Читать книгу Willa pod kasztanami - Krystyna Mirek - Страница 4

ROZDZIAŁ 1

Оглавление

Światła rozbłysły, zanim na dobre zapadł zmrok. Mieszkańcy osiedla domków jednorodzinnych z zapałem przygotowywali się do świąt. Stara dzielnica z tradycjami zamigotała tysiącem lampek. Z dachów spływały kaskady świateł. Gwiazdki, sople i girlandy tworzyły wyjątkowy widok. Nawet w płatkach padającego od godziny śniegu odbijały się refleksy setek maleńkich żarówek.

Tylko dwa domy stały ciemne w tej feerii blasku, bez żadnych świątecznych akcentów, jakby uśpione. Piękna przedwojenna willa skryta w dużym ogrodzie i niewielki dom jednorodzinny przytulony do jej ogrodzenia niczym młodszy brat z nieprawego łoża. Ciche i pogrążone w mroku nie pasowały do otoczenia.

Antek Milewski stanął przed zdobną w kiście winogron bramą starej willi. Zatrząsł się z zimna i zignorował kolejne ciekawskie spojrzenia przechodniów. On też nie pasował do tego miejsca. Był wysokim mężczyzną i zwracał na siebie uwagę postawną sylwetką. Jednocześnie jego strój zupełnie nie przystawał do pory roku. Antek miał na sobie dżinsowe spodnie z dziurami i jasne, letnie buty. Na lnianą koszulę z krótkimi rękawami zarzucił cienką kurtkę. Na plecach wisiał niedbale zawiązany szalik.

Jego ciałem wstrząsały dreszcze, a oczy miał zmrużone. Jakby nie chciał widzieć tego, co znajduje się wokół.

Nie chciał.

Ludzie co rusz się za nim oglądali. Wyglądał dziwnie w swoim prawie letnim stroju i nastroszonej ciemnej fryzurze pokrytej świeżymi płatkami śniegu. Przyjechał zatłoczonym autobusem MPK i szedł pieszo z oddalonego spory kawałek przystanku, szorując mokrymi butami po śniegu, ale nawet nie przyspieszył kroku. Jakby mu nie zależało, by wreszcie się schronić i ogrzać.

A było przed czym się chować. Padało od rana i mróz nie odpuszczał. Duże, miękkie płatki śniegu wirowały pod wpływem wzmagającego się wiatru. To w żadnym wypadku nie była pogoda na spacer.

Antek przeszedł zaledwie kilka kroków i miał dość. Z coraz większym oporem stawiał kolejne. Nie tylko z powodu niesprzyjającej pogody. Już wiedział, że pakuje się w kłopoty, a przecież wyjechał z Warszawy właśnie po to, by od problemów uciec.

Minął już park, w którym ojciec uczył go jeździć na rowerze, a także ich ulubiony mostek, idealnie nadający się, by w letni dzień rzucać patyki i patrzeć, dokąd poniesie je woda.

Bolało. Nawet nie czuł zimna, choć w przemoczonych butach temperatura sięgała poziomów odpowiednich raczej do hodowli pingwinów niż przechowywania własnych stóp i tylko te sympatyczne zwierzęta mogłyby się czuć usatysfakcjonowane panującym tam chłodem.

Są jednak gorsze rodzaje cierpienia niż to zwykłe, fizyczne. Na przykład tęsknota za kimś, kto był wyjątkowy.

Słyszał nieraz, jak jego znajomi mówili: zdrada to nic takiego. Statystyki podają, że zdradza spory odsetek małżonków, w tym coraz więcej kobiet. Często to dla nich tylko przygoda, chwila zapomnienia, czysto fizyczny akt bez znaczenia.

