Читать книгу Godzina zmierzchu - Katie Roiphe - Страница 5
ОглавлениеSusan Sontag
GRUDZIEŃ 2004 roku
Gdyby ktokolwiek na ziemi mógł postanowić, że nie umrze, byłaby to Susan Sontag. Tak jest nieugięta i wściekła, z taką mocą nie zgadza się na akceptację pospolitych wyroków losu czy zdarzeń, które wszyscy inni przyjmują z pokorą. Nie chce być popychadłem, nie zamierza przesadnie ulegać idei, że wszyscy muszą coś robić, czegoś doświadczyć albo przez coś przejść, ponieważ jest i zawsze była osobą, która wznosi się ponad przeciętnością. Jednak tuż przed Bożym Narodzeniem leży w łóżku ośrodka onkologicznego Memorial Sloan Kettering w Upper East Side na Manhattanie, a zebrani odnoszą wrażenie, że to, co właśnie robi Susan, bardzo przypomina umieranie.
Pewnej nocy Sontag i jej przyjaciółka Sharon DeLano słuchają późnych kwartetów smyczkowych Beethovena. Sontag jest mocno odurzona lekarstwami. Ma na tyle dobry humor, że opowiada Sharon jeden ze swych ulubionych dowcipów.
– Na co generałowi pułki?
– Nie wiem – odpowiada Sharon.
– Na książki – wyjaśnia z uśmiechem Sontag.
Nazajutrz jest znacznie przytomniejsza. Kiedy przychodzi Sharon, Susan czyta juwenilia niemieckiego reżysera Rainera Wernera Fassbindera. Razem oglądają dwa filmy. Sharon musi często zatrzymywać, ponieważ Susan cały czas mówi, dodając komentarze i głosy do filmu.
Znają się od dawna, od połowy lat siedemdziesiątych, gdy Sharon pracowała jako redaktorka w „The New York Review of Books”. Kiedy Susan, wracając do zdrowia po pierwszym raku, nie chce być sama, dzwoni do Sharon, która przychodzi dotrzymać jej towarzystwa w mieszkaniu przy Riverside Drive.
Sharon była redaktorką w „Vanity Fair”, wydawnictwie Random House i „New Yorkerze”, gdzie redagowała prace Susan. Na pierwszy rzut oka wydaje się twarda, ale dla przyjaciół jest ciepła, zabawna i bezgranicznie lojalna.
Trzeci rak Sontag ujawnia się, kiedy Sookhee Chinkhan, gospodyni, która towarzyszy Susan od ponad dziesięciu lat, zauważa siniaki na jej plecach, przygotowując kąpiel. Sookhee sprząta i gotuje dla Susan pięć dni w tygodniu. Nieustannie plotkują, co wszystkich zdumiewa.
W marcu 2004 roku syn Sontag, dziennikarz David Rieff, po pięćdziesiątce, idzie z nią na kolejne badanie po wstępnych testach. Diagnoza brzmi: zespół mielodysplastyczny, który prowadzi do wyjątkowo złośliwej postaci raka krwi.
David jest wysoki i elegancki. Przystojny w sposób przywodzący na myśl awers rzymskiej monety. Towarzyszy mu aura następcy tronu w kraju, w którym nagle, niewytłumaczalnie zapanowała demokracja.
Lekarz przedstawia najbardziej ponury scenariusz: absolutnie nie ma szansy na remisję ani wyleczenie. Daje Susan jeszcze mniej więcej sześć miesięcy życia i proponuje, by Sontag w tym czasie nic nie robiła.
W tygodniach po diagnozie Sookhee zauważa, że Susan mówi czasem:
– Ho, ho – i zamyka oczy. Wyjaśnia, że to ból.
Ostatnia choroba nieuchronnie przywodzi na myśl tę pierwszą, straszną diagnozę z 1975 roku. Miała czterdzieści dwa lata, gdy dowiedziała się, że choruje na raka piersi w czwartym stadium. Żaden z lekarzy, z którymi początkowo się konsultowała, nie dawał jej najmniejszych szans, ale znalazła agresywną terapię i przeżyła. Od tej pory przekraczanie zwyczajnej choroby i zwyczajnych zakończeń stało się integralną częścią tego, kim była – osobą poszukującą terapii, która rozpracowuje własną chorobę jak problem matematyczny, łamigłówkę logiczną najwyższego rzędu. „Promienieję przetrwaniem”, pisała w latach osiemdziesiątych. Otarcie się o śmierć zostało wcielone w jej mroczny powab, wizerunek pisarki. W eseju o fotografii pisała o „seksapilu śmierci” i właśnie ten seksapil przyjęła: niebezpieczeństwo i dreszcz związane ze zbliżeniem się do śmierci, wdychaniem jej i zawróceniem.
