Читать книгу Dogoterapia - Группа авторов - Страница 7

3
Początki dogoterapii – rys historyczny

Оглавление

Początki dogoterapii datuje się już na IX wiek n.e. Wówczas to w klasztorach, znajdujących się w granicach dzisiejszej Belgii, praktykowano „terapię” dzieci „upośledzonych” z udziałem psów (Röger-Lakenbrink, 2006). Rzecz jasna terapia ta odzwierciedlała stan ówczesnej wiedzy medycznej. Niemniej zawierała niewątpliwy pierwiastek nowatorstwa.

Europejczycy postrzegali chorobę psychiczną dwojako: jako „nawiedzenie”, a zatem karę za grzechy, lub jako „chorobę, która wymagała ścisłej izolacji, co oznaczało śmierć społeczną dla obłąkanych” (Foucault, 1987, s. 9). Dopiero w epoce klasycyzmu przeważyła druga z wymienionych koncepcji. Nie wszyscy wiedzą, że w średniowieczu umieszczano osoby chore psychicznie na barkach, które w Niemczech zwano „statkami głupców” (das Narrenschiff). Stały się one inspiracją dla ówczesnych malarzy. Najbardziej znany jest obraz Hieronima Boscha właśnie pod tytułem „Statek głupców”. Chorych transportowano tymi barkami do miejsc kultu, aby tam doznali uzdrowienia. Były to takie sanktuaria, jak: Saint-Mathurin w Larchant, Saint-Hildevert w Gournay oraz Gheel. W XIII wieku przekształcono ostatnią z wymienionych miejscowości w ośrodek dla „obłąkanych”. Nie była to jednak zwykła placówka. Każdy nowo przybyły pensjonariusz był poddawany dziewięciodniowemu leczeniu na terenie kościoła, opierającemu się na modlitwach i ziołolecznictwie. Jeśli przez ten okres stan zdrowia pacjenta się nie poprawił, był on przyjmowany przez rodzinę, u której przebywał do końca swoich dni. Ten rodzaj terapii nosi obecnie miano moral treatment, czyli „leczenia przez zrozumienie”. Na podkreślenie zasługuje fakt, że chorzy byli bardzo dobrze traktowani przez rodziny, u których zamieszkiwali. Odnoszono się do nich jak do członków rodziny. Dzięki temu podopieczni odrzuceni przez własne społeczności zaznawali ciepła domowego ogniska oraz bliskości drugiego człowieka. Można wręcz powiedzieć, że ta terapia była prekursorką współczesnego paradygmatu psychiatrii i psychologii. Tamten system funkcjonował przez kilka stuleci, a opieka nad osobami chorymi psychicznie stała się zajęciem całych rodzin, przekazywanym z pokolenia na pokolenie (Boyd, 2008). Poza tym w Gheel praktykowano therapie naturelle, dzięki której pacjenci dochodzili do zdrowia przez kontakt ze zwierzętami hodowlanymi. Chorzy codziennie troszczyli się o nie, oporządzali je, karmili i czesali (Schöll, 2015).

Niestety, te awangardowe – jak na owe czasy – metody terapeutyczne nie były rozwijane w wiekach późniejszych, w wyniku czego zostały zapomniane. Począwszy od renesansu, szpitali nie zakładano już pod kuratelą kościoła, lecz państwa. Władzom nie przyświecał jednak cel medyczny. Rządzący potrzebowali placówek psychiatrycznych, by m.in. zamykać w nich oponentów politycznych bez wyroku sądowego (Foucault, 1987). Szpitale były tworzone często w budynkach po leprozoriach. Panowały tam straszne warunki, urągające godności człowieka. Chorzy byli niedożywieni i spali nago na niewielkiej ilości słomy. W tych „szpitalach” brakowało jakiejkolwiek opieki medycznej (sic!). Za to stosowano w nich wyrafinowane metody represji wobec niepokornych pacjentów: zamykanie w lochach, zakuwanie w dyby czy zakładanie kajdan (Nolan, 2000).

