Читать книгу Przebaczenie - Lauren Kate - Страница 7

PROLOG

Оглавление

NIC NAS NIE ROZDZIELI

Cam wylądował w blasku gwiazd na okapie starego kościoła. Złożył skrzydła i rozejrzał się dookoła. Z wiekowych drzew zwieszały się oplątwy, w blasku księżyca przypominały białe sople. Wokół zarośniętego chwastami boiska i starych trybun stały budynki z pustaków. Od morza wiał wiatr.

Przerwa zimowa w poprawczaku Sword & Cross. Na całym terenie żywej duszy. Co on tu właściwie robił?

Niedawno minęła północ, a on właśnie przyleciał z Troi. Nie pamiętał lotu, nieznana siła kierowała jego skrzydłami. Odkrył, że nuci melodię, o której starał się nie pamiętać przez ostatnie kilka tysięcy lat.

Może powrócił tutaj, bo tu właśnie upadłe anioły spotkały Luce w jej ostatnim przeklętym życiu. Jej trzysta dwudzieste czwarte wcielenie i trzysta dwudziesty czwarty raz, gdy upadłe anioły zebrały się, by zobaczyć, jak tym razem zadziała przekleństwo.

Przekleństwo zostało zdjęte. Luce i Daniel byli wolni.

A Cam cholernie im zazdrościł.

Omiótł spojrzeniem cmentarz. Nigdy by się nie spodziewał, że będzie czuł nostalgię na widok tego śmietniska, ale w pierwszych dniach w Sword & Cross było coś fascynującego. Iskra Lucindy płonęła jaśniej, a choć wcześniej byli przekonani, że wiedzą, czego się spodziewać, tym razem musieli zgadywać.

Przez sześć tysiącleci, za każdym razem, kiedy Luce kończyła siedemnaście lat, wystawiali jedną z wersji tego samego spektaklu: demony – Cam, Roland i Molly – robiły wszystko, by skłonić ją do przejścia na stronę Lucyfera, a anioły – Arriane, Gabbe, czasem również Annabelle – starały się sprawić, by powróciła do niebieskiej owczarni. Żadnej ze stron nigdy nie udało się jej przekonać, żadna nie była nawet blisko.

Za każdym bowiem razem, kiedy Luce spotykała Daniela – a zawsze spotykała Daniela – nie liczyło się nic poza ich miłością. Raz za razem zakochiwali się w sobie i raz za razem Luce ginęła w płomieniach.

Jednakże oto pewnej nocy w Sword & Cross wszystko się zmieniło. Daniel pocałował Lucindę, a ona przeżyła. Wtedy wszyscy zrozumieli. Luce w końcu dostała szansę dokonania wyboru.

Kilka tygodni później wszyscy polecieli na miejsce ich pierwotnego upadku, do Troi, gdzie Lucinda wybrała swoje przeznaczenie. Ona i Daniel ponownie odmówili opowiedzenia się po stronie Nieba lub Piekła. Wybrali siebie nawzajem. Oddali nieśmiertelność, by razem spędzić śmiertelne życie.

Luce i Daniel odeszli, ale Cam nie mógł przestać o nich myśleć. Triumf ich miłości sprawił, że zapragnął czegoś, czego nie ważył się ubrać w słowa.

Znów nucił. Ta melodia. Nawet po tak długim czasie wciąż ją pamiętał...

Zamknął oczy i zobaczył pieśniarkę – jej rude włosy splecione w luźny warkocz, długie palce muskające struny liry, gdy opierała się o drzewo.

Nie pozwalał sobie myśleć o niej przez tysiące lat. Dlaczego teraz?

– Ta puszka się skończyła – usłyszał znajomy głos. – Rzucisz mi kolejną?

Cam obrócił się dookoła. Nikogo nie widział.

Przez rozbite witrażowe okno w dachu zobaczył poruszenie. Zbliżył się i ostrożnie zajrzał do środka, do kaplicy, którą Sophia Bliss wybrała na swój gabinet, kiedy pracowała w bibliotece Sword & Cross.

Wewnątrz Arriane rozprostowała opalizujące skrzydła, potrząsnęła puszką farby w sprayu i wzniosła się nad ziemię, celując otworem wylotowym w ścianę.

