Читать книгу Dziewięć rozmów o aborcji - Krystyna Romanowska - Страница 9

Agnieszka, 40 lat

Оглавление

Poniedziałek

22. tydzień – badanie połówkowe. W warszawskiej prywatnej przychodni pracuje lekarka, która mnie kojarzy z badań w czasie ciąży z drugim synkiem. Fajna, komunikatywna osoba. Wiem, że ma dwie córeczki.

Kładę się, smaruje mi brzuch żelem. Przykłada głowicę do brzucha. Nagle przeklina i mówi, że nienawidzi swojego zawodu w takich sytuacjach.

Już wiem, że jest źle. Truchleję. Pytam, co się dzieje? „Olbrzymie wodogłowie” – mówi. „Główka przysłania wszystko”.

Patrzymy dalej. „Zaciśnięte piąstki. Będziemy patrzeć, może podczas badania chociaż troszkę je otworzy. To byłby dobry znak”.

„Stopy powykrzywiane, końskie, szpotawe” – ogląda dalej. „Serce bije normalnie, w takim rytmie jak trzeba. Zniekształcona buzia, cofnięta broda”.

Bada mnie półtorej godziny, cały czas patrząc na te nierozwarte dłonie. Podczas badania nie porusza się ani jeden paluszek. Ale całe dziecko się rusza.

„Chce pani znać płeć?” – pyta.

„Wiem, że to dziewczyna” – mówię.

Tydzień wcześniej jeździłam na rowerze i zastanawiałam się nad imieniem. Przyszła mi do głowy Rita. Myślę, dlaczego właśnie Rita? Taki straszny życiorys. Ale jak ją zobaczyłam na USG, to wiedziałam: św. Rita, patronka od spraw beznadziejnych. Nie miałam wątpliwości, że to imię nie przyplątało mi się przypadkiem.

Na USG ma poskręcane nogi. Widzę ją całą, bo jest ten moment, kiedy można dziecko całe zobaczyć. Ma trzy razy okręconą pępowinę wokół szyi. Nie wytrzymuję. Ryczę jak bóbr. Wygląda jak mały wisielec. Taka biedna cała, z tą wielką głową. I wtedy myślę, że ona prosi mnie, żeby ją uwolnić.

W wyniku badania lekarka wpisuje wielowadzie, wymieniając sporo terminów medycznych i wodogłowie. Patrzy mi w oczy i mówi: „Ma pani dwóch zdrowych, małych synków, którzy bardzo pani potrzebują. Ja proponuję tylko jedną opcję, wie pani, o czym mówię?”.

„O co chodzi?” – pytam przerażona.

„Można terminować taką ciążę, ma pani bardzo mało czasu, bo to jest 22. tydzień. Ale zgodnie z prawem może pani to zrobić. Wady są straszne, to nie rokuje życia. Teraz musi pani bardzo uważać, ponieważ wszyscy będą chcieli dodatkowymi badaniami odwlec w czasie waszą decyzję”.

Chce mnie umówić z genetykiem, ale on odmawia – nie obejmuje go kontrakt z NFZ.

Wybiegam z przychodni bez kurtki. Dzwonię do Pawła. Opowiadam o wszystkim. Oboje jesteśmy przerażeni. Mówię mu, że wrócę na piechotę do domu, to mi się głowa przewietrzy. Jednak w odpowiedzi słyszę, że starszy synek obudził się z bólem oka i ucha – musieliśmy jechać szybko na pogotowie. Ocieram łzy w rękaw, żeby nie widział mnie w takim stanie. I zaczęło się. Zapalenie oka i ucha, wkrótce pochorował się drugi syn. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Dopiero później do mnie dotarło, że my byliśmy całkiem rozedrgani, a oni przejmowali nieświadomie te emocje. Zaczęło się podrzucanie ich do babci. My na badania.

Wtorek

Moja ciąża zaczęła się jako bliźniacza. W ósmym tygodniu jedno dziecko zmarło. Wyglądało na to, że drugie także umrze, ale – ku zdziwieniu lekarzy – okazało się, że dziecko rośnie prawidłowo, że się rozwija. Na poprzednich USG wszystko wyglądało dobrze.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

* * *

Przytoczyłam zapis 13 dramatycznych dni z twojego życia. Powiedz, co było dalej, kiedy się okazało, że nikt wam nie pomoże. Odpuściliście?

Tak, zajęliśmy się chłopakami, bo oni ciągle wchodzili z infekcji w infekcję. To wszystko działo się pod koniec listopada. W grudniu stwierdziliśmy z Pawłem, że nic nie wymyślimy, a musimy chłopakom poświęcić czas. Starszy powinien wrócić na zajęcia w przedszkolu, a ja wyjść do ludzi i porozmawiać o czymś innym. Podarowaliśmy sobie ten czas.