W XVIII wieku nastąpił przełom w postrzeganiu osób chorych psychicznie i niepełnosprawnych intelektualnie. Wiele towarzystw i wspólnot religijnych zaczęło się domagać wprowadzenia zmian w sposobie ich traktowania. Jednym z postulatów była reforma przepisów prawnych zakazująca zamykania chorych psychicznie w zakładach pozbawionych opieki medycznej. W ten sposób bezpośrednio nawiązywano do – przytoczonych wcześniej – nowatorskich metod stosowanych w wiekach średnich. Protestancka wspólnota wyznaniowa wywodząca się z purytanizmu (kwakrzy) jako pierwsza jawnie sprzeciwiała się umieszczaniu nerwowo chorych razem z pospolitymi więźniami oraz syfilitykami. To stanowisko wyrażało założenia wiary tej grupy religijnej. Kwakrzy wierzyli mianowicie, że każdy człowiek ma w sobie „światło wewnętrzne”, które jest de facto cząstką Boga i trwa w nim do końca życia (Hamm, 2006). Kwakrzy i unitarianie – w przeciwieństwie do katolików – uważali, że choroba psychiczna nie jest powodowana opętaniem przez diabła, lecz powstaje w następstwie „choroby umysłu” (Reiss, 2008). Dlatego postulowali umieszczanie osób z lekką postacią niepełnosprawności intelektualnej w odpowiednio przeszkolonych rodzinach. Wybitny francuski filozof Michel Foucault (1987) pisał wręcz, że „w XVIII wieku motyw wariata przekształconego w zwierzę znajdował praktyczną realizację w metodach pedagogicznych, stosowanych raz po raz wobec ludzi niepoczytalnych”. Takie praktyki stosowano szczególnie w placówkach należących do państwa, które stanowiły większość ówcześnie działających zakładów. Jednym z nich był York Lunatic Asylum, działający – jak sama nazwa wskazuje – w położonym w północnej Anglii mieście York, w hrabstwie North Yorkshire. Ośrodek ten został założony w 1777 roku. Początkowo przebywało w nim 15 pensjonariuszy. Następnie ich liczba zaczęła lawinowo rosnąć, aż w roku 1788 osiągnęła 68. Warto dodać, że York Lunatic Asylum składał się tylko z 20 pokoi i mimo przeludnienia nie został rozbudowany. Rada miasta York uznała, że do tego ośrodka będą również kierowane ciężarne kobiety, u których występowały objawy choroby psychicznej. Od 1781 roku pacjenci byli zobowiązani sami opłacać sobie pobyt w tym szpitalu kwotą 6 szylingów tygodniowo, co stanowiło wtedy sumę niebagatelną (Digby, 1986). Jednak nie wszyscy pacjenci byli w stanie podołać temu zobowiązaniu finansowemu, co bezpośrednio skutkowało podziałem podopiecznych na grupy. Rzecz jasna ci, którzy uiszczali opłaty, byli najlepiej traktowani – mieli dostęp do lekarza i medykamentów. Natomiast najbiedniejsi byli ich pozbawieni. Dochodziło także do nadużyć. Rodziny chcące się pozbyć swoich seniorów wysyłały ich do York Lunatic Asylum, żeby tam, przykuci łańcuchami do ścian, dokonali swojego żywota. Nic zatem dziwnego, że szpital okrył się złą sławą. W hrabstwie zaczęły krążyć plotki na temat nieludzkich warunków panujących w ośrodku. Dotarły one także do przewodniczącego rady kwakierskiej, który postanowił je zweryfikować. W tym celu wysłał do zakładu doktora Alexandra Huntera, aby ten incognito sprawdził prawdziwość doniesień. Po zapoznaniu się z faktami Hunter uznał, że winę za ten stan rzeczy ponosi pastor William Mason, który był przewodniczącym organu założycielskiego York Lunatic Asylum.

