śmiechem pokrył zakłopotanie. Gdyby nie to, że wkrótce rozpoczynały się mistrzostwa świata w piłce nożnej, a jego telewizor zamiast boiska pokazuje skandynawską śnieżycę, uciekłby z tego sklepu co sił w nogach.

– Dobra, synku. – Szerszeń przybrał groźną minę. – To powiedz jeszcze, jak mam ustawić kontrast i te pięćdziesiąt kanałów, które niby ten telewizor ma odbierać.

Chłopak zbaraniał, ale wyjaśnił jak najuprzejmiej.

– Wszystko jest w menu, proszę pana.

– W czym?

– W menu. A jeśli będzie pan miał jakiekolwiek kłopoty, proszę zajrzeć do instrukcji. Tam znajdzie pan wszystko.

– Rzeczywiście, chyba dowiem się stamtąd więcej niż od pana – rzucił na odchodne Szerszeń i skierował się do kasy.

Kiedy w domu włączył odbiornik do prądu, a na ekranie pojawił się wielki błękit, nie miał wyjścia. Wziął do ręki instrukcję, pilota i zaraz zrozumiał, jak bardzo ośmieszył się przed młodym sprzedawcą.

Szerszeń doskonale wiedział, że nowoczesne technologie to jego pięta achillesowa. Dlatego obawiał się, że choć nawet kilkuletnie dzieci potrafią obsługiwać przenośne telefony, on się tego nigdy nie nauczy. Kilka razy potajemnie odwiedził salon z komórkami. Ledwie jednak pracownik zaczynał tłumaczyć, jak się z nimi obchodzić, Szerszeń wpadał w panikę. Nie rozumiał połowy rzeczy, o których mówił młody człowiek. Bał się o cokolwiek zapytać, by nie wyjść na idiotę, jak podczas zakupu telewizora. Jego ostrożność dotyczyła też komputerów. Wciąż pisał raporty ręcznie, choć pochłaniało to kilka razy więcej czasu.

Teraz przeklinał komórkę Meyera, jakby to z jej winy nie mogli się skontaktować. Stwierdził wreszcie, że skoro profiler właśnie rozmawia z księgową, to zostało mu już tylko uratować męża lekarki z rąk Stefana.

Był bardzo zdziwiony, kiedy okazało się, że w pomieszczeniu nastąpiła nieoczekiwana zmiana miejsc. Na krześle Stefana siedział teraz podejrzany i jak gdyby nigdy nic grzebał w policyjnym pececie. Na nosie miał okulary z szerokimi zausznikami, całe w logo D&G.

– Co tu się dzieje? – huknął Szerszeń.

– Komputer się zawiesił i system nie wstaje. Pan Douglas próbuje coś z tym zrobić. Yeti znów gdzieś wsiąkł. – Stefan wzruszył ramionami.

Był podejrzanie wesołkowaty. Jego wściekłość zniknęła jak ręką odjął. Szerszeń obserwował sytuację z niepokojem i nie rozumiał, co zaszło między tymi dwoma mężczyznami pod jego nieobecność. Stefan nigdzie się już nie śpieszył i mówił wyraźnie podniecony:

– Prawie skończyliśmy. Miałem to wydrukować i wtedy program się zawiesił. Wyskoczył jakiś blue screen i dziwne komunikaty. A ja mam tam wiesz czyje zeznanie. Bez tego nie mamy co iść do sądu. Prokurator mi urwie jaja, jak te pliki szlag trafi…

– Już wiem – ucieszył się Douglas. Po jego łzach i nerwowości nie było śladu. – Padła partycja dysku. Na razie nie ma dostępu do żadnych plików, ale skandisk sobie z tym poradzi. Na przyszłość radzę przeinstalować na tym sprzęcie Windows. A przy okazji, jak korzystacie na nim z internetu, to zainstalujcie program antywirusowy i firewall, bo pierwszy lepszy wirus wyczyści wam dane albo zaszyfruje je na hasło. Dla zabawy albo dla kasy.

Szerszeń i Stefan spojrzeli po sobie.

– Yeti sobie z tym poradzi – odparł Szerszeń.

