Читать книгу UKraina zbrodni - Lech Stanisław Kempczyński - Страница 8

Wstęp

Оглавление

Wyparcie to długotrwały proces wymagający ciągłego nakładu energii, polegający na usunięciu ze świadomości myśli, uczuć i wspomnień. Mechanizm wypierania wynika zazwyczaj z braku umiejętności zmierzenia się z prawdą. Jedynym możliwym sposobem na rozwiązanie powstałego problemu jest otwarte mówienie o nim, a nie jego unikanie.

W przypadku Ukrainy wyparcie do perfekcji doprowadzili „wypieracze” ukraińscy i ich polscy sympatycy, działający w imię opacznie pojmowanego interesu polskiego. Zapomnieli, że Ukraińcy jako pierwsi zbrojnie zaatakowali Polskę, zanim jeszcze formalnie powstała, i jako ostatni, z przyczyn ideologicznych i politycznych, mordowali jej obywateli długo jeszcze po zakończenu wojny. Ukraińcy zaś wytrwale usiłują zamazać i wymazać z europejskiej zbiorowej pamięci historycznej swoje zbrodnicze działania w latach 1918–1947 przeciwko polskim obywatelom, mieszkańcom polskich Kresów Południowo-Wschodnich.

Ukraińcy nacjonaliści i chłopska czerń na tych terenach mordowali, gwałcili i ograbiali Polaków, Żydów, Czechów, Rosjan, Niemców, Ormian i Ukraińców nieakceptujących tych zbrodni. Ukraińcy mordowali jako terroryści z UWO i OUN, jako bojówkarze UPA oraz jako kolaboranci z 14 Dywizji Grenadierów Waffen SS (1 ukraińska), potocznie nazywanej 14 Dywizją Waffen-SS „Galizien”, wachmani i policjanci z Ukrainische Hilfspolizei w służbie III Rzeszy, a także jako funkcjonariusze Czeka i NKWD w służbie Związku Sowieckiego. Służyli wreszcie stalinowskim i hitlerowskim oprawcom w sowieckich łagrach i niemieckich obozach koncentracyjnych i zagłady.

Korzystając z milczącej zgody większości polityków polskich i obojętności społeczeństwa polskiego, Ukraińcy konsekwentnie ignorują te i inne fakty, bo nie pasują do przyjętych przez nich tez.

Mimo podejmowania przez nich różnych zabiegów ciąg ukraińskich zbrodni, trwający na polskich Kresach Południowo-Wschodnich prawie 30 lat, sprawia, że były to najdłuższe, zorganizowane i ideologicznie umocowane, zbrodnicze działania jednego narodu skierowane przeciwko innym narodowościom w Europie w XX wieku.

Niniejsza książka, koncentrując się głównie na losach obywateli II RP w latach 1918–1947, stanowi próbę określenia stopnia odpowiedzialności Ukraińców wobec innych narodowości zamieszkujących od setek lat obszary etnicznie zachodniosłowiańskie, arbitralnie uznawane przez nich za ich wyłączną własność.

Jej celem jest również przypomnienie, że Wołyń i Małopolska Wschodnia stanowiły tylko apogeum długiego ciągu zbrodniczej działalności Ukraińców nie tylko tych z UPA, lecz także tych spod znaku swastyki i czerwonej gwiazdy.

Książka ta uczula także na to, że koncentrując się na jednym problemie, łatwo można stracić z oczu obraz całości, dlatego zawężenie postrzegania Ukraińców wyłącznie do Wołynia i UPA stwarza niebezpieczeństwo puszczenia w niepamięć wszystkich innych zbrodni i przewin ciążących na Ukraińcach w XX wieku po ewentualnym „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”, na co liczą i do czego uporczywie na wniosek banderowskiego Światowego Związku Ukraińców dążą.

Taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny, ponieważ ludzie rządzący Polską nie tylko posłusznie przystają na argumenty ukraińskich nacjonalistów, lecz także wręcz propagują je u nas. W konsekwencji fakty coraz częściej przegrywają z urojeniami.

Chwilowe uwarunkowania polityczne czy upływ czasu nie mogą być argumentami w sytuacjach, kiedy stanowczo trzeba postawić na swoje racje, obalając ukraińskie mity o „spichlerzu” i obronie Europy lub Zawadce Morochowskiej jako drugich w Europie Lidicach.