Ale czasem zdrada oznacza, że jakiś dom zmiecie nawałnica. W jednej chwili i z taką siłą, że latami nie będzie można go odbudować. A ich dom był piękny. Z jasnowłosą, serdeczną mamą i męskim, opiekuńczym ojcem, który bardzo kochał swojego sześcioletniego syna. Troszczył się o niego i spędzał z nim dużo czasu. Był wzorem, autorytetem i całym światem. To mu jednak nie przeszkodziło nagle odrzucić własne dziecko, niczym puste opakowanie po niesmacznym posiłku. Bezwartościowe i niepotrzebne.

Lodowata woda w butach jest niczym wobec tego. A czas nie zawsze przynosi ukojenie czy choćby tylko dystans. W tym przypadku mijające lata zmieniły niewiele. Synek wprawdzie dorósł, zmężniał i dobrze sobie radził, ale tęsknota i poczucie odrzucenia wciąż w nim mocno tkwiły. Czasem nawet na dłużej udawało się o nich zapomnieć, ale bywały chwile, gdy ból pojawiał się znienacka z taką siłą, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj.

Antek zaczerpnął powietrza.

To tylko przeszłość – powtarzał bez końca. – Teraz nie ma już żadnego znaczenia.

Był tak zły na samego siebie z powodu tych niepotrzebnych wspomnień, że aż robiło mu się ciepło mimo nasilającego się z każdą chwilą mrozu. Nie rozumiał, dlaczego dał się namówić na ten szaleńczy pomysł, by to właśnie on pojechał do babci.

– Przy okazji – powiedziała mama. – Skoro i tak będziesz w Krakowie.

To nie miało jednak nic do rzeczy. Przesyłka, którą miał przekazać, z pewnością nie była tego warta. Można ją śmiało wysłać kurierem. Ale mama się uparła, a on nie chciał sprawiać jej przykrości.

Zanim nacisnął dzwonek, przyszło mu do głowy, że przecież nic nie jest jeszcze stracone. Może się odwrócić, wsiąść do autobusu i nadać paczkę z najbliższej poczty. Nikt się nie dowie.

Nie zdążył nawet zrobić kroku.

Drzwi domu – piękne, o smakowicie czekoladowym kolorze – otworzyły się i w prostokącie światła stanęła babcia Kalina. Dobrze ją widział. Wyglądała, jakby czas o niej zapomniał. Jasna sukienka i ciepły sweter miękko ją otulały, kok z warkoczy dodawał godności, ale najważniejszy był ten jedyny na świecie pełen ciepła uśmiech.

Mężczyźni nie płaczą, więc z pewnością to płatek śniegu rozpuścił się właśnie na policzku Antka.

Babcia podbiegła do niego lekko i z wdziękiem, niczym młoda dziewczyna na spotkanie z ukochanym. To było trafne porównanie. Kochali się kiedyś wyjątkową miłością. Ale zawierucha zmiotła także to uczucie.

Nie widział babci od wielu lat. Tyle samo dzieliło go od ostatniego takiego uścisku, jak ten, w którym właśnie tonął. Antkowi przybyło sporo centymetrów wzrostu i objętości ramion, a jednak przez chwilę poczuł się znów pełnym ufności małym chłopcem, który wierzy, że świat jest bezpiecznym miejscem, a rodzice wszechmocnymi istotami zdolnymi rozwiązać każdy problem. To było niezwykłe doznanie i nic nie mogło się równać z niewiarygodną ulgą i bezpieczeństwem podczas kilku sekund, zanim odsunął babcię na długość ramion.

Poznała go od razu. Bez żadnego trudu.

Myślał, że odda jej paczkę i natychmiast odejdzie. Był naiwny, ale trzeba mu wybaczyć. Zapomniał, co to znaczy mieć babcię.

Z serdecznością, jaką pamiętał z dzieciństwa, i dorównującą jej stanowczością babcia przeprowadziła swój zamiar i nie wdając się w żadne dyskusje, zagarnęła go do środka.

