Читать книгу Konsul - Krzysztof Beśka - Страница 4
ОглавлениеW głośniku zabrzmiały pierwsze takty Mazurka Dąbrowskiego.
Mężczyzna wstał z fotela, zbliżył się do radia stojącego w kącie pokoju i przekręcił gałkę. Rozległo się charakterystyczne stęknięcie, a po sekundzie zgasła żarówka, która podświetlała skalę z nazwami miast.
Wyłączenie odbiornika niewiele jednak pomogło. Melodia dobiegała wciąż zza ściany i nie były jej w stanie zagłuszyć ani mur, ani kilka męskich głosów. Należały one do ludzi, którzy zebrali się w mieszkaniu sąsiada, aby wysłuchać przemówienia wysokiego oficera sztabu naczelnego wodza. Pułkownik Umiastowski wzywał mieszkańców Warszawy do kopania rowów wokół miasta i budowania umocnień, które miały zatrzymać pancerne zagony. A mężczyzn zdolnych do noszenia broni, którzy jeszcze nie zostali zmobilizowani, aby udali się na wschód, gdzie wyfasują mundury i broń.
„Cieszą się, że dostaną karabiny, a pewnie skończy się na łopatach!” – pomyślał nie bez złośliwości o sąsiadach, po czym podszedł powoli do okna i odchylił papier, którym kilka dni temu, zgodnie z poleceniem miejscowego szefa obrony przeciwlotniczej, okleił szybę.
Zbliżała się północ, ale choć na ulicy obowiązywały przepisy co do zaciemnienia, z łatwością można było odróżnić zarysy drzew czy sąsiednich kamienic. Lubił to miejsce i wciąż nie dopuszczał do siebie myśli, że być może wkrótce przyjdzie mu je opuścić. Ani, co dziwne, że na jego kamienicę może spaść niemiecka bomba.
Stary zegar w przedpokoju zaczął wybijać północ. Mężczyzna przeciągnął dłońmi po gęstych, przyprószonych siwizną włosach. Właśnie rozpinał koszulę, gdy rozległo się ciche pukanie. W kilku krokach znalazł się w przedpokoju i zbliżył ucho do powierzchni drzwi. Wtedy pukanie się powtórzyło. Zawodowe przyzwyczajenie kazało mu jednak zaczekać, aż gość zrobi to trzeci raz. Jednak zamiast tego ktoś nacisnął klamkę z zewnątrz i jakby nigdy nic wszedł do środka.
Przybyszem okazał się mężczyzna w mundurze kapitana piechoty. Mimo późnej pory i tego, co się działo od niemal tygodnia, wyglądał, jakby za chwilę miał ruszyć nie na wroga, ale… na bal! Lśniące oficerki, nienagannie odprasowany mundur, baretki na piersi, a wśród nich jedyny order – srebrne Virtuti.
– Przyjechałeś samochodem? Nawet nie słyszałem… – rzekł bez entuzjazmu gospodarz.
– Samochodem? – prychnął oficer. – Miło pomarzyć. Aż z Rakowieckiej drałuję pieszo.
Po chwili siedzieli w wysokich fotelach na środku największego pokoju.
– Słyszałeś Umiastowskiego? – zapytał gospodarz.
– Tak. Nawet wcześniej niż wszyscy. Przez ponad godzinę ćwiczył dykcję w łazience. – Oficer się zaśmiał i machinalnie dotknął tej części krzyża, na której widniały litery MILI. – Poniekąd właśnie w tej sprawie do ciebie przyszedłem.
– Zostanę zmobilizowany czy od razu rozstrzelany? – zapytał gospodarz z dziwnym spokojem.
– Nawet tak nie żartuj! – żachnął się kapitan.
Coś jednak musiało być na rzeczy, bo zaraz podniósł się gwałtownie z miejsca i zrobił kilka nerwowych kroków po pokoju. Mimo że na podłodze leżał gruby wełniany dywan, tupanie wojskowych butów rozniosło się po całym mieszkaniu. A potem zaczęło się oddalać. Gospodarz zaniepokoił się jednak dopiero w chwili, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi wejściowych.
– Co się dzieje? – zawołał, po czym wyprostował się w fotelu, ale zamiast wstać, podniósł do ust szklankę.
– Widziałem dwóch wyrostków, którzy zainteresowali się twoim szyldem przy wejściu do kamienicy – odparł szybko oficer. – Gdy zobaczyli, że nadchodzę, dali drapaka. Nie miałem zamiaru ich gonić, ale jestem pewien, że znalazłbym przy nich coś ostrego. Albo puszkę z farbą.
– Nie rozumiem. – Cywil okazał zaniepokojenie po raz pierwszy od chwili, gdy próg mieszkania przekroczył osobnik w mundurze, a może od jeszcze dłuższego czasu.
– Nie? Naprawdę? A ja myślę, że gdybym nie przepłoszył tych gagatków, rano oglądałbyś przy swoim nazwisku namalowaną lub wydrapaną swastykę. Policja ma podobno coraz więcej takich zgłoszeń. Teraz też miałem wrażenie, że ktoś skrobie w drzwi…
Starszy mężczyzna westchnął ciężko, a po dłuższej chwili rzekł z udawaną estymą:
– W takim razie dziękuję, że się pofatygowałeś. I w ogóle…
Kapitan obciągnął mundurową bluzę i poprawił szeroki pas z koalicyjką i kaburą.
– Wczoraj prezydent Ignacy Mościcki opuścił Warszawę, a za dwie godziny to samo zrobi rząd i naczelny wódz – wyrzucił z siebie jednym tchem, chociaż wciąż na granicy szeptu.
– Niestety, nie mamy ani kropli alkoholu, żeby za to wypić. – Mężczyzna rozłożył szeroko ręce i uśmiechnął się przepraszająco.
Oficer nie dał się już jednak sprowokować ani zbić z pantałyku.
– Mam jedno wolne miejsce w samochodzie – powiedział. – Jednak żeby zdążyć, musimy stąd wyjść nie później niż za pół godziny…
Zamiast odpowiedzieć gospodarz wstał i podszedł do okna.
– Czy pamiętasz dzień, w którym się poznaliśmy? – zapytał. – Teraz mamy jeszcze lato, a wtedy był środek jesieni. To chyba jedyna różnica. Najzabawniejsze jest to, że w obu przypadkach Warszawa miała pewien mały problem.
– Tak. Był to problem z niemieckimi żołnierzami…