Читать книгу Zapomniany ogród - Kate Morton - Страница 14
4 Brisbane, 2005
ОглавлениеDom zdawał się wiedzieć, że jego pani odeszła i nawet jeśli nie opłakiwał jej śmierci, pogrążył się w uporczywej ciszy. Nell nigdy nie przepadała za ludźmi czy przyjęciami (nawet myszy kuchenne były głośniejsze od jej wnuczki), tak więc dom przyzwyczaił się do owej cichej egzystencji bez zamieszania i hałasu. Tym większy był szok, gdy nagle zaroiło się od ludzi, którzy krzątali się wokół domu i ogrodu, raczyli się herbatą i rozrzucali okruchy. Wtulony w zbocze za ogromnym zabytkowym centrum dom ze stoickim spokojem znosił ostatnie upokorzenie.
Naturalnie wszystko przygotowały ciotki. Gdyby to zależało od niej, Cassandra pożegnałaby babkę w ciszy i spokoju, jednak ciotki nie chciały nawet o tym słyszeć. Według nich Nell zasługiwała na czuwanie. Rodzina i przyjaciele chcieli pożegnać zmarłą. Poza tym wypadało tak zrobić.
Cassandra nie mogła rywalizować z tak prostoduszną pewnością. Dawno, dawno temu mogłaby się sprzeciwić, ale nie teraz. Poza tym nic nie było w stanie powstrzymać ciotek, każda z nich miała energię, która zadawała kłam ich wiekowi (nawet najmłodsza, ciotka Hettie, choć miała przeszło osiemdziesiąt lat).
Tak więc Cassandra wyzbyła się jakichkolwiek złych przeczuć, postanowiła przemilczeć fakt, że jej babka nie miała przyjaciół i zabrała się do przydzielonych jej obowiązków: ustawiania filiżanek i talerzyków, szukania widelczyków do ciasta i usuwania niektórych bibelotów, tak by członkowie rodziny mieli gdzie usiąść. Pozwoliła też, by ciotki krzątały się wokół niej z należytą pompą i poczuciem własnej ważności.
Naturalnie nie były to jej prawdziwe ciotki, a tylko młodsze siostry Nell i ciotki matki Cassandry. Jednak Lesley ich nie potrzebowała, dlatego ochoczo wzięły Cassandrę pod swoje skrzydła.
Cassandra miała nadzieję, że matka weźmie udział w uroczystościach pogrzebowych i pojawi się w krematorium, jak zwykle wyglądając trzydzieści lat młodziej i niezmiennie przyciągając pełne uwielbienia spojrzenia. Piękna, młoda i niefrasobliwa.
Jednak tak się nie stało. Przyjdzie kartka, myślała Cassandra, z obrazkiem, który nijak nie będzie pasował do okoliczności. Duże ozdobne litery, które zwracają uwagę, a na dole moc pocałunków. Jak łatwo je rozdawała, linijka po linijce.
Cassandra zanurzyła dłonie w zlewie i przesunęła leżące w nim naczynia.
– Myślę, że wszystko poszło doskonale – rzuciła Phyllis, najstarsza po Nell i jak do tej pory najbardziej apodyktyczna. – Nell byłaby zadowolona. – Cassandra zerknęła na boki. – To znaczy – przerwała, wycierając ręce – kiedy przestałaby zrzędzić, że wszystko to było zbyteczne. A ty? – spytała matczynym tonem. – Jak się trzymasz?
– Nic mi nie jest.
– Jesteś wychudzona. Czy ty w ogóle jesz?
– Trzy razy dziennie.
– Mogłabyś się podtuczyć. Wpadnij jutro wieczorem na herbatkę. Zaproszę rodzinę, przygotuję zapiekankę z mielonego mięsa i ziemniaków.
Cassandra nie oponowała.
Tymczasem Phyllis rozejrzała się po starej kuchni, spoglądając na wiszący nad kuchenką okap.
– Nie boisz się być tu sama?
– Nie, nie boję się…
– Chociaż sama – dodała Phyllis, marszcząc nos. – Oczywiście, że jesteś sama. Tyle że to naturalne. Ty i Nell byłyście dla siebie doskonałym towarzystwem, prawda? – Nie czekając na odpowiedź, położyła na przedramieniu Cassandry pokrytą plamami słonecznymi dłoń. – Powiem ci, dlaczego dasz sobie radę. To zawsze smutne, gdy człowiek traci kogoś, na kim mu zależy, ale łatwiej to znieść, jeśli ta osoba miała już swoje lata. Tak właśnie powinno być. Gorzej, gdy odchodzi ktoś naprawdę młody… – Urwała w połowie zdania. Ramiona jej stężały, a na policzkach wykwitł rumieniec.
