Читать книгу Dom przy ulicy Amélie - Кристин Хармель - Страница 7
Rozdział drugi
ОглавлениеGrudzień 1938
Kiedy Ruby Henderson po raz pierwszy zobaczyła Marcela Benoit, wiedziała, że jej życie się zmieni.
W wilgotne i mroźne czwartkowe popołudnie wstąpiła do Café Claude po zachodniej stronie Central Parku, żeby się ogrzać. Do świąt Bożego Narodzenia zostały trzy dni. Nadal nie przyzwyczaiła się do lodowatych północno-wschodnich wiatrów i przeszywające zimno nasilało jej tęsknotę za domem. Nie mogła sobie pozwolić na bilet do południowej Kalifornii, aby spędzić tam przerwę semestralną, zresztą niewykluczone, że widok rodziców tylko pogłębiłby jej samotność. Prawie cztery lata temu upierała się, że wyjazd z małego, położonego na pustyni miasteczka na studia na Manhattanie to doskonały pomysł. „Poszukuję emocjonującego życia – oświadczyła z przekonaniem, jakie potrafiła z siebie wykrzesać. – Nie znajdę go na tym odludziu”.
Jednak teraz widok kobiet trzymających za ręce dzieci w grubych paltocikach, dźwięki kolęd i zapach kasztanów pieczonych na świeżym powietrzu wzmagały w niej poczucie samotności. Z szarzejącego nieba zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu. Oderwała wzrok od okna, westchnęła i wróciła do lektury Pięknych i przeklętych Fitzgeralda. W dobrej książce zawsze znajdowała pocieszenie.
Właśnie wypiła łyk kawy, gdy drzwi się otworzyły i wpuściły do środka podmuch ostrego powietrza i mężczyznę w czarnym wełnianym płaszczu. Zdjął kapelusz i odsłonił gęstwinę ciemnych włosów oraz twarz o wspaniale wyrzeźbionych rysach, trochę przypominającą Cary’ego Granta. Ruby przypatrywała mu się z zapartym tchem. Miał w sobie coś tak tajemniczego i magnetycznego, że nie można było oderwać wzroku.
Spojrzenie mężczyzny spoczęło na niej, uśmiechnął się pięknym, leniwym uśmiechem. Lekko utykając, szedł do stolika naprzeciwko. Gdy powiesił płaszcz, ukazał się doskonale skrojony granatowy garnitur.
– Cześć – powiedział, jakby przybył tu na spotkanie z nią.
Miała wrażenie, że wychwyciła cień obcego akcentu. Mężczyzna był zaledwie cztery lub pięć lat starszy od niej.
– Cześć. – Starała się, by jej głos zabrzmiał obojętnie, jakby takie rzeczy stale jej się przytrafiały, ale chyba zdradzały ją płonące policzki.
– Marcel Benoit – przedstawił się. Sposób, w jaki na nią patrzył, sprawiał, że czuła się, jakby byli jedynymi ludźmi na świecie.
– Ruby Henderson.
– Czekasz na kogoś?
Tak, zdecydowanie miał obcy akcent, wytworny i nieco egzotyczny. Brytyjski? Nie, to nie to.
Ruby wzięła głęboki oddech i wypowiedziała najodważniejsze słowa, jakie kiedykolwiek skierowała do mężczyzny. Co tam, był okres świąteczny i nie miała nic do stracenia.
– Być może czekałam na ciebie.
Uśmiech rozlał się po jego twarzy wolno jak syrop.
– A więc mogę się przysiąść?
Ruby skinęła głową. Mężczyzna wstał, wziął płaszcz, kapelusz i usiadł naprzeciwko niej. Pachniał tytoniem z fajki, słodkim, aromatycznym zapachem. Z bliskiej odległości dostrzegła dwa małe piegi pod jego prawym okiem. Brwi miał gęste i ciemne, a nos oraz kości policzkowe wyglądały jak wyrzeźbione w marmurze.
– Przeklinałem swój pech, że los pozostawił mnie na święta samego i daleko od domu – powiedział, przyglądając się jej uważnie. – Ale teraz myślę, że może nie stało się źle.
– Skąd jesteś?
– Z Paryża.
Oczywiście! W końcu rozpoznała akcent, jak również sposób, w jaki się nosił i ubierał. Był zbyt szykowny, by pochodzić skądkolwiek indziej.
– Widzę, że czytasz Fitzgeralda – zauważył. – To wielki admirator mojego miasta.