Ale wiedziałam, że w końcu muszę wrócić do lekarza prowadzącego. Poszłam w grudniu. „Przyszła pani na ostatnią wizytę do profesora?” – zapytała pielęgniarka. „Dlaczego ostatnią?” – zdziwiłam się. „Bo profesor dziś ostatni dzień jest w pracy, od jutra już tu nie pracuje” – odpowiedziała. I tak straciłam lekarza prowadzącego. Myślę, że od jakiegoś czasu wiedział, że odchodzi, ale mnie jako pacjentki o tym nie poinformował. Weszłam do niego. Popatrzył, czy mam brzuch. „Nie przyjęli pani na oddział?” – zapytał. „Nie, bo nie mieliśmy dokumentu, że wady są letalne” – odpowiedziałam. „Bo w tym kraju tak jest, tu się wszyscy boją” – stwierdził. „Szkoda tylko, że w tym strachu lekarze zapominają, kim są i jak powinni dbać o pacjentów” – powiedziałam. „Jestem dla was śmierdzącym jajem, każdy z was mnie wypycha do kogoś innego”.

Nie dał mi skierowania na USG do szpitala, na którym mi bardzo zależało, gdzie powinnam pojechać, żeby ewentualnie odbarczono głowę Rity.

Znalazłam w końcu lekarkę od beznadziejnych przypadków. Badała mnie półtorej godziny. To ona pierwsza mi powiedziała, że Rita nie przełyka wód płodowych, przez co mam duże wielowodzie. Dostałam od niej skierowanie do profesor w hospicjum. Nie chciałam, ale pojechaliśmy. Prawie trzy godziny czekania. Z chłopakami, którzy dosłownie stawali na uszach. To nie działa tak, jak powinno działać. Na USG nie można było mnie zbadać, bo traciłam oddech. Czułam i cały czas czuję, jakbym oddychała przez rurkę. Na koniec profesor powiedziała, że dzieci z wodogłowiem mogą żyć, mogą się rozwijać.

Nie zapytałam ze zmęczenia, jak wygląda ten rozwój. Ruszenie palcem? Co się nazywa rozwojem u takiego dziecka, które nie ma mózgu? Zrośnięty przełyk – operacja. Szpotawe nóżki – operacja.

W drodze powrotnej szukaliśmy z Pawłem różnych opcji. Myśleliśmy: serce jest dobre. Może w tym jest ukryty sens – żeby to serce biło w innym dziecku? Niestety, w Polsce nie jest unormowane prawnie pobieranie organów na przeszczep od tak małych dzieci.

Jak w tej chwili wyglądają twoje pobyty w szpitalu?

Z lekarką od spraw beznadziejnych pożegnałam się po tym, gdy z bólami jechałam do szpitala i zapytałam, do którego najlepiej. Odpowiedziała mi krótko: „Do innego”.

Niedawno dostałam mocnych bólów brzucha. Wytrzymałam do rana, myśląc, że to jakoś rozejdzie się po kościach, ale nie. Pojechaliśmy do szpitala. Izba przyjęć, ludzi niezbyt wiele, ale „pani procedura” działa i wszyscy mają czekać. Jednak widząc wyniki naszej Rity, pani w rejestracji spasowała, weszliśmy bez kolejki do lekarza i wylądowaliśmy na porodówce. Dostałam zastrzyk rozkurczający, kroplówkę i czekamy. Wytłumaczyłam lekarzowi, że nie chcemy uciążliwej terapii, że w razie porodu chcemy, żeby nasza córka mogła spokojnie odejść. Za parawanem, taką zasłonką prysznicową, właśnie zaczęła rodzić kobieta. Przeżywamy poród z nią. Kiedy urodzony maluch zaczął płakać, nie wytrzymałam i zaniosłam się szlochem. Dotarło do mnie, że nasza Rita nigdy tak nie zapłacze. To mnie dobiło. Niewiarygodne, że położne nie wpadły na pomysł, żeby mnie wypchnąć na chwilę na korytarz. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, dobrze, że był Paweł, bo mój płacz byłby słyszalny chyba na całym oddziale.

Potem lekarz w końcu powiedział, że szykują mi miejsce na patologii, ale jeszcze przez godzinę przysłuchiwaliśmy się pierwszym chwilom nowego człowieczka.

Na patologii spędziłam dwa bezsensowne dni. W weekend w szpitalu nic się nie działo, dopiero w poniedziałek zrobiono mi amnioredukcję, połowiczną, bo z bólu nie wytrzymałam całego zabiegu, i wypuszczono po trzech godzinach do domu. Wygląda na to, że nic podczas tej ciąży nie będzie mi oszczędzone.

Kiedy Rita pojawi się na świecie?

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Dziewięć rozmów o aborcji

Подняться наверх