Читать книгу Iverson. Życie to nie gra - Kent Babb - Страница 5

PROLOG

Оглавление

Była noc. Na następny dzień zaplanowano test, który miał zadecydować, jak często Allen Iverson będzie mógł widywać dzieci. Chciało mu się pić, ale przede wszystkim był bardzo niespokojny.

Jego znajdująca się w Atlancie rezydencja z sześcioma sypialniami była teraz pustym, ponad 700-metrowym aresztem, w którym przebywał jeden więzień. Iverson nie potrafił znieść tej ciszy. Był koniec grudnia 2012 roku, a żona, z którą znajdował się już w separacji, zabrała ze sobą dzieci, wyprowadziła się od niego i wynajęła mieszkanie w pobliskim Suwanee. Ciągle powtarzała, że chce rozwodu, ale przecież w przeszłości też często to mówiła. Zdarzyło jej się nawet wnieść wcześniej pozew. Iverson powtarzał sobie, że Tawanna do niego wróci, bo niezależnie od tego, jak bardzo bywał pijany, napastliwy czy agresywny, niezależnie od tego, o której się zjawiał albo jak mocno chwiał się wtedy na nogach, zawsze do niego wracała, a dom znów zapełniał się życiem i codziennym hałasem, który tak lubił.

Ale teraz panowała tam cisza. Nieznośna cisza. Iverson nie grał w NBA od blisko trzech lat, a jego ostatnim występem był pokazowy mecz w Chinach dwa miesiące wcześniej, zakończony wypisaniem czeku, który miał na jakiś czas zamknąć usta wierzycielom. Dom był już obciążony drugą hipoteką, w ciągu najbliższych dwóch miesięcy miał zostać zajęty i wystawiony na sprzedaż. Ale jak na razie, choć wcale już go nie przypominał, wciąż jeszcze był domem. Dzień wcześniej było Boże Narodzenie, powietrze wypełniały kolędy i odgłosy świąt, ale teraz, w środowy wieczór, znów panowała cisza, a Iverson nie wiedział, co ma robić. Może powinien na chwilę wyjść? Lubił wyskoczyć do pobliskiego, oddalonego o jakieś osiem kilometrów baru P.F. Chang’s, gdzie czuł się swojsko – lokaj odbierał tam od niego samochód, odstawiał wóz na parking, no i można się było napić zimnej corony.

Przecież jedna kolejka jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda? Można się trochę wyluzować. No dobra, najwyżej dwie kolejki.

Kiedy kolejnego popołudnia wchodził do gabinetu lekarskiego w pobliżu lotniska Hartsfield, był przekonany, że wystarczająco wytrzeźwiał i bez problemu przejdzie testy. Wprawdzie poprzedniej nocy wypił w końcu trochę więcej niż tę jedną czy dwie butelki, ale przecież była już czwarta po południu, minęło mnóstwo czasu i alkohol na pewno zdążył wyparować mu z organizmu. Problem w tym, że Iverson zawsze przeceniał swój metabolizm, nawet wcześniej, kiedy jeszcze nie skończył 37 lat. Teraz jego twarz była bardziej opuchnięta, a brzuch i ramiona słabsze niż w czasach, kiedy w 2001 roku został wybrany najbardziej wartościowym zawodnikiem NBA (Most Valuable Player – MVP), kiedy poprowadził Philadelphię 76ers do finałów NBA, a jego zaangażowanie w grę i poświęcenie dla klubu pokazały światu, że sportowca i człowieka nie można oceniać tylko na podstawie tego, jak wygląda.

Wtedy zdarzało mu się jeszcze pozostawać na nogach do późnej nocy, kiedy kumple pomagali mu dotrzeć do hotelu w Atlantic City po nocnym maratonie spędzonym na hazardzie albo Tawanna prowadziła go po schodach do łóżka, a następnego dnia funkcjonować na tyle dobrze, że pojawiał się na czas w hali, po czym rzucał 40 punktów, wywracając obrońców rywali swoimi crossoverami, wpadając pod kosz i przepychając się przez gąszcz przeciwników, często prawie dwa razy wyższych od niego. Teraz jednak dobiegał czterdziestki, a czas wcale nie obszedł się z nim łaskawie. Pił jeszcze więcej, a kac nie chciał ustąpić. Alkohol sprawiał, że był poirytowany, bardziej niecierpliwy i niechlujny. Zdarzało mu się wysikać na podłogę na oczach dzieciaków, a jeśli z jakiegoś powodu nie spodobał mu się wzrok Tawanny, potrafił wciągnąć swoją szkolną miłość za włosy po schodach albo podeptać jej stopy swoimi timberlandami, jakby próbował zgasić papierosa. Czasami przypominał jej o swoich znajomościach i straszył, że zlecenie jej morderstwa nie kosztowałoby go zbyt wiele. Iverson wyceniał jej życie na około pięć tysięcy dolarów.

