Читать книгу Motyw ukryty - Katarzyna Bonda - Страница 9

Z ZIMNĄ KRWIĄ

Оглавление

Filip podjechał pod dom matki, ale brama była zamknięta. Zdziwił się, że nie wyszła na podjazd, bo o beczkę na deszczówkę, którą właśnie przywiózł, suszyła mu głowę od miesiąca. Bardzo zależało jej na tym, by móc podlewać ogród nazbieraną wodą. Narzekała na wysokość opłat i skarżyła się na swoje finanse. Poza tym, przekonywała, rośliny wolą deszczówkę. Rosną wtedy okazalej. Synowie i ich żony szeptali między sobą, że matka tak naciska na Filipa ze skąpstwa. Nagimnastykował się dzisiaj, by wypożyczyć służbowe auto do przewiezienia tak dużego przedmiotu. I miał ledwie godzinę, nim skończy mu się przerwa w pracy.

Zajrzał na posesję. Kwiaty i krzewy, które Liliana Pawlik pielęgnowała z namaszczeniem, pachniały i kwitły nieziemsko. Był środek sierpnia. Niedawno przeszła fala upałów. Liliana zaczynała każdy dzień od podlania ogrodu, dopiero potem zasiadała do kawy. Powinna być teraz w kuchni. Filip oczami wyobraźni widział, jak proponuje mu napój z połowy łyżeczki, tłumacząc swoją oszczędność względami prozdrowotnymi. Nie miał czasu i ochoty na słuchanie jej skarg, więc i tak zamierzał odmówić. Podjechał od tyłu budynku. Wstawił beczkę do przedsionka. Zawołał jeszcze kilka razy, lecz mama wciąż nie odpowiadała. Wtedy spostrzegł, że drzwi wejściowe są uchylone na jakieś trzydzieści centymetrów. Zdarzało się już niejeden raz, że Liliana, wybierając się do pobliskiego sklepu, beztrosko zostawiała dom otwarty. Uważała, że mieszka w spokojnej okolicy, a wszystkowiedzący sąsiedzi pilnują jej domostwa lepiej niż bojowy pies, którego musiała uśpić jesienią ubiegłego roku.

Sama siebie postrzegała jako osobę nadzwyczaj ostrożną. Nie wpuszczała obcych do mieszkania. Z petentami rozmawiała przez płot. Nawet rodzina musiała zapowiadać się telefonicznie, jeśli chciała ją odwiedzić. W rzeczywistości zaś należała do osób niefrasobliwych. Ponieważ jednak kilka tygodni temu wspominała Filipowi o głuchych telefonach, a w weekend nie otworzyła drzwi młodszemu synowi, poczuł niepokój. Nie zamknąwszy samochodu, ruszył wprost do wejścia.

Na podłodze w korytarzu zobaczył pierwszego pomidora i był już pewien, że stało się coś nieoczekiwanego. W dalszej części mieszkania panował nieopisany bałagan. Podłoga pokoju głównego zasłana była stertami dokumentów powypinanych z segregatorów. Zawartość pufów i szuflad wyrzucono na ziemię. Plastikowa siatka z zakupami stała nierozpakowana koło drzwi. Rozsypane promieniście pomidory tworzyły malowniczy wzór na tle dywanu z papierów. Ewidentnie były to ślady włamania. Żołądek podszedł mężczyźnie do gardła. Czy złodziej wciąż jest w budynku? Gdzie jest mama? Ona nigdy nie pozostawiłaby mieszkania w takim stanie. Kochała porządek.

Syn wycofał się z domu, starając się niczego nie dotykać, i zadzwonił do żony, która przyjechała natychmiast razem z dwójką ich dzieci. To ona zawiadomiła szwagra, który pojawił się na posesji niemal jednocześnie z radiowozem. Tymczasem do Filipa wydzwaniał już szef.

Ciało babci odkrył jej ulubiony wnuk – dwudziestoletni Adam. Zbulwersowany zachowaniem ojca, który natychmiast wrócił do pracy, by zwrócić samochód, wtargnął do domu i został tam do czasu, aż wyprosili go technicy.