***

Dom, w przeciwieństwie do babci, wyraźnie szedł z duchem czasu. Wnętrze było świeżo odmalowane, jasnobrzoskwiniowe ściany przywodziły na myśl słoneczne lato, a na ich tle dobrze się prezentowały nowe, choć utrzymane w klasycznym stylu, meble. Było przytulnie. W kominku płonął ogień, na kanapie i fotelach leżały puchate koce, a w rogach miękkie poduchy. Od samego patrzenia robiło się cieplej.

Babcia Kalina dbała o wystrój tego wyjątkowego miejsca, zamieszkanego przez rodzinę Milewskich od czterech pokoleń. Mogła sobie na to pozwolić. Ojciec zabezpieczył finansowo swoich bliskich. Zostawił polisy dla matki, żony i syna.

Antek nigdy nie skorzystał z tych pieniędzy. Nie chciał mieć z nimi nic do czynienia. Mama czasem podbierała niewielkie kwoty ze swojej puli, kiedy zdarzyła się ważna potrzeba. A babcia korzystała w pełni.

To w symboliczny sposób pokazywało poziom żalu poszczególnych osób. Babcia przebaczyła synowi już dawno, choć i ją bardzo skrzywdził. Mama przestała żywić zapiekły żal kilka lat temu i na pogrzebie położyła dłoń na trumnie na znak pojednania. Tylko Antek nie potrafił znaleźć w sobie siły, ochoty ani sposobu na przebaczenie. Chciał choćby tylko dlatego, że to sprawiłoby mu ulgę i pomogło żyć w spokoju, ale nie dał rady. Zapisał się nawet na specjalną terapię, stosował różne metody, czytał, szukał rozwiązań, modlił się, próbował zapomnieć, nic nie pomogło.

To był jeden z powodów, dla których tyle lat nie odwiedził tego domu. Choć ściany jasnego, przestronnego salonu były świeżo pomalowane, meble nowe, a wnętrze dokładnie posprzątane, wszystko tutaj pachniało ojcem. Przywoływało utracone dzieciństwo. A on nie chciał teraz do tego wracać, denerwować się, dyskutować o przeszłości. Miał bardzo dużo bieżących kłopotów i potrzebował sił, by je rozwiązać.

Ale był tutaj i wspomnienia płynęły same. Usiadł na kremowej kanapie i patrzył, jak wesołe ogniki wznoszą się i opadają wokół kilku kawałków drewna płonących w kominku. Powoli odmarzał. Babcia poszła do kuchni i krzątała się tam, a pobrzękiwanie talerzy, szum wody w czajniku i aromatyczne zapachy niosły nadzieję na smaczny poczęstunek. Antkowi zaburczało w brzuchu. Miał zamiar odmówić, wykręcając się pilnymi terminami, ale kiedy tylko usiadł na miękkiej kanapie, poczuł zmęczenie tak wielkie, że nie był już zdolny do oporu.

Poza tym wbrew logice czuł, że w jakimś sensie dotarł do celu i jego podjęta w kilka minut decyzja, by się przeprowadzić do Krakowa, która mogła sprawiać wrażenie nieprzemyślanej, była najlepszą w tej sytuacji. Musiał znaleźć drogę do korzeni i odpowiedź na dręczące go od lat pytania. Inaczej nie miał szans ruszyć dalej.

Odetchnął i pomasował czerwone od zimna ręce.

Wraz z ciepłem tego pokoju do Antka wróciło zrozumienie swojej sytuacji. Poniósł niewiarygodną klęskę. Stracił wszystko. Pracę, którą tak bardzo lubił, z trudem kupione niewielkie, ale własne mieszkanie, a co gorsza, dobre imię i szacunek do samego siebie. Wczoraj wieczorem wykasował profil zawodowy, a zaraz potem prywatny na portalu społecznościowym. Wstyd mu było teraz z powodu każdego umieszczonego tam zdjęcia. Taki był z siebie dumny. Fachowiec, człowiek kreatywny, doradca, kierownik projektu. Uśmiechnięty, przystojny, otoczony przyjaciółmi. Cenił sobie, że wszystko zawdzięcza własnej pracy, inteligencji, uporowi w dążeniu do celów. Miał się za silnego, mądrego faceta, który nie popełniłby nigdy błędów ojca.