– Tak – odparła pospiesznie Cassandra – oczywiście, że tak. – Przestała myć filiżankę i wyjrzała przez kuchenne okno na podwórze. Mydliny spływały jej po palcach, zakrywając złotą obrączkę. – Powinnam wyjść i trochę poplewić. Jeśli dalej tak będzie, nasturcje przedrą się na drugą stronę ścieżki.
Phyllis z wdzięcznością powitała ten pomysł.
– Przyślę Trevora do pomocy. – Jej sękate palce jeszcze mocnej zacisnęły się na ramieniu Cassandry. – W przyszłą sobotę, dobrze?
W kuchni pojawiła się ciotka Dot, przynosząc z bawialni kolejną tacę brudnych filiżanek. Postawiła ją z brzękiem na stole i przytknęła do czoła pulchną dłoń.
– W końcu – jęknęła, mrugając do Cassandry i Phyllis przez niewiarygodnie grube okulary. – To już ostatnia. – Mówiąc to, zajrzała do okrągłego pudełka po cieście. – Strasznie zgłodniałam.
– Ależ, Dot – syknęła Phyllis, z radością przekuwając zakłopotanie w napomnienie – niedawno jadłaś.
– Godzinę temu.
– Z twoim woreczkiem żółciowym? Myślałam, że będziesz się pilnowała.
– Pilnuję się. – Dot wyprostowała się i obiema rękami ścisnęła pokaźną talię. – Od świąt Bożego Narodzenia straciłam prawie trzy kilo. – Odłożyła plastikowe wieczko i napotkała pełen powątpiewania wzrok Phyllis. – Trzy kilo.
Cassandra opanowała uśmiech i wróciła do zmywania filiżanek. Phyllis i Dot były równie pulchne jak reszta ciotek. Odziedziczyły to po matce, która z kolei odziedziczyła to po swej matce. Nell była jedyną, która umknęła przed rodzinną klątwą i wrodziła się w chudego irlandzkiego ojca. To dopiero był widok: wysoka smukła Nell i jej niskie kluchowate siostry.
Sprzeczka pomiędzy Phyllis i Dot rozgorzała na dobre. Cassandra wiedziała, że jeśli nie przerwie tej kłótni, będzie ona trwała do chwili, gdy jedna (albo obie) z nich ciśnie ręcznikiem kuchennym i niczym burza pogna do domu. Widziała to już wcześniej, jednak nigdy nie przywykła do sposobu, w jaki niektóre stwierdzenia czy mierzenie się wzrokiem wskrzeszają dawne animozje. Będąc jedynaczką, Cassandra postrzegała relacje między rodzeństwem jako coś fascynującego i przerażającego zarazem. Całe szczęście, że pozostałe ciotki zostały już wyprowadzone przez rodziny i nie mogły wtrącić swoich trzech groszy.
Cassandra odchrząknęła.
– Jest coś, o co chciałam zapytać. – Podniosła nieco głos i udało jej się zwrócić na siebie uwagę ciotek. – Chodzi o Nell. O coś, co powiedziała w szpitalu.
Phyllis i Dot zwróciły ku niej poczerwieniałe twarze. Wspomnienie siostry najwyraźniej uspokoiło emocje. Przypomniało, dlaczego stoją w jej kuchni, wycierając filiżanki.
– Chodzi o Nell? – spytała Phyllis.
Cassandra skinęła głową.
– Zanim odeszła, wspomniała o jakiejś kobiecie. Nazwała ją „autorką”. Chyba zdawało jej się, że są na statku.
Phyllis zacisnęła usta w wąską kreskę.
– Majaczyła, nie wiedziała, co mówi. Pewnie chodziło o jakąś postać z telewizyjnego serialu. Lubiła jakiś serial, którego akcja toczyła się na statku?
– Ależ, Phyll – wtrąciła Dot, kręcąc głową.
– Jestem pewna, że mówiła o…
– Daj spokój, Phyll. Nellie odeszła. Nie ma sensu dłużej udawać.
Phyllis skrzyżowała ramiona na piersi i naburmuszyła się.
– Powinnyśmy jej powiedzieć – dodała łagodnie Dot. – Przecież nic się nie stanie. Nie teraz.