Liliana Pawlik miała ostatnio trzy pasje: ogród, wczasy i złoto. Śmierć męża, kilka lat później wieloletniego przyjaciela, a wreszcie odejście syna uświadomiły wdowie kruchość ludzkiej egzystencji. Te traumatyczne doświadczenia mocno zmieniły jej dotychczasowe zachowanie. Stała się bezkompromisowa, choć już wcześniej słynęła z tego, że broni swojego zdania jak lwica. Od śmierci męża nie przestała nosić żałoby, choć mijało właśnie pięć lat. Regularnie chodziła na cmentarz, by odwiedzać bliskich, ale coś w niej pękło. Nie chciała być zbolałą wdową. Powtarzała, że własną „ostatnią prostą” zamierza przeżyć jak najaktywniej, i robiła wszystko, by czerpać z życia pełnymi garściami. Czasu zostało tak niewiele, nim Bóg nas do siebie wezwie – tłumaczyła. Jeździła regularnie do sanatoriów oraz na kuracje. Planowała zagraniczne wycieczki. Zapisała się do klubu seniora i aktywnie uczestniczyła we wszystkich spotkaniach. A choć dawno przekroczyła sześćdziesiątkę, nikt nie dawał jej tylu lat. Była szczupła (wciąż trzymała wagę z młodości), zadbana, żywa jak fryga. Poruszała się z gracją. Dużo się śmiała, gestykulowała. Z domu wychodziła zawsze na wysokich obcasach, w dystyngowanej czerni, lecz obwieszona precjozami jak choinka. Nawet na wczasach nie rozstawała się z saszetką, w której trzymała biżuterię. Nie znaleziono ani jednego pierścionka, łańcuszka czy bransoletki z jej kolekcji. W dniu śmierci miała w uchu tylko jeden kolczyk. Śledczy nie mieli wątpliwości, że drugi, wraz z pozostałymi skarbami Liliany, zrabował sprawca.

Kobieta dbała o siebie do przesady. Chodziła na masaże, regularnie się badała, korzystała z dobrodziejstw współczesnej medycyny, by wyglądać młodziej, i czyniła to wielce skutecznie. Potrafiła ubrać się elegancko, starannie dobierała garderobę, choć z gospodarności nie wydawała na nią wielkich kwot. Rzeczy nosiła latami, a zaraz po przyjściu do domu przebierała się w „strój roboczy”, jak nazywała wiekową czarno-białą spódnicę i bluzkę z żorżety, w których zresztą ją znaleziono martwą. Dopiero przed snem wkładała dwuczęściową piżamę. Miała problemy ze wzrokiem, ale okularów używała tylko do czytania i jazdy samochodem. Nawet w ogrodzie pracowała bez nich.

Po śmierci męża odziedziczyła przestronną willę i przejęła jego wysoką emeryturę wojskowego, więc pieniędzy jej nie brakowało. Niedawno ociepliła dom, odnowiła elewację, by budynek z zewnątrz prezentował się okazalej. Afiszowała się ze swoimi dokonaniami finansowymi. Lubiła przyjaźnić się z ludźmi mającymi opinię majętnych.

Jedną z jej najbliższych przyjaciółek była Wanda Barylak, wdowa po biznesmenie i posiadaczka dwóch domów w doskonałym stanie oraz pakietu mniejszościowego akcji mężowskiej spółki, co Lilianie niezwykle imponowało. Wanda często zapraszała Lilę do siebie, ona zaś skwapliwie z tych zaproszeń korzystała. Zwłaszcza w porze obiadowej, by zaoszczędzić, gdyż na jedzenie dla siebie wydawała tyle co nic. Zakupy spożywcze robiła jedynie wtedy, kiedy odwiedzały ją dzieci i wnuki, a więc bardzo rzadko. To raczej ona bywała w domach bliskich. Na własne potrzeby gotowała niskokaloryczną zupę i jadła ją cały tydzień. Z restauracji czy barów nie korzystała. Chyba że została na biesiadę zaproszona i wiedziała, że to nie ona będzie płacić. Wyjątkiem była kawiarnia Kaprys znajdująca się w pobliżu klubu seniora w Bydgoszczy, w której członkom klubu przysługiwały spore rabaty. Tam, zwłaszcza po spotkaniach, Lila była widywana często. W Kaprysie umawiała się na randki z panami z klubu seniora, którzy zabiegali o jej względy. Poruszała się wyłącznie samochodem, a niebawem chciała swoją kię ceed zamienić na nowiutki model z salonu. Już uzgodniła z młodszym synem, że sprzeda mu obecne auto po atrakcyjnej cenie. Poprzedni wóz odkupił od niej starszy syn – Filip. Wdowa uchodziła w okolicy za osobę zamożną i konsekwentnie podtrzymywała tę opinię wśród sąsiadów. Nic dziwnego, że mężczyzn zainteresowanych jej wdziękami był cały wianuszek.