– Och, tak jak i ja. Chociaż nigdy tam nie byłam. Zawsze tylko o tym marzyłam. Wszyscy moi ulubieni autorzy tam bawili. Hemingway, Gertrude Stein i oczywiście Fitzgerald. Ile bym dała, żebym mogła uczestniczyć w tych sobotnich salonach! – Nagle poczuła się głupio; nie chciała, by zabrzmiało to tak młodzieńczo, tak naiwnie.
Jednak on chyba tego nie zauważył.
– No tak, przy ulicy de Fleurus. Dobrze znam to miejsce. Mój ojciec był mecenasem Matisse’a.
– Henriego Matisse’a? Tego malarza?
– Tak. Znali się jeszcze sprzed Wielkiej Wojny. Kilka razy zabrał mojego ojca do salonu madame Stein.
– Twój ojciec jest artystą?
– Był tylko marszandem, niestety. Umarł kilka lat temu.
– Bardzo mi przykro.
Zapadła ciężka cisza. Ruby odetchnęła z ulgą, gdy ciszę przerwała kelnerka, pytając Marcela, co sobie życzy. Zamówił czarną kawę i spytał Ruby, czy zechciałaby zjeść z nim na spółkę szarlotkę. Kelnerka odeszła, a Ruby zachodziła w głowę, jak to się stało, że tak szybko osiągnęli taki stopień zażyłości, żeby dzielić się deserem. Zresztą nie miała nic przeciwko temu.
– Co porabiasz w Nowym Jorku? – spytała.
Przyglądał się jej uważnie przez chwilę.
– Myślałem, że przybyłem tu w interesach. Ale teraz dochodzę do wniosku, że jestem tu z całkiem innej przyczyny.
– Czyli jakiej?
Pochylił się do przodu i raz jeszcze utkwił w niej wzrok.
– Być może przyjechałem tu po to, żeby spotkać kobietę moich marzeń.
*
Pobrali się w czerwcu tego samego roku w jej parafialnym kościele w Kalifornii, tuż po tym, jak Ruby ukończyła studia. W lipcu mieszkała już w Paryżu. Marcel jej nie uprzedził, że z odziedziczonego po rodzicach przestronnego apartamentu przy ulicy Amélie widać czubek wieży Eiffla i że w tej samej kamienicy znajduje się niewielka galeria sztuki La Ballerine, której wąskie wystawy zapełniają coraz to inne piękne obrazy przedstawiające sceny baletowe oraz rzeźby wykonane przez paryskich artystów. Nie wspomniał także o niedowidzącej i całkiem głuchej pani Lefèvre, która pełniła tu, choć z wątpliwym pożytkiem, funkcję dozorczyni, ani że w niedzielne poranki słychać kościelne dzwony, których echo odbijające się wśród ulic tworzy koncert wspaniałych dźwięków. A to były drobiazgi, które ożywiały jej nowy świat.
Rodzice nie chcieli, by wyjeżdżała, ale Ruby już podjęła decyzję. Kochała Marcela i chciała przeżyć z nim życie. To życie miało się toczyć w Paryżu, przynajmniej na razie, i chociaż okropnie tęskniła za rodzicami, była gotowa na przygodę, która poszerzyłaby horyzonty małego świata, jaki znała.
– Nie o rozmiar twojego świata się martwię – powiedział z poszarzałą twarzą jej ojciec, gdy mu to wyznała kilka dni przed ślubem. – Europa jest beczką prochu, moja droga. Byłem tam podczas Wielkiej Wojny. Ten kontynent ma krótki lont i tylko patrzeć, jak ktoś go podpali. Wydaje się, że Hitler już trzyma zapałkę.
Ruby pokręciła głową. W końcu czytywała „New York Timesa” i znała politykę europejską.
– Nie, tato. Niemcy zostały zaspokojone. Teraz, gdy dostały Sudety...
– To dla nich za mało – przerwał jej ojciec.
Uważała, że jest zbyt podejrzliwy.
– Nie martw się, tato. Wkrótce przyjadę do was w odwiedziny.
Patrzył na nią dłuższy czas, później skinął głową.
– Jak Bóg da.
Niebawem Ruby przekonała się, że miała rację, prowadziła bowiem wesołe życie w mieście, o którym zawsze marzyła. Ona i Marcel popijali szampana w najwytworniejszych kawiarniach, uczestniczyli w najelegantszych przyjęciach, nosili najmodniejsze ubrania. Praca jej męża jako marszanda sztuki w firmie, którą stworzył jego ojciec, przynosiła dochody, dzięki którym mogli obracać się w elitarnych kręgach Paryża. Wprawdzie Ruby nie wykorzystywała swojego wykształcenia, ale była przekonana, że robi coś lepszego: smakuje życie. Kiedy pewnego dnia zostanie nauczycielką, będzie lepsza z powodu tego bagażu doświadczeń. A może została stworzona do robienia czegoś innego, czegoś nadzwyczajnego, właśnie tutaj, we Francji? Przyszłość stała przed nią otworem.