Jej malowidło przedstawiało dziewczynę w świetlistym niebieskim lesie. Ubrana w czarną suknię z falbanami spoglądała na jasnowłosego chłopaka trzymającego białą piwonię. Luce i Daniel na zawsze, głosił napis srebrnymi gotyckimi literami na spódnicy dziewczyny.

Za Arriane ciemnoskóry demon z dredami zapalał wysoką świecę w szklanym lichtarzu przedstawiającym Santa Muerte, boginię śmierci. Roland ustawił ołtarzyk w miejscu, w którym Sophia zamordowała przyjaciółkę Luce Penn.

Upadłe anioły nie mogły wchodzić do świątyń Boga. Gdyby przekroczyły próg, cała budowla natychmiast stanęłaby w płomieniach, które pochłonęłyby wszystkich obecnych wewnątrz śmiertelników. Ale ta świątynia została zdesakralizowana, kiedy wprowadziła się do niej panna Sophia.

Cam rozłożył skrzydła, opadł przez wybite okno i wylądował za Arriane.

– Cam.

Roland objął przyjaciela.

– Spokojnie – stwierdził Cam, ale nie próbował się wyrwać.

Roland przechylił głowę.

– Cóż za zbieg okoliczności, że spotkaliśmy się tutaj.

– Naprawdę?

– Nie, jeśli lubisz carnitas – wtrąciła Arriane, rzucając Camowi niewielkie zawiniątko w folii aluminiowej. – Pamiętasz ten food truck z taco na Lovington? Brakowało mi ich od czasu, kiedy odlecieliśmy z tego bagna. – Rozwinęła folię i pochłonęła taco dwoma kęsami. – Pychotka.

Roland zwrócił się do Cama.

– Co ty tu robisz?

Cam oparł się o zimną marmurową kolumnę i wzruszył ramionami.

– Zostawiłem swojego les paula w pokoju.

– I przebyłeś całą tę drogę z powodu gitary? – Roland pokiwał głową. – Pewnie teraz, gdy Luce i Daniel odeszli, wszyscy będziemy musieli znaleźć sobie nowe zajęcia, żeby wypełnić niekończące się dni.

Cam zawsze nienawidził tej siły, która co siedemnaście lat przyciągała upadłe anioły do przeklętych kochanków. Porzucał pola bitew i koronacje. Porzucał ramiona cudownych dziewcząt. Raz zszedł z planu filmowego. Rzucał wszystko z powodu Luce i Daniela. Ale teraz, gdy nieodparte przyciąganie zniknęło, zaczęło mu go brakować.

Jego wieczność była szeroko otwarta. Co zamierzał z nią zrobić?

– Czy to, co wydarzyło się w Troi, dało ci, no nie wiem... – Roland urwał.

– Nadzieję? – Arriane zabrała Camowi niezjedzone taco i pożarła je. – Jeśli po tylu tysiącach lat Luce i Danielowi udało się stawić czoła Tronowi i zasłużyć na szczęśliwe zakończenie, to czemu innym miałoby się to nie udać? Na przykład nam?

Cam wyjrzał przez stłuczone okno.

– Może to nie dla mnie.

– Wszyscy nosimy w sobie fragmenty naszych wędrówek – stwierdził Roland. – Wszyscy uczymy się na błędach. Kto mógłby powiedzieć, że nie zasługujemy na szczęście?

– Co my wygadujemy. – Arriane dotknęła blizn na szyi. – Cóż takie stare drapieżne ptaki jak my wiedzą o miłości? – Przeniosła wzrok z Cama na Rolanda. – Prawda?

– Miłość nie jest prywatną własnością Luce i Daniela – sprzeciwił się Roland. – Wszyscy jej posmakowaliśmy. I może znów ją poznamy.

Optymizm Rolanda zabolał Cama.

– Nie ja – mruknął.

Arriane westchnęła, wygięła plecy, by rozłożyć skrzydła, i wzniosła się kilkadziesiąt centymetrów nad ziemię. Pusty kościół wypełniło trzepotanie. Zręcznymi ruchami puszki z białą farbą dodała delikatną sugestię skrzydeł nad ramionami Lucindy.

