Читать книгу Porozmawiaj ze mną - Kinga Dębska - Страница 7
Premiera
ОглавлениеStoję w świetle fleszy aparatów, wśród krzyczących paparazzi, wyglądam jak milion dolarów w eleganckim dopasowanym garniturze z pokaźnym dekoltem, w czerwonych szpilkach i uśmiecham się swoim uśmiechem numer pięć, niezbyt szerokim, żeby nie odsłaniał dziąseł, ale wystarczającym, żeby pokazać, jaka jestem fajna.
– Marta do mnie! Do mnie! Jeszcze ja! Ten sam uśmiech.
Schodzę ze ścianki i natychmiast przestaję się uśmiechać. Syczę do dziewczyny od PR-u:
– Wody. Albo wina. Zaraz umrę.
Dziewczyna, wystraszona moim tonem, dyga i toruje mi drogę przez tłum.
– Tak, oczywiście. Poprawimy jeszcze makijaż.
– Mam w dupie makijaż. Chcę wina!
– Ale jeszcze dwa wywiady pani Marto, czekają na panią.
Znów zakładam uśmiech tego samego gatunku, jak na ściance, ale mniej szeroki, na widok znajomej, która najwyraźniej coś sobie zrobiła z twarzą, jakieś majstrowanie było.
– Cześć, kochana! Sto lat! Tak się za tobą stęskniłam! Świetnie wyglądasz.
Znajoma aktorka stara się uśmiechnąć, ale przy takiej ilości jadu kiełbasianego w policzkach i ustach nie jest to proste. Krzywi się, imitując uśmiech. Zerkam na dziewczynę od PR-u, która spuszcza wzrok, żeby nie pokazać, co myśli. Znajoma nie przebiera w słowach:
– Marta! Ty stara ruro! Co się nie odzywasz? Miałyśmy razem jechać na ten detoks.
– Kochana, jestem zarobiona, ale nadrobimy to. Świetnie wyglądasz. A jaka cera.
– Muszę cię kiedyś wziąć. Mega jest ten detoks.
Odchodzę, ponaglana przez asystentkę. Przeciskamy się przez premierowy tłum ludzi, którzy suną masowo, bo to fantastyczna okazja, żeby nie tylko za darmo obejrzeć film, który może być kolejną żenadą roku, lecz także zobaczyć, jak na żywo wyglądają gwiazdy Pudelka oraz napić się za darmo wina czy whisky. Wystrojone jak na komunię paniusie i panowie zupełnie zwyczajnie polscy, w cienkich puchówkach nałożonych na nieświeże koszule, brudnych butach i zaskakująco dobrych zegarkach.
Wywiad z podobnym do wróbla spoconym dziennikarzem jest dla mnie przykrym obowiązkiem. Asystentka przynosi wodę, a dźwiękowiec podpina mi dźwięk z obleśnym uśmiechem zboczeńca. Jestem do tego przyzwyczajona.
– Pani Marto, czy może nam pani powiedzieć, o czym jest film? Kogo pani gra?
Zerkam złowieszczo na asystentkę.
– Przepraszam, czy widział pan film?
– Chciałem, ale musiałem zawieźć dzieci do lekarza, grypa panuje i…
Wzdycham. Asystentka stoi za kamerą i składa ręce jak do modlitwy, prosząc, żebym jednak udzieliła tego wywiadu i żebym była miła.
– W moim wieku bardziej szanuje się role, szczególnie główne role. A praca z reżyserem, jakim jest Mirosław Wasiluk, to wielka przyjemność. On kocha aktorki. Cóż, nie odkryję Ameryki, jeśli powiem państwu, że… to film o miłości. Po raz pierwszy gram z Markiem Litewką, który jest wspaniałym aktorem i kolegą.
– A jakieś historie z planu? Najlepiej pieprzne?
Wbijam wściekłe spojrzenie w dziennikarza, przenoszę je na asystentkę, która tym razem kiwa się w przód i w tył ze złożonymi rękoma jak zagubiony w przestrzeni muzułmanin.
– Z historiami z planu jest tak, że one są śmieszne lub pieprzne na planie i tylko dla ludzi, którzy znają plan. Jesteśmy jak rodzina, a w rodzinie, jak wiadomo, bywa różnie.
– Podobno jest w filmie ostra scena seksu. – Dziennikarz uśmiecha się lubieżnie.
– No i? Jest. To moja praca i jeśli jest to naprawdę potrzebne, nie bronię się przed takimi scenami w filmie. Ważny jest jednak komfort i profesjonalizm. Tu było jedno i drugie. Ale myślę, że to już ostatnie podrygi ostrygi, scenarzyści nie chcą rozbierać aktorek w moim wieku, żeby oszczędzić widzom przykrych widoków.
Dziennikarz bezgłośnie śmieje się ptasim śmiechem.
– Pani jest piękną kobietą. Ulubioną aktorką w ostatnim plebiscycie naszych widzów. Co to dla pani oznacza?
– Widzowie są dla mnie zbyt szczodrzy. Aktor nie istnieje bez widzów, więc bardzo jestem państwu wdzięczna za to, że wciąż chcecie mnie oglądać, choć wokół tyle piękniejszych, młodszych i zgrabniejszych koleżanek. Może to moje zmarszczki mają swoich fanów?
Asystentka pokazuje dziennikarzowi, że czas się skończył. Mężczyzna udaje, że nie widzi.
– A jak się pani pracowało z Ewą Lorańską? Podobno iskrzyło między wami.
– Proszę pana, aktor to też człowiek. Nie każdy każdego lubi. Nie musimy się przyjaźnić, żeby ze sobą pracować. Wystarczy szacunek i profesjonalizm. Ale akurat z Ewą bardzo się lubimy. Dziękuję bardzo.
– Proszę jeszcze pozdrowić widzów naszego programu, błagam. Do czołówki. Przedstawić się i pozdrowić. Okej?
Zakładam uśmiech numer pięć.
– Witam państwa. Nazywam się Marta Makowska i zapraszam państwa serdecznie na Zdrady nie od parady. Będzie się działo!
Dźwiękowiec odpina dźwięk, zdjęłam już swój markowy uśmiech i mam minę, jakby coś mi śmierdziało pod nosem. Odchodzę z asystentką.
– Ja pierdolę. Co za matoł! Jeszcze coś?
– Została jeszcze pani z portalu modowego, ale nie mamy już czasu, bo zaraz wchodzimy na scenę.
– I całe szczęście. Boże, jak ja nie cierpię dziennikarzy… Może jak będę stara i brzydka, przestaną się mną interesować. Wtedy będę sobie spokojnie grała stare wariatki i czarownice.
Asystentka odbiera telefon.
– Pani Marto, jeszcze redakcja Koturn, mamy z nimi deal reklamowy…
– No, nie…