Paryż zdecydowanie nie przypominał miasta w obliczu wojny, przed którą ostrzegał ją ojciec, ale z upływem miesięcy narastało poczucie, że Niemcy tylko grają na zwłokę. Ruby zaczęła się niepokoić. Czyżby słowa ojca nie były dalekie od prawdy?
– Wszystko w porządku – uspokajał ją stanowczo Marcel za każdym razem, gdy usiłowała podjąć temat. – Nie powinnaś tak bardzo się tym przejmować.
Nie chciał dyskutować z nią o sytuacji politycznej, co ją martwiło. Przecież zawsze wiedział, że ona interesuje się polityką światową. Zapewnił ją nawet kiedyś, że to jedna z rzeczy, które w niej kocha. A teraz wydawało się, że woli zabierać ją na wspaniałe przyjęcia i bale, gdzie miała wypełniać swą rolę, błyszcząc cicho u jego boku. Chociaż czerpała przyjemność z nieustannych zabaw, zaczynała mieć wrażenie, że oboje tylko tak udają. Niekiedy odczuwało się, że całe miasto robi to samo.
– Marcelu, myślę, że wojna nadciąga, czy chcemy to przyznać, czy nie – powiedziała pewnej późnej sierpniowej nocy, gdy wracali z balu w rezydencji Hôtel Salé położonej na prawym brzegu Sekwany. Wystawne przyjęcie wydała jakaś amerykańska dziedziczka; Ruby czuła się ośmielona po spędzeniu wieczoru z Amerykanami, którzy interesowali się jej opinią. – Dłużej nie możemy chować głowy w piasek.
– Nigdy nie naraziłbym cię na niebezpieczeństwo, kochanie. – Marcel unikał jej wzroku.
– Ale czy to cię nie niepokoi? Wojna wszystko zmieni. A jeśli Hitler zechce Paryża jak piórka do kapelusza?
Ich samochód zatrzymał się przy ulicy de Grenelle, skąd widziała cień wieży Eiffla.
– Byłoby to doprawdy urocze piórko – mruknął Marcel, spoglądając przez moment na wieżę, wyłaniającą się jak duch na oświetlonym poświatą księżyca niebie. – Ale nie pozwolimy, żeby tak się stało, moja droga.
– Kto nie pozwoli? Wydaje mi się, że francuski rząd nic nie robi, tylko na wszystko się zgadza, a armia nie jest gotowa do wojny.
Samochód skręcił w ulicę Amélie i się zatrzymał. Marcel wysiadł i otworzył żonie drzwi.
– Nie powinnaś zbyt wiele czytać o sprawach, na których się nie znasz. Nie ufasz mi?
Zacisnęła usta. Chciała powiedzieć mu, że się na tym zna i jest mądrzejsza, niż on myśli. Kiedy przestał liczyć się z jej zdaniem? Ale było zbyt późno na poważną rozmowę, w głowie jej się kręciło od szampana i nagle poczuła się strasznie wyczerpana.
– Oczywiście, że ci ufam – powiedziała, gdy Marcel otworzył okazałe czerwone drzwi do ich kamienicy i ruszył po schodach na pierwsze piętro. – To Hitlerowi nie ufam.
– Na szczęście nie jesteś jego żoną – skwitował Marcel, otwierając drzwi do mieszkania.
*
Nie minął miesiąc, gdy pierwszego września nadeszła wiadomość, że wojska Hitlera zaatakowały Polskę i że francuska armia została zmobilizowana. Dwa dni później okazało się, że Francja i jej brytyjscy sojusznicy są w stanie oficjalnej wojny z Niemcami. I chociaż w Paryżu toczyło się życie, teatry i kawiarnie pękały w szwach od ludzi desperacko pragnących ucieczki od napierającej rzeczywistości, dłużej nie można już było zaprzeczać, że ciemność czai się u bram.
„Linia Maginota się utrzyma” – powtarzali paryżanie z błyskiem desperacji w oczach. Ruby chciała wierzyć, że ufortyfikowane granice są bezpieczne. Cóż, przyjechała tu z klapkami na oczach. Teraz nie miała wyboru. Musi stawić czoło przyszłości, bez względu na to, czy jej się ona podoba, czy nie.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.