A jednak ostatecznie okazał się taki sam. Naiwny. Okłamała go kobieta, którą odruchowo otoczył opieką. Miła, sympatyczna dziewczyna o szczerym spojrzeniu. Miała kłopoty i chciał jej pomóc, wydawało mu się to naturalne. Potem się zakochał. Wyjątkowo mocno. Kiedy się dowiedział, w jak okropny sposób został oszukany, poczuł na własnej skórze, co to znaczy, że komuś ziemia usuwa się spod stóp. Skuł go mróz, wobec którego temperatury za oknem są niczym.

– Napij się. – Babcia postawiła przed nim ręcznie malowany, jasnobrązowy kubek. Unosił się nad nim aromat goździków, pomarańczy, imbiru i cynamonu – woń słynnej świątecznej herbaty.

Antek zwiedził wiele miejsc, służbowo i prywatnie. Bywał w ładnych restauracjach i skromnych górskich schroniskach. Pił wiele herbat, ale takiej nigdzie nie znalazł. Napój babci był doskonałym połączeniem słodkiego smaku, orzeźwiającej kwaskowej nuty i korzennego zapachu. Temperatura też była idealna, by ogrzać zziębnięte dłonie, ale jednocześnie nie za wysoka. Napił się i mimo wszystko poczuł ulgę. Jego sytuacja nie zmieniła się ani trochę, wciąż był na dnie. Jednak dno z babcią u boku prezentowało się nieco inaczej. Nie był specjalnie sentymentalny i do większości spraw podchodził z chłodną głową, jedzenie też traktował jak fizyczną konieczność, bez upajania się smakiem i zapachem.

Ta herbata jednak była magiczna. Czuł to nawet on, choć w żadną magię nie wierzył.

Popatrzył na babcię. Jeśli myślał, że będą teraz milczeć, zastanawiając się nad dzielącą ich przepaścią czasu, mylił się. Jeśli sądził, że dla babci jest dorosłym człowiekiem z dowodem osobistym w kieszeni, ukończonymi studiami, bogatym CV oraz prestiżem zawodowym, był w błędzie.

– Jak matka mogła cię wypuścić z domu w takich butach?! – To były pierwsze słowa, które usłyszał po tylu latach rozłąki. – A twoja koszula też woła o pomstę do nieba! Fakt, że len stał się modny, popieram. To dobre dla naszego przemysłu i skóry każdego człowieka, ale moja tolerancja wobec krótkich rękawów skończyła się trzy miesiące temu. Co się dzieje? Ubierałeś się po ciemku i na oślep?

– W pewnym sensie tak – zaczął się odruchowo tłumaczyć. – Miałem ważniejsze sprawy na głowie niż ciuchy. Spieszyłem się.

– Zdejmij te mokasyny – poleciła twardo. – Zaraz ci przyniosę coś lepszego. Nie bywa u mnie w domu wielu mężczyzn, więc z odpowiednim obuwiem jest, przyznam szczerze, pewien problem. Ale wymyślimy jakiś sposób. Mam! – zawołała z radością i wróciła do salonu z parą wyraźnie damskich, góralskich kapci obficie obszytych owczą wełną.

– Dziękuję – odparł stanowczo Antek, machając obronnie obiema rękami i mimo całego stresu, roześmiał się. Kapcie były obłędne. – Zdejmę swoje buty – zaproponował szybko kompromis. – Wysuszę i będzie w porządku. Mogę chodzić boso. Tu jest naprawdę ciepło.

Tak zrobił. Położył swoje zniszczone mokasyny z cienkiej skóry pod kaloryferem i wystawił w stronę kominka duże stopy.