Kontrola nie przyniosła jednak pozytywnych rezultatów. W szpitalu nie zaprzestano stosowania przemocy wobec pacjentów. Jej ofiarą padła młoda kwakierka Hannah Mills, która trafiła do tej placówki w 1790 roku. Cierpiała na depresję i zespół stresu pourazowego, który wystąpił u niej na skutek poronienia. Sytuację pogarszał fakt, że do porodu doszło po śmierci jej męża, co w ówczesnym społeczeństwie było źle widziane. Lokalna wspólnota kwakierska informowała władze, że Mills była regularnie bita przez sanitariuszy. Mimo to kwakrom nie zezwolono na odwiedziny u pacjentki. Po kilku miesiącach została jednak zwolniona z York Lunatic Asylum pod wpływem nacisków opinii publicznej (Stevens, 2014). Następnie trafiła pod opiekę Williama Tuke’a, który był emerytowanym kwakierskim kupcem, przejawiającym skłonności społecznikowskie. Pieniądze zarobione na handlu herbatą przeznaczył na zakup farmy, na której hodował wiele zwierząt. Zaobserwował, że ich obecność korzystnie oddziałuje na zdrowie Mills. Szczególnie kontakt z psami był dla niej zbawienny. Dzięki nim wyciszyła się i powoli wróciła do równowagi psychicznej. Niestety, jej stan fizyczny na skutek maltretowania w York Lunatic Asylum na tyle się pogorszył, że zmarła kilka tygodni po przybyciu na farmę (Finzen, 1998).

Tuke postanowił wykorzystać doświadczenia z pobytu Mills w jego majątku. W 1792 roku ufundował ośrodek dla osób nerwowo i psychicznie chorych York Retreat. Początkowo był on przeznaczony wyłącznie dla kwakrów. Jednak od 1796 roku zaczęto przyjmować pacjentów niezależnie od ich wyznania. W tym celu sukcesywnie rozbudowywano placówkę. Warto zaznaczyć, że z wyglądu nie przypominała ona gmachu więziennego, lecz zwykły dom mieszkalny. Miało to niebagatelny wpływ na atmosferę tam panującą, a zatem i na samych podopiecznych. Kwakrzy byli przekonani, że leczenie stanie się skuteczniejsze, jeśli będzie się opierać na szacunku, zrozumieniu i samokontroli. Dlatego pozwalali pacjentom swobodnie poruszać się po ośrodku i przylegającym do niego ogrodzie. Każdy pensjonariusz otrzymywał prywatny pokój. Ponadto zachęcano ich do wykonywania drobnych czynności, pożytecznych dla całej wspólnoty. W York Retreat nie stosowano w ogóle przemocy. Panowała tam rodzinna atmosfera, dalece inna od znanej z York Lunatic Asylum. W szpitalu Tuke’a nie uznawano podziału na niższy (sanitariusze) i wyższy personel medyczny (lekarze). Jedyną klasyfikacją była ta na osoby pomagające i potrzebujące pomocy.

