Читать книгу Kobe Bryant. Mentalność Mamby. Jak zwyciężać - Kobe Bryant - Страница 13
Wstęp Uwaga: Jeśli zamierzasz zainwestować czas w przeczytanie tej książki, przygotuj się na koszykarską przygodę na najwyższym poziomie
ОглавлениеKobe przyszedł do NBA z żądzą zwycięstwa i talentem, które pozwoliły mu stać się jednym z najlepszych koszykarzy w historii. Osiągnął ten cel dzięki swojemu oddaniu i wytrwałości. Szansa na grę w Lakers, legendarnej drużynie, dała mu publikę i właściwą scenę, ale poziom sukcesów, które osiągnął, zawdzięcza przede wszystkim sobie.
Po raz pierwszy spotkałem Kobego w hotelu Hilton w Beverly Hills w 1999 roku, w dniu, w którym formalnie ogłoszono, że zostanę trenerem Lakers. Siedzieliśmy w apartamencie, zanim zszedłem na dół do sali balowej, gdzie miałem się spotkać z dziennikarzami. Kobe chciał mnie zapewnić, jak bardzo jest szczęśliwy, że będzie miał okazję pograć w systemie ofensywy trójkątów – i chciał pokazać, jak wiele wie na ten temat. Już wtedy był „pilnym adeptem gry w koszykówkę” i studiował różne warianty ofensywne. Cały on – 20-latek, który brzmiał tak, jakby grał zawodowo w koszykówkę przynajmniej od dziesięciu lat. Ofensywa trójkątów jest ze swej natury ograniczająca i wymaga dyscypliny. Nie ma tu zbyt wiele miejsca na improwizację. To zaplanowany i zaprogramowany sposób gry. Prowadzisz piłkę pod kosz rywala, szukasz okazji do oddania szybkiego rzutu, a jeśli się nie udaje, budujesz trójkąt, patrzysz, jak zareaguje na to obrona rywali, atakujesz ich słabości i wykorzystujesz swoje atuty. Moi dwaj synowie, bliźniaki, są tylko o rok młodsi od Kobego, więc miałem wtedy całkiem dobre wyobrażenie na temat młodych ludzi i tego, jak potrafią się koncentrować na powierzonych im zadaniach. Miałem też zaszczyt trenować wcześniej w Chicago Bulls kilku zawodników, którzy deklarowali to samo, co Kobe. Ale on, choć był przecież jeszcze bardzo młody, dotrzymał słowa – rzeczywiście był pilnym adeptem gry w koszykówkę.
Tak się złożyło, że już w pierwszym meczu przedsezonowym Kobe złamał kość nadgarstka i musiał przez to opuścić pierwszych 14 spotkań. Udało nam się zaliczyć bez niego całkiem dobry początek sezonu i obawiałem się, że może będzie potrzebował trochę czasu, zanim wpasuje się w drużynę. Ale okazało się, że nie sprawiło to żadnych problemów. Priorytetem dla niego było utrzymanie zwycięskiej passy drużyny. I tak właśnie się stało.
Jakiś miesiąc po jego powrocie do gry zadzwonił do mnie Jerry West. Chciał zrelacjonować mi treść rozmowy, którą z nim przeprowadził. Kobe zadzwonił do niego, żeby zapytać, w jaki sposób udawało mu się w latach 60. wraz z kolegą z drużyny, Elginem Baylorem, zdobywać po ponad 30 punktów na mecz. Kiedy Jerry zaczął go podpytywać, Kobe przyznał, że martwi się tym, że nie będzie w stanie zdobywać wystarczająco dużo punktów, by móc stać się „jednym z najlepszych koszykarzy NBA”. Zaniepokoiło mnie to, bo jako trener nie zamierzałem się przejmować tym, ile punktów zdobywa dany zawodnik – interesował mnie jedynie końcowy rezultat na tablicy wyników. Ale Kobe już wtedy wiedział, na co go stać, i czuł, że nasz system może go ograniczać. Taki konflikt interesów zwiastował potencjalne kłopoty. Oczywiście jego determinacja miała swoje podstawy – ostatecznie zdobył w trakcie swojej kariery 33 643 punkty, więcej od Michaela Jordana, a mniej tylko od Karla Malone’a i Kareema Abdul-Jabbara.
W tym pierwszym sezonie Kobe grał razem z Ronem Harperem w systemie z dwoma obrońcami. Ich zadaniem było „nakrywanie do stołu” – mieli rozpoznawać, kiedy kończy się kontratak, kiedy trzeba przejść do ataku pozycyjnego i przełączyć się na trójkąty. Naturalnie zawsze istniała też pokusa wykraczania poza granice trójkątów i Kobemu zdarzało się działać wbrew uzgodnionym zasadom. Nie trzymał się planu, bo chciał stworzyć okazję dla siebie, a to psuło naszą płynność w ataku. Musiałem więc nieraz prowadzić z nim rozmowy o tym, że sam meczu nie wygra. Pokazywałem mu też filmy koncentrujące się na tych umiejętnościach, które sprawiają, że obrońca dobrze rozgrywa piłkę. Z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że Kobe był w stosunku do mnie cierpliwy, podobnie jak ja wobec niego. Tolerowaliśmy się nawzajem, dzięki czemu zrozumiał, jak zdyscyplinowaną drużyną musimy się stać, żeby zdobyć mistrzowski tytuł, którego tak pragnęliśmy. I choć Kobe uwielbiał zdobywać punkty, to zazwyczaj wiedział, albo wyczuwał, co w danej chwili jest właściwe dla drużyny.