Ekstremalny przebieg raka piersi wzmocnił jej dawne przekonanie o byciu kimś wyjątkowym. Być może jednak było na odwrót: właśnie dawne przekonanie o wyjątkowości dało jej siłę w walce z rakiem. Sharon DeLano mówi: „Ponieważ była tak waleczna, krytyczna wobec autorytetów, instynktownie wdała się w konfrontację z chorobą. Natychmiast uznała, że lekarze się mylą. W tamtych czasach zasięganie opinii drugiego lekarza nie było tak rozpowszechnione [...], ale Susan była tak zdeterminowana, że postarała się o alternatywną opinię i przetrwała. To najlepiej pokazuje, kim była i jak rozumowała. Nie postąpiła konwencjonalnie, myślała samodzielnie i dzięki temu przeżyła. To wzmocniło ją jako człowieka i jako myślicielkę. W związku z tym przy następnej chorobie, i kolejnej, uznała, że zdoła powtórzyć swój wyczyn”. Rzeczywiście, kiedy w 1998 roku zdiagnozowano raka macicy, bez wahania poddała się ciężkiej, agresywnej chemioterapii, potem operacji i przeżyła.
W jej notatnikach widać ów pieczołowity proces automitologizacji, nieugięte czerpanie surowca z życia i kształtowanie z niego idei siebie jako kobiety wyjątkowej. Oczywiście wszyscy to robią, ale Sontag czyni to z milion razy większym zaangażowaniem, intensywnością i z nieporównanie większym powodzeniem niż większość ludzi. Jej mit uwodzi, jest wszechogarniający. Jeden z jej przyjaciół twierdzi, że miała coś z gwiazdy, nie odnosząc się do jej urody, ale do potrzeby zwracania na siebie uwagi, świadomego stosowania mitu. Sontag beszta się w dziennikach: „Nie uśmiechaj się tyle”. „Słabość jest zaraźliwa. Silni ludzie słusznie unikają słabych”. Najbardziej spektakularna jest jej wola stwarzania siebie, nieustanna praca nad sobą, majstrowanie jak przy eseju. W wieku dwudziestu czterech lat pisze: „W dzienniku nie tylko wyrażam siebie otwarciej, niż zdołałabym to zrobić wobec kogokolwiek. Ja siebie stwarzam”.
Zawsze towarzyszyło jej przemożne dążenie do przeobrażeń. W wieku szesnastu lat rozpoczęła naukę w Berkeley, ale po semestrze przeniosła się na bardziej rygorystyczny akademicko uniwersytet w Chicago. Tam poznała znacznie starszego od siebie profesora Philipa Rieffa, którego dziesięć dni później postanowiła poślubić. Uzyskała doktorat z filozofii na Harvardzie, po czym na parę lat zostawiła Rieffa i ich czteroletniego syna Davida, by studiować na Oksfordzie i Sorbonie, gdyż uznała, że tego właśnie potrzebuje.
Od młodych lat osobista mitologia Sontag polegała na pogardzie dla zwyczajności i dystansowaniu się wobec niej. Szydziła z dobrego przyjaciela Stephena Kocha, ponieważ miał konto bankowe i ubezpieczenie zdrowotne, a takie rzeczy posiadają ludzie z klasy średniej. Intelektualiści i artyści nie mają kont bankowych ani ubezpieczenia zdrowotnego.
W wywiadach udzielonych po pokonaniu raka piersi wydawała się odurzona bliskością śmierci. W 1978 roku w wywiadzie dla „New York Timesa” mówiła niemal euforycznie: „To wzbogaciło moje życie o gwałtowną, niezmiernie przyjemną intensywność. [...] Wiedza o tym, że się umrze, jest fantastyczna. Dzięki niej możesz ustalić priorytety i naprawdę się nimi kierować. Dziś to poczucie nieco osłabło; minęły ponad dwa lata i już nie czuję tej samej silnej pilności. W pewnym sensie żałuję, chciałabym zatrzymać przy sobie to poczucie kryzysu. [...] Myślę, że dobrze mieć kontakt i z życiem, i ze śmiercią. Wielu ludzi żyje, broniąc się przed poczuciem, że życie jest melodramatem. A chyba dobrze jest nie zacierać tego konfliktu. [...] Z aktywnego, świadomego konfrontowania się z nim można czerpać wielką energię. Dla mnie pisanie polega na zwracaniu nań możliwie jak największej uwagi”.
W czasie leczenia raka piersi nie przestawała pracować i myśleć, czy raczej próbowała pracować i myśleć. W trakcie chemioterapii robiła notatki do wyszukanej i sugestywnej polemiki Choroba jako metafora. Wysuwa w niej argumenty przeciwko rozmaitym fantazjom otaczającym chorobę. Uważa, że zamiast poetyzowania i emocjonalnych przekonań pacjenci potrzebują klarowności, racjonalnego myślenia oraz informacji medycznych, by przygotować się na czekającą ich ciężką pracę. Leżąc w szpitalu, notowała w dzienniku: „bałam się własnej wyobraźni”. W Chorobie jako metaforze analizowała i odrzucała ten lęk. Pisała, że wyobraźnia, romantyczna otoczka, jaką nadajemy chorobie, sama w sobie jest pełna przemocy i niszcząca.
Ciąg dalszy w wersji pełnej