Читать книгу Wszystko jest możliwe - Katarzyna Janus - Страница 4
Оглавление* * *
Wyszła przed dom, trzymając w dłoniach kubek z gorącą herbatą, której aromat przyjemnie drażnił nozdrza. Zanurzone w bursztynowym płynie plasterki pomarańczy, paseczki imbiru i szczypta cynamonu oraz pływający po wierzchu goździk przywoływały Alicji na myśl święta Bożego Narodzenia w jej rodzinnym domu, w czasach kiedy jeszcze wszystko było proste, kiedy świat wydawał się szczęśliwy. Kiedy myślała, że tak już będzie zawsze, i miała poczucie, że nic złego jej w życiu nie spotka. Jednak wyszło, jak wyszło… Czy była nieszczęśliwa? W gruncie rzeczy trudno powiedzieć. Czasem to złe, co spotyka nas w życiu, w ostatecznym rozrachunku wychodzi nam na dobre.
Rozejrzała się wokoło. Słońce powoli chowało się za widoczne w oddali góry. W dolinie zapanowała już szarość zasnuta przez wczesnojesienną mgłę, ale zbocze, na którym się znajdowała, nadal oświetlały czerwienie i żółcie zachodzącej ognistej kuli. Poczuła na twarzy jej ciepło. Przysiadła na starej drewnianej ławeczce. Dawno temu któryś z poprzednich właścicieli domostwa ulokował ją przy samej ścianie zbudowanej z kamienia i cegły, które to nagrzane za dnia wieczorem oddawały swoją energię. Musiał dobrze wiedzieć, że miejsce jest zaciszne i roztacza się z niego zapierający dech w piersiach widok. Przymknęła powieki, poddając się rozchodzącemu po ciele ciepłu. Pociągnęła łyk aromatycznego napoju, westchnęła z lubością. Wokoło panowała cisza. Żadnych rozmów, żadnej muzyki, odgłosów ruchu ulicznego. Nic… Tylko szum wiatru i od czasu do czasu radosny świergot ptaka zaznaczającego wszem wobec swoją obecność.
Stary mały domek, który wynajmowała od kilku miesięcy, stał na obrzeżach niewielkiego karkonoskiego miasteczka. Miała wprawdzie wokoło sąsiadów zamieszkujących podobne poniemieckie wiejskie domy, ale nie przeszkadzali sobie wzajemnie. Wystarczająca odległość zapewniała im intymność. A z miejsca, w którym się właśnie znajdowała, miała już tylko widok na góry. I siedząc tutaj w porze, kiedy dzień ustępuje zmierzchowi, mogła sobie wyobrażać, że jest sama na świecie, a problemy po prostu nie istnieją.
Mądrala i Narzekalski, dwaj jej wierni przyjaciele, wiejskie znajdy, które przylgnęły do niej wkrótce po tym, jak wprowadziła się do starego domu, jak zwykle rozłożyły się bezczelnie u jej stóp, wygrzewając się w cieple ostatnich chwil popołudnia. Kot i pies. Kota nazwała Narzekalskim, bo miał w zwyczaju miauczeć, wydając przy tym odgłosy, jakby biadolił, skarżył się na coś i miał pysk pełen klusek. Znalazła go z przetrąconą łapką, nie był w stanie chodzić i zdechłby z pewnością, gdyby nie jej pomoc. Na szczęście miejscowy weterynarz szybko poradził sobie z tym problemem. Teraz kocur czasami utykał na chorą nogę, zazwyczaj kiedy pędził przed siebie po nierównym terenie. A Mądrala? Tego zwierzaka z kolei znalazła w lesie, zdychał z głodu przywiązany metalową linką do drzewa. Nie obyło się bez kroplówek, ale już po kilku dniach był jak nowo narodzony. W jego spojrzeniu było tyle mądrości, tyle zrozumienia, że czasami miała wrażenie, iż czyta w jej myślach. Co by zrobiła bez tych wiernych towarzyszy? Kiedy płakała po nocach, nowi przyjaciele po cichutku wdrapywali się do jej łóżka. Najpierw właził kocur Narzekalski i przebierając delikatnie łapkami, mościł się w jej stopach. Gdy w końcu znieruchomiał, do szturmu przystępował dzielny Mądrala, superpies rasy kundel, z rudą sierścią tu i ówdzie umazaną smołą czy czymś podobnym, zupełnie niedającym się usunąć, i wykonawszy szybkie dwa piruety, natychmiast układał się tuż przy Narzekalskim. I tak nieruchomo spędzali noc razem ze swoją panią, nie zmieniając pozycji do samego ranka, prawdopodobnie w obawie, że zostaną natychmiast sprowadzeni do poziomu podłogi i skierowani na swoje wspaniałe legowiska, które ich opiekunka własnoręcznie uszyła im ze starych gałganków.
Gdy tu przyjechała, była wrakiem człowieka. Fizycznie i psychicznie. Bezustannie miała wrażenie, że tonie na płyciźnie i nic ani nikt nie jest w stanie jej uratować. Schudła w ciągu trzech miesięcy siedem kilo, nie spała po nocach, jadła tylko wtedy, kiedy robiło się jej słabo lub ból żołądka stawał się tak dokuczliwy, że uniemożliwiał jako takie funkcjonowanie. Ale to miejsce podziałało na nią jak najlepsze lekarstwo, jak niezastąpiona psychoterapia. Już po miesiącu pobytu tutaj zaczęła przybierać na wadze, coraz rzadziej nękały ją nocne koszmary. Powoli odzyskiwała równowagę.
Z upadku można się przecież tylko podnieść…
Straciła poczucie czasu. Działo się tak za każdym razem, kiedy zmęczona po całym dniu pracy siadała na swej ulubionej ławeczce i odpływała w inny wymiar. Odzyskiwała poczucie rzeczywistości dopiero wówczas, gdy wieczorny chłód przenikał na wskroś jej ciało, wdzierał się pod ubranie. Nawet szal ani koc, którymi się zazwyczaj otulała, nie stanowiły dla zimna wystarczającej bariery. Wstawała wtedy z niechęcią, opatulała się miękką wełną i z pustym już kubkiem wchodziła do domu, po czym zamykała za sobą drzwi, ciężki żelazny klucz przekręcając zawsze dwa razy.
Czy można zacząć wszystko od nowa? Czy to się uda? Czy można bezpowrotnie odciąć się od poprzedniego życia i nigdy do niego nie wracać? Nawet w myślach? Nawet w snach? Ona tak zrobiła, ale czy rzeczywiście? Bezpowrotnie i nieodwołalnie?
Taką miała nadzieję.