Читать книгу Pakistańska córka. - Katherine Holstein - Страница 4
Prolog
Proroctwo
ОглавлениеDziewczyny takie jak ja wysyłane są do wariatkowa albo po prostu kamienowane na śmierć. Jeśli któraś ma szczęście, może wżenić się do rywalizującego klanu, żeby splamić jego krew. Jestem owocem jednego z takich karnych małżeństw. W ramach wyroku mającego przynieść hańbę obojgu, moja matka poślubiła wyklętego ojca, którego nie widziała nigdy wcześniej. Starszyzna nie przewidziała miłości, która miała się między nimi zrodzić, ani siły ich odwagi i wspólnych ideałów. A już na pewno nie przewidziała mnie. Nie mogła też powstrzymać naszej bezwstydnej rodziny pasztuńskich buntowników przed posiadaniem potomstwa.
Nawet wśród swoich uznawana byłam za tą inną. Nienawidziłam lalek, nie podobały mi się wymyślne suknie i nie znosiłam wszystkiego, co choć odrobinę kobiece. Moje ambicje nie ograniczały się do życia w kuchni ani w czterech ścianach naszego domu. Żeby pozostać przy zdrowych zmysłach, musiałam przebywać na zewnątrz, pod gołym niebem, na wolności – a tego zabraniało plemienne prawo.
Kiedy byłam jeszcze bardzo mała, ojciec pożyczył telewizor Zenith i magnetowid, a na miejscowym bazarze kupił używaną kasetę wideo o technikach polowania stosowanych przez lwy. Na taśmie tej, jak na wszystkim, co pokazywał nam ojciec, czy to za pośrednictwem telewizora, czy książek, zapisana była życiowa lekcja, do której sami musieliśmy dotrzeć. Siedzieliśmy na chłodnej glinianej posadzce naszego pokoju dziennego, oglądając lwa podchodzącego na afrykańskiej równinie stado gazeli. Lwy są bardzo powolnymi drapieżnikami, a polują na jedne z najszybszych stworzeń na ziemi. Początkowo zdawało się, że lew nie ma szans. Głodny, wylegiwał się niczym leniwy król wśród bujających traw, od niechcenia obserwując otoczenie. Co jakiś czas wstawał, przeciągał się i krok po kroku zbliżał do swojej ofiary. Kiedy gazele na niego patrzyły, po prostu gapił się na nie obojętnie, nie zdradzając swoich zamiarów. Pewność siebie gazeli wynikała z tego, że z łatwością mogły uciec przed lwem, ale ta ich fałszywa wiara we własne umiejętności miała okazać się dla nich zgubna. Lew posiadał dwie cechy, które sprawiały, że szala zwycięstwa przechylała się na jego stronę: okrutną cierpliwość i fenomenalną umiejętność maskowania się. Dokładnie pamiętam, jak ta bestia z gracją wyskoczyła z trawy, wbijając swoje kły i pazury w odsłonięty kark zaskoczonej ofiary, która nie zdawała sobie sprawy z obecności lwa. Ale ta gazela była głupia, myślałam sobie, a kot taki cwany.
Tuż przed moimi piątymi urodzinami narzekałam ojcu, że nie zniosę kolejnej ciasnej sukni i wolę nosić luźne ubrania, takie jak chłopcy bawiący się na dworze. Zaśmiał się i kazał mi się nie przejmować. Możliwe, że wszystko zaczęło się od żółtego T-shirtu i krótkich spodenek, które kupił mi na bazarze. Nie zważałam na jego ostrzeżenia, żeby nosić ten strój wyłącznie w czterech ścianach naszego domu. W mojej części świata, jeśli dziewczyna wychodzi odsłonięta na zewnątrz, popełnia haram – czyn zabroniony, występek przeciw Bogu.
W dniu, w którym założyłam mój żółty strój, wabiła mnie roztaczająca się z naszej żelaznej bramy panorama szczytów i dolin. Pierwszy raz byłam sama poza domem, gotowa biec pod gołym niebem. Czyste ciemne włosy miałam spięte tęczowymi wstążkami, uderzył mnie południowy skwar, koszulka przylgnęła mi do pleców, a po warkoczach i nogach spływały krople potu. Słońce grzało mi kończyny, przystanęłam na moment na podwórzu, wzniosłam ręce i poczułam przypływ wolności. Spojrzałam na nogi, widziałam swoje smukłe ciało, tak często skrywane, a teraz nabierające rumieńców. Odciągnęłam zasuwę, popchnęłam ciężką bramę i puściłam się pędem. Nikt mnie nie zauważył i kiedy wróciłam, nikomu nie powiedziałam, co zrobiłam.
Pewnego parnego popołudnia siedziałam na kolanach przy niskim oknie, z głową opartą na rękach, wpatrując się w szeroką rzekę za naszym domem. Matka wcisnęła mnie w nową suknię z ciężkiego materiału, przyozdobioną licznymi paciorkami i rzemykami. Zakrywała mnie od stóp do głów niczym trumna. Z zewnątrz falami dobiegał mnie śmiech grupki bawiących się chłopców, którzy wznosili tumany kurzu, przysłaniając mi widok na poszarpany horyzont. Słyszałam głuche dudnienie kopanej piłki i nagle poczułam w brzuchu jakby uderzenie gorąca. Było ich tam przynajmniej dziesięciu, wszyscy luźno ubrani, grali w piłkę pomiędzy niskimi występami skalnymi. Dryblowali zwinnie, a mnie nagle ogarnęła panika, gdyż zrozumiałam, na czym będzie polegał mój los, jak gdybym nagle ujrzała przyszłość – przez resztę życia miałam być zabalsamowana w pięknych szatach, a do wyboru pozostawały mi albo szkoła, albo dom. Serce zamarło mi jak kamień. Dla dziewczynek takich jak ja, które pragnęły biegać i uprawiać sport, nie było żadnej alternatywy. Nagle zrozumiałam, że pomimo liberalnych wysiłków mego ojca, jego mitów, wielkich map z kontynentami i wszystkiego, czego starał się mnie nauczyć o wielkim świecie, nigdy naprawdę nie będę wolna. W naszej kulturze dziewczynki przesiadywały w czterech ścianach, w milczeniu i zakryte.