Ale Lila nie kwapiła się do ponownego zamążpójścia. Nie chciała się z nikim wiązać na stałe ani dzielić majątkiem. Samotna nie czuła się wcale. Miała wielu znajomych. Lubiła flirtować. Kiedy jednak sytuacja nabierała rumieńców, zasłaniała się swoim wdowieństwem. Rozmowy na temat seksu bezceremonialnie ucinała. Owszem, spotykała się na kawie, słuchała komplementów, lecz nie dążyła do bliskiej zażyłości, przedkładając towarzystwo koleżanek i rodziny. Śmierć bliskich sprawiła także, że bardzo ważne miejsce w jej życiu zajęła wiara.

Modliła się codziennie. Co niedziela jeździła do kościoła. Celebrowała święta i często myślała o Bogu. O duchowieństwie wypowiadała się jednak krytycznie. Miała ostry konflikt z księdzem, który zażądał od niej pięciuset złotych za uroczystości pogrzebowe. Zdaniem Liliany było to zbyt wiele za takową usługę. Odmówiła zapłaty. Kiedy ksiądz w ramach zemsty ominął ją z kolędą, zaczęła jeździć na msze do innej parafii. Księdzu przestała się kłaniać. Za to co niedziela wpuszczała do domu świadków Jehowy, dyskutowała z nimi i czytała wnikliwie ich ulotki.

Z sąsiadami wymieniała tylko zdawkowe pozdrowienia. Obwiniała ich dzieci, że drażniły jej psa i wrzucały piłkę do ogrodu. Swego czasu podejrzewała, że to za ich sprawą zwierzę połknęło ostrą kość, która przebiła mu żołądek. Jeszcze za życia jej drugiego partnera życiowego miała namolnego adoratora. Zorganizowała randkę tak, by panowie się spotkali. Nowy absztyfikant natychmiast wycofał się z zalotów, ale chował do Lili głęboki żal.

To, co widzieli sąsiedzi i dalsi znajomi, to blichtr, złote pierścionki i zdjęcia z wycieczek. Podziw postronnych sprawiał kobiecie dużo frajdy. Większość jej działań była obliczona na efekt. W rzeczywistości była osobą skrajnie oszczędną. Myła się w misce, by nie zużywać zbyt wiele wody. Wszystkie czynności starała się wykonywać w dzień. Nawet łóżko rozkładała, nim zapadł zmierzch, by nie zużywać niepotrzebnie prądu. Na szafce nocnej trzymała latarkę i nie zapalała górnego światła. Potrafiła kłócić się w sklepie o pięćdziesiąt groszy reszty. Przegoniła węglarzy, którzy co miesiąc przywozili jej opał, bo zażądali pięciu złotych zaliczki. Z okazji świąt, urodzin czy imienin wręczała rodzinie po pięćdziesiąt złotych w kopercie. Mawiała, że droższe prezenty są świadectwem braku taktu i mogą wprawić obdarowanego w zażenowanie. Wyjątek robiła dla ukochanego wnuka Adama i jego narzeczonej, którym sponsorowała wakacje, a nawet podżyrowała pożyczkę (co było niezgodne z jej obyczajami) oraz regularnie wspomagała ich finansowo. Wszystko to jednak w tajemnicy przed resztą rodziny i pod przysięgą, że nie wydadzą sekretu. To właśnie Adam znalazł ją martwą i został do czasu przybycia techników.