– Co chcecie mi powiedzieć? – Cassandra spoglądała to na jedną ciotkę, to na drugą. Zadała pytanie, by zapobiec kolejnej rodzinnej awanturze. Nie spodziewała się żadnych tajemnic. Tymczasem ciotki były tak pochłonięte sobą, że najwyraźniej o niej zapomniały. – Co chcecie mi powiedzieć? – powtórzyła.
Dot spojrzała na Phyllis i delikatnie uniosła brwi.
– Lepiej, żeby dowiedziała się od nas niż z innych źródeł.
Phyllis skinęła niezauważalnie głową, spojrzała na Dot i uśmiechnęła się ponuro. To, co wiedziały, na powrót uczyniło je sojuszniczkami.
– W porządku, Cass. Lepiej chodź tu i usiądź – odparła w końcu. – Dotty, skarbie, wstaw proszę wodę i zrób nam filiżankę pysznej herbaty.
Cassandra podążyła za Phyllis do pokoju gościnnego i przycupnęła na sofie Nell. Phyllis rozsiadła się po przeciwnej stronie i wyraźnie zdenerwowana zaczęła szarpać wystający kłaczek.
– Nie wiem, od czego zacząć. Tak dawno o tym nie myślałam.
Cassandra była zaskoczona. O czym?
– To, co zaraz usłyszysz, jest rodzinnym sekretem. Możesz być pewna, że każda rodzina ma swoje tajemnice. Po prostu niektóre są większe od innych. – Mówiąc to, ściągnęła brwi i zerknęła w stronę kuchni. – Co ona tam robi? Wlecze się jak deszczowy tydzień.
– O co chodzi, Phyll?
Phyll westchnęła.
– Obiecałam sobie, że nigdy nikomu nie powiem. Cała ta sprawa i tak podzieliła już naszą rodzinę. Lepiej by było, gdyby tata zachował to dla siebie. Biedaczysko, myślał chyba, że tak właśnie należy postąpić.
– Co takiego zrobił?
Nawet jeśli Phyllis usłyszała pytanie, nie dała tego po sobie poznać. To była jej historia i zamierzała opowiedzieć ją po swojemu i we właściwym czasie.
– Byliśmy szczęśliwą rodziną. Nie opływaliśmy w dostatki, ale byliśmy szczęśliwi. Mama, tata i my, dziewczynki. Jak wiesz, Nellie była najstarsza. Później, z powodu pierwszej wojny światowej, długo, długo nic i po prawie dziesięciu latach cała reszta. – Uśmiechnęła się. – Nie uwierzyłabyś, ale Nellie była duszą rodziny. Wszyscy ją uwielbialiśmy. Dla nas, dziewczynek, była kimś w rodzaju matki, zwłaszcza gdy mama zachorowała. Nell opiekowała się nią tak troskliwie.
Cassandra mogła to sobie wyobrazić, ale żeby jej drażliwa babka była duszą rodziny…
– Co się stało?
– Przez długi czas żadna z nas nie miała o niczym pojęcia. Tego właśnie chciała Nell. Nagle wszystko się zmieniło, a my nie wiedziałyśmy dlaczego. Nasza starsza siostra zmieniła się nie do poznania, jakby przestała nas kochać. Naturalnie nie stało się to w ciągu jednej nocy, zmiana nie była aż tak drastyczna. Po prostu Nell wycofywała się, krok po kroku oddalała się od nas. Była to bolesna tajemnica i niezależnie od tego, jak bardzo nalegałyśmy, tata nie chciał o niej rozmawiać. Dopiero mój mąż, niech spoczywa w spokoju, naprowadził nas na właściwy trop. Rzecz jasna nie zrobił tego celowo, nie zamierzał odkryć sekretu Nell. Po prostu lubił historię. Kiedy urodził się Trevor, postanowił stworzyć drzewo genealogiczne. Było to w tym samym roku, w którym urodziła się twoja matka: w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym.
Przerwała, mierząc Cassandrę przenikliwym spojrzeniem, jakby spodziewała się, że dziewczyna domyśli się reszty. Myliła się.
– Pewnego dnia wszedł do kuchni – pamiętam, jakby to było wczoraj – i powiedział, że w archiwach nie ma wzmianki o narodzinach Nell. „Nic dziwnego, odparłam. Nellie urodziła się w Maryborough, zanim rodzina zebrała manatki i przeniosła się do Brisbane”. Słysząc to, Doug pokiwał głową i wyjaśnił, że też o tym pomyślał, ale kiedy wysłał do Maryborough list z prośbą, by przesłali akta Nellie, odpowiedzieli, że takie akta nie istnieją. – Phyllis spojrzała znacząco na Cassandrę. – To tak, jakby Nellie nie istniała. Przynajmniej nie oficjalnie.