Douglas skierował na niego wzrok znad okularów. Chciał spytać, kim jest Yeti, ale zabrakło mu śmiałości. Szerszeń zaś zmarszczył brwi. Nie dostrzegał w Douglasie tego miękkiego jak plastelina gogusia. Kiedy posługiwał się językiem informatyków, znikała cała jego niezdarność. W tych okularach, przy pracy, sprawiał wrażenie naprawdę pewnego siebie. Może go nie doceniłem?, pomyślał Szerszeń i zastanowił się, na ile jest możliwe, by ten człowiek mógł jednak zaplanować intrygę, która doprowadziła do zabójstwa Schmidta. Miał w końcu motyw – zazdrość. Ale czy on był zazdrosny o swoją żonę? W kółko powtarza o „wolnym związku”. Czy ludzie w takich związkach nie są o siebie zazdrośni? On wygląda, jakby go to wcale nie obchodziło. A może tylko udaje, że romans lekarki i śmieciowego barona go nie dotyka? Czy ktoś taki mógłby zabić z zemsty?

– Kimkolwiek jest Yeti, powinien zająć się tym sprzętem – odważył się wreszcie Douglas. – Gdyby jeszcze ten komputer nie był podłączony do sieci. Teraz łapie wszystkie wirusy, jakie tylko są w stanie się do niego przedostać. I tak cud, że do tej pory działał. W zasadzie mógłbym zabrać go do domu, przeinstalować Windows.

– Wykluczone – zaprotestował Szerszeń. – Trudno, będę pisał protokoły ręcznie – dodał, jakby w rzeczywistości było inaczej. Stefan, słysząc tę deklarację, omal nie wybuchnął śmiechem.

– Ale może pan zająć się moim. Zanim doczekam się na naszego magika… – Stefan się uśmiechnął, a podinspektor aż otworzył usta ze zdziwienia, widząc stopień zażyłości między podejrzanym a swoim ulubionym dochodzeniowcem. Nie wyobrażał sobie, by podejrzanemu umożliwić dostęp do operacyjnych danych. To już nie tylko niedopatrzenie, to wręcz łamanie prawa! Stary wyga policyjny nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Stefan nie tylko jest wobec Douglasa miły, ale wręcz próbuje nawiązać z nim bliższy kontakt. Czy on upadł na głowę?, pomyślał, kiedy policjant zaczął sobie z Douglasem żartować:

– Wie pan, Yeti to Jurek Strzałka, nasz magik od komputerów. Potrafi odzyskać dane, które wydawały się dawno stracone. Niestety, w komendzie nie ma działu ITP. Tylko Jurek się na tym zna i wszyscy zawalają go zleceniami. Telefon na jego biurku dzwoni w kółko. Słuchawkę zawsze podnosi jego kumpel technik kryminalistyczny i odpowiada, że Jurek jest w pracy, ale go nie widział. Stąd wzięło się jego przezwisko. Wszyscy wiedzą, że jest, tylko nikt go nie widział. Całkiem jak Yeti.

* * *

Podinspektor Szerszeń właśnie kończył papierkową robotę, kiedy recepcjonistka komendy poinformowała go, że na dole czeka na niego kobieta. Jej nazwisko nic mu nie powiedziało.

– Spytaj, czego chce. Nie mam czasu – zbył ją podinspektor.

– To znajoma żony tego barona od śmieci. Mówi, że widziała coś, co może się przydać. Może połączę?

– Zaraz wyślę kogoś, żeby ją przesłuchał – mruknął Szerszeń.

– Ona chce mówić tylko z panem.

Podinspektor potargał wąsa i westchnął ciężko.

– A chociaż ładna?

Recepcjonistka się roześmiała.

– Rzecz gustu, podinspektorze, a o gustach się nie dyskutuje…

– Czyli brzydactwo. Trudno, zejdę po nią. Na wszelki wypadek wypisz przepustkę, niech czeka. Najpierw pogadam z nią na dole.

Uprzątnął biurko i wyszedł z pokoju. Zauważył, że do wind pakują się ludzie z CBŚ. Zablokowali drzwi jakimiś pakunkami. Nie zamierzał czekać, ruszył po schodach w dół. Klął, że za chwilę znów będzie musiał się po nich wdrapywać, bo nie liczył zbytnio na rewelacje znajomej Klaudii Schmidt. Zamierzał ocenić to w ciągu kilku minut rozmowy. Do tej sprawy sprawdził już mnóstwo fałszywych alarmów. Z informacjami zgłaszały się także niezłe świry.

