Читать книгу Krótka historia UPA dla Polaków - Kazimierz Wóycicki - Страница 5

Wstęp, czyli jak kontynuować trudny dialog

Оглавление

Nowe otwarcie w polityce ukraińskiej, jakim jest wybór prezydenta Zełenskiego, stwarza okazję do ponowienia refleksji nad stosunkami polsko-ukraińskimi. Istnieje jej pilna potrzeba, ostatnie lata ujawniły bowiem, jak trudne mogą być wzajemne stosunki. Książka ta stanowi próbę przemyślenia raz jeszcze naszych relacji. Na tytułowe pytanie: „czy historycy mogą nas pogodzić?”, odpowiadam, że dialog polsko-ukraiński wymaga czegoś więcej niż samych tylko historycznych dywagacji „jak było”. Trzeba nie tylko ustalać „historyczne fakty”, ale też zastanawiać się, jak o nich mówimy i jak kształtuje się ich obraz w społecznej pamięci. To praca nie tylko dla historyków. Nie można z niej wyłączyć nikogo, kto interesuje się Ukrainą, wypowiada o wzajemnych stosunkach lub kogo z Ukrainą łączą wspomnienia czy związki rodzinne.

Przeszłość tkwi też w pamięci żyjących i wciąż trzeba ją na nowo interpretować i objaśniać. I często bardziej chodzi o splątane i złożone emocje związane z wyobrażeniami przeszłości niż o same fakty historyczne. Ich rozsupływanie stanowi żmudną i niewdzięczną pracę, podobną niejednokrotnie do zadań raczej psychoterapeuty niż historyka.

Kto w czas rewolucji godności był na Majdanie, wie, jak bardzo Ukraińcy podobni są do Polaków. Oba narody kochają wolność, mają dramatyczną i trudną przeszłość, oba padały ofiarą napaści i represji. To pokrewieństwo związane jest też z długim życiem we wspólnym państwie. Na Majdanie było to widoczne symbolicznie. Flaga polska często powiewała tam obok ukraińskiej. Przypomina mi się drobny epizod, który silnie wrył mi się w pamięć. Chciałem zrobić zdjęcie młodemu człowiekowi w kozackim mundurze, który strzegł tam porządku. Zdecydowanym ruchem dłoni zabronił mi tego. Był o głowę wyższy i nie wyglądał na takiego, co żartuje. „Chto wy?”, spytał surowo. „Ja Polak”, odpowiedziałem. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech i usłyszałem: „robit’ foto”.

Polska była dla Ukrainy krajem, który cieszył się we wszelkich badaniach opinii publicznej, obok USA, największą sympatią. To nie był przypadek. Decydował o tym zdrowy rozsądek obu społeczeństw rozumiejących swoje położenie i zagrożenia, jakie stwarza neoimperialna putinowska Rosja.

Okazało się jednak, że zdrowy rozsądek to za mało, jeśli sąsiedzkim stosunkom polsko-ukraińskim nie towarzyszy wytężona praca. Sama sympatia nie wystarczy, bo przeszłość zawsze kryje w sobie mroczne pułapki. W stosunkach polsko-ukraińskich stała się nią historia Wołynia, związana w Polsce niemal wyłącznie z historią UPA (Ukraińska Armia Powstańcza). Polski historyk Grzegorz Motyka trafnie zauważa:

Dzieje OUN-B i UPA, podobnie jak cała historia Europy środkowej, pełne są niejednoznaczności. Długoletnia „niezłomna” walka o niepodległość z władzami komunistycznymi stała się częścią zachodnioukraińskiej tożsamości i trudno się temu dziwić. Nie zmienia to faktu, że zbrodnie popełnione przez UPA nie powinny być zapomniane. Zdają się to rozumieć ci historycy ukraińscy, którzy podejmują wysiłek, aby tradycję UPA oswoić z liberalno-demokratycznymi wartościami poprzez wyraźnie oddzielenie jasnych kart tej organizacji od tych, których w żadnym wypadku usprawiedliwić się nie da[1].

Opór stawiany komunistom przez zachodnich Ukraińców po wojnie ma wiele zbieżności z innymi ruchami antysowieckimi w ZSRR […] Zapewne także w Polsce oceniano by podziemie OUN-B i UPA podobnie jak litewskie, łotewskie czy nawet powojenne polskie, gdyby nie antypolska akcja. Pamięć o pomordowanych sprawia, iż patrzymy na tę formację wyłącznie pod kątem zbrodni popełnionych na polskiej ludności[2].

Kwestii tej w stosunkach polsko-ukraińskich nie udało się przezwyciężyć. Na początku nie poświęcano jej dostatecznej uwagi, nie doceniając wagi potencjalnego konfliktu. W roku 2010 nastąpiło pierwsze spięcie. Pod sam koniec kadencji prezydenta Wiktora Juszczenki, w ramach budowanej pośpiesznie i bez należytych przemyśleń polityki historycznej, podpisał on dekret przyznający pośmiertnie Stepanowi Banderze tytuł „Bohatera Ukrainy”[3]. Mimo swojej zdecydowanie proukraińskiej postawy, dążąc do upamiętnienia nie tylko polskich, ale i ukraińskich ofiar Wołynia ’43, prezydent Lech Kaczyński wyraził swój sprzeciw. W oczywisty sposób dekret ten, i sposób jego uchwalenia, wywoływały krytykę ze strony polskiej opinii publicznej oraz żal wśród sympatyków Ukrainy i niestety pewną satysfakcję (a nie mówiłem) wśród sceptyków. Z całą pewnością dekret wzmocnił frakcję tych, którzy byli Ukrainie niechętni. Z inicjatywy polskich posłów w Parlamencie Europejskim uchwalono rezolucję, wyrażającą „głębokie ubolewanie z powodu decyzji ustępującego prezydenta Ukrainy, Wiktora Juszczenki, który nadał pośmiertnie Stepanowi Banderze, przywódcy OUN (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów) współpracującej z nazistowskimi Niemcami, tytuł »Bohatera Ukrainy«”[4]. W oczywisty sposób rezolucja ta była bolesna dla wielu Ukraińców. W oczach niektórych ukraińskich komentatorów Polska z adwokata sprawy ukraińskiej zaczęła się zmieniać w prokuratora[5].

Do krytyków dekretu dołączyli ochoczo i energicznie jednoznacznie prorosyjscy działacze, z których wielu było w istocie agentami Moskwy[6]. Krytykowany dekret miał być argumentem, że Ukraina jest państwem „banderowców”. Decyzje prezydenta Juszczenki cofnął Wiktor Janukowycz, co mimo skarg potwierdził sąd najwyższy[7]. Na tym sprawa jednak się nie zakończyła i zakończyć się nie mogła. Trzeba zauważyć, jak dziwna, już wtedy, powstała konfiguracja i jak poplątane stały się linie sporu. Moskwa z całym cynizmem wspierała wszystkich ukrainosceptyków, szczególnie w Polsce, nie przejmując się bynajmniej tym, że nie byli oni przyjaźnie nastawieni do Rosji. Po drugiej stronie sporu znaleźli się Ukraińcy walczący z Moskwą (wielu z nich było jak najdalszych od entuzjazmu wobec uznania Bandery za bohatera narodowego) wraz z odsłaniającym swoje prorosyjskie oblicze Janukowyczem.

Wśród sympatyków Ukrainy w Polsce sytuacja ta musiała powodować pewną dezorientację.

Sprawa powróciła podczas drugiego Majdanu, w latach 2013–2014, gdzie symbolika Bandery (w dużo mniejszym stopniu samego UPA) stała się bardziej widoczna. Tytułu „Bohatera Ukrainy” Stepanowi Banderze nie przywrócono, ale jego pamięć w rozmaity sposób uczciło wiele miejscowości i regionów na zachodzie Ukrainy. Po przeciwnej stronie była nasilająca się propaganda moskiewska, usiłująca za wszelką cenę zdyskredytować Majdan. Nawet wśród sympatyków Majdanu mówiono o szkodliwym „kulcie Bandery”, nie do końca rozumiejąc to zjawisko i często przeceniając jego znaczenie. W Polsce w oczywisty niemal sposób łączono to z wydarzeniami na Wołyniu w 1943 roku. „Kult” Bandery, w zakresie, w jakim go można stwierdzić, przynależy bardziej do kultury masowej (po trosze jak w Polsce kult żołnierzy wyklętych), niż jest składnikiem ugruntowanej świadomości historycznej. Należy też zdawać sobie sprawę, że na wchodzie o Banderze wie się niewiele, a jeszcze mniej o tragedii Wołynia. Wojna z Rosją powodowała, że państwo ukraińskie coraz bardziej potrzebowało wyrazistych symboli i to z pewnością sprzyjało popularyzacji tej postaci.