Głównym elementem terapii stosowanej w York Retreat uczyniono zajęcia z udziałem psów. Chorzy opiekowali się czworonogami. Karmili je, czesali, wychodzili z nimi na spacery (Beck i Katcher, 1996). Podobne ośrodki za zgodą władz kwakrzy otwierali w Londynie, Manchesterze, Liverpoolu i Exeter. Władze, wzorując się na farmie Tuke’a, postanowiły otwierać szpitale psychiatryczne na obrzeżach miast. W tym celu wydano w 1808 roku tzw. The County Asylum Act. Wszystkie szpitale powstałe na jego podstawie posiadały małe farmy ze zwierzętami, którymi zajmowali się pacjenci (Smith, 1999). Również za oceanem zakładano szpitale psychiatryczne, wzorując się na kwakierskich rozwiązaniach z York Retreat. W Stanach Zjednoczonych należały do nich takie ośrodki, jak Brattleboro Retreat czy Hartford Retreat. Pierwszy z nich został ufundowany przez znaną filantropkę Annę Hunt Marsh, która nalegała, aby innowacyjne metody terapii, stosowane przez brytyjskich kwakrów, przeszczepić na grunt amerykański. Pacjenci zakładu w Vermont uczestniczyli więc w licznych zajęciach na świeżym powietrzu, w specjalnie ku temu zaaranżowanych ogrodach, oraz w zajęciach terapeutycznych z udziałem psów. Szczególnie ta ostania metoda wykazywała się dużą skutecznością (Baxter i Hathcox, 1994). Ten sukces nie uszedł uwadze ówczesnej prasy. W Illustrated London News 24 i 31 marca 1830 roku opublikowano artykuł o nowatorskiej terapii opracowanej przez kwakrów. Niestety, autor tego tekstu pozostaje do dziś nieznany (Altschiller, 2011). W tej samej gazecie ukazała się w 1860 roku seria felietonów traktujących o dogoterapii prowadzonej w londyńskim Bethlem Royal Hospital. Zajęcia terapeutyczne były realizowane z udziałem psów ras whippet i greyhound zaliczanych do grupy chartów. Należy wspomnieć, że brali w nich udział wyłącznie pacjenci płci męskiej, ponieważ tylko oni otrzymali zgodę na opuszczanie murów szpitala, żeby spacerować z czworonogami. Mimo to pensjonariuszki tego zakładu nie zostały pozbawione nowoczesnych metod leczenia. Zamiast dogoterapii zaoferowano im terapię z udziałem zwierząt w postaci opieki nad rybkami w akwariach oraz kanarkami. Bethlem Royal Hospital został już zaprojektowany i zbudowany z myślą o takich formach kuracji. Nie brakowało więc tam miejsca dla zwierząt i do zabawy z nimi. Oprócz sal terapeutycznych zbudowano na oddziale męskim długą oszkloną galerię, która służyła jako miejsce spotkań pacjentów i zwierząt. Poza tym pokoje w tym szpitalu były jasne, przestronne i pomalowane na kolory przyjazne dla pacjenta (Fine, 2011). Trzeba nadmienić, że pierwsze zwierzęta pojawiły się w tym ośrodku wraz z przybyciem tam nowego ordynatora oddziału dla mężczyzn doktora Charlesa Hooda. Lekarz ten tak dalece cenił sobie dogoterapię, że gdy w 1887 roku trafiła do Bethlem Royal Hospital jego własna synowa Frances Ada Hood, przydzielił jej osobistego psa rasy cavalier king charles spaniel. Były to psy szczególnie polecane dla kobiet z racji swojej łagodności i niewielkich rozmiarów. Zajęcia terapeutyczne z tym psem znacząco poprawiły stan zdrowia pacjentki (Andrews i in., 2013). Jednak po roku czworonożny towarzysz został jej odebrany na polecenie komisji kontrolującej placówkę. Jak już wspomniano, regulamin tego szpitala nie przewidywał obecności psów na żeńskich oddziałach. Mimo nalegań ordynatora, by jego synowej pozostawić ukochane zwierzę, kontrolerzy pozostali nieugięci. W wyniku tej decyzji stan zdrowia Frances Ady Hood szybko się pogorszył. Trafiła do kolejnej placówki: Berry Wood Asylum w Northamptonshire, w której przebywała 26 lat. Następnie przeniesiono ją do Coton Hill Hospital w Stafford, gdzie zmarła (Constable, 2007).

W XIX wieku do dziedzictwa kwakrów odwołała się Florence Nightingale, założycielka współczesnego pielęgniarstwa. Pracowała jako sanitariuszka podczas wojny krymskiej w latach 1853–1856. Przybyła wraz z 38 pielęgniarkami z Wielkiej Brytanii do Scutari, będącej dzielnicą Stambułu położoną w azjatyckiej części tej metropolii. W pracy w lazarecie propagowała i wykorzystywała nowoczesne metody leczenia oraz opieki szpitalnej. Wprowadziła podstawowe zasady higieny, kwarantannę oraz indywidualną dokumentację leczenia sporządzaną dla każdego pacjenta (McDonald, 2010). Ponadto zauważyła, że psy, które przenosiły korespondencję w armii rosyjskiej i osmańskiej, miały zbawienny wpływ na zdrowie żołnierzy zarówno pod względem somatycznym, jak i psychicznym. O tym, jak wysoko ceniła dogoterapię, najdobitniej świadczy fakt, że gdy sama zachorowała na tyfus, z Anglii przesłano jej teriera. Kiedy zaś powróciła w rodzinne strony, jedyną „pamiątką”, jaką przywiozła, było szczenię doga krymskiego (Debroy, 2008). Słabość Nightingale do psów można tłumaczyć tym, że była unitarianką, a jak wiadomo, ta wspólnota religijna od dawna propagowała dogoterapię. Nightingale od dziecka miała dobry kontakt ze zwierzętami i ich los leżał jej na sercu. W 1837 roku dowiedziała się, że pobliski pasterz chce zabić swojego psa, ponieważ ten został ciężko ranny. Młoda dziewczyna tak długo pielęgnowała zwierzę, aż doszło do siebie i mogło być znowu pomocne w gospodarstwie. Wtedy to właśnie odkryła swoje powołanie. Sądziła, że jej „wewnętrzne światło” powinno służyć potrzebującym ludziom i zwierzętom (Stall, 2011). Była ona również autorką popularnego podręcznika pielęgniarstwa, wydanego w roku 1860 pod tytułem Notes on Nursing. Wiele uwagi poświęciła w nim zagadnieniu dogoterapii. Dowiadujemy się z niego, że obcowanie z psami reguluje rytm serca, niweluje ataki paniki oraz objawy stresu (Nightingale, 2013). Poza tym rekomendowała dogoterapię dla osób z niepełnosprawnością fizyczną. Także jako pierwsza opisała zjawisko więzi łączącej człowieka ze zwierzęciem, które 70 lat później zaobserwował Sigmund Freud.