Przy pisaniu tej książki autor korzystał z polskich i obcych, w tym ukraińskich, źródeł i publikacji w wersjach elektronicznych i papierowych.

Ze względu na historyczną czytelność użyto w niej nazw miejscowości zgodnych z czasem, w których zachodziły opisywane lub wzmiankowane wydarzenia. A więc użyto nazwy Stanisławów, a nie Iwano-Frankiwsk, Lwów, a nie Lwiw, oraz Tarnopol, a nie Ternopil. W cytowanych tekstach zachowano też oryginalną, często archaiczną stylistykę i gramatykę. Stosunki polsko-ukraińskie, szczególnie po roku 1939, usiłowano kształtować, ignorując niepodważalne fakty, które bardzo często były interpretowane w zależności od politycznych potrzeb i uwarunkowań. Dlatego wciąż nie brakuje prób manipulacji nimi, podejmowanych przez różne siły polityczne w różnym czasie, zarówno w Polsce, jak i na czerwonej, niebiesko-żółtej czy obecnie czerwono-czarnej (neobanderowskiej) Ukrainie. Ignorują one zazwyczaj prawdę, zapominając, że historię jako naukę interpretacyjną można opisywać na różne sposoby, ale nie można jej zmieniać.

Jest to zjawisko określane popularnym ostatnio pojęciem „postprawda”, w którym fakty są mniej ważne w kształtowaniu opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań. Za jednego z autorów pojęcia „postprawda” uznawany jest amerykański pisarz Steve Tesich, który pisał na początku lat dziewięćdziesiątych o aferze Watergate[3].

Polska potrzebuje poprawnych stosunków i dobrosąsiedzkiej współpracy z Ukrainą, dlatego szczególnego znaczenia nabiera wyzerowanie z Ukraińcami wszystkich tragicznych zaszłości historycznych, z poszanowaniem podstawowej zasady pojednania – nie pamiętamy, to wcale nie znaczy, że zapominamy, ponieważ, jak powiedział amerykański filozof George Santayana: „Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie”[4].

Aby jednak pojednanie polsko-ukraińskie nie stało się „kiczem pojednania”[5], redukującym poważny dialog do pustych gestów, niezbędne jest wybaczenie. Wybaczenie, które tylko wtedy jest prawdziwe, kiedy płynie z serca, a nie z publicznej, najczęściej nieszczerej deklaracji politycznej, zazwyczaj więdnącej szybciej niż wieńce i kwiaty składane pod pomnikami. Można i należy dążyć do autentycznego pojednania narodów polskiego i ukraińskiego. Dla czytelności wzajemnych stosunków musi być ono jednak wypracowane na podstawie bilansu faktów materialnych określających poziom ich bilateralnej symetrii w poszczególnych analizowanych obszarach.

Doświadczenia ostatnich dwudziestu pięciu lat jednoznacznie wskazują, że formuła wypracowania podstaw do pojednania obu narodów musi ulec modyfikacji. Z tych doświadczeń niezbicie wynika, że nie ma już sensu powoływanie kolejnych zespołów czy komisji historyków „do spraw…”. Istnieje natomiast potrzeba zrobienia przez każdą ze stron bilansu zysków i strat w uzgodnionych obszarach i następnie ich jednoczesne publiczne porównanie. Można by wykorzystać w tym celu niektóre zasady i narzędzia tworzenia „zielonych ksiąg” i „białych ksiąg”[6]. Za główne elementy takiej analizy należy uznać obszary: demograficzny, terytorialny, materialny, nauki i kultury oraz potencjału gospodarczego.

Opracowanie tego rodzaju bilansu pozwoliłoby na usunięcie podstawowej przeszkody na drodze do rzeczywistego pojednania, jaką jest nieustanne manipulowanie przez nacjonalistów ukraińskich w kraju, a szczególnie na emigracji, historią, w której hańbiące i zbrodnicze fragmenty ze swojej przeszłości niestrudzenie fałszują i przeinaczają, konsekwentnie usiłując w ten sposób wpędzić Polaków w poczucie winy wobec nich. Upubliczniony bilans zysków i strat w stosunkach polsko-ukraińskich uwolniłby Polskę od konieczności robienia politycznych uników i prób rozmywania tragedii obywateli polskich z Kresów Południowo-Wschodnich pod pretekstem troski o tzw. polską rację stanu, uznającą okrutne mordy Polaków na Wołyniu, w Małopolsce Wschodniej i w Bieszczadach, uczestnictwo w „przemysłowym” mordowaniu milionów Żydów i grabieży polskiego majątku narodowego za epizody z przeszłości bratniego narodu ukraińskiego walczącego o wolność.