Kobieta była po czterdziestce i miała zgrabne nogi, które umiała eksponować. Reszta nie była już tak apetyczna. Kiedy podszedł, gwałtownie zerwała się z krzesła.

– Nie wiem, czy to ważne. Ale nie chciałam o tym przez telefon, wie pan… – Kobieta rozejrzała się niespokojnie po zatłoczonej poczekalni.

– Słucham.

– Tutaj? – zdziwiła się.

Policjanci i pracownicy cywilni przyglądali się jej badawczo.

– Zanim przedstawi mi pani te rewelacje, może najpierw się pani przedstawi? Moje nazwisko już pani zna.

– Nazywam się Marta Robska – odrzekła spłoszona. – Jestem znajomą Klaudii.

– Klaudii Schmidt? O co więc chodzi?

– Widzi pan, ja sądzę, że to Klaudia zabiła męża.

– To ciekawe – westchnął podinspektor. Tego właśnie się obawiał: kolejnej wariatki. – A na jakiej podstawie wysnuwa pani takie przypuszczenie?

Kobieta kurczowo zaciskała torebkę w rękach. Zwrócił uwagę na jej sztuczne paznokcie, zdobione wzorkami jak z pisanek.

– Tydzień przed zabójstwem byłam przy ich rozmowie. Siedzieli na tarasie w bufecie szpitala, mam tam swój rewir.

– Rewir?

– Jestem kelnerką. Pracuję w bufecie, w tym szpitalu, gdzie Klaudia jest… była pielęgniarką. Johann kazał jej podpisać dokumenty. Klaudia płakała. Wie pan, chciał ją zostawić. Kolejny raz, ale tym razem naprawdę. Podpisała, bo ją zmusił. Widziałam wszystko.

– To ciekawe. Czyli pani zajmuje się podsłuchiwaniem? – Szerszeń powątpiewał w jej uczciwość i wiarygodność tej relacji, a jednak ciekawiło go, dlaczego kobieta pofatygowała się aż tutaj, by mu o tym donieść.

– Nie… Ja się przyjaźniłam z Klaudią od lat. Myślałam, że… – Zawstydziła się. – Zresztą Johanna też znam, odkąd był w Polsce. Pamiętam, jak trafił do szpitala, jak się z Klaudią spotkali. Byłam na ich ślubie. Wie pan, to nie był dobry człowiek. Nie był dobrym mężem. Ona za to była święta, wszystkie jego humory znosiła. Co on z nią wyrabiał, jak traktował. To był potwór! Mówiłam, że nie powinna sobie na to pozwalać. Czy pan wie, że on nawet ze mną flirtował? Choć byłyśmy przyjaciółkami. Dla niego każda kobieta, no wie pan. On każdą chciał. Jak by to powiedzieć… Gdyby nie było w pobliżu kobiety, zrobiłby to choćby i z owcą. Taki człowiek. Wstrętny!

– Była pani jego kochanką?

– Nie! – zaprzeczyła gwałtownie. Według Szerszenia zbyt gwałtownie. – Na szczęście jakoś opędziłam się od jego zalotów. Wybrał Klaudię. – Pochyliła głowę. Szerszeń przypatrywał się jej i miał wrażenie, że kelnerka kręci. – Tydzień temu, gdy on wyszedł z bufetu, a ona płakała, próbowałam ją pocieszyć. Mówiłam, że sobie kogoś znajdzie, że może walczyć przed sądem. „Jesteście małżeństwem, weźmiesz adwokata. Nie dasz mu rozwodu, wyszaleje się i wróci”. Tak jej mówiłam. Wtedy ona powiedziała, że ma dość jego i tych jego kurew. Ale nie pozwoli mu odejść, prędzej go zabije. Nie poznawałam jej, kipiała złością. Ona naprawdę chciała to zrobić. No i dowiedziałam się z prasy, że jej się udało.

Podinspektor zacisnął usta.

– Spiszemy protokół. Zapraszam na górę.