Na kontynencie ewangelicy również korzystali z metod dogoterapii. Doskonałym tego przykładem był szpital dla epileptyków nazwany Bethel, czyli Betlejem, znajdujący się w Niemczech, nieopodal miasta Bielefeld, który powstał w 1867 roku. Inicjatorem jego zbudowania była Misja Wewnętrzna, założona w Niemczech przez Johanna Hinricha Wicherna w XIX wieku. Jest to luterańska organizacja charytatywna, działająca na podobnych zasadach jak katolicki Caritas. Pomysł budowy zakładu Bethel zrodził się podczas konferencji naukowej poświęconej opiece nad epileptykami, zorganizowanej przez Misję Wewnętrzną w 1865 roku w Bonn. To właśnie z myślą o osobach cierpiących na tę chorobę powstał szpital Bethel. Najpierw był kierowany przez dwie osoby: świecką – Johannesa Unsölda, i duchowną – pastora Friedricha Simona. Następnie był nadzorowany przez pastora Friedricha von Bodelschwingha, który przeszedł do historii jako wielki społecznik. Początkowo nieduży szpital był sukcesywnie rozbudowywany z datków wiernych. Chociaż Bethel miało charakter wyznaniowy, to jednak przyjmowano pensjonariuszy, nie zważając na ich konfesję. Natomiast personel był w przeważającej mierze luterański. Dogoterapię zaczęto stosować w Bethel wraz z przybyciem tam Friedricha von Bodelschwingha. Po raz pierwszy usłyszał on o tej metodzie leczenia od duchownych, którzy wizytowali ośrodki kwakrów w Wielkiej Brytanii (Kühne, 1949). W niemieckim szpitalu stosowano dogoterapię zarówno wobec epileptyków, jak i pacjentów ze schorzeniami neurologicznymi oraz psychicznymi. Znakomite rezultaty, jakie przynosiła, zachęciły von Bodelschwingha do eksperymentowania z innymi gatunkami zwierząt w roli terapeutów. W ten sposób odkrył on dobrodziejstwo hipoterapii. Z czasem uczeń przerósł mistrza. To Anglicy zaczęli przyjeżdżać do Bethel, żeby uczyć się metod nowoczesnej terapii i przenosić je na grunt brytyjski. Jednym z gości była Julie Sutter, która wizytowała placówkę, aby prześledzić sposób leczenia epileptyków i osób z niepełnosprawnością intelektualną. Zwiedzany ośrodek wywarł na niej pozytywne wrażenie do tego stopnia, że postanowiła założyć analogiczną placówkę w Oxfordshire. W tym celu udało jej się zebrać olbrzymią – jak na owe czasy – sumę 15 tys. funtów szterlingów. Dzięki temu w 1880 roku stworzyła zakład dla chorych na epilepsję mogący pomieścić aż tysiąc pacjentów. Gwoli ścisłości należy dodać, że Sutter w swoim dziele została wsparta przez Armię Zbawienia (Sladen, 2011). Poza tym była naocznym świadkiem funkcjonowania szpitala Bethel. Jej obszerna relacja przetrwała do naszych czasów. Czytamy w niej, że w latach 80. XIX wieku w Bethel przebywało 225 pensjonariuszy. W ciągu 14 miesięcy przez ten ośrodek przewinęło się ponad 1200 osób. Stan 966 z nich na tyle się poprawił, że mogli powrócić do normalnego życia i podjąć zatrudnienie (Sutter, 1893). Większość z nich szukała pracy w okolicach Bielefeld, żeby móc odwiedzać swoje ukochane psy oraz terapeutów.

Sława ośrodka w Bethel promieniowała na cały świat. Tylko w Europie i USA powstało 27 placówek na nim się wzorujących, w tym 26 protestanckich i jedna katolicka (w Nadrenii). W Stanach Zjednoczonych na szczególną uwagę zasługuje postać szwedzkiego pastora Erika Alfreda Fogelströma. Założył on Immanuel Deaconess Institute of Omaha w stanie Nebraska. Doradzał mu osobiście von Bodelschwingh, którego Fogelström odwiedzał w Bethel. Instytut powołany do życia przez szwedzkiego duchownego obejmował szpital, szkołę, warsztaty, domki mieszkalne dla rodzin pacjentów oraz pomieszczenia dla zwierząt. Był on przeznaczony dla epileptyków, osób niepełnosprawnych intelektualnie i nerwowo chorych wywodzących się ze szwedzkiej populacji miasta Omaha (Nelson, 2010). Pacjentów poddawano tu intensywnej dogoterapii. Polegała ona na wyprowadzaniu psów na spacery, karmieniu ich, głaskaniu i czesaniu. Rezultaty były bardzo pomyślne. U podopiecznych znacząco zmniejszyła się częstość napadów epileptycznych. Zaobserwowano u nich także zacieśnianie się więzi społecznych oraz lepszy kontakt z otoczeniem. Należy zauważyć, że Fogelström otrzymał zgodę na tę – nieznaną wówczas w Nebrasce – terapię od lokalnego kościoła luterańskiego. Postawiono mu jednak warunek: za wszystkie zniszczenia w instytucie, jakie mogły powodować zwierzęta, pastor miał płacić z własnych środków. Ponadto psy nie mogły mieszkać na terenie instytutu, lecz w specjalnie ocieplonych budach w ogrodzie (tamże).

Skuteczność dogoterapii oraz zasadność jej użycia w ośrodkach medyczno-opiekuńczych skłoniły naukowców do przeprowadzenia licznych badań nad jej fenomenem. Początkowo uczeni wykazywali sceptyczne podejście do tej formy terapii. Dopiero w 1859 roku, po opublikowaniu fundamentalnego dzieła Karola Darwina O powstaniu gatunków, nastąpił prawdziwy przełom. Zaczęto doszukiwać się wspólnych cech ludzi i zwierząt, nabytych na ścieżce ewolucji gatunków. Naukowcy zdali sobie sprawę, że Homo sapiens należy do królestwa zwierząt, a zatem podlega tym samym prawom, co one. Zachowania pierwotne przypisywane dotychczas człowiekowi zaczęto obserwować także u zwierząt. Do tych pierwotnych zachowań należą melancholia, smutek, cierpienie i radość. Poszukiwania powiązań między ludźmi a zwierzętami doprowadziły do rozwoju interdyscyplinarnych badań w dziedzinie antropologii, biologii, historii, psychologii, filozofii oraz socjologii. Uczeni żywili nadzieję, że takie szerokie ujęcie przedmiotu pozwoli na lepsze zrozumienie relacji występujących między ludźmi a zwierzętami oraz umożliwi redefinicję pojęcia „człowieczeństwo” (DeMello, 2012).

Doskonałe rezultaty, jakie przynosiła dogoterapia, zachęciły ludzi nauki do rozszerzenia kręgu pacjentów, którzy mogli korzystać z dobrodziejstw tej metody leczenia. Dlatego eksperymentalnie już pod koniec XIX wieku zaczęto przydzielać pojedynczym osobom niewidzącym i niedowidzącym psich przewodników. Jedną z nich była Helen Keller, która jako niemowlę straciła wzrok i słuch na skutek powikłań po przebytej szkarlatynie i zakażeniu meningokokami. Miała także problemy z artykulacją. Helen Keller pochodziła ze znamienitej rodziny. Jej ojciec, Arthur H. Keller, był redaktorem naczelnym poczytnej gazety North Alabamian, a kuzynem jej babki – nie kto inny jak generał Robert E. Lee. Z kolei matka Helen, Kate Adams, była córką Charlesa W. Adamsa, prawnuka drugiego prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna Adamsa (Herrmann, 1999). Gwoli ścisłości należy dodać, że rodzina Kellerów przyjechała do USA ze Szwajcarii, gdzie prowadziła pierwszą w tym kraju szkołę dla osób głuchych (McDonald, 2003). Nic zatem dziwnego, że z takimi koneksjami Helen Keller została potraktowana wyjątkowo. Zakwalifikowano ją – jak już wspomniano – do programu pilotażowego, przydzielając psa przewodnika. Jednak nie był to jej pierwszy kontakt z czworonogiem, gdyż rodzice w dzieciństwie podarowali jej cocker spaniela. Z racji swoich niedomagań uczęszczała do szkoły Perkins Institute for the Blind, gdzie poznała swoją przyszłą guwernantkę i przyjaciółkę Anne Sullivan. Następnie obie kobiety przeniosły się do Nowego Jorku, by tam zapisać się do szkoły dla osób głuchych Horace Mann School for the Deaf. Potem kontynuowała edukację, podejmując w 1900 roku – jako pierwsza osoba ociemniała i zarazem głucha – studia wyższe w Radcliffe College. Po 4 latach uzyskała stopień licencjata nauk humanistycznych. Jej naukę sponsorował magnat naftowy Henry Huttleston Rogers, który współpracował z rodziną Rockefellerów (Ford, 2001). W 1902 roku Hellen Keller otrzymała od swoich kolegów z uczelni psa rasy boston terrier. Nazwała go sir Thomas. Słynął on z łagodnego temperamentu i przyjaznego usposobienia. Dlatego pełnił funkcję jej pomocnika, którą dziś określilibyśmy mianem service dog. Sir Thomas regularnie towarzyszył Hellen podczas wykładów, a następnie odprowadzał ją do domu. Zaszczepiona we wczesnym dzieciństwie miłość do psów przetrwała w Hellen do końca jej dni. W 1930 roku pięćdziesięcioletnia kobieta odwiedziła Japonię, ponieważ żywiła wielkie zainteresowanie tamtejszą kulturą i tradycją. Szczególnie absorbowało ją japońskie podejście do psów, które odznaczało się wielką troską i szacunkiem wobec tych zwierząt. Podczas pobytu w Kraju Kwitnącej Wiśni zapoznała się z historią psa rasy akita imieniem Hachiko (de Lavigne, 2015). Pies ów przez 10 lat czekał na stacji kolejowej na swojego właściciela. Dlatego stał się symbolem wierności. Nawet dziś czci się w Japonii jego pamięć wznosząc liczne pomniki, mające go upamiętniać. Ta opowieść wywarła tak wielkie wrażenie na Keller, że poprosiła gospodarzy o podarowanie jej szczenięcia tej rasy. Otrzymała psa wabiącego się Kamikaze-Go. Niestety, odszedł on w wieku 7 lat na skutek przebytej nosówki. Hellen bardzo źle zniosła tę stratę. Wychodząc naprzeciw jej oczekiwaniom, rząd Cesarstwa Japonii podarował jej w 1939 roku psa tej samej rasy, wabiącego się Kenzan-Go (Rice, 1997). Były to pierwsze psy rasy akita w Stanach Zjednoczonych. Ze względu na ich cechy charakterologiczne Hellen Keller bardzo polecała je do pracy z osobami ociemniałymi, głuchymi i niedosłyszącymi. Jej działalność przeszła do historii i wciąż budzi w USA żywe zainteresowanie. W 1980 roku prezydent Jimmy Carter ustanowił dzień Hellen Keller, który jest obchodzony co roku 27 czerwca.

Kolejną cezurę stanowi rok 1914, kiedy świat ogarnął konflikt globalny – I wojna światowa. Podczas niej wykorzystywano psy do roznoszenia korespondencji oraz meldunków. Szacuje się, że wskutek działań wojennych w latach 1914–1918 zginęło około 7 tys. psów po obu stronach konfliktu (Young i Koopsen, 2010). Warto przypomnieć, że była to pierwsza wojna z wykorzystaniem na skalę masową nowoczesnego uzbrojenia, takiego jak czołgi, samoloty, miny, karabiny maszynowe oraz gazy bojowe. Dlatego liczba poległych i rannych była olbrzymia (Cholderski, 2014). Na skutek działania gazów bojowych znaczna część żołnierzy trwale straciła wzrok. Nie byli oni w stanie normalnie się poruszać. To skłoniło rządy poszczególnych państw do przydzielania im psów przewodników (Schöll, 2015). Następnie owczarki niemieckie otrzymali weterani, u których wystąpił zespół stresu pourazowego (posttraumatic stress disorder, PTSD). Ciężka sytuacja okaleczonych żołnierzy powracających z frontu zwróciła uwagę Dorothy Harrison Eustis. Ta Amerykanka na stałe mieszkająca w Szwajcarii zawodowo zajmowała się trenowaniem i hodowlą psów. W 1927 roku opublikowała artykuł na łamach bardzo poczytnej gazety The Saturday Evening Post. Traktował on o włączeniu dogoterapii w proces leczenia weteranów. Autorka naświetliła trudne położenie żołnierzy, którzy podczas wojny stracili wzrok, słuch lub kończyny. Eustis była oburzona, że rząd federalny nie zagwarantował kombatantom należytej opieki medycznej, a co za tym idzie, uniemożliwił im powrót do normalnego życia po demobilizacji. Dlatego sama przejęła inicjatywę, otwierając w Niemczech placówkę, która szkoliła psy do pracy z niepełnosprawnymi weteranami. Dyrektorem tego zakładu został lekarz Gerhard Stalling. Już w 1916 roku spostrzegł on, że jego suka ma zbawienny wpływ na wojskowych przebywających w jego lazarecie na tyłach frontu zachodniego. Pierwotnie dr Stalling trenował psy do pracy w ambulansach, którymi transportowano oślepionych żołnierzy. Ich obecność powodowała, że ranni byli mniej zdenerwowani i bardziej skłonni do współpracy z personelem medycznym. W następnym roku Stalling wytrenował 100 owczarków przewodników dla niemieckich kombatantów. Po zakończeniu działań wojennych w 1919 roku aż 539 byłych żołnierzy otrzymało prywatnych psich przewodników. Stalling w uznaniu swoich zasług dostał zgodę rządu niemieckiego na utworzenie szkoły w Oldenburgu, w której trenowano psy do pracy z osobami niewidomymi i niedowidzącymi. Do końca 1920 roku szkolono już ponad 600 psów. Początkowo otrzymywali je wyłącznie ociemniali kombatanci. Dopiero od 1922 roku mogli ubiegać się o nie cywile. W 1923 roku uruchomiono bliźniaczą placówkę w Poczdamie, która była przeznaczona tylko dla wojskowych, natomiast szkołę w Oldenburgu przemieniono w jednostkę cywilną. Należy dodać, że te dwie szkoły różniły się metodami tresury zwierząt. Poza tym ośrodek w Poczdamie oprócz psich przewodników oferował także szeroką gamę zajęć dogoterapeutycznych. Stalling wychodził z założenia, że są one niezbędne weteranom, gdyż występują u nich silne zaburzenia emocjonalne i psychiczne (Collins, 2005). W Poczdamie trenowano 12 psów miesięcznie. Były one szczegółowo selekcjonowane. Rasę psa dobierano indywidualnie dla każdego żołnierza zależnie od jego przypadłości. Oprócz tego zwracano uwagę, aby usposobienie zwierzęcia i człowieka były ze sobą zgodne. Według koncepcji Stallinga każdy żołnierz, zanim otrzymał psa przewodnika, musiał przejść przez serię zajęć opartych na dogoterapii, aby ustabilizować psychikę. Miało to wyeliminować agresywne zachowania weteranów wobec psów. Działalność tego niemieckiego lekarza zainspirowała wspomnianą Dorothy Harrison Eustis.

Dogoterapia

Подняться наверх