Przed Upadkiem skrzydła aniołów tworzyło empirejskie światło, każda para była doskonała i zupełnie się od siebie nie różniły. W późniejszej epoce skrzydła zaczęły wyrażać ich osobowość, ukazywać błędy i skłonności. Upadłe anioły, które przysięgły wierność Lucyferowi, miały złote skrzydła. Te, które wróciły do niebieskiej owczarni, nosiły na piórach ślad srebra Tronu.

Skrzydła Lucindy były wyjątkowe, czyste i oszałamiająco białe. Nieskalane. Wolne od śladów decyzji, które podjęli pozostali. Jedynym poza nią aniołem, który zachował białe skrzydła, był Daniel.

Arriane zmięła opakowanie po drugim taco.

– Czasami się zastanawiam...

– Nad czym? – spytał Roland.

– Gdybyście mogli cofnąć się w czasie i nie spieprzyć tak epicko sprawy, jeśli chodzi o kwestie uczuciowe, zrobilibyście to?

– A po co się zastanawiać? – spytał Cam. – Rosaline nie żyje. – Roland skrzywił się na dźwięk imienia nieżyjącej ukochanej. – Tess nigdy ci nie wybaczy – dodał, spoglądając na Arriane. – A Lilith...

Tak. Wypowiedział jej imię.

Lilith była jedyną dziewczyną, którą Cam kiedykolwiek kochał. Poprosił ją, żeby została jego żoną.

Nie wyszło im.

Znów usłyszał jej piosenkę, pulsującą w jego duszy, wypełniającą go żalem.

– Nucisz? – Arriane zmrużyła oczy, wpatrując się w Cama. – Od kiedy to nucisz?

– Co z Lilith? – spytał Roland.

Lilith też nie żyła. Choć Cam nie interesował się, jak przeżyła resztę swoich dni na ziemi po ich rozstaniu, wiedział, że musiała przed wielu laty opuścić ten świat i trafić do Nieba. Gdyby miał inny charakter, być może czułby spokój na myśl o otaczającej ją radości i światłości. Ale Niebo było tak boleśnie odległe, że wolał w ogóle o niej nie myśleć.

Wyglądało na to, że Roland czyta mu w myślach.

– Mógłbyś to zrobić na swój sposób.

Skrzydła Cama pulsowały bezgłośnie za jego plecami.

– Ja wszystko robię na swój sposób.

Roland wyjrzał przez stłuczone okno w stronę gwiazd, po czym znów spojrzał na Cama.

– To jedna z twoich najlepszych cech.

– O co chodzi? – spytał Cam.

Roland zaśmiał się cicho.

– Przecież nic nie powiedziałem.

– Jeśli można – wtrąciła Arriane. – Cam, to jest ta chwila, kiedy wszyscy spodziewają się jednego z tych twoich melodramatycznych zniknięć wśród chmur. – Wskazała na sznur mgły zwisający z Pasa Oriona.

– Cam. – Roland spojrzał na niego z wyraźnym niepokojem. – Twoje skrzydła.

Na końcu lewego skrzydła Cama znajdowało się pojedyncze, malutkie białe piórko.

Arriane otworzyła usta.

– Co to znaczy?

Jedna plamka bieli pośród pola złota, ale zmusiła Cama do przypomnienia sobie chwili, kiedy jego skrzydła zmieniły barwę. Przed wielu laty zaakceptował swoje przeznaczenie, ale teraz, po raz pierwszy od tysiącleci, wyobraził sobie coś innego.

Dzięki Luce i Danielowi Cam mógł zacząć od początku. A żałował tylko jednego.

– Muszę iść.

Rozłożył skrzydła, a wtedy kaplicę zalał jaskrawy złocisty blask. Roland i Arriane uskoczyli mu z drogi. Świeca przewróciła się i stłukła, a jej płomyk zgasł na kamiennej posadzce.

Cam wystrzelił w niebo, kierując się w stronę ciemności, która czekała na niego od chwili, kiedy odleciał od miłości Lilith.

Przebaczenie

Подняться наверх