Читать книгу Sprawa osobista - Lee Child - Страница 12
4
ОглавлениеJohn Kott był pierwszym synem dwojga czeskich emigrantów, którzy uciekli przed dawnym komunistycznym reżimem i osiedlili się w Arkansas. Żylasty chłopak zza żelaznej kurtyny nie różnił się zbytnio od miejscowych oberwańców i dorastał jako jeden z nich. Gdyby nie nazwisko i kości policzkowe, można by pomyśleć, że jego rodzina mieszkała tam od setek lat. W wieku szesnastu lat potrafił zestrzelić wiewiórkę z drzewa z tak dużej odległości, że mało kto to widział. W wieku siedemnastu lat zabił swoich rodziców. Takiego zdania był przynajmniej miejscowy szeryf okręgowy. Nie było żadnych dowodów, ale sporo podejrzeń. Nie miało to jednak większego znaczenia, kiedy rok później zwerbowano go do wojska.
Jak na chudego, żylastego faceta był niezwykle spokojny i cichy. Potrafił obniżyć tętno do trzydziestu uderzeń na minutę i leżeć bez ruchu przez wiele godzin. Miał nadludzki wzrok. Innymi słowy, był urodzonym snajperem. Zdano sobie z tego sprawę nawet w siłach lądowych. Posłano go do szeregu specjalistycznych szkół, a potem skierowano prosto do Delty, gdzie dzięki ciężkiej, wytężonej pracy rozwinął swój talent i stał się kimś w rodzaju gwiazdora w mrocznym świecie tajnych operacji.
W przeciwieństwie jednak do typowego żołnierza sił specjalnych bariera między tym, co robił na służbie, i tym, co robił po służbie, nie była u niego w stu procentach szczelna. Kropnięcie człowieka z odległości tysiąca metrów wymaga czegoś więcej niż tylko talentu i fizycznej sprawności. Wymaga zgody udzielanej gdzieś głęboko w pierwotnej części mózgu, gdzie wzmacniane są albo uchylane fundamentalne zakazy. Strzelec musi naprawdę szczerze wierzyć w to, co myśli: To, co robisz, jest w porządku. To twój wróg. Jesteś od niego lepszy. Jesteś najlepszy na świecie. Każdy, kto stawia ci czoło, zasługuje na śmierć. Większość facetów ma wajchę, która to wyłącza. Jednak Kott nie wyłączał tego do końca.
Poznałem go trzy tygodnie po tym, jak pewien facet został odnaleziony z poderżniętym gardłem w krzakach za barem, daleko w Kolumbii, w Ameryce Południowej. Zabity był sierżantem amerykańskiej armii, służył w Rangersach. Bar upodobali sobie ludzie z kierowanej przez CIA jednostki sił specjalnych i zaglądali tam, kiedy nie musieli patrolować dżungli i strzelać do członków kartelu. W związku z czym grono podejrzanych było bardzo nieliczne i bardzo małomówne. Służyłem wtedy w Dziewięćdziesiątej Dziewiątej Jednostce Żandarmerii i powierzono mi tę sprawę. Tylko dlatego, że nieboszczyk był amerykańskim wojskowym. Gdyby chodziło o cywila, Pentagon zaoszczędziłby na bilecie lotniczym.
Nikt nie puścił pary z gęby, ale razem powiedzieli bardzo wiele. Wiedziałem, kto był w barze, kazałem wszystkim go opisać i każdy dodał jakiś mały szczegół. Mogłem sