Читать книгу Stulecie przemocy - Lavie Tidhar - Страница 6

Оглавление

Huk wystrzału we mgle.

Zwłoki, zimne i zbielałe, unoszą się na falach Haweli. W martwej dłoni zaciśnięty skrawek materiału.

Młoda kobieta powieszona na sznurze skręconym z własnego prześcieradła. Jej długie czarne włosy wciąż są wilgotne. Gromadzimy te obrazy powoli: Czołg przypięty pasami do stołu, przez jego ciało przepływa prąd.

Oświęcim.

Człowiek Wilk.

Samolot wbijający się w ścianę drapacza chmur. Pole czerwonych maków, jak okiem sięgnąć.

Wyrastający gwałtownie ze śniegu lodowy golem.

Na kim się skupimy? Cienie umykają przed naszymi spojrzeniami. Obserwować znaczy zmieniać. Niemniej:

Oblivion, Fogg.

Tak wiele śmierci.

Stulecie przemocy. Od czego się zaczęło? Przesiewamy wspomnienia, stare nagrania, przykurzone rękopisy. Prawdopodobieństwa łączą się ze sobą. Jest tak wiele śmierci, lecz w jej centrum znajduje się miłość. Obserwujemy. Tak wiele cieni.

Czym się skończy?

Rozpoczyna się – być może – tak:

1. FARMA DR. VOMACHTA, wtedy

Główny budynek gospodarstwa stoi samotnie pośród morza zielonej trawy. Białe, sypiące się miejscami kamienne ściany kojarzą się ze starodawnym fortem. Jakiś czas temu zamontowano tu instalację elektryczną. Doprowadzono wodę. Na dachu sterczy radiowa antena. Jest skrzący się, jasny dzień, słońce oślepia. Z intensywnie błękitnego nieba emanuje czysta, żółta energia. Gdzieś w domu gra muzyka, cicho. Słychać trzaski. Gramofon. Francuska piosenka. Poszczególne dźwięki zawisają na moment w powietrzu, po czym zastępują je kolejne. W dali za farmą wznoszą się góry, kredowoniebieski kontur. W trawie bzyczą owady. Lato. Skądś, być może z pobliskiej wsi, której jednak stąd nie widzimy, dolatuje woń świeżo zżętej pszenicy. Z komina farmy unosi się dym, biały na błękicie nieba.

Idylla. Tego słowa za każdym razem szukamy.

Na łące stoi dziewczyna, pomiędzy farmą a niebem. Ma długie jasne włosy. Jej skóra jest biała jak chmury, oczy niebieskie jak niebo. Włożyła na siebie cienką białą koszulę nocną, w promieniach słońca niemal przezroczystą. Jest w ruchu, wiruje z dłońmi na biodrach, przy każdym obrocie kreśli jaśniejące linie.

Oglądacie?

W powietrzu zawisa motyl, pomiędzy dziewczyną a farmą. Żółty. Wisi niemal zupełnie nieruchomo.

Złożone oczy owada patrzą ponad łąką. Dygocą czułki. Motyl ma na skrzydłach wyraźny rysunek, białe oczko i czarne kropki rozmieszczone wzdłuż krawędzi na kształt kosy.

Oglądacie?

Muzyka w budynku nagle cichnie, urywa się. Płyta obraca się bezdźwięcznie. Powietrze...

Dziewczyna zastyga w bezruchu, jej ramiona unoszą się, jakby się próbowała obronić przed czymś niewidzialnym. Farma migoce. W niewytłumaczalny sposób faluje, jakby składające się na jej ściany cząsteczki, wszystkie naraz, zostały nagle gwałtownie pobudzone. Budynek emituje dziwne zniekształcenie. Bezgłośna fala wybiega gwałtownie ze źródła i rozchodzi się koncentrycznie na zewnątrz. Motyl nadal wisi w powietrzu, lecz jest teraz w pewien sposób odmieniony. Gdybyśmy mogli lepiej mu się przyjrzeć, zobaczylibyśmy, że wyraziste oczko na jego skrzydełku nie jest już białe, lecz lazurowe, barwy letniego nieba. Czas jakby zwolnił, zamarł, po czym nagle ponownie przyśpieszył. Dziewczyna dopełnia swego obrotu. Zatrzymuje się.

Opuszcza ręce. Motyl odlatuje. Dziewczyna spogląda na farmę.

Fala zniekształcenia rozprasza się w oddali i znika. Dziewczyna patrzy na swoje bose stopy.

Zielona trawa. Żółte słońce. Błękitne niebo. Białe chmury.

Idealny letni dzień.

Stulecie przemocy

Подняться наверх