– Niech będzie – ustąpiła babcia. Jednak upływające lata miały na nią wpływ. Kiedyś nie zgodziłaby się na chodzenie bez pantofli. Ale czas, gdy Antek był łatwym do okiełznania sześciolatkiem, minął bezpowrotnie.

– Przywiozłem ci paczkę od mamy – powiedział rzeczowo. – Są tam zdjęcia. Wiele razy miała ci je odesłać, ale jakoś się nie składało. Nie wiem, dlaczego właśnie teraz się tak uparła, ale kiedy usłyszała, że jadę do Krakowa, wymogła na mnie obietnicę, że je przekażę do rąk własnych. Proszę. – Podał jej niewielkie pudełko.

Zaraz potem się odwrócił. Nie chciał być niegrzeczny. To było instynktowne zachowanie na wszelki wypadek, gdyby babcia chciała w jego obecności zajrzeć do środka. Ale ona odłożyła przesyłkę na stół.

Stanęła na chwilę i spojrzała mu w oczy. Poczuł straszne wyrzuty sumienia. Że przyjechał dopiero teraz. Cokolwiek stało się między rodzicami, miał do siebie żal, że pozwolił, by do tego stopnia zaważyło na jego relacji z babcią. Nie powinien słuchać tylko matki, lecz sprawdzić, co ma na ten temat do powiedzenia także druga strona.

Podszedł do babci i przytulił ją niezgrabnie. Najpierw nieśmiało, potem mocniej.

– Przepraszam – powiedział. – Dawno powinienem był cię odwiedzić. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę minęło tyle lat.

– Nie gniewam się – odparła. – Każdy z nas ma sobie coś do zarzucenia. Ja też nieraz niepotrzebnie się odezwałam, wtrąciłam. Próbowałam ratować rodzinę, jakoś to wszystko scalić, ale było z tego powodu tylko gorzej. Twoja mama słusznie ma do mnie żal.

– Już chyba nie – zaprzeczył. – Może dlatego mnie tutaj wysłała.

– Bez względu na powody jestem jej bardzo wdzięczna. Tęskniłam za tobą. Nie było dnia, żebym o tobie nie myślała. – Otarła zwilgotniałe nagle oczy. – Ale dość o tym. Szkoda psuć dobre chwile starymi pretensjami. Chodźmy do kuchni – zaproponowała. – Przygotuję kolację. Mam pyszną pieczeń i dobry domowy chleb. Wprawdzie to na jutro, ale człowieka z drogi zawsze trzeba poczęstować. Ciebie piątkowy post nie dotyczy.

– Upiekłaś to wszystko dla siebie? – zdziwił się, że mieszka sama, a dysponuje takimi zapasami.

– Nie. – Pokręciła głową i poprawiła fałdy pomarańczowej sukienki. W tym kolorze tylko jej mogło być do twarzy. Był szaleńczy, a jednak babcia Kalina prezentowała się w nim dobrze i godnie. – Pieczeń jest dla sąsiadki – wyjaśniła. – Magda znowu nie zdąży zrobić zakupów. Pracuje do późna. Czasem jej pomagam.

– Czy to jakaś twoja koleżanka? – zapytał, zaglądając ciekawie do garnka. Pieczeń z jasnobrązową chrupiącą skórką w otoczeniu kolorowych warzyw nie tylko wspaniale pachniała, lecz także świetnie się prezentowała. Był pewien, że i smak ma doskonały.

– Nie pamiętasz Magdy Łaniewskiej? – zapytała babcia, spoglądając na niego z równym głodem w oczach, jak ten, który on kierował w stronę jedzenia. Tak bardzo tęskniła za widokiem tego chłopaka. Tyle lat czekała, żeby znów móc go ugościć i nakarmić.

– A powinienem? – Z trudem oderwał wzrok od zawartości garnka.

