Читать книгу Pokonać czarną śmierć. Staropolskie postawy wobec zarazy - Ks.Jan Kracik - Страница 9
Czytając w gwiazdach, bacznie śledząc ziemię
ОглавлениеPrzyczajenie się zła kazało wypatrywać jak najwcześniejszych symptomów nadciągającego nieszczęścia i wynajdywać środki zaradcze. Podskórnemu nurtowi niepokoju przeciwstawiano bogactwo wskazań medycznych i mnóstwo oznak zbliżającego się moru, dostrzeganych w całej przyrodzie. Należało tylko na czas odczytać owe ostrzeżenia. Mimo rozmiarów żniwa śmierci nie porzucano przekonania, że jest to możliwe. Uczeni przypisywali epidemie zatruciu powietrza spowodowanemu przez zjawiska niebieskie lub gnilne wyziewy. Bowiem „złączenie albo też sprzeciwienie niektórych planetów jadowite zarażenie powietrza” powoduje. Ciężkie opary tudzież komety bywają tedy „pewnymi znakami rychło przyszłego moru”8.
Harmonia ruchu gwiazd i poczucie zależności od słońca i księżyca już u Babilończyków i Egipcjan budziły przekonanie o wpływie ciał astronomicznych i ich układu na atmosferę oraz na wszystko, co żyje, łącznie z człowiekiem i jego losami. Ludzki mikrokosmos ujmowano za Platonem jako cząstkę wszechświata. Zależności te usiłowała zgłębiać astrologia. Odziedziczona przez średniowiecze po antyku, została przejęta przez renesans i doprowadzona do rozkwitu, stając się ważnym elementem obrazu świata. Władcy trzymali na dworach astrologów, radząc się ich nawet w sprawach wagi państwowej. Szanujące się uniwersytety posiadały oddzielne katedry tej pseudonauki (w Krakowie od 1459 r.), przyczyniającej się czasem ubocznie, zwłaszcza w Polsce, do rozwoju astronomii. O ile ta ostatnia usamodzielniała się, przystając do nauk przyrodniczych, o tyle astrologia brnęła w krainę dowolności, gdzie ludzką ciekawość zaspokajali nie tylko uczciwi i bezinteresowni.
Oddziaływania planet na zjawiska przyrody nie negowali również teologowie, oponując wszakże przeciw utożsamianiu wywoływanych przez planety dyspozycji z nieuchronnością. Kościół bowiem zwalczał astrologię wtedy, gdy wkraczając w boskie wyroki, posuwała wpływ gwiazd na losy człowieka aż do fatalistycznego negowania ludzkiej wolności lub gdy prowadziła do ubóstwienia planet. Uznawano, że oddziaływanie ciał niebieskich zaznacza się najmocniej u tych, którzy się swą wolą nie przeciwstawiają losowi, słabnie zaś w miarę wysiłku i pobożności. Bowiem, jak zgodnie z całą tradycją chrześcijańską pisał w Żywocie człowieka poczciwego Mikołaj Rej, ten, co boi się Boga,
nigdy nie zabłądzi by w największym lesie.
Bo gdy niebo z naturą ciągnie go do czego,
Wspomniawszy Boską bojaźń, odejmie się wszego.
Drukowane w Krakowie kalendarze z prognostykami przepowiadającymi wojny, losy narodów, pożary, zarazy oraz zaopatrzone w horoskopy, określające dni pomyślne lub feralne dla zdrowia i różnych przedsięwzięć, cieszyły się wielkim powodzeniem. Zweryfikowane dzisiaj przez naukę współzależności między nasilaniem się chorób a zjawiskami w galaktyce oraz poznanie biorytmów zmusiły do bardziej zróżnicowanego spojrzenia na starą astrologię. Nie wszystko da się tam sprowadzić do ignorancji i szarlatanerii. Już Johannes Kepler zauważył: „Nikt z nas nie powinien wątpić, że z głupstw i oszustw astrologów narodzić się może kiedyś wiedza potrzebna i zdrowa”9.
Astrologowie i przedniejsi medycy polscy schyłku XVI w. – obie ich scjencje współdziałały wszak wytrwale – sądzili, że „pewne gwiazd niektórych przeciwko sobie położenie i złączenie sprawuje, iż powietrze skrytym obyczajem jad ku sobie ciągnie i w się przyjmuje”10. Jedni uważali, że konstelacje ciał niebieskich (tj. przejściowy stan ich położenia względem siebie, zwany dziś koniunkcją) wywołują wprost powstawanie w atmosferze owych miazmatów choroby, inni sądzili, że w takim przypadku wszystko, co żyje, ulegałoby zarazie; zatem gwiazdy wpływają jedynie na skłonność ciał do tworzenia w sobie owej trucizny. Elukubracje takie brały się z przekonania, że wpływy planetarne nie działają na nas bezpośrednio, lecz przez zmianę powietrza. Dostawszy się do organizmu, powodują chorobę w wyniku naruszenia równowagi między czterema „humorami”. Średniowieczny lekarz, gdy nie umiał podać bezpośredniej przyczyny choroby pacjenta, przypisywał ją wpływowi, jaki właśnie przeważa w powietrzu. Katastrofalne wydarzenia, zarazę i inne choroby wiązano przede wszystkim z oddziaływaniem najstraszniejszej z 7 planet – Saturna. Tradycyjny obraz Czasu jako starca z kosą pochodzi właśnie z wcześniejszych przedstawień Saturna11.