Potrafiła odzyskać swoje pieniądze, kiedy nikt inny nie odważyłby się nawet o to prosić. Gdy na udar zmarł jej najstarszy syn i musiała wrócić do Bydgoszczy, zażądała od organizatora połowy wpłaty za wczasy, których z przyczyn losowych nie zdążyła wykorzystać. Tak planowała swoje życie towarzyskie, by posiłek zjeść w gościach. Zawsze kiedy kogoś podwoziła, domagała się zwrotu pieniędzy za paliwo. Nawet bratowa – Leokadia Kotkowska, z którą Liliana się przyjaźniła, a którą woziła na grób własnego syna – musiała płacić. Pewnego razu listonosz nie doniósł Leokadii emerytury. Liliana przełożyła więc wizytę na cmentarzu, aż wpłyną pieniądze, ale obiad u Kotkowskich zjadła z dwóch dań. Często robiła bratowej zakupy – rzecz jasna za opłatą. Na przeglądy jeździła wyłącznie do zaprzyjaźnionego warsztatu, gdzie regulowała tylko połowę ceny rynkowej. Nigdy nie tankowała do pełna. Sama wyrabiała makaron, lepiła pierogi, piekła chleb, gdyż cena gotowych produktów zawiera marżę handlowców, a ona nie zamierzała ich dofinansowywać. W ramach oszczędności nie spuszczała wody w toalecie po załatwieniu potrzeby.

W trakcie remontu łazienki nie zmieniła wyposażenia, gdyż uznała, że to, które funkcjonowało za życia jej męża, jeszcze się nie zużyło. Jeśli nieodzowny był zakup materiałów budowlanych, wybierała najtańsze. Nakazała wstawić używane drzwi, które nabyła za bezcen, i nie przeszkadzało jej, że się nie zamykają (model nie pasował do framugi). Umywalka w łazience była jedynie atrapą, bo Liliana nie chciała inwestować w nową armaturę. Prace remontowe wykonywał dla niej Kazimierz Wasal, przyszły teść jej wnuczki, za co nie otrzymał wynagrodzenia. Liliana podarowała mu w podzięce jedynie dwie butelki swoich słynnych nalewek, bo choć sama nie piła alkoholu ani nie paliła papierosów, jej spiżarka była w tej materii dobrze zaopatrzona.

Często rozdawała swoje dzieło w formie podarunków, zwłaszcza jeśli odwiedzała majętne przyjaciółki – zazwyczaj wdowy. Pranie woziła do synowej, sama robiła tylko ręczne przepierki. Pralkę automatyczną miała, ale i tak do prania pościeli i firan używała pralki wirowej – wiekowej frani. Skracała rozmowy telefoniczne, jeśli to ona dzwoniła, i wydłużała, jeśli dzwoniono do niej. Jej podwórko i garaż zastawione były zużytymi sprzętami, złomem i starymi meblami, ponieważ nie potrafiła się niczego pozbyć. Uważała wyrzucanie takich rzeczy za marnotrawstwo. Nigdy nie wiadomo, co i kiedy może się przydać – przekonywała. – Wydawanie pieniędzy trzeba ściśle kontrolować i ograniczać. Tylko to pozwala zapobiec katastrofom.

O porządek i czystość w domu dbała obsesyjnie. Pielęgnowała kwiaty, wciąż udoskonalała swoje mieszkanie. Starała się zawsze wyglądać schludnie. Swoje działania planowała skrupulatnie i bardzo niechętnie uwzględniała zmiany. Była pedantką. Porządek panował w jej otoczeniu, ale też domagała się go w relacjach z ludźmi. W sytuacjach towarzyskich wszystko musiało przebiegać według jej scenariusza i uparcie nalegała, aby inni dostosowali się do niej. Często dawała szczegółowe instrukcje, jak sprawy mają przebiegać lub być wykonane. Była wtedy miła, szczebiotliwa, łagodna. Kiedy sytuacja wymykała się jej spod kontroli, stawała się kłótliwa, agresywnie domagała się wprowadzenia zasad i stawiała surowe warunki zarówno innym, jak i sobie. Była pamiętliwa. Myślała szybko. Każdy detal miał dla niej znaczenie. W rozmowie zawsze wracała do przerwanego wątku. Niczego nie zapominała.