Mimo zaistniałych w Polsce przed prawie trzydziestu laty zmian politycznych praktyki te w zastraszający sposób przypominają lekcje poprawności politycznej znane z czasów peerelowskich, czyli nihil novi sub sole w kwestii ukraińskiej.

Coraz częściej wspomniane praktyki przybierają groteskowe rozmiary, już nie standardowej postaci, ale czegoś, co zasługuje na miano „nadpoprawności politycznej”, noszącej całkiem wyraźne znamiona wasalizacji Polski wobec Ukrainy.

Ta polityczna nadpoprawność doprowadziła do tego, że w przyjętej rezolucji Rada Najwyższa Ukrainy potępiła „[…] jednostronne działania Senatu i Sejmu RP, wymierzone w pozytywne rezultaty współpracy, osiągnięte w trakcie trwającego przez ostatnie dziesięciolecia ukraińsko-polskiego konstruktywnego dialogu”. O czym 8 września 2016 roku donosiła PAP.

Histeryczna reakcja Ukraińców może wynikać z tego, że dla nich, przyzwyczajonych do lekceważącego traktowania Polski, postawa podkreślająca, że w obrębie cywilizacji zachodniej, do której aspiruje, jeszcze mentalnie sowiecka, Ukraina, niewyobrażalna jest sytuacja, w której można oficjalnie gloryfikować sprawców nieprzedawnialnej zbrodni ludobójstwa. Polskim politykom należy również nieustannie przypominać, że Polska wraz z Kresami Południowo-Wschodnimi utraciła w wyniku zbrodniczej agresji sowieckiej we wrześniu 1939 roku na rzecz Ukrainy coś więcej niż tylko pewien obszar w sensie kartograficznym. W rzeczywistości Polska wraz ze Lwowem, Stanisławowem, Tarnopolem czy Łuckiem utraciła znaczną część swej polskości, swojej tożsamości narodowej.

Jednym z elementów budowy autentycznych, zdrowych relacji między naszymi narodami powinno być stałe i konsekwentne wyrabianie w Ukraińcach poczucia wdzięczności i szacunku dla budowniczych Lwowa, Tarnopola czy Stanisławowa, zamiast pozwalania im na prymitywne preparowanie ich ukraińskości.

Trudno znaleźć wśród autorów rozkwitu Lwowa jakiegoś Ukraińca, Tarnopol w roku 1540 założył nie Ukrainiec, ale hetman wielki koronny Jan Tarnowski, a prawa miejskie nadał mu osiem lat później nie jakiś ukraiński ataman, ale polski król Zygmunt I Stary; dla świetności Stanisławowa bardziej niż Ukraińcy zasłużyli się Ormianie i Żydzi. Ukraińcy potrafili jedynie zmienić bez sensu jego nazwę.

Warto podkreślić, że w przypadku tych i innych miast nie ma potrzeby tworzenia przez gotowych służyć każdej władzy zawodowych sowiecko-nacjonalistycznych historyków bałamutnych historii o „po wiekach odzyskanych prastarych miastach piastowskich”. Jest bezsporne, że Lwów i inne miasta Kresów Południowo-Wschodnich były dłużej i zdecydowanie bardziej polskie niż Szczecin, Słupsk czy Opole.

W kontekście rozważań nad rolą zawodowych historyków w kształtowaniu świadomości narodowej Polaków nie można pominąć faktu, że wydane w 2000 roku fundamentalne dzieło Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945, poświęcone historiografii ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów i chłopów ukraińskich na bezbronnej ludności polskiej Wołynia, stworzyli historycy amatorzy, czyli Władysław i Ewa Siemaszkowie. To oni potwierdzili, że lepszy od zrutynizowanego i zakłamanego zawodowca jest zaangażowany w sprawę amator.