Tawanna uważała, że Allen jest alkoholikiem i że nie ma takich próśb czy gróźb, które mogą go zmusić do pozostania w domu i trzeźwości. Rozmawiała z matką Allena, Ann Iverson, i błagała ją, żeby ta spróbowała przemówić synowi do rozsądku. Prześladowała Gary’ego Moore’a, mentora Iversona od czasów dzieciństwa, obecnie jego menedżera, prosząc, żeby ten spróbował pogadać z Allenem, bo jeśli jej mąż miałby w ogóle kogoś wysłuchać, to nikt nie miał na to większych szans niż Gary. Płakała i łagodnie prosiła, a gdy to nie skutkowało, pokazywała kły i wściekle żądała, rozbijając butelkę szampana o ścianę i grożąc, że jeśli nie przestanie pić i niszczyć swojego życia, ona zabierze ze sobą dzieci i resztę jego pieniędzy. Mówił jej bez przerwy, że jeśli tylko by zechciał, mógłby w każdej chwili przestać, ale że nikt nie ma prawa mu rozkazywać i że Allena Iversona nie da się do niczego zmusić. Aż w końcu Tawanna zrobiła to, co zapowiadała: w 2010 roku złożyła pozew o rozwód, po czym powiedziała Iversonowi, że zgodzi się dać mu jeszcze jedną szansę i po raz ostatni się do niego wprowadzi, pod warunkiem że podpiszą jednostronną umowę majątkową. W 2012 roku złożyła kolejny pozew, wynajęła cenionego adwokata, specjalistę od rozwodów, i poinformowała go, że boi się powierzać Allenowi dzieci. Tak było w czasach tuż po ich narodzinach, kiedy jej mąż był tak pijany, że zapominał o najważniejszych wydarzeniach, nawet narodzinach pierwszego syna, i tak było również teraz, kiedy jego stan jeszcze się pogorszył. Jedną z pierwszych decyzji sądu był nakaz poddania się badaniom na uzależnienie, żeby zbadać, na ile poważny jest stan Iversona. Ocena dokonana przez lekarza specjalistę od uzależnień, doktora Michaela Fishmana, miała być podstawą dla ustalenia warunków opieki nad dziećmi i spotkań z nimi.

Test był prosty: organizm Iversona miał tylko przez jeden dzień nie wykazać śladów obecności alkoholu. Starannie wybrał termin spotkania – pamiętając o tym, jak nienawidzi poranków, poprosił o ustalenie terminu późnym popołudniem. Była czwarta po południu, kiedy wszedł do budynku, przywitał się z pracownikami, a dwaj z nich wyczuli w jego oddechu alkohol z poprzedniego wieczora. Chwilę później doktor Fishman pobrał próbkę z jego ust, a ślina wykazała, że nawet teraz, tyle godzin po wypiciu ostatniego drinka, zawartość alkoholu w krwi Allena waha się między 0,6 a 0,8 promila. Oznaczało to, że zgodnie z prawem stanu Georgia Iverson był na tyle pijany, że nie powinien nawet prowadzić samochodu. Następnie oddał mocz do pojemnika i o szóstej po południu wciąż miał w organizmie 0,5 promila alkoholu, co było dla Fishmana dowodem, że Iverson albo tak straszliwie spił się w noc przed tym najważniejszym dniem, że wciąż jeszcze nie wytrzeźwiał, albo wręcz popijał tego samego popołudnia.

Wyniki testów Iversona nie były dla Fishmana trudne do interpretacji, a kiedy sąd wyznaczył spotkanie z kuratorem, który miał zbadać jego sprawę i mediować, Allen opuścił pierwszą rozmowę. W ostatniej chwili zadzwonił, żeby przełożyć termin. Kiedy do spotkania w końcu doszło, pani kurator napisała w raporcie, że od Iversona „wyraźnie czuć było alkohol”. Inny lekarz również wyczuł od niego alkohol podczas jednego z kolejnych badań.