Różnym osobom przedstawiała odmienne wersje swoich opinii. Każdy z członków rodziny wiedział tyle, ile Liliana chciała mu ujawnić. Manipulowała informacjami. Nie zawsze mówiła prawdę o tym, kto i kiedy ją odwiedzał. Żonglowała tematami, zawsze zachowując jakiś szczegół dla siebie. Często uciekała się do kłamstwa, choć jednocześnie nie tolerowała fałszu u innych. Kiedy prawda wychodziła na jaw, wynikały z tego rozmaite niedomówienia i nieprzyjemności. Liliana jednak się tym nie przejmowała. Była osobą dominującą, narzucającą swoje zdanie, upartą, stanowczą i asertywną. Jeśli ktoś ją uraził, potrafiła zwrócić uwagę, nie przebierając w słowach.

Mimo to lubiła robić z siebie ofiarę. Utyskiwała na swoje dramatyczne położenie finansowe, choć wszyscy wiedzieli, że w całym domu ma schowki na złoto i gotówkę. Regularnie kupowała biżuterię oraz walutę. Tylko w taką lokatę kapitału wierzyła. Na koncie bankowym trzymała pieniądze jedynie przez kilka dni od wpłynięcia emerytury, a i tak zdecydowała się na korzystanie z usług banku ze względu na konflikt z listonoszem (któremu nie chciała dać napiwku w wysokości trzech złotych). Bankom nie ufała jeszcze bardziej niż księżom (uważała, że ją okradają). Kosztowności trzymała w domu i co jakiś czas zmieniała kryjówki. Żaden z synów nie wiedział, ile emerytury pobiera matka, nawet ulubionemu wnukowi nie ujawniała takich informacji. Nikt też z rodziny i jej znajomych nie miał pojęcia, jak duże oszczędności Liliana posiada.

Siedem dni przed śmiercią wybrała z konta 4500 złotych. Wiedziała, że następnego dnia wpłynie na nie kolejna emerytura. Nie miała długów, kredytów. Nie brała pożyczek i sama nie pożyczała pieniędzy. Wszystko, co mogła, kupowała za gotówkę.

Prowadziła bardzo regularny tryb życia: wstawała o szóstej, kładła się przed dwudziestą drugą. Wieczorami oglądała telewizję. Bywało, że zasypiała przy włączonym odbiorniku. Śniadanie jadała o ósmej – zwykle kanapki, i piła herbatę. Obiad pomiędzy dwunastą a czternastą – najczęściej u osób, u których tego dnia gościła. Ostatni posiłek spożywała, gdy na dworze było jeszcze jasno, nie później niż o dziewiętnastej. Była wierna swoim stałym rytuałom. Jej rozkład dnia był łatwo przewidywalny. Zawsze w środy jeździła na targ spożywczy, potem odwiedzała syna Filipa i zostawała u niego na kolacji. W czwartki bywała na bazarze ogrodniczym. Następnie robiła zakupy dla bratowej, u której jadła obiad, a po południu jechała do klubu seniora. Do domu wracała przed zmierzchem.

W okresie tuż przed śmiercią jej tryb życia nie uległ zmianie. Szykowała się do wyjazdu na wczasy nad morze z Danutą Panufnik, którą poznała w klubie seniora. Wpłaciła na tę wycieczkę dwieście złotych zaliczki. Jesienią planowała wyjechać do ciepłych krajów z inną znajomą. Tymczasem zamierzała położyć terakotę przed schodami i wyremontować dach. Rozpoczęła wstępne rozmowy z fachowcami, ale zawiesiła je ze względu na pilniejszy – jej zdaniem – plan zakupu fotela masującego za ponad cztery tysiące złotych. Poza zadawnionymi konfliktami z księdzem, adoratorem i sąsiadami nie miała z nikim zatargów. Mimo jej bezkompromisowości lubiano ją za energię, charyzmę i radość życia. Przez postronnych była postrzegana jako osoba sprytna, lecz godna zaufania.