– To młodsza siostra Michała i Bartka – wyjaśniła z ciepłym uśmiechem i wyciągnęła talerz z szafki.

– Ach, to dziecko – przypomniał sobie Antek.

– Już kobieta. – Babcia się uśmiechnęła. – Młodsza od ciebie tylko o dwa lata. Kiedyś była to prawdziwa przepaść. Wiecznie za wami biegała, ale nigdy nie mogła nadążyć. Dziś niejeden z was miałby kłopot, żeby ją dogonić. Wyrosła na świetną dziewczynę.

To go nie ciekawiło. Gdyby porównać wszelkie tematy tego świata, z fenomenologią języka włącznie, nikt nie znalazłby takiego, który interesowałby go mniej niż świetne dziewczyny. Jakiekolwiek dziewczyny.

– Mógłbyś odwiedzić przy okazji dawnych kolegów. – Babcia Kalina nie porzuciła swojego tematu tak łatwo.

– Nie zdążę – powiedział. – Mam mało czasu. Wpadłem tylko na chwilę. Poza tym pewnie mnie już nawet nie pamiętają. To było tak dawno.

– Ależ skąd. Michał często o ciebie pyta. Trochę się nimi opiekowałam po śmierci ich rodziców.

Antek poprawił rozpinający się zawsze w nieodpowiednim momencie guzik koszuli i zaczerpnął powietrza.

– Bardzo mi przykro – powiedział. – Nie miałem pojęcia, że zostali sami. Dawno?

– Wiele lat temu, i na dodatek w Wigilię. – Babcia przerwała nakrywanie do stołu i spojrzała wnukowi w oczy. Takie same, brązowe, jak u Arkadiusza, jej jedynego syna. – Był wypadek samochodowy – powiedziała drżącym głosem. Wciąż nie umiała o tym spokojnie opowiadać. – Dzieci czekały pod choinką na rodziców, ale oni nigdy już nie wrócili. Od tej pory zawsze na święta wszyscy troje wyjeżdżają za granicę. Magda mówi, że od samego zapachu świerku kręci jej się w głowie.

– Szczerze współczuję – westchnął ciężko. Dobrze wiedział, co to znaczy stracić bliską osobę.

Babcia patrzyła na niego czujnie, jakby czekała jeszcze na jakąś reakcję, ale nic więcej nie powiedziała.

– Dziękuję za poczęstunek. – Antek usiadł przy stole i spojrzał na spory kawałek pieczeni, który hojną ręką nałożyła mu babcia. – Chętnie zjem, ale zaraz potem muszę uciekać. Zostało mi dużo do zrobienia.

– Dobrze. – Babcia znów potulnie się zgodziła.

Nie taką ją pamiętał. Kiedyś trzymała krótką ręką zarówno jego, jak i trójkę dzieci sąsiadów, a wobec jej stanowczości nawet dorośli zachowywali respekt.

Nie zdołał jednak znaleźć przyczyny tej zmiany. Może był to tylko upływ czasu? Zajął się jedzeniem. Z przyjemnością zatopił zęby w pieczeni wołowej. Miała w sobie cechy ideału. Soczystą miękkość otoczoną chrupiącą skórką i doskonałe połączenie przypraw.

– Babciu, gotujesz najlepiej na świecie – powiedział zupełnie szczerze.

– Dziękuję – westchnęła. – Bardzo mi brakowało takich słów. Czekałam cierpliwie i los mnie wynagrodził.

Antek włożył do ust kolejny kawałek pieczeni, żeby uniknąć skomentowania wypowiedzi babci. Nie był zbyt dobry w głębokich podsumowaniach ani w układaniu ciepłych słów pociechy. Nadal czuł też wyrzuty sumienia. Bez względu na stanowisko mamy w tej sprawie, już dawno powinien był odwiedzić babcię Kalinę. Po śmierci syna została przecież zupełnie sama. Ale kojarzyła mu się z ojcem. Stała po jego stronie i z tego powodu wytworzyła się między nią a synową i wnukiem ogromna przepaść. Antek nie zdołał jej przeskoczyć.