W kwietniu 2015 roku Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła ustawę, uznającą członków UPA, wśród dziesiątków innych ukraińskich organizacji, za bojowników o wolność, którzy przyczynili się do odradzenia się ukraińskiej państwowości. Uczyniono to w tym samym dniu, w którym prezydent Bronisław Komorowski przemawiał w ukraińskiej Radzie Najwyższej. Wedle niektórych komentatorów uczyniono to niefortunnie, wedle innych, mniej życzliwych Ukrainie, świadomie. Niezależnie od takiego czy innego komentarza, jej polityczne skutki były znaczące. Zainicjowano kampanię przeciw „narastaniu nacjonalizmu” w Ukrainie, którą rozpoczął szef SLD Leszek Miller w paradoksalnym sojuszu z częścią antyukraińskiej prawicy. Pakiet ustaw wymierzonych w sowiecką interpretację historii stał się dla szerokiej opinii publicznej w Polsce symbolem gloryfikacji Bandery, którego w ustawach tych nawet nie wymieniono.

U tych wszystkich w Polsce, dla których sprawa Wołynia ’43 była szczególnie istotna i wciąż bolesna, powodowało to narastanie rozczarowania, a w konsekwencji również niechęci. Tym bardziej że działo się to w kręgach od samego początku ukrainosceptycznych. Towarzyszyła temu silna aktywność moskiewskiej propagandy, która przede wszystkim za pośrednictwem Internetu dolewała oliwy do ognia.

Nowo wybrany w Polsce Sejm VII kadencji, w którym większość zdobyli ci, którzy na ogół krytykowali swoich poprzedników za brak dostatecznie energicznej polityki proukraińskiej, zdecydował się na przegłosowanie uchwały nazywającej wydarzenia na Wołyniu ’43 „ukraińskim ludobójstwem”. Spotkało się to z odpowiedzią Rady Najwyższej Ukrainy. W przyjętej rezolucji stwierdzano m.in., że z „żalem, rozczarowaniem i głębokim zaniepokojeniem” przyjęto decyzje Senatu i Sejmu RP. Uznano, że określenie zbrodni wołyńskiej mianem ludobójstwa przekreśla osiągnięcia wieloletniego dialogu historycznego w tej sprawie.

Parlament Ukrainy uważa, że ustanowiony przez Sejm RP Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP […] jest przejawem upolitycznienia tragicznych stronic ukraińsko-polskiej historii[8].

Rada Najwyższa Ukrainy podkreśliła, że debata na ten temat toczyła się w Polsce w warunkach „histerii antyukraińskiej” oraz akcji niszczenia ukraińskich pomników na terytorium Polski i na tle ataków na uczestników uroczystości religijnych. Ukraińscy deputowani podkreślili, że uchwała Sejmu RP została przyjęta w czasie, gdy na wschodzie ich kraju trwa wojna z Federacją Rosyjską. Oświadczyli także, że decyzja Sejmu podważa dyplomatyczny dorobek obu krajów na rzecz porozumienia, wzajemnego przebaczenia i upamiętnienia niewinnych ofiar konfliktu, wśród których są tak samo Ukraińcy, jak i Polacy.

Stosunki polsko-ukraińskie, które uchodziły za dobre, uległy ochłodzeniu. I trudno dziś powiedzieć, jak Warszawa i Kijów mają wyjść z tego impasu.