Nie zastanawiałam się nad tym, co robię. Po prostu wstałam, odeszłam od okna w chłodny cień, zerwałam z siebie suknię, aż puściły szwy przy ramionach. Następnie w porywie cichego szaleństwa wyciągnęłam wszystkie sukienki z szaf i wyrzuciłam je do ogrodu. Jedna po drugiej. Były tak ciężkie, że zajęło mi to godzinę.
Palenisko kuchenne pod drzewem było płytkie, składało się z czterech cegieł i kilku patyków umieszczonych pod rusztem, ale wiedziałam, gdzie matka trzyma naftę i zapałki. W szafce na półce w kuchni. Działałam szybko, zanim mogłabym się rozmyślić, doskonale zdając sobie sprawę, że jeśli tylko się nad tym zastanowię, zaraz przestanę. Ściągnęłam wielką puszkę nafty i powoli, trzymając oburącz, zaciągnęłam ją, nie roniąc ani kropli, na zewnątrz przez tylne drzwi – pozostawiłam za sobą ścieżkę prowadzącą wprost do paleniska. Sukienki ułożyłam na cegłach w stos, jedna na drugiej, ich ornamenty odbijały słoneczne światło, tkaniny były ciężkie niczym ołów. Nawet jeśli przez podwórko zawiał wiatr, leżały nieruchomo niczym zwłoki. Spojrzałam na stos i zawahałam się tylko na sekundę – szkoda było palić coś tak pięknego. Postanowiłam jednak podpisać własny wyrok śmierci. Oblałam ubrania czystą niczym woda naftą i podpaliłam zapałkę. Odsunęłam się, obserwując, jak płomień wzbija się na moje żądanie.
Nagły podmuch wiatru zmącił powietrze, rozwiewając mi włosy i zapierając dech w piersiach, a stos sukienek momentalnie zniknął za ścianą płomieni. Eksplozja gorącego, czerwonego żaru pochłonęła te wszystkie paciorki i kryształki, wystrzeliwując ku błękitnemu niebu kłębem czarnego dymu. Jasne, jedwabiste kolory w ciągu kilku chwil zmieniły się w brąz i czerń. Wbiegłam do domu, gdzie założyłam koszulę i spodnie brata – strój u nas nazywany salwar kamiz. Następnie w kuchni wzięłam ostry nóż, którym odcięłam wielkie pukle moich czarnych włosów, rzucając je w płomienie, gdzie przemieniły się w popiół.
Nie zdawałam sobie sprawy, że od dłuższej chwili ojciec stoi i obserwuje, jak jego dzikie dziecko tańczy przy stosie spalonych sukni. Wiele lat później dowiedziałam się, że tego gorącego popołudnia ujrzał we mnie inną dziewczynkę – siostrę, której kiedyś nie udało mu się uratować. Z okna na górze widział, jak przez rodzinny ogródek niesie dwa ciężkie ocynkowane wiadra pełne wody. Nagle się zatrzymała. Ujrzał, jak upuszcza jedno naczynie, potem drugie. Rozlana woda spłynęła po rozgrzanych kamieniach, a wiadra potoczyły się po ziemi, opryskując rąbek jej sukni. Usłyszał, jak siostra wzdycha z bólu i pada jak rażona piorunem.
Kiedy do niej zbiegł, leżała na ziemi, a w jej otwartych oczach odbijało się błękitne niebo. Była martwa. Ludzie w wiosce mówili, że cierpiała na przerost serca albo na jakąś inną wadę, która doprowadziła do zatrzymania jego akcji. Ojciec wierzył, że jej śmierć spowodował ciężar wielu smutków. Jego siostra była jak ja – silna, androgeniczna i narwana. Taka chłopczyca nie miała szans przetrwać w klatce, w której zamykała ją nasza kultura.
Zanim ojciec dorósł, widział wiele dziewcząt odbierających sobie życie – kuzynki zażywały truciznę, żeby uniknąć zaaranżowanego małżeństwa, inne po prostu odmawiały jedzenia, aż umierały z głodu. Często dziewczyny oblewały się naftą i podpalały. Raz widział w wiosce samobójczynię, która zmieniła się w żywą pochodnię. Po wszystkim zostały tylko zwęglone szczątki. Inne dziewczyny robiły to samo, choć częściej to im coś takiego robiono – w trakcie kłótni o posag albo w ramach wyroku za jakiś niewybaczalny grzech.
– Moja siostra była taka jak ty, Mario, silna i inna, urodzona, by zostać lwem, a oni jej na to nie pozwolili.
Ojciec podszedł do mnie i do płonącego stosu, usłyszałam jego śmiech. Przeczesał moje postrzępione włosy.
– Mój nowy syn potrzebuje imienia godnego wielkiego wojownika, który wygrał bitwę, nie roniąc ani kropli krwi. Będziemy cię nazywać Dżyngis-chanem.
Pochylił się nade mną, powtarzając to imię do mojego lewego i do prawego ucha, a następnie wyrecytował święty adhan. Maria umarła.