– Pokój jest przygotowany – powiedziała babcia, kiedy zauważyła, że talerz staje się pusty. – Prześpij się spokojnie, a jutro pojedziesz dalej. Dzisiaj i tak niczego nie załatwisz. Wszystko o tej porze już zamknięte.

– Da się bez tego. – Wskazał na swój smartfon. Jedyne, co mu pozostało po dobrej przeszłości.

– Tym lepiej. – Uśmiechnęła się. – W tym domu Internet hula jak dziadek na naszym weselu, więc możesz korzystać do woli. Nawet dzieci sąsiadów czasem mi się wkradają do ogrodu i próbują złamać hasło, bo u mnie zawsze limit niewykorzystany.

– Założę ci takie blokady, że im się nie uda – zaproponował.

– Daj spokój. Na ważne sprawy mam stałe łącze. Niech się dzieciaki cieszą.

– Nie wiedziałem, że masz teraz takie liberalne poglądy na tematy wychowawcze. – Pokręcił głową. – Mnie ograniczałaś nawet telewizję.

– Im też. Postraszyłam, że mam podgląd i tego, kto będzie tracił czas na głupoty, wyrzucę.

Roześmiał się. Babcia Kalina zawsze taka była. Chciała wychować cały świat. Każdego zmienić na lepsze. Nieraz się zastanawiał, dlaczego miała tylko jedno dziecko. Miała także pokłady instynktu macierzyńskiego, że mogłaby obdzielić nim pół miasta. Ale nie zapytał o to. To sprawa zbyt osobista, a oni stąpali po kruchym lodzie. Tak naprawdę przecież wcale się nie znali. Czymże był kontakt z tamtym sześciolatkiem wobec czasu, jaki upłynął od ich ostatniego spotkania?

Jednak Antek czuł się swobodnie. Jak w domu. I stwierdził, że to właściwie dobry pomysł, żeby przenocować. Od czegoś musiał w Krakowie zacząć. Nie miał tutaj żadnych znajomych. Zaplanował dzień, kierując się starymi służbowymi przyzwyczajeniami. Przyjazd do nowego miasta, logowanie na odpowiednim portalu, znalezienie noclegu, szybka rezerwacja, taksówka, kolacja w restauracji, wieczorna praca, prysznic, książka, sen.

To wszystko wymagało pieniędzy. A on już ich nie miał. Delegacja też mu się nie należała. W jego portfelu została niewielka kwota, wobec której stanowczo powinien zachować daleko idącą ostrożność. Musiała wystarczyć, by zacząć od nowa. Kto wie, na jak długo. Spędzenie pierwszej nocy tutaj było niezłym rozwiązaniem. Mógł się spokojnie zastanowić i przygotować. Przyjechał ze stolicy pod wpływem impulsu, kompletnie nieprzygotowany i prosto z mieszkania kolegi, u którego zostawił swoje rzeczy w pudłach. Własne wymarzone M2 musiał sprzedać w trybie pilnym. Nawet nie próbował szukać właściwych ubrań, nie pamiętał, gdzie co spakował. Był w szoku.

Jego bagaż charakteryzował się dużą przypadkowością. Ale dobrze, że miał chociaż to. Trochę kosmetyków, telefon i laptop. Jakaś bielizna na zmianę i dwa podkoszulki. Z mniejszymi zasobami ludzie zaczynali swoją drogę i kończyli ją dobrze. On też nie zamierzał się poddawać.

Propozycja przenocowania właściwie spadła mu z nieba. Mógł się w spokoju zastanowić nad kolejnym krokiem.

Ale nie przewidział jednego.

Że babcia przygotuje mu łóżko w tamtym pokoju.

Willa pod kasztanami

Подняться наверх