W lutym 2013 roku, jakieś sześć tygodni po teście na uzależnienie, miejsce dla świadków zajęła Dawn Smith, która była w tej sprawie kuratorem. Wcześniej kilkakrotnie rozmawiała z Iversonem i w swoich zeznaniach zwróciła uwagę, że ta sama skłonność do skutecznego wykańczania dramatycznych, szalonych, skazanych na niepowodzenie akcji, która uczyniła go niegdyś jednym z największych sportowców Ameryki, w tej chwili rujnowała mu życie osobiste. Właśnie teraz, kiedy tak bardzo potrzebował wziąć się do kupy, nie był w stanie zachować zimnej krwi. „Z doświadczenia wiem, że jeśli masz na karku prowadzącego śledztwo kuratora – zeznawała przed sądem Smith – to się starasz i przynajmniej próbujesz zachowywać się jak najstosowniej, robisz wszystko, żeby być jak najlepszym ojcem. Tymczasem on, nawet pod stałym nadzorem, wciąż nie potrafi się skupić na tym, co jest najważniejsze”.

W kolejnych miesiącach przyjaciele i dawni koledzy Iversona z boiska próbowali oddzielić fakty od fikcji. Jak to możliwe, że tak bardzo i tak szybko się stoczył?

Czytali artykuły w gazetach i na portalach plotkarskich. Czy Iverson naprawdę zbankrutował – jak to możliwe, przecież minęło raptem kilka lat od zakończenia kariery, w której tylko na parkiecie zarobił ponad 150 milionów dolarów? Czy to prawda, że Tawanna, ukochana Iversona z liceum, delikatna duszyczka, której udało się poskromić złego chłopaka z NBA, naprawdę się z nim rozstała? Czy jego skłonności do wydawania pieniędzy, do hazardu, a zwłaszcza do alkoholu naprawdę zaszły tak daleko, że wymknęły mu się spod kontroli i teraz pogrążają jego życie w ruinie?

„Dziś jedyną osobą, która może uratować Allena jest sam Allen – mówił Henry „Que” Gaskins, który w 1996 roku otrzymał od Reeboka misję sprowadzenia Iversona na właściwą drogę i uczynienia go dojrzałą supergwiazdą. – Po pierwsze musi się sam przed sobą przyznać, że potrzebuje ratunku. A nie jestem nawet pewien, czy zdaje sobie sprawę z tego, w jakim jest stanie”.

Kiedy rozwód został przeprowadzony, a pani sędzia była już na tyle przekonana o niestabilności Iversona, że przyznała Tawannie wszystko, czego żądała, koszykarz podjął kolejną desperacką próbę powrotu do NBA. Codziennie czekał, aż zadzwoni telefon, z nadzieją, że jedna z drużyn odzyska zdrowy rozsądek i zatrudni byłego gwiazdora, który wierzył, że wciąż jeszcze ma coś do zaoferowania. Iverson, zawsze słynący z tego, że nie zamierzał akceptować własnych ograniczeń, był dziś już tylko życiowym rozbitkiem i nie potrafił pogodzić się ze smutną prawdą, która dla wielu jego przyjaciół była oczywista od lat, ale którą próbowali ignorować – że koszykówka jest jedyną rzeczą pozwalającą Iversonowi jakoś się w życiu pozbierać. Teraz jej zabrakło. „Bóg obdarzył go wspaniałym darem – mówił Pat Croce, były prezydent Sixers, człowiek odpowiedzialny za wybór Iversona z pierwszym numerem w drafcie w 1996 roku. – Ale wiadomo było, że pewnego dnia mu ten dar odbierze”.

Dni zamieniały się w tygodnie, potem w miesiące, a cisza zżerała Iversona. Telefon wciąż nie dzwonił. Tawanna nadal nie wracała. Przyjaciele odeszli. Próbując ponownie sprowadzić jego życie na właściwe tory, pani sędzia ogłosiła wyrok, zgodnie z którym Iversonowi nie wolno było pić alkoholu przez rok. Życie, wcześniej pełne podniet i hałasu, miał przeniknąć spokój. Trzy albo cztery razy w tygodniu podjeżdżał nocą do centrum handlowego Cumberland Mall w północno-zachodniej Atlancie i parkował po północnej stronie galerii.

Mijał fontannę, przechodził przez drzwi obrotowe P.F. Chang’s i kierował się prosto do baru, nie zwracając uwagi na stoliki, przy których siedziały rozbawione rodziny i przyjaciele. Bar miał kształt półksiężyca, a na górze był zazwyczaj włączony telewizor pokazujący wiadomości sportowe.

Goście baru czasami go rozpoznawali, a Iverson niekiedy się uśmiechał, gdy ktoś obcy robił mu zdjęcie. Kiedy indziej miał na głowie oklapły kapelusz i okulary przeciwsłoneczne, zajmował swoje zwyczajowe miejsce i zamawiał pierwszą tego wieczoru coronę. Przyglądał się najlepszym akcjom wieczora, w których już go nie pokazywano, bawił się butelką i próbował za wszelką cenę ukryć się przed nieżyczliwym światem.

Iverson. Życie to nie gra

Подняться наверх