– Ale czy to konieczne? – Kobieta zaczęła nerwowo dreptać w miejscu. – Taki protokół chyba potrwa. A ja zaraz muszę być w pracy…

– Jesteśmy na komendzie. W grę wchodzi morderstwo. Ja jestem policjantem i nie zajmuję się plotkami ani podsłuchanymi rozmowami. Chciałbym też potwierdzić pani tożsamość.

– Już mówiłam. Jestem kelnerką, przyjaciółką Klaudii…

– Przyjaciółką? – powtórzył z przekąsem Szerszeń.

Kobieta zaczerwieniła się i pośpieszyła z wyjaśnieniem.

– Myślałam, że można tak nieoficjalnie… Ja oczywiście zostawię swój numer, ale protokół, wie pan… Ona może mieć do mnie żal. Odważyłam się tutaj przyjść, bo ona jest, jak by to powiedzieć, nieprzytomna. Jakoś tak nie w porządku byłoby, gdyby się dowiedziała, z czym tu przyszłam… Liczyłam po prostu, że ta informacja panu pomoże.

– Nie rozumiem. Mówiła pani, że się przyjaźnicie. A jednak donosi pani na nią glinom. I jeszcze chce, by Klaudia Schmidt się nie dowiedziała? Czyli nie interesuje pani stan pani Schmidt. Myślę też, że wykorzystuje pani fakt, że nie mogę skonfrontować tych informacji.

Marta była przerażona.

– Mało tego. Twierdzi pani, że Klaudia Schmidt zamierzała zabić męża, ale nie chce pani tego zeznać oficjalnie?

– To nie tak… – szepnęła.

– A jak? Jak mam to rozumieć?

– Ja nie mówię, że ona to zrobiła. Może tylko chciała, może komuś się zwierzyła i ktoś zrobił to za nią. Bo mu było jej szkoda… Może pomógł jej… Ona nie była złą osobą. Przeciwnie, pomogła w swoim życiu setkom ludzi. Była wzorową pielęgniarką, z powołaniem. Nie byłaby zdolna do poderżnięcia gardła. Ale…

– Pani Robak…

– Robska.

Marta wyginała nerwowo tipsy. Miał wrażenie, że zaraz je połamie.

– Kiedy dokładnie odbyła się ta rozmowa? – spytał łagodniej.

– Dwudziestego czwartego kwietnia.

– Tak dokładnie pamięta pani datę?

– Kiedy usłyszałam, co się stało, wszystko sobie poukładałam – tłumaczyła rozpaczliwie.

– O której i gdzie?

– U nas w szpitalu, rozmawiali od szesnastej do osiemnastej, tak mniej więcej… Kiedy Johann wyszedł, zerknęłam na zegarek. Było za dwadzieścia szósta.

– Widzę, że jest pani precyzyjna i ma dobrą pamięć… – zawiesił głos.

– Może to było jednak o szóstej… – Kelnerka zaczęła się wycofywać. – Klaudia tak szybko wróciła do pracy.

– Przecież mówiła pani, że jeszcze rozmawiałyście. Klaudia płakała, zwierzała się, a pani pocieszała ją jak przyjaciółka. – Uśmiechnął się kwaśno. – To jak naprawdę było? A może ta rozmowa to wytwór pani wyobraźni?

– To prawda! – krzyknęła. – Może pan spytać siostrę oddziałową. Pani Bisaga potwierdzi moje słowa. Kiedy Johann wyszedł, faktycznie rozmawiałyśmy z Klaudią tylko chwilę, ma pan rację.

Szerszeń się uśmiechnął. Nie miał wątpliwości, że kelnerka kłamie. Nie przerywał jej jednak. Czekał, aż sama się zapętli.

– Martwiłam się o nią, potem poszłam na oddział. Rozmawiałyśmy przy papierosie.

– W jakiej sali leży teraz Klaudia?

Zaskoczył ją. Kelnerka się zapowietrzyła.

– Nie wiem. Chyba na OIOM-ie. Tak, chyba tak.

– Numer sali.

Kelnerka milczała i z przerażeniem wpatrywała się w twarz policjanta.

– Taka z pani przyjaciółka. Nawet jej pani nie odwiedziła – zaśmiał się.

– I tak by mnie nie wpuścili. Tam nie można wchodzić… – jęknęła Robska.

