Читать книгу Obrazki z natury - Klemens Junosza - Страница 4

NIEKOSZTOWNA KURACJA

Оглавление

Na niewielkim dziedzińcu, rozciągającym się przed skromnym dworkiem szlacheckim, zatrzymała się przechodząca piękność wiejska.

Postawiła konewkę z wodą na ziemi, oczy przysłoniła ręką czerwoną, muskularną, obnażoną po łokcie i bacznie przypatrywała się tumanowi kurzu na drodze.

Wśród tego tumanu, jak w obłoku widniał zdaleka punkt drobny zrazu, potym większy, większy, aż nareszcie zarysowały się dość widocznie sylwetki trzech koni i wozu, na którym siedziało dwuch ludzi.

Przysadzista piękność przymrużyła oczy i poznała przedewszystkim fornala Maćka, potym konie dworskie i wóz, klasnęła w ręce i pobiegła pędem do kuchni, wołając na cały głos:

— Pan jedzie! pan jedzie!

Wieść ta rozbiegła się lotem błyskawicy po folwarczku, dworku, ogrodzie. Kto żył, powtarzał: pan jedzie!

— Tatuś jedzie! — zaśpiewała melodyjnym sopranem panienka z dużym warkoczem barwy lnu, pełną, niby świeżo upieczona bułka, buzią i habrowemi oczami.

Pan wracał z Warszawy, po całotygodniowej nieobecności — nic więc dziwnego, że go z podwójną czułością witano.

Taka podróż przecież nie trafia się codzień. Z zapadłych kątów, od dróg żelaznych oddalonych, rzadko wyruszają ludzie; chyba ważny bardzo interes może ich skłonić do takiego kroku.

Wybiera się więc szlachcic do Warszawy, jak do Kamerunu; a sprawunki! Boże miłosierny, czyż można obejść się bez sprawunków?

Maciek jeszcze wczoraj rano wybrał się po pana na kolej i, naturalnie nie wybrał się bryczką, ani koczem, ale długim wozem w drabinach, jak do siana. Sama pani tak kazała i zaleciła, żeby słomy nabrać dużo, bo sprawunków będzie moc, a co jeden, to delikatniejszy.

Maciek medytował godzinę przynajmniej, zanim wóz jak się należy, narządził. Rozpuścił go na całą długość drabin, lusznie wybrał, co najmocniejsze, zaopatrzył się w postronki i w słomę... boć to warszawskie sprawunki na byle jakim wozie wieźć ryzyko. Licho wie, z czego one są, ale najprędzej ze szkła, bo warszawiacy, wiejskim ludziom na psotę wszystko ze szkła robią, żeby się tłukło w drodze.

Sama pani mówiła, że tego będzie sporo, a pani zwykle dobrze wie, co mówi...

Przed tygodniem, gdy mąż miał do Warszawy wyjeżdżać, pani wypisała litanję przerażająco długą — aż jegomość jęknął, ujrzawszy taki cyrograf.

Ale w błogim stanie małżeńskim nie można się lada czym przerażać, przeciwnie, trzeba być nieustraszonym a cierpliwym.

Wiedział dobrze o tym pan Ignacy (właśnie ten pan Ignacy, którego powrót do domu anonsowano tak głośno) i jak tylko przybył do Warszawy i ulokował się w Saskim hotelu, w tej chwili uzbroił się w okulary i zaczął odczytywać rękopis swej małżonki wraz z licznemi komentarzami.

Czego tam nie było?... Począwszy od igieł i nici, a skończywszy na najmodniejszym kapeluszu dla Zosi, tej jasnowłosej śpiewającej dzieweczki; od bucików dla najmniejszego chłopca, aż do materjału na suknię dla samej pani; od mosiężnego żelazka do jakichś walansjenek, filozeli, sznelek, miniardizy i tym podobnych dziwolągów, których nazwy pan Ignacy nietylko, że spamiętać nie mógł, ale nawet wymówić nie potrafił.

A przy każdej pozycji przerażającego regiestru były jeszcze obszerne komentarze, w tym rodzaju naprzykład:

«Przedewszystkim pamiętaj, że jedziesz do Warszawy głównie dla zdrowia. Prosto więc z wagonu idź do doktora; nie żałuj, daj mu choćby rubla więcej, ale niech cię na wszystkie strony opuka; niech cię opuka nawet dwa, albo choćby i trzy razy, a co ci powie, to sobie napisz, a recepty nie zgub...

«Tylko proszę pamiętać, żebyś się nie dał oszukać; najlepiej to kupisz na Żabiej ulicy, albo za Żelazną Bramą, a targuj się do upadłego i powiedz żydom, że temu lat pięć, pani Michałowa kupowała takie same po złotemu groszy trzy... Dobrze pamiętaj, że teraz nie noszą nic w zęby, tylko w kliny, i żeby miało drobny deseń. Masz tu załączone próbki i staraj się znaleźć takie same, albo w podobnym rodzaju, a swoim gustem nie rządź się, bo znowuż kupisz takie czupiradło, że tylko w konopiach jako strach na wróble postawić. Guziki wybieraj ładne i stosowne do materjału, a pytaj się w sklepie jakie teraz noszą.