Kiedy w roku 2014 przemierzałem zachodnią Ukrainę po trasie około trzech tysięcy kilometrów, starałem się dociec, jak zapamiętana została UPA. Byłem zdziwiony przede wszystkim tym, jak w gruncie rzeczy enigmatyczna jest to pamięć. Jednocześnie, podobnie jak Grzegorz Motyka, dostrzegałem, że pamięci o UPA nie można ani wykreślić z ukraińskiej historii, ani też, tym bardziej, sprowadzić jej do zbrodni roku 1943. Wydawało mi się jednak, że po obu stronach istnieje dość dobrej woli, aby zbudować porozumienie i godnie upamiętniać ofiary, że wystarczy więcej wiedzy o Ukrainie w Polsce i o Polsce na Ukrainie, aby widoczne skądinąd napięcia związane z historią Wołynia i UPA zostały przezwyciężone. Miałem tę nadzieję, stojąc przy krzyżu w Hucie Pieniackiej, upamiętniającym pomordowanych Polaków, pod którym leżał wieniec z czarno-czerwoną wstążką, a więc złożony tu przez ugrupowanie wyraźnie nacjonalistyczne. Nadzieją napawało mnie wspomnienie zdecydowanych działań na rzecz polsko-ukraińskiego porozumienia czynionych przez Lecha Kaczyńskiego. Po powrocie do Polski opublikowałem esej „Krótka historia UPA dla Polaków, chcących prowadzić dialog z Ukraińcami”. Zdobył on, sadząc po kliknięciach, kilkadziesiąt tysięcy czytelników, choć wielu z nich się nie spodobał, co manifestowali, obrzucając mnie często wyzwiskami. Nie podejrzewam ich wszystkich o złą wolę. Było to raczej wynikiem narastających od lat emocji. Mój lapidarny esej, a właściwie felieton, działał na nich prowokująco, bowiem jego celem była próba zrozumienia postępowania UPA, a nie potępienie jego najciemniejszych kart. Notabene zbrodnie nazwałem w nim zbrodniami, co jednak nie gasiło emocji, które domagały się silniejszych określeń. Coraz głośniej domagano się, żeby pełne dramatyzmu określenie „rzeź wołyńska” było wzmocnione słowem „ludobójstwo”.

Ze smutkiem natomiast obserwowałem, że mimo ukraińskiej rewolucji godności i wielkiej, związanej z tym szansy na poprawienie stosunków polsko-ukraińskich, zbierają się nad nimi chmury. Polska była pierwszym państwem, które uznało niepodległość Ukrainy w roku 1991, ale kapitał zaufania z tym związany zaczął się wyczerpywać[9]. Siła hasła: „Nie ma niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy”, które przez długi czas, po latach 1989–1991, wydawało się oczywiste, zaczęła słabnąć. Pełne uniezależnienie się Kijowa od Moskwy stwarza nie tylko nową konstelację polityczną w Europie, ale wyznacza kres moskiewskim snom o imperium[10]. To spojrzenie na Europę Wschodnią powoli przebijało się w świadomości zachodnioeuropejskich polityków. I paradoksalnie w tym właśnie czasie stosunki polsko-ukraińskie napotykać zaczęły coraz liczniejsze trudności.

Rozdzieranie szat nie przyniesie jednak rozwiązania. Przede wszystkim należy się skupić na poważnej i głębokiej analizie zaistniałej sytuacji. Dostrzeganie rosyjskich manipulacji dotyczących stosunków polsko-ukraińskich jest niezbędne, ale uznanie ich za główną przyczynę polsko-ukraińskich niepowodzeń jest poważnym błędem i nie pozwala na zrozumienie istoty zaistniałych problemów.

Stwierdzenie, że Ukrainę można traktować jako nowe sąsiedztwo dla Polski, brzmi paradoksalnie. Ukraińcy są przecież sąsiadami Polaków od wieków. W dobie nowożytnej nie były to jednak nigdy stosunki międzypaństwowe. Ukraina w Polsce kojarzy się głównie ze wspomnieniami o Chmielnickim, koliszczyźnie czy hajdamakach (co prowadzi do natychmiastowych skojarzeń z UPA czy Wołyniem 1943). Procesy narodotwórcze XIX wieku nie sprzyjały stworzeniu wizji polsko-ukraińskiego sąsiedztwa. Dla Polski ważniejszą rolę odgrywały stosunki z Niemcami i Rosją. Poczucie historycznej krzywdy, jaką były rozbiory i ciągłe zagrożenie narodowego bytu, kazały mówić o polskiej wielkości i idealizować „kresy” dawnego, wielkiego i własnego państwa. Dla samodzielnej Ukrainy wśród tych wyobrażeń nie było miejsca. Dla Ukraińców Polska była krajem ziemian i szlachty, aroganckich „polskich panów”, od których dominacji należy się uwolnić. Mimo że oba społeczeństwa wiele zawdzięczały dawnej Rzeczypospolitej, rzadko widziano w tym wspólne dziedzictwo, a często je sobie wydzierano. Wraz z kształtowaniem się nowoczesnej ukraińskiej świadomości narodowej narastał konflikt na terenach, gdzie obok siebie mieszkali przedstwiciele obu narodów. Narastał on w dwudziestoleciu międzywojennym i wybuchł pełną siłą podczas drugiej wojny światowej. Podskórnie pielęgnowały go władze PRL-u, podtrzymując zarazem wyobrażenie, że Ukraina to część Rosji występującej w odsłonie Związku Radzieckiego.