Szerokie propagowanie tematyki kresowej ma szczególne znaczenie wobec faktu, że program nauczania historii tego okresu w szkołach jest co najmniej bardzo ubogi. Nie najlepszą sytuację w tym zakresie pogarsza dodatkowo to, że problematyka dziejów najnowszych Polski znajduje się pod koniec cyklu nauczania. Nierzadko zdarza się, że w ogóle nie starcza czasu, aby o tym mówić, albo naucza się o tym w pośpiechu, byle cokolwiek wpisać do dziennika.

Jak wynika z raportu Centrum Badania Opinii Społecznej w efekcie tych praktyk, w czerwcu 2013 roku 47 procent polskiego społeczeństwa nie wiedziało, kto w 1943 roku był sprawcą, a kto ofiarą wydarzeń na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, często myląc je z Katyniem. Jest to o tyle zadziwiające, że taki żałosny stan wiedzy, a raczej jej brak, nie powinien obecnie wynikać z przyczyn politycznych, w których można było upatrywać różne braki w wiedzy historycznej z zakresu tzw. białych plam w okresie PRL. Zdaniem Cycerona historia jest nauczycielką życia (historia est magistra vitae), ale historycy, w tym jej nauczyciele, już niekoniecznie. Od lat mówi się o konieczności omówienia pełnego i usystematyzowanego kursu historii ojczystej, cokolwiek ma to znaczyć. Jednak na podstawie lektury Podręcznika do historii i społeczeństwa dla szkoły podstawowej. Historia wokół nas, dla klasy szóstej, Radosława Lolo i Anny Pieńkowskiej, wydanego w 2014 roku przez WSiP, można stwierdzić, że historycy piszący dzisiaj podręczniki o 17 września 1939 roku, co prawda, usiłują zmagać się z tym problemem, ale jakoś im nie wychodzi.

Przedmiotową kwestię 17 września 1993 roku autorzy podręcznika kwitują lakoniczną informacją, że: „Po 17 września 1939 r. tereny te [Kresy Wschodnie – L.K.] zostały włączone do Związku Sowieckiego, a Polacy tam mieszkający stali się obywatelami tego państwa”. O UPA, Wołyniu, wywózkach na Syberię ze Lwowa i Stanisławowa nic się nie wspomina, zupełnie tak samo jak na lekcjach historii w czasach PRL.

Od zbrodni ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej oraz grabieży polskiej własności gospodarczej i kulturowej minęło już ponad 70 lat, ale nie zmienia to faktu, że sprawa ta, ze względu na brak rozliczenia sprawców, jest aktualna w wymiarze historycznym, moralnym i politycznym.

Upływ czasu nie może być powodem, żeby uczynki takie, jak okrutne, odrażające zbrodnie członków UPA i band chłopów ukraińskich z nią współpracujących na ich polskich sąsiadach, aktywny udział ukraińskich formacji policyjnych w Holokauście i dławieniu przez Ukraińców powstania w getcie warszawskim oraz powstania warszawskiego, poszły w zapomnienie jedynie ze względu na bieżącą koniunkturę polityczną. Nie mogą pójść w niepamięć także, obecnie trudne do oszacowania, straty materialne w majątku narodowym i prywatnym obywateli polskich po 17 września 1939 roku, po aneksji przez Ukraińską Socjalistyczną Republikę Sowiecką polskich Kresów Południowo-Wschodnich. Przy całym krytycznym stosunku do Rosji nie da się ukryć, że w odróżnieniu od Ukrainy Rosja na układzie Ribbentrop–Mołotow terytorialnie nic nie skorzystała.

Upływ czasu nie może też służyć temu, żeby przyznać rację Adolfowi Hitlerowi, który 22 sierpnia 1939 roku retorycznie zapytał: „Któż jeszcze dziś pamięta o wyniszczeniu Ormian?”. Mimo upływu stu lat Ormianie do dziś o tym pamiętają, podobnie jak Belgowie pamiętają o zbrodniach żołnierzy kajzerowskich w Saint Hadelin czy Dinant, również sto lat temu.

Coraz bardziej pokrętne ukraińskie tłumaczenia dotyczące dokonanego przez nich zaboru polskiego terytorium i mienia, często zresztą usprawiedliwiane przez niektórych Polaków, uzasadniają przypomnienie jednym i drugim starej rzymskiej zasady: Is fecit, cui prodest – Uczynił ten, komu to przynosi korzyść. Trudno także pogodzić się z często brutalnym wymazywaniem polskości z Kresów Południowo-Wschodnich przez systematyczne niszczenie jej śladów i pamiątek po niej, nie tylko w okresie sowieckiej Ukrainy, lecz także obecnie.

