Читать книгу Stan futbolu - Krzysztof Stanowski - Страница 9
ОглавлениеTytuł każdego kolejnego rozdziału będzie zaczynał się od słowa „dlaczego”. Taka konwencja pozwoli mi poruszyć maksymalnie dużo zagadnień i opowiedzieć tyle historii, abyście nie poczuli się zawiedzeni. Mam głębokie przekonanie, że w niemal każdym rozdziale ujawnię przynajmniej jeden fakt, o którym nikt do tej pory nie miał pojęcia, wliczając moich licznych znajomych z branży. Kiedy więc zakończycie lekturę, może nie będziecie mądrzejsi (na pewno nie), ale lepiej poinformowani jak najbardziej.
Zapewne wiele osób, które sięgną po tę książkę, zada sobie pytanie, kim ja w ogóle jestem? Najkrócej będzie odpowiedzieć, że od blisko 20 lat dziennikarzem sportowym, chociaż po drodze parałem się też innymi działalnościami, biznesem – np. reprezentowałem potężne firmy bukmacherskie w Polsce. Jako dziennikarz pracowałem dla „Przeglądu Sportowego”, „Naszej Legii”, „Super Expressu”, „Dziennika”, „Magazynu Futbol”, publikowałem teksty w „Polityce”, „Wprost” i paru jeszcze tygodnikach i miesięcznikach. Założyłem też stronę Weszlo.com, która odcisnęła spore piętno na polskim futbolu. Relacjonowałem mistrzostwa świata i Europy w piłce nożnej, w tym – w wieku 19 lat – finał MŚ z Japonii, co być może stanowi jakiś światowy rekord rekordów. Zarządzałem działami czy bywałem redaktorem naczelnym.
Wierni czytelnicy często zachęcali: napisz o sobie, o dziennikarstwie, o tej całej drodze, którą przeszedłeś. Uważam, że nie byłoby to zbyt ciekawe. Za to jeśli przyrządzić koktajl… Jeśli wymieszać mój życiorys z życiorysami licznych postaci polskiej piłki, wpleść wydarzenia, anegdoty, połączyć świat futbolu i świat dziennikarzy, zajrzeć do szatni, ale też do redakcji, później odpowiednio wstrząsnąć – o, to wtedy może i dałoby się to przełknąć. Może nawet zaszumiałoby w głowie.
Dlaczego więc napisałem tę książkę?
Ponieważ uważam, że mam sporo wiedzy, którą mogę się z wami podzielić. Pamięć coraz słabsza, przeszłość umyka mi z głowy w zawrotnym tempie. Jak nie teraz – to nigdy. No i dla forsy, to jasne. Mam na koncie trzy inne pozycje – „Kowal – prawdziwa historia”, „Spalony”, „Szamo” – gdzie z grubsza występowałem w roli ghostwritera. Z grubsza, bo z Grześkiem Szamotulskim znaliśmy się jak łyse konie i po prostu siadłem do komputera, w trzy tygodnie wystukałem całą książkę – złożoną z anegdot przeżytych albo przez niego, albo przeze mnie – i dałem mu przeczytać. W sumie teraz trochę żałuję, bo z wielu historii się wystrzelałem, a mogłyby zostać na tę okazję… Ale spokojnie, magazyn ciągle dostatecznie zaopatrzony.
W każdym razie z moich obserwacji wynika, że książki pisze się z dwóch powodów – albo z próżności, albo dla pieniędzy (czasami te dwa powody występują razem). Nie potrafię wskazać ani jednej piłkarskiej pozycji, której nie obejmowałaby ta teoria. Mogą was mamić, że chodziło o jakiś wyższy cel, o ideę, ale to gówno prawda: sprzedaż książek niewiele różni się od sprzedaży bułek – a piekarz nie piecze po to, by nakarmić ludzi, tylko po to, aby kupić lepszą brykę albo opłacić szkołę dziecku. Ale jedną z cech wspólnych jest to, że na dłuższą metę przeżyje tylko ten piekarz, który piecze naprawdę dobre bułki. Pisanie na siłę, na ilość, pisanie wyłącznie dla hajsu, a bez odpowiedniego pomysłu, bez tematu, bez pasji – to droga donikąd. Nie martwcie się więc, to uczciwy deal – nie chcę was wydoić, tylko sprzedać informacje.
Cieszę się, że mogę stworzyć coś od A do Z własnego. Oczywiście każda poprzednia książka, każde słowo, każdy przecinek, cała struktura, narracja – to wszystko było moje, ale jednak punkt wyjścia stanowiło życie opowiedziane mi przez inne osoby. Bywało to fascynujące, jak fascynujące były przygody moich rozmówców, ale bywało też porażające – jak rozdział o próbach samobójczych Andrzeja Iwana, gdy w paru zdaniach opowiedział mi o podcinaniu żył i truciu się, a ja potem musiałem z tego stworzyć rozdział: i tak bardzo wyobrażałem sobie, co czuł, jak znikał, jak ulatywał, tak się wkręcałem w te jego stany, że aż umysł odmawiał mi posłuszeństwa i zasysała mnie nicość. Teraz nie muszę wędrować po cudzych koszmarach. Siadam i piszę. To wielka ulga.
Podczas pracy na tą książką poza jednym wyjątkiem celowo nie przeczesywałem starych gazet, nie spotykałem się z dawno niewidzianymi znajomymi, nie prosiłem nikogo o jakiekolwiek wypowiedzi i komentarze (zwłaszcza że mógłbym usłyszeć tradycyjne: „Ale weź o tym nie pisz”). Po prostu wyjechałem daleko i napisałem to, co pamiętałem. Jeśli czegoś nie pamiętałem – widocznie nie było to dostatecznie ważne. Zawarłem opinie na temat ludzi, które są aktualne w tym momencie: w grudniu 2015 r. Kiedyś mogłem ich postrzegać inaczej, a i w przyszłości pewnie się to zmieni. Czasami używałem fragmentów swoich starych tekstów, jeśli pasowały mi do koncepcji – ale niezbyt często.
Dlaczego? To słowo będzie się przewijało aż do ostatniej strony. Zapraszam do moich pytań i moich odpowiedzi. Za kilkaset stron będziemy znać się znacznie lepiej.