Cassandra spojrzała na Dot, która wróciła z kuchni i wręczyła jej filiżankę herbaty.
– Nie rozumiem.
– Ależ oczywiście, że nie rozumiesz, skarbie – odparła Dot, siadając w fotelu obok Phyllis. – My również przez długi czas nie rozumiałyśmy. – Pokręciła głową i westchnęła. – Aż do czasu, gdy porozmawiałyśmy z June. To było na ślubie Trevora, prawda Phylly?
Phyllis skinęła głową.
– Tak, w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym. Byłam wściekła na Nell. Niedawno straciłyśmy ojca, mój syn, siostrzeniec Nellie, żenił się, a ona nie raczyła się pojawić. Zamiast tego wyjechała na wakacje. To dlatego postanowiłam porozmawiać z June. Nie będę ukrywała, że nieźle się wtedy wyżyłam na Nell.
Cassandra wyglądała na zmieszaną. Nigdy nie orientowała się w szerokim gronie znajomych i członków rodziny.
– Kim jest June?
– To jedna z naszych kuzynek – wyjaśniła Dot. – Ze strony mamy. Na pewno miałaś okazję ją poznać. Była mniej więcej rok starsza od Nell i kiedy były dziewczynkami, znały się jak łyse konie.
– Musiały być sobie bliskie – parsknęła Phyllis. – June była jedyną osobą, której Nell powiedziała, gdy to się stało.
– Gdy co się stało? – spytała Cassandra.
Dot pochyliła się do przodu.
– Kiedy tata jej powiedział…
– Tatuś powiedział Nell coś, czego nigdy nie powinien jej mówić – odparła szybko Phyllis. – Biedaczek myślał, że postępuje właściwie. Żałował tej decyzji do końca życia, a między nim a Nell nigdy już nie było tak jak kiedyś.
– A musisz wiedzieć, że miał słabość do Nell.
– Kochał nas wszystkie – warknęła Phyllis.
– Boże, Phyll – jęknęła Dot, przewracając oczami – nawet teraz nie możesz się z tym pogodzić. Nell była ulubienicą taty, to oczywiste. I jak się okazało, przewrotne.
Phyllis nie odpowiedziała, tak więc Dot, zadowolona, że udało jej się przejąć ster, ciągnęła:
– To było w noc jej dwudziestych pierwszych urodzin. Po przyjęciu…
– Wcale nie po przyjęciu – sprostowała Phyllis – tylko w trakcie. – Mówiąc to, spojrzała na Cassandrę. – Myślę, że według taty był to idealny moment, by powiedzieć jej prawdę. Początek nowego życia i takie tam. Nell była zaręczona i szykowała się do ślubu. Nie z twoim dziadkiem, z innym mężczyzną.
– Naprawdę? – Cassandra była zaskoczona. – Nigdy o tym nie mówiła.
– Jeśli chcesz znać moje zdanie, to była miłość jej życia. Miejscowy chłopak, który w niczym nie przypominał Ala.
Phyllis wymówiła to imię z niesmakiem. Nie było tajemnicą, że ciotki odnosiły się z dezaprobatą do amerykańskiego męża Nell. Nie chodziło o sprawy osobiste, lecz o pogardę, jaką obywatele żywili wobec amerykańskich żołnierzy, którzy w czasie pierwszej wojny światowej napłynęli do Brisbane i dzięki swym pieniądzom i eleganckim mundurom zabrali ze sobą najładniejsze dziewczęta.
– A więc, co się stało? Dlaczego za niego nie wyszła?
– Odwołała ślub kilka miesięcy po przyjęciu – odparła Phyllis. – To dopiero był szok. Wszyscy tak bardzo lubiliśmy Danny’ego. Cała ta historia złamała biedakowi serce. W końcu, tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, poślubił inną. Małżeństwo nie przyniosło mu jednak szczęścia i po wojnie z Japończykami nie wrócił już do domu.
– Czy ojciec zakazał Nell wyjść za Danny’ego? – spytała Cassandra. – Czy to właśnie powiedział jej tamtej nocy? Żeby za niego nie wychodziła?
– Ależ skąd! – oburzyła się Dot. – Tatko uważał, że Danny to prawdziwy skarb. Żaden z naszych mężów nie mógłby się z nim równać.