W XVII w. nadal pilnie wypatrywano koniunkcji planet, tłumacząc, iż kometa „z podziemia jadowite wilgotności do siebie ciągnie”, a gdy gaśnie, kazi powietrze wyrzucanymi z siebie toksynami. W drukowanej w 1630 r. modlitwie o odwrócenie zarazy spotykamy prośbę: „Zjadowione przeczyść podmiesięczne żywioły i daj powietrze już wdzięczne”. Nawet Matka Boska przyzywana jako Gwiazda Morska ma poskramiać złośliwość planet:
Niech ta gwiazda raczy z swej miłości
Gwiazdy uśmierzyć, które bez litości,
Jak kupa wojska, ludzi zabijają
I strasznej śmierci wrzodem zarażają12.
W XVIII w. uczeni mężowie dali spokój ciałom niebieskim i rozglądając się po ziemi, orzekli, że powietrze „złymi wyziewami zarażone” pochodzi głównie z bagien, stojących wód, rozkładających się trupów.
Czytanie niejasnych prognostyków, mających to do siebie, że zgodnie z teorią prawdopodobieństwa sprawdzały się albo i nie, nie wystarczało przecież, by zaspokoić wszelką potrzebę ostrzegawczych sygnałów. Nieobeznanych z tajnikami astrologii ciągle trwożyły zjawiska powszechnie zauważalne, niezwykłe, jak zaćmienie słońca, kometa, znaczniejsze zakłócenie aury. A drżeli nie tylko maluczcy. „Nie ma się czemu dziwić, że cometes widziany przeszłego roku nie tylko ludzi prostych, ale i mądrych do swojej kontemplacyjej pociągnął. [...] Ilekroć bowiem takie phaenomena widziane były, zawsze po nich abo zaraza powietrzna, abo niezmierna suchość i gorąco, abo głód, abo powódź, abo roztyrki, bunty, wojny, krwie rozlania następowały” – pisał krakowski astrolog Sebastian Stryjewicz w 1653 r., gdy szalejąca już epidemia okrutnie „wyręczyła” pozostałe niebezpieczeństwa13.
W dalszych wywodach profesor Akademii zapuszczał się już z większą dozą pewności w materię historyczną, wykazując niezbicie, że słupy ogniste poprzedziły zwycięstwo Scypiona nad Kartaginą, a także pochód wojsk Attyli, zarazę w Konstantynopolu, klęski żywiołowe czy militarne w Polsce. Za to z położenia i ruchów ostatniej komety przewidywał już nie tak konkretnie: „wojny, bunty, rebelie, krwie rozlania, opresyje, ucisk ludzi, choroby powietrzne i śmierć”, tudzież nieprzyjaciół, grożących wszakże krajom sąsiednim. Kolor „ciemniejszy i jakby ołowiany” przesłoniętej mgiełką komety miał nadto oznaczać wywoływanie chorobliwej melancholii, kataru, epilepsji, trądu, hemoroidów oraz paraliżu. Konkludując, autor dodawał: „Tom krótko, ile mi od profesyjnej mojej ordynaryjnej i czasu zbyło, dla dobra pospolitego napisał. Doskonalszej obserwacyjej, mądry Czytelniku, ode mnie wyciągać nie będziesz, gdy uważysz, że instrumenta w Bibliotece Akademickiej zamknione, podczas absencyjej tych, którzy nią zawiadują, dla powietrza nie mogły mi być komunikowane”. Różnorodność ewentualnych nieszczęść, tłumaczona pośpiechem i niedostępnością pracowni, zwiększała szanse pytyjskiej przepowiedni.
Spóźnionych czy niejasnych ostrzeżeń nie potrafili spożytkować sami doradzający. Wacław Potocki tak zwracał się Do astrologów w powietrze krakowskie anno 1677:
Co żywo przed powietrzem z Krakowa uchodzi,
Że i astrologowie: aza się to zgodzi,
Napisawszy tyle ksiąg o powietrzu różnych,
Samym nie wiedzieć ani przestrzec nieostrożnych?
Wierzymy bez aspektów i bez gwiazd po prostu,
Że powietrze, gdy ludzi co dzień grzebią po stu.
Albo Kraków w tak ciężkiej ratujcie chorobie,
Wszak siostrami Mathesis z Medycyną sobie,
Albo w nim na dowód swej zostańcie nauki14.
