Читать книгу Przebaczenie - Lauren Kate - Страница 8

JEDEN

Оглавление

ZIEMIA JAŁOWA

LILITH

Lilith obudziła się z kaszlem.

Była pora pożarów – zawsze była pora pożarów – i jej płuca wypełniały dym i popiół z czerwonych płomieni szalejących wśród wzgórz.

Na zegarze przy łóżku pulsowała północ, ale cienkie białe zasłony rozświetlał szary blask świtu. Znów była przerwa w dostawie prądu. Pomyślała o teście z biologii na czwartej lekcji i natychmiast przypomniała sobie bolesny fakt, że poprzedniego wieczoru przez pomyłkę wzięła do domu podręcznik historii Stanów. Cóż to za okrutny żart, że korzystała z dwóch podręczników o dokładnie takim samym kolorze grzbietu. Będzie musiała strzelać i modlić się o tróję.

Wyślizgnęła się z łóżka i wdepnęła w coś ciepłego i miękkiego. Kiedy uniosła stopę, poczuła smród.

– Alastor!

Mały płowy kundelek wbiegł do jej sypialni z nadzieją, że Lilith chce się z nim pobawić. Matka nazywała psa geniuszem z powodu sztuczek, jakich nauczył go Bruce, brat Lilith, ale Alastor miał cztery lata i odmawiał nauczenia się tej jednej najważniejszej sztuczki – czystości.

– To naprawdę barbarzyństwo – złajała psa i pokicała na jednej nodze do łazienki.

Odkręciła kran. Nic.

Do 15 nie będzie wody – przeczytała na kawałku papieru, który jej matka przykleiła do łazienkowego lustra. Korzenie drzew na zewnątrz przebijały rury, a jej matka tego popołudnia będzie w końcu miała pieniądze na hydraulika, kiedy już dostanie wypłatę z jednej z licznych dorywczych fuch.

Lilith usiłowała wymacać papier toaletowy z nadzieją, że przynajmniej wytrze stopę do czysta. Znalazła jedynie brązową tekturową tutkę. Po prostu kolejny wtorek. Szczegóły się zmieniały, ale każdy dzień z życia Lilith był w mniejszym lub większym stopniu koszmarem.

Zerwała kartkę od matki i wytarła nią stopę, po czym, nie przeglądając się w lustrze, naciągnęła czarne dżinsy i czarny podkoszulek. Próbowała sobie przypomnieć choć jedno słowo z tego, co według nauczyciela biologii miało być na teście.

Kiedy dotarła na dół, Bruce właśnie wsypywał resztki zawartości pudełka z płatkami śniadaniowymi do ust. Wiedziała, że te zatęchłe płatki były ostatnim jedzeniem w domu.

– Mleko się skończyło – stwierdził Bruce.

– A płatki?

– Płatki też. I w ogóle wszystko.

Bruce miał jedenaście lat i niemal dorównywał Lilith wzrostem, choć był o wiele szczuplejszy. Chorował. Ciągle chorował. Urodził się za wcześnie, a jego serce nie nadążało za duszą, jak lubiła powtarzać matka. Oczy Bruce’a były zapadnięte, a jego skóra miała sinawy odcień, bo płuca nigdy nie mogły zaczerpnąć dość powietrza. Kiedy na wzgórzach szalały pożary, czyli każdego dnia, najmniejszy wysiłek doprowadzał go do kaszlu. Częściej zostawał w domu w łóżku, niż chodził do szkoły.

Lilith wiedziała, że Bruce potrzebuje śniadania bardziej niż ona, ale jej żołądek i tak zaprotestował. Jedzenie, woda, podstawowe środki higieny – wszystkiego brakowało w tej zdezelowanej stercie gruzu, którą nazywali domem.

Kiedy wyjrzała przez brudne kuchenne okno, zobaczyła odjeżdżający autobus. Jęknęła, chwyciła futerał na gitarę i plecak, upewniła się jeszcze, że jej czarny dziennik jest w środku.

– Na razie, Bruce! – zawołała.

Lilith wbiegła na ulicę przy akompaniamencie klaksonów i pisku opon. Zawsze powtarzała Bruce’owi, że tak nie wolno. Mimo paskudnego pecha, nigdy nie przejmowała się śmiercią. Śmierć oznaczałaby wyzwolenie z tego kołowrotu, którym było jej życie, ale Lilith wiedziała, że nie będzie miała tyle szczęścia. Wszechświat, Bóg – czy cokolwiek – chcieli, żeby wciąż się męczyła.

Odprowadziła wzrokiem odjeżdżający autobus i ruszyła pieszo do oddalonej o prawie pięć kilometrów szkoły, a futerał na gitarę obijał jej się o plecy. Szybkim krokiem przeszła swoją ulicę, mijając pawilon handlowy ze sklepem „wszystko za dolara” i knajpą z chińskim żarciem na wynos, która cyklicznie plajtowała i znów zaczynała działać. Kiedy oddaliła się o kilka przecznic od swojej paskudnej dzielnicy, zwanej w mieście Slump, czyli Spadkiem, chodniki stały się równiejsze, a jezdnie mniej dziurawe. Ludzie, którzy wychodzili, żeby zabrać gazety sprzed drzwi, częściej mieli na sobie garnitury niż obszarpane szlafroki, jak większość sąsiadów Lilith. Starannie uczesana kobieta wyprowadzająca doga pomachała Lilith na powitanie, ale dziewczyna nie miała czasu na uprzejmości. Weszła do biegnącego pod autostradą tunelu dla pieszych.

Szkoła średnia Trumbull mieściła się na rogu High Meadow Road i autostrady nr 2, którą Lilith kojarzyła głównie ze stresującymi wyjazdami na pogotowie, kiedy Bruce’owi naprawdę się pogarszało. Pędząc wzdłuż chodnika w fioletowym minivanie matki, z głową brata na ramieniu, zawsze patrzyła przez okno na zielone znaki z boku autostrady podające odległość do innych miast. Choć nie widziała wiele – właściwie nic – poza miasteczkiem Crossroads, lubiła sobie wyobrażać otaczający je szeroki świat. Lubiła myśleć, że pewnego dnia, jeśli skończy szkołę, ucieknie do lepszego miejsca.

Ostatni dzwonek rozległ się, kiedy wyłoniła się z tunelu w pobliżu szkoły. Kaszlała i piekły ją oczy. Pożary na wzgórzach otaczających miasteczko sprawiały, że szkołę spowijał dym. Pokryty brązowym tynkiem budynek był brzydki, a okrywające go plakaty wykonane przez uczniów nie dodawały mu urody. Jeden reklamował mecz koszykówki następnego dnia, inny podawał szczegóły spotkania kółka fizycznego po lekcjach, lecz na większości znajdowały się powiększone zdjęcia jakiegoś byczka imieniem Dean, który chciał zdobyć dość głosów, by zostać królem tegorocznego balu maturalnego.

Przed głównym wejściem do Trumbull stał dyrektor Tarkenton. Miał niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu i nosił garnitur z bordowego poliestru.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Przebaczenie

Подняться наверх