W dwóch ostatnich sezonach Lakers byli panną na wydaniu – wygrywali mnóstwo meczów, ale odpadali z play-offów po przegranych do zera. Kobe poradził sobie z presją, która wynikała z tych porażek, i skutecznie rozgrywał swoje akcje. Lakers poradzili sobie z piętnem drużyny, która nie radzi sobie w kluczowych momentach, i zdobyli trzy tytuły mistrzowskie z rzędu. Każdy z tych sezonów był dramatyczny, pełen pamiętnych meczów i chwil. Kobe stał się siłą napędzającą całą drużynę, podczas gdy Shaquille O’Neal, Diesel, stanowił najważniejszy punkt jej ofensywy. „Podajemy do największego” – mawialiśmy. Ta grupa zawodników Lakers awansowała do czterech serii Finałów NBA w ciągu pięciu lat, tworząc prawdziwą dynastię.
Kolejny etap jego kariery nastąpił wtedy, kiedy Kobe dojrzał. Kiedy dobiegła końca epoka Shaqa i Kobego, stał się mężem stanu, seniorem drużyny, z której odeszli wszyscy pozostali zawodnicy pierwszej piątki – czy to kończąc karierę, czy przechodząc do innych klubów. Był główną siłą zespołu i jego nominalnym przywódcą. A przecież umiejętności przywódcze to coś bardzo trudnego do opanowania, zwłaszcza wtedy, kiedy wiesz, że zdobycie mistrzowskiego tytułu jest dla twojego składu nieosiągalne.
Któregoś razu, podczas jednego z naszych pierwszych wspólnych sezonów, obserwowaliśmy razem z Kobem przed treningiem, jak pięciu innych zawodników rozgrywa między sobą pojedynek strzelecki. Przypominał on grę w „kotka”, w której zawodnik musiał skopiować rzut poprzednika za trzy punkty i trafić z tego samego miejsca, w przeciwnym razie odpadał. Zostałem poproszony o opóźnienie rozpoczęcia treningu, bo rozgrywka przetoczyła się przez cały obwód, oba rogi, oba skrzydła i środek linii rzutów za trzy. Zapytałem Kobego, który przecież był cholernie ambitny, dlaczego nie bierze udziału w rywalizacji, a on odpowiedział, że nie jest specjalistą od trójek. Ale w kolejnym sezonie postanowił to zmienić: latem starannie pracował nad swoim rzutem za trzy. Zawsze skupiał się na detalach. I w sezonie 2005/06 Kobe eksplodował: zdobywał średnio ponad
35 punktów na mecz, najwięcej w lidze. Stał się maszyną do zdobywania punktów.
Mógłbym bez końca wymieniać jego rekordy i dowody talentu strzeleckiego, ale tak naprawdę były to tylko przypisy do tego, jak Kobe rozwijał się jako zawodnik. Mój sztab spotykał się o wpół do dziewiątej rano w ośrodku szkoleniowym przed treningiem albo przed meczem, żeby przygotować się do nadchodzącego dnia. Kiedy dojeżdżałem na miejsce, samochód Kobego zazwyczaj stał już zaparkowany na swoim miejscu obok mojego, a on siedział w środku i ucinał sobie drzemkę. Pojawiał się w hali znacznie wcześniej, zazwyczaj około szóstej rano, i wykonywał swoje ćwiczenia przedtreningowe, zanim pojawili się inni. I była to charakterystyczna cecha ostatnich dziesięciu lat jego kariery. Kobe zawsze stanowił wzór do naśladowania dla kolegów z drużyny. Nie byli w stanie za nim nadążyć – ale dzięki przykładowi, który im dawał, czuli się wciąż dodatkowo zmotywowani.
W 2007 roku spotkałem się z Kobem, żeby porozmawiać o igrzyskach olimpijskich w Chinach. Tamta drużyna była napakowana gwiazdami i trenowała tego lata razem, przygotowując się do przyszłorocznego turnieju, gdzie miała sięgnąć po złoty medal. Mój przekaz dla Kobego był następujący: jeśli zamierzasz grać poza sezonem, musisz zdawać sobie sprawę, że twoje nogi nie są wieczne. Treningami nie zamierzam się specjalnie przejmować, wiem, że znasz nasz system. Dam ci tyle czasu pomiędzy meczami, ile będziesz potrzebował, żeby dojść do siebie, o ile będziesz ciągle obecny jako lider zespołu. Podczas gdy drużyna powtarzała ćwiczenia, Kobe przechodził fizykoterapię i pojawiał się na parkiecie, kiedy rozpoczynała się rywalizacja. Zachęcał kolegów z drużyny i czasami w drugiej piątce pełnił funkcję grającego trenera. Przyglądałem się temu, jak ekstremalnie wymagające ćwiczenia musi wykonywać, żeby przygotować się do meczów, i myślałem wtedy, że zostało mu jeszcze najwyżej pięć, może sześć lat gry. Ale on znowu potrafił odmienić swój los, a jego poświęcenie sprawiło, że okres jego najlepszej formy fizycznej wydłużył się ponad normę. Przez jakieś dziesięć lat grał na najwyższym poziomie intensywności, co doskonale pokazuje, jaki miał charakter.
Zdjęcia w tej książce stanowią znakomity dowód na to, w jaki sposób Kobe myślał o koszykówce. W rzeczywistości podejście Kobego do gry w koszykówkę doskonale przygotowało go do kolejnego etapu jego życia, który zapowiada się równie ciekawie i intensywnie, jak jego długa kariera w Lakers.
PHIL JACKSON,
trener Los Angeles Lakers
w latach 1999–2004, 2005–2011