Umykający z miasta astrologowie stanowili tedy dodatkowy, aczkolwiek spóźniony, zwiastun moru. Księgę natury czytali jednak wszyscy i nie tylko utrzymujący się z patrzenia w gwiazdy wynajdywali odpowiedzi na dostrzegane zagadki. Niezwykłe znaki budziły ogólne przeświadczenie: coś się stanie! Pewnego dnia rozmaite trwożliwe domysły zamieniały się w jedną bolesną pewność. Kronikarze ostrzyli pióra. Długosz zapisał pod rokiem 1264, że „pojawiła się kometa gorejąca, ognista gwiazda, tak wielka i osobliwa, jakiej nie widział nikt ze współcześnie żyjących”, a widziano ją przez 3 miesiące. I nie bez powodu. W dniu ukazania się efemerydy zachorzał papież Urban VI, a gdy znikała – zmarł. Nie zwiastowała zaś jedynie śmierci papieża, bowiem i w Polsce wywołała rozmaite następstwa, a kiedy gasła – pomór bydła.
Wszystko, co nadzwyczajne, niewytłumaczalne, także spoza uznanego „katalogu” zapowiedzi epidemii, mogło ją również obwieszczać. Kiedy wiosną 1622 r. dachy i wieże paru kościołów krakowskich obsiadło mnóstwo puszczyków, ich pohukiwanie – zgodnie z ludowym przeświadczeniem o takim zwiastunie zgonu – wielu uznało za prognostyk zarazy, jaka wkrótce wybuchła w wielu stronach Polski15. Wpatrując się z niepokojem w niebo, strwożeni ludzie odnajdywali na nim całe komiksy koszmarnych a złowieszczych widziadeł: „tu zobaczyli miecz ognisty wznoszony ręką wyłaniającą się z chmury, którego ostrze zawisło prosto nad miastem; tam mary i trumny niesione na cmentarz; to znów stosy nie pogrzebanych trupów”16.
W kronice kapucynów krakowskich pod rokiem 1710 wśród relacji o powodzi, głodzie i zarazie nie omieszkano odnotować także pojawienia się komety, a wójt żywiecki w swym Dziejopisie, zdawszy sprawę z powszechnej bojaźni, jaką w 1707 r. wywołała w okolicy niezwykła nawałnica, dodawał: „to wszystko prognostykowało wojnę i ruiny w Koronie Polskiej dla nieprzyjaciół w niej będących, jako to Szwedów i Moskwy, także Kozaków, i morowe powietrze w Krakowie i Kętach, które prędko nastało”17. Wieczorem 18 stycznia 1769 r. nad wyniszczonym przez konfederatów i Rosjan Krakowem pokazała się „chmura na kształt ognia czerwona”, rozszerzając się tak, że około północy „cały Kraków okryła jasnością takową, że każdy mógł pisać i czytać, miasto zaś zdawało się jakby we krwi było zmoczone lub się paliło. Tej jasności przypatrywali się wszyscy i różne prognostyki czynili, ale, co Pan chce uczynić, następujący czas pokaże” – zapisał kronikarz w klasztorze Reformatów18.
Mnóstwo wzmianek źródłowych łączących pojawienie się komety z początkiem zarazy nie dało spokoju historykom. Wreszcie ktoś policzył: między 1347 a 1665 r. widziano (w 107 latach) i opisano 129 komet. W czasie tym 33 razy wybuchały epidemie. Nieuniknione, a przypadkowe zbieżności między obydwiema seriami nie układają się w prawidłowość, która pozwoliłaby ujawnić jakiekolwiek związki przyczynowe między nimi19.
A bardziej jednoznaczne od komet i zórz zapowiedzi moru? Owszem, znano ich dużo, tak wiele, że obok powszechnie uznanych istniały również zwiastuny zarazy respektowane tylko w okolicy. Układano je podług rangi w rozmaitym porządku. Należało się tedy mieć na baczności, gdy pojawią się „różne meteora, zaćmienia słońca i księżyca, pluty i wiatry, częste kwitnienie drzew nie w swój czas, niepomiarkowane lata i zimy; głód, wojna, powódź – wszystkie te rzeczy pokazują się przed przyjściem powietrza morowego”. Uważać trzeba również, kiedy pojawi się mgła, obfitość deszczów o niezwykłej porze, wilgotne wiatry od południa i wschodu, sucha a zimna wiosna, chłodne poranki latem, grzmot na początku stycznia, częste zmiany pogody, urodzaj na grzyby. Bliższym już ostrzeżeniem miała być mnogość żab, szczurów, motyli, much, wszelkich robaków, „które się z gniłości, a nie z nasienia rodzą”. Wszystko to bowiem dowodzi obecnej w atmosferze zgnilizny. Niedobrze wróżyły też martwe ryby spotykane w wodzie, kwiaty rozwijające się wcześnie i szybko więdnące, ptactwo uciekające z pewnych miejscowości, a u ludzi – wrzody, biegunka, częste poronienia. Obecne już w powietrzu miazmaty można również rozpoznać po szybkim pleśnieniu chleba i psuciu się mięsa czy nabiału. Znaki owe traktowano uważniej, gdy wystąpiło ich kilka20. W tym tłumie stworzeń i zjawisk przemykał ledwie zauważalny zapchlony szczur.