Nikt nie może domagać się od Kresowian i ich najbliższych, żeby pogodzili się z faktem, że zbrodnie mogą być gloryfikowane w majestacie prawa, a zbrodniarze i rabusie mogą liczyć na bezkarność i uznanie.

W Niemczech psycholodzy i socjolodzy badają wpływ powojennych wysiedleń Niemców na ich psychikę i zachowania. Dlaczego w Polsce nie prowadzi się badań nad psychiką tych, których napadnięto, zamordowano im ojców i mężów, wyrzucono z domów, wywieziono na Sybir, po wojnie nie pozwolono wrócić do własnych domów, a jeszcze kazano im podziwiać najgorszych wrogów jako wyzwolicieli? Nie są warci takich badań[7]?

Należy więc stwierdzić i bezustannie z całą stanowczością podkreślać, że tematyka polskich Kresów Południowo-Wschodnich zasługuje na jedno z najbardziej eksponowanych miejsc w świadomości i kulturze polskiej oraz w jej polityce zagranicznej i wewnętrznej, ze względu na szacunek i zwykłą przyzwoitość wobec wszystkich obywateli Rzeczypospolitej, którzy stali się ofiarami zbrodni, jakich dokonali tam Ukraińcy. Jest bezspornym elementem polskiej racji stanu, że Kresowian nikomu nie wolno skazywać na niebyt. Powinni ich chronić polscy decydenci polityczni, nie obawiając się okazywania empatii dla ofiar i nie ulegając różnorodnym ukraińskim naciskom. Żeby wyraźnie odróżnić się od poprzednich władz komunistycznych dzisiejsi politycy powinni odrzucić pogląd, że mówienie o ludobójstwie dokonanym przez Ukraińców na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej może być dla nich politycznie kłopotliwe.

Istotne powinno być także stałe podkreślanie, że ludobójstwo na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943–1944, choć było bez wątpienia największe, ale okrutne, często masowe zbrodnie Ukraińców na Polakach i innych mieszkańcach tych obszarów rozpoczęły się już w roku 1918 i trwały do roku 1947.

Istotne jest także ciągłe i konsekwentne przypominanie Ukraińcom, że zbrodnia ludobójstwa nie ulega przedawnieniu, a ich poplecznikom, że każdy, kto unika tego określenia, w istocie chroni ukraińskich ludobójców, stając się współwinnym.

Szczególne znaczenie powinno mieć przypominanie o najohydniejszym, najbardziej odrażającym rodzaju ludobójstwa, jakiego latami dopuszczali się ukraińscy zbrodniarze, jakim było mordowanie dzieci. Zasługuje ono na specjalne określenie: pedocidium atrox – dzieciobójstwo okrutne. Nie wolno zapominać także o gehennie masowo gwałconych przez Ukraińców polskich dziewcząt i kobiet, także tych na Śląsku w 1945 roku.

Nie wolno zapominać także o dziesiątkach tysięcy Polaków zapędzonych do niewolniczej pracy w kopalniach i fabrykach sowieckiej Ukrainy.

Ofiarom zbrodni dokonanych przez Ukraińców należy się uszanowanie ich cierpienia przez publiczne ujawnienie i napiętnowanie jego sprawców. Nie wolno udawać, że nic się nie stało. Podobne prawo do pamięci mają wszystkie ofiary komunistów ukraińskich, którzy budowali i następnie gorliwie wspierali przez ponad 70 lat „imperium zła”, co współcześni obywatele i politycy Ukrainy oraz ich polscy apologeci starają się usilnie wymazać z polskiej zbiorowej pamięci historycznej. W swoich działaniach kierują się specyficznymi poglądami byłego prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, który twierdził, że: „Dla przyszłości państwa i społeczeństwa należy dać sobie spokój z oceną przeszłości, zająć się przyszłością i przestać moralizować”[8].

Ta pokrętna retoryka zrobiła już wielką karierę na Ukrainie, przybierając postać zwrotu: „Historię zostawmy historykom, a zajmijmy się przyszłością”, używanego w każdej sytuacji, kiedy chce się ukryć coś niewygodnego.