W stosunkach polsko-ukraińskich często przywoływano słowa apelu polskich biskupów do biskupów niemieckich „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Uczynił to również polski papież Jan Paweł II. W stosunkach polsko-niemieckich odnosiło się to przede wszystkim do okresu drugiej wojny światowej. W kontekście stosunków polsko-ukraińskich słowa te przywołują dłuższy okres – chodzi tu o co najmniej kilka wieków konfliktów, które zarazem są nieodłączną częścią wspólnej przeszłości. Polacy i Ukraińcy są z wielu względów sobie bliżsi niż Polacy i Niemcy (nie chodzi tylko o podobieństwo języka). W konflikcie polsko-ukraińskim można się dopatrywać istotnej przyczyny upadku dawnej Rzeczypospolitej, będącego katastrofą dla obu nacji. Widzieli to polscy romantycy, jak Juliusz Słowacki, a po stronie ukraińskiej Taras Szewczenko. Rzadko wyciągano jednak z tego dostatecznie daleko idące wnioski albo też okoliczności historyczne na to nie pozwalały.

Dziś niepodległość Ukrainy każe przyglądać się całości wzajemnych stosunków, nie zawężając refleksji do poszczególnych, nawet najbardziej tragicznych dla jednej czy drugiej strony fragmentów wspólnych dziejów. Stosunki polsko-ukraińskie mogą dziś dać impuls całej Europie.

Warszawa–Kijów 2014–2019

1 G. Motyka, Ukraińska partyzantka 1942–1960. Działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii, Warszawa 2015, s. 660.

2 Ibidem, s. 658.

3 Dekret Prezydenta Ukrainy nr 46/2010 z dnia 20 stycznia 2010. Stwierdza się w nim, że tytuł ten przysługiwać ma Banderze: „za niezłomność ducha w obronie idei narodowej, za bohaterstwo i poświęcenie w walce o niezależne Państwo Ukraińskie”. Por. tekst oryginału: http://zakon0.rada.gov.ua/laws/show/46/2010.

4 http://www.europarl.europa.eu/sides/getDoc.do?type=TA&reference=P7-TA-2010-0035&language=PL&ring=B7-2010-0120.

5 Patrz: Святослав Липовецький, Меч «Щербець» та Украіїнскі ворота, Київ 2018, s. 367.

6 Do takich osób należał m.in. Wadym Kołesniczenko, aktywny działacz promoskiewskiej Partii Regionów, który po aneksji Krymu przyjął obywatelstwo rosyjskie. Kołesniczenko współpracował też z antyukraińskimi środowiskami w Polsce.

7 Z formalnoprawnego punktu widzenia Stepan Bandera nie jest „Bohaterem Ukrainy”. Trzeba też dodać, że sam ten tytuł jest pozostałością z czasów sowieckich (na wzór Bohatera Związku Radzieckiego) i przyznano go bardzo niewielu osobom, w większości o zdecydowanie prorosyjskiej proweniencji.

8 http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2016-09-08/to-upolitycznianie-historii-parlament-ukrainy-potepil-decyzje-sejmu-i-senatu-rp-ws-zbrodni-wolynskiej/.

9 Bardzo znaczące są wyniki badania opinii publicznej na temat wzajemnej sympatii Polaków i Ukraińców. Przez długi czas po roku 1991 Polacy byli jednym z najbardziej lubianych przez Ukraińców narodów. Należy jednak przypuszczać, że stanowisko Sejmu w sprawie ludobójstwa pogorszy te notowania.

10 A. Wilson, Ukraine Crisis. What it means for the West, London 2014; R. Menon, E. Rumer, Conflict in Ukraine. The Unwinding of the Post-Cold War Order, London 2015; K. Raabe, M. Sapper, Testfall Ukraine, Berlin 2015; R. Sakwa, Frontline Ukraine: Crisis in the Borderland, London 2015.

Krótka historia UPA dla Polaków

Подняться наверх