Sprawca dostał się do mieszkania przez otwarte drzwi. Zamek nie był uszkodzony. Nie było też śladów włamania w furtce tylnego wyjścia. Ciało Liliany znaleziono dopiero dwa dni po zabójstwie. Leżała w pokoju telewizyjnym z twarzą skierowaną do podłogi. Ślady krwi zabezpieczono na ławie, w okolicy zwłok, na kryształowym wazonie i taborecie z miękkim obiciem. W ręku kobieta trzymała zaciśniętą smycz z logotypem jednego z banków, na której zawsze nosiła klucz do auta i z którym to atrybutem nie rozstawała się nawet w czasie snu. Samochód stał na podjeździe, ale kluczyk do niego zniknął.

Kobieta miała podniesioną do góry bluzkę, jakby próbowano ją nieudolnie zdjąć w trakcie szarpaniny, zwiniętą w taki sposób, że odsłaniała plecy. Nie miała na sobie biustonosza. Na lewej ręce, w okolicy przedramienia, zawiązano jej rzemień, który przechodził na szyję i został na niej zadzierzgnięty oraz związany z tyłu węzłem żeglarskim prostym. Drugi taki sam rzemień zabezpieczono w garażu. Parcianym pasem skrępowano kobiecie nogi. Stopy były zabrudzone, co mogło wskazywać, że tuż przed zdarzeniem Liliana podlewała kwiaty w ogrodzie. W momencie śmierci kobieta miała na sobie czarno-białą spódnicę oraz czarne majtki, które zostały rozdarte z jednego boku. Wstępne oględziny zwłok wskazywały na: sześć ran tłuczonych głowy, otarcia naskórka w części nosowej, obrażenia części żuchwowej, otarcia na łokciu, prawym przedramieniu i na części pleców. Za bezpośrednią przyczynę śmierci uznano uduszenie. Została zgwałcona.

Na szklanym stoliku technicy zabezpieczyli ślad brunatnej substancji. Zakrzepła krew i ten sam ślad znajdowały się na dokumentach rozsypanych na podłodze oraz programie telewizyjnym rozłożonym na blacie. Gazeta otwarta była na dacie 13 sierpnia 2013 roku. Podkreślono w niej tytuł filmu Ostatni z rodu VolRochy – seans rozpoczynał się o 22.15. Liliana miała zwyczaj zakreślania programów, które planowała obejrzeć. Często też wycinała z prasy interesujące ją artykuły.

Sto metrów od domu zamordowanej znaleziono pomarańczową torbę na zakupy, w której znajdowała się para mokrych rękawiczek typu „wampirki”, a także jedna dodatkowa sucha, nieużywana, oraz ręcznik kąpielowy we wzory, o wymiarach 130 × 50 centymetrów, który rodzina rozpoznała jako własność wdowy. Zabezpieczone przedmioty przekazano do badań laboratoryjnych.

Nie ustalono, jaką kwotę zabrał z domu Liliany sprawca. Nic również nie było wiadomo o saszetce z biżuterią, którą kobieta nosiła zawsze ze sobą. Nie udało się też oszacować, ile precjoza były warte.

Pies służbowy poprowadził detektywów na tył posesji, do wyjścia z ogrodu. Tą drogą musiał więc sprawca ujść z miejsca zdarzenia. Śledczy zabezpieczyli jego DNA z mokrych rękawiczek znalezionych przez profilera, który zasugerował przeprowadzenie reoględzin dróg dojścia i odejścia sprawcy. Ponieważ zabójca próbował obmyć się w łazience z krwi, psycholog wywnioskował, że nie wiedział o tym, że syfon do umywalki nie jest podłączony, gdyż prace nie zostały dokończone. Usiłował użyć dozownika na mydło, ale pompka nie zadziałała. Odkręcił korek, a po użyciu wrzucił obie części dozownika do zlewu. Zatyczka od umywalki była uszkodzona, więc woda nie spłynęła. Po rozpytaniu sąsiadów udało się uzyskać informację, że kilka dni przed zdarzeniem przed posesją pani Pawlik stał oparty o bramę rower w kolorze czerwonym.

* * *

koniec darmowego fragmentu

zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Motyw ukryty

Подняться наверх