Filozofia polityczna Aleksandra Kwaśniewskiego była wyjątkowo szkodliwa, gdyż prowadzi do licznych przeinaczeń i kłamstw dostarczanych przez historyków politykom. Jej owocem było m.in. kłamstwo katyńskie i kłamstwo o 17 września 1939 roku. Niezaprzeczalnym faktem pozostaje, że „jedynych rzetelnych” i „opartych na faktach historycznych” argumentów do tych i wielu innych kłamstw dostarczali politykom sprzedajni i gorliwi historycy, których zawsze jest pełno wokół nich. Rozumowanie Aleksandra Kwaśniewskiego i innych zwolenników pozostawienia historii historykom stoi w jawnej sprzeczności z poglądem Juliusza Mieroszewskiego. Uważał on, że: „Polityka w 70, a może nawet w 80 procentach jest dyskusją na temat historii. […] która jest »w biegu« zatrzymaną polityką. Polityka jest bowiem dalszym ciągiem historii. […] Historia góruje nad współczesnością, tak jak ojciec góruje nad swym nieletnim synem”[9]. Trywializując, można powiedzieć, że gdybyśmy byli zapatrzeni wyłącznie w przyszłość i ignorowali historię, czyli przeszłość, to ciągle wkładalibyśmy palec do gniazdka elektrycznego lub do wrzącej wody.

Z „figowego listka” zostawiania historii historykom skorzystał niedawno szef ukraińskiego MSZ Wołodymyr Ohryzko, który po wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Kijowie w dniach 15–16 grudnia 2015 roku oświadczył w ukraińskiej gazecie „Dien”: „Wyciąganie na scenę polityczną kwestii historycznych jest nieproduktywne. W pewnych kołach politycznych temat ten jest już podnoszony i jeśli do tego dojdzie, to będzie to błąd; historię należy pozostawić historykom, a politycy powinni patrzeć w przyszłość”.

Nie można wiecznie wlec za sobą nienawiści, ale nie wolno dopuścić, żeby żal i wspomnienia pokryły się patyną zobojętnienia. Nie wolno jednak dopuścić do bagatelizowania odwiecznej prawdy, że zbrodnia nie popłaca. Najprostszym obowiązkiem Polski wobec wszystkich ofiar, wszystkich ukraińskich zbrodni jest stanowcze i bezwarunkowe wyegzekwowanie prawa do zadośćuczynienia im przez jednoznaczne i ciągłe potępianie sprawców tych cierpień, którzy muszą liczyć się z nieuchronnością kary w postaci wykluczenia ich z grona łacińskiej cywilizacji europejskiej. Jest wiele przykładów, że tym, którzy zapominają o przeszłości, może się ona przypomnieć w najmniej spodziewanej chwili, dlatego, mimo upływu ponad 100 lat, konieczna jest głęboka refleksja nad aktualnością istoty przesłania Stanisława Wyspiańskiego z Wesela, wyrażonego słowami Pana Młodego: „Myśmy wszystko zapomnieli, mego dziada piłą rżnęli. Myśmy wszystko zapomnieli”.

3 J. Majmurek, Post-prawda, czyli o świecie, w którym ciągle można wierzyć w zamach smoleński, „Newsweek” 5.12.2016.

4 G. Santayana, The Life of Reason, 1905.

5 Kicz pojednania (niem. Versöhnungskitsch) – pojęcie, jakiego użył w przypadku stosunków polsko-niemieckich niemiecki dziennikarz Klaus Bachmann w artykule Die Versöhnung muss von Polen ausgehen, „Die Tageszeitung” 4.06.1994.

6 „Zielona księga” (ang. green paper) w UE jest dokumentem przedstawiającym stan jakiegoś zagadnienia, służącym do jego konsultacji między państwami i obywatelami członkowskimi. Jako raport zawierający informacje na określony temat zazwyczaj stanowi punkt wyjścia do opracowania „Białej księgi”. „Biała księga” (ang. white paper) jest dokumentem w UE zawierającym propozycje określonych środków do realizacji zagadnienia wcześniej określonego w „Zielonej księdze”.

7 P. Szubarczyk, Czerwona apokalipsa, Kraków 2014, s. 310.

8 A. Chróścicka, Kwaśniewski jestem…, Kraków 1995, s. 135.

9 J. Mieroszewski, Rosyjski „kompleks polski” i obszar ULB, „Kultura” 1974, nr 9/324, s. 3.

UKraina zbrodni

Подняться наверх