– Więc dlaczego z nim zerwała?
– Nie chciała powiedzieć. Nawet Danny’emu. – odrzekła Phyllis. – Ta niewiedza doprowadzała nas do szału. Wiedziałyśmy tylko, że Nell nie rozmawia z ojcem ani z Dannym.
– Tyle wiedziałyśmy do chwili, gdy Phyll porozmawiała z June – wyjaśniła Dot.
– Prawie czterdzieści pięć lat później.
– Co powiedziała June? – chciała wiedzieć Cassandra. – Co się stało na przyjęciu?
Phyllis upiła łyk herbaty i unosząc brwi, zerknęła na dziewczynę.
– Tata powiedział Nell, że nie jest ich dzieckiem.
– Adoptowali ją?
Ciotki wymieniły spojrzenia.
– Niezupełnie – odparła Phyllis.
– Raczej znaleźli – uściśliła Dot.
– Przygarnęli.
– Zatrzymali.
Cassandra się nachmurzyła.
– Znaleźli? Gdzie?
– Na nabrzeżu Maryborough – odparła Dot. – W miejscu, do którego zawijały największe statki z Europy. Naturalnie teraz wygląda to inaczej, porty są większe, a ludzie latają samolotami…
– Tatuś ją znalazł – wtrąciła Phyllis. – Kiedy była maleńka. To było tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Ludzie masowo wyjeżdżali z Europy, a my z radością witaliśmy ich tu, w Australii. Tata był wtedy mistrzem portowym i miał za zadanie upewnić się, czy ci, którzy przyjeżdżają, są tymi, za których się podają i dotarli tam, dokąd chcieli. Niektórzy z nich w ogóle nie mówili po angielsku. Jeśli dobrze zrozumiałam, pewnego dnia zrobił się straszny zamęt. Do portu, po tragicznych wydarzeniach, zawinął statek z Anglii. Tyfus i udary słoneczne to tylko nieliczne nieszczęścia, jakie dotknęły pasażerów. Tak więc, gdy statek wpłynął do portu, na pokładzie znaleziono bagaże bez właścicieli, a los części pasażerów był nieznany. Zapanowało straszne zamieszanie. Oczywiście tatko opanował sytuację – nigdy nie miał problemu z zaprowadzaniem porządku – jednak został dłużej w pracy, by przekazać stróżowi wszystkie informacje i wyjaśnić, dlaczego w biurze jest tyle bagaży. Kiedy tak czekał, zauważył, że w dokach zostało coś jeszcze. Maleńka dziewczynka, ledwie czteroletnia, siedząca na małej walizeczce.
– W promieniu kilku mil nie było żywej duszy – dodała Dot, kiwając głową. – Była zupełnie sama.
– Tatko próbował ustalić, kim jest, ale dziewczynka nie chciała powiedzieć. Powtarzała tylko, że nie wie, że niczego nie pamięta. Jakby tego było mało, do walizki nie przyczepiono plakietki z nazwiskiem, a jej zawartość nie mówiła nic o tożsamości dziecka. Było już późno, ściemniało się i pogoda zaczęła się psuć. Tatko wiedział, że dziewczynka jest głodna, więc zdecydował, że zabierze ją do domu. Co innego mógł zrobić? Przecież nie mógł pozwolić, by całą noc siedziała zmoknięta w doku, prawda?
Cassandra pokręciła głową, jak gdyby starała się dopasować samotną, wyczerpaną dziewczynkę z opowieści Phyllis do Nell, którą znała.
– Z tego, co mówiła June, następnego dnia poszedł do pracy, oczekując odchodzących od zmysłów krewnych, policji i śledztwa…
– Ale nic takiego się nie stało – wtrąciła Dot. – Mijały kolejne dni, w czasie których nie wydarzyło się kompletnie nic.
– Zupełnie, jakby dziewczynka zatarła za sobą wszelkie ślady. Oczywiście próbowali dowiedzieć się, kim jest, ale wśród tych wszystkich ludzi, którzy codziennie przybywali do portu… Do tego cała ta papierkowa robota. W takim zamieszaniu nietrudno było coś przeoczyć.
– Albo kogoś.
Phyllis westchnęła.
– A więc wzięli ją do siebie.
– Co innego mogli zrobić?
– I wychowali w przeświadczeniu, że jest jedną z nich.
– Jedną z nas.