«Za kapelusz Zosi nie waż się płacić drożej jak pięć rubli i żądaj, żeby ci dali oryginalny fason, paryski koniecznie, a jak będziesz szedł przez ulicę, to przypatruj się uważnie, co jest najmodniejsze, co najwięcej noszą i według tego się rządź.

«Nie zapomnij także o cukrze, bo u nas w miasteczku jest dużo droższy; nie gniewałabym się też, gdybyś kupił samowar i maszynę do szycia. Nawet cię bardzo proszę o maszynę, kup koniecznie, tylko proś, niech cię zaraz w sklepie nauczą, jak się igłę zakłada i nici nawłóczy. Niech cię także nauczą w sklepie obrębiać, podwrębiać, stębnować i pikować, oraz wszywać sznureczki.

«Pamiętaj, wyucz się tego wszystkiego jak pacierza, żebyś mógł nam pokazać, jak co się robi, bo inaczej nic nam z maszyny nie przyjdzie.

«Szpilek czarnych nie bierz, bo są nic nie warte, tylko kup białe i nie na żadne papierki — to do niczego niepodobne — tylko na łuty, i na wadze się nie daj oszukać. Warszawskie sklepowe umieją okłamać, zwłaszcza jak widzą, że mają do czynienia z mężczyzną i to z takim, który na niczym się nie zna.

«Włóczkę dobierz podług załączonych próbek, co są w niebieskim papierku, a prócz tego kup zielonej (wielka szkoda, że nie mam próbki); otóż ta zielona ma być nie jasna i nie ciemna, coś pośredniego między dębowym liściem a sałatą.

«O oliwie nie zapomnij! Kup wazę, tylko dużą, talerzy ze dwa tuziny, szklanek, biletów wizytowych, pieprzu, angielskiego ziela, kopert z cyframi i dobrze by było, żebyś przywiózł ze sześć garncy octu, ponieważ tutejszy żydowski jest fatalny. I nafta u nas dużo droższa, niż w Warszawie, ale nie wiem, czy będziesz miał tyle funduszów.

«Woalka dla Zosi ma być biała i nie szeroka, tak aby tylko oczy i nosek zakryła i nie w kropki, broń Boże, nie w kropki! bo w kropkach Zosi wcale nie jest do twarzy. Parasolka najlepsza czarna, ale jeżeli teraz noszą inne, to kup taką, jakie noszą... etc. etc.»

Odczytawszy to wszystko, pan Ignacy długo usnąć nie mógł, tylko rozmyślał i rozmyślał, jak wybrnąć z tego labiryntu, — ale że szlachcic ma twardą naturę i z gorszych jeszcze tarapatów umie się wydobywać, więc wziął na odwagę i nazajutrz od samego rana puścił się na wędrówkę za Żelazną Bramę, na Żabią, Graniczną... Targował się do upadłego, ujadał z żydówkami ząb za ząb, odsyłał do hotelu paczki i tłomoczki, aż wreszcie załatwił wszystko co do joty i cieszył się tym błogim przekonaniem, że zasłużył na nieograniczoną wdzięczność i serdeczne ucałowanie od żony.

Więcej jeszcze ucieszył się po konferencji z doktorem. Był u jednego z tych głośnych lekarzy, których nazwiska są znane nawet w najbardziej zapadłych kątach kraju. Taki znakomity człowiek opukał go, ostukał własnoręcznie, rozmawiał z nim przez całe pięć minut i dał radę, w jaki sposób na bardzo długie lata może zakonserwować swoje zdrowie.

Załatwiwszy wszystko szczęśliwie i pomyślnie, pan Ignacy z lekką kieszenią, ale też i z lekkim sercem powraca do domu.

Widzi już zdaleka folwarczek swój, swoją rodzinną Wygnankę, na której dachach siedzą sroki, a na hypotece żydzi; widzi dworek stary z dachem porosłym mchem i pleśnią... Tu bąki zbijał za młodu, tu w wieku dojrzalszym biedę klepał, tu się dziatwy dochował, tu długów narobił, że aż jęczy teraz pod ich ciężarem. Tu zaznał trochę szczęścia i wiele goryczy — tu miał swoich sercu blizkich, żonę kochającą, pod której pantofelkiem, jak każdy sprawiedliwy szlachcic siedział, dwuch synków i ukochaną jedynaczkę — jasnowłosą Zosię.

Z uczuciem błogiej radości obejmował wzrokiem siedzibę swoją.

Wojtek smagnął batem nad końmi — i wielki......................

Obrazki z natury

Подняться наверх