– Czy wszystkich gości w swoim rewirze tak doskonale pani pamięta? Czy podsłuchuje pani jedynie rozmowy znajomych? – zapytał, ale wiedział już swoje. Zastanawiał się tylko, w co ta kobieta gra? Na co liczy? I dlaczego tu przyszła?

Musiała się do tej rozmowy przygotowywać. Pamięta datę i godzinę wyjścia Johanna Schmidta z bufetu. Czekała tu ponad pół godziny. Spóźni się do pracy. Nie chciała rozmawiać z byle dyżurnym, tylko z prowadzącym śledztwo. A teraz, choć zrównał ją z ziemią, wcale nie odchodzi. Jeśli ma coś na sumieniu, czy nie boi się, że policja i ją zacznie sprawdzać?

– Jest jeszcze jedno… – Tipsy stukały w ekologiczną skórę amarantowej torebki. – Księgowa Johanna jest hazardzistką. Obstawia w zakładach bukmacherskich, gra w ruletkę i na wyścigach. Głównie przegrywa. Klaudia skarżyła się, że Johann pożyczył jej już w sumie około czterystu tysięcy, a ona nie miała z czego oddać. Pracowała dla niego właściwie za darmo. Trzymał ją, bo znała wszystkie tajemnice firmy. Także te niechlubne. Wie pan, Schmidt nie od razu stał się biznesmenem.

Szerszeń zastanawiał się, ile ta kobieta wie naprawdę, a ile kłamstw mu sprzedaje.

– On rozumiał jej słabość, sam kiedyś był nałogowcem, trochę innym, nie będę go oczerniać, ale tacy ludzie się rozumieją – opowiadała szybko kelnerka, jakby za wszelką cenę chciała go przekonać, że jest wiarygodna. – Klaudia mówiła, że chyba tych pieniędzy nie zobaczą. Ale jak Johann zaczął te rewolucje w swoim życiu, które zakończyły się groźbą rozwodu z Klaudią, to kazał też księgowej oddać dług. Naliczył jej odsetki. Duże odsetki. Chyba piętnaście procent. Klaudia mówiła, że Halina była wściekła. Dzwoniła do nich i groziła, że odejdzie i sprzeda konkurencji jakieś dane. Ja to wszystko wiem od Klaudii.

– Po co i dlaczego pani mi to wszystko mówi? – przerwał jej podinspektor.

6

Fotografowanie cebulkowe – technika rejestracji miejsca zbrodni zapożyczona od sposobu pracy agentów FBI w Centrum Analizy Przestępstw Brutalnych w Quantico w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Polega na wykonaniu pliku zdjęć: najpierw ofiara z daleka, w szerszym planie, a potem coraz bliżej, aż do istotnych szczegółów – kolejnych części garderoby, rozdartej bluzki czy dziury w rajstopach. Ten sposób fotografowania pozwala dostrzec, w jakim ładzie bądź nieładzie jest odzież ofiary oraz gdzie pozostawiono i zabezpieczono narzędzie zbrodni lub ślady biologiczne etc. Także to, jak sprawca pozostawił zwłoki – co dla psychologa jest cenną wiedzą.

7

Gruba (w gwarze śląskiej) – kopalnia. W tym kontekście oznacza ciężką pracę.

8

Pitlok (w gwarze śląskiej) – duży nóż.

9

Gybis (w gwarze śląskiej) – sztuczna szczęka.

10

Generalny Inspektor Informacji Finansowej (GIIF) – jednoosobowy organ Ministerstwa Finansów RP powołany w 2000 roku, by przeciwdziałać wprowadzaniu do obrotu finansowego wartości majątkowych pochodzących z nielegalnych źródeł.

11

Strzał z bicza – Tak lekarze w slangu nazywają kontuzję, której doznają kierowcy w momencie najechania przez inny pojazd z tyłu. Podczas zderzenia głowa kierowcy i pasażerów gwałtownie wędruje do przodu, a potem natychmiast do tyłu, z ogromną siłą. Dlatego w autach montowane są wysokie zagłówki, które amortyzują siłę uderzenia i zapobiegają urazom kręgosłupa odcinka szyjnego oraz złamaniu karku.

12

Przecwelowanie (w gwarze więziennej) – gwałt.

Tylko martwi nie kłamią

Подняться наверх