– Do czasu, aż ukończyła dwadzieścia jeden lat – ciągnęła Phyllis. – Wtedy tata zdecydował, że powie jej prawdę. Prawdę o tym, że jest podrzutkiem z małą walizką.
Cassandra siedziała w milczeniu, próbując oswoić się z tym, czego się dowiedziała. Oplotła palcami gorącą filiżankę.
– Musiała czuć się bardzo samotna.
– Święta prawda – przyznała Dot. – Zupełnie sama. Spędziła długie tygodnie na ogromnym statku, aż w końcu wylądowała w porcie.
– Nie mówiąc o tym, co było później.
– Co masz na myśli? – spytała Dot, ściągając brwi.
Cassandra przygryzła wargę. Co Phyll ma na myśli? To uderzyło ją niczym potężna fala, świadomość tego, jak bardzo samotna czuła się jej babka. Jak gdyby dostrzegła nagle ważny aspekt życia Nell, o którym nie miała wcześniej pojęcia. A może pojęła coś, o czym wiedziała od lat. Izolację Nell, jej niezależność i drażliwość.
– Boże, jakaż musiała poczuć się samotna, gdy dowiedziała się, że nie jest tym, za kogo się uważała.
– Tak – przyznała zaskoczona Phyllis. – Muszę wyznać, że z początku tego nie zauważałam. Kiedy June mi powiedziała, nie mogłam pojąć, dlaczego tak bardzo wpłynęło to na naszą rodzinę i za nic w świecie nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak bardzo wpłynęło to na Nell. Mama i tata kochali ją nad życie, a my widziałyśmy w niej idealną starszą siostrę. Nie mogła sobie wymarzyć lepszej rodziny. – Oparła się o podłokietnik i kładąc głowę na dłoni, pomasowała lewą skroń. – Z czasem jednak zrozumiałam. Bywa i tak, prawda? Pojęłam, że rzeczy, które bierzemy za pewnik, są ważne. Wiecie, rodzina, krew, przeszłość… To one czynią nas tym, kim jesteśmy, a tata nieświadomie je Nell odebrał. Nie chciał tego, ale to zrobił.
– Nell musiała czuć ulgę, wiedząc, że w końcu poznałyście prawdę – zauważyła Cassandra. – Jakoś musiało jej to pomóc.
Phyllis i Dot ukradkiem wymieniły spojrzenia.
– Chyba powiedziałyście jej, że znacie prawdę?
Phyllis się nachmurzyła.
– Kilka razy prawie to zrobiłam, ale kiedy przyszło co do czego, nie mogłam wykrztusić słowa. Nie mogłam jej tego zrobić. Przez tyle czasu nie powiedziała nam ani słowa, odbudowała swoje życie wokół tajemnicy i robiła wszystko, by nikt się o tym nie dowiedział. Zburzenie tego muru wydało mi się… nie wiem… okrutne. Jakbym po raz kolejny miała pozbawić ją tożsamości. – Mówiąc to, pokręciła głową. – Choć z drugiej strony może to tylko głupie gadanie. Nell bywała gwałtowna i może po prostu brakowało mi odwagi.
– To nie kwestia odwagi – stwierdziła stanowczo Dot. – Wszyscy uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Tego właśnie chciała Nell.
– Chyba masz rację – zgodziła się Phyllis. – Tak czy inaczej, człowiek się zastanawiał. Nie to, że nie było okazji, choćby dzień, w którym Doug znalazł walizkę.
– Tuż przed śmiercią – podjęła Dot – tata poprosił męża Phylly, żeby podrzucił walizkę Nell. Słowem nie wspomniał, o co chodzi. W kwestii tajemnic był równie dobry jak Nell. Przechowywał jej walizkę przez wszystkie te lata. W środku było dokładnie to, z czym przypłynęła do Australii.
– Zabawne – westchnęła Phyllis. – Tamtego dnia, kiedy tylko zauważyłam tę walizkę, pomyślałam o historii June. Wiedziałam, że to ta sama walizka, którą tata znalazł na nabrzeżu i choć przez tyle lat leżała w jego składziku, nigdy nie zwróciłam na nią uwagi. Nie skojarzyłam jej z Nell. Gdyby się nad tym zastanowić, ciekawe, co rodzice zamierzali zrobić z taką śmieszną walizką. Biała skóra i srebrne klamerki. Maleńka, w sam raz dla dziecka…
Phylly nie musiała opisywać walizki, Cassandra doskonale wiedziała, jak wyglądała.
Co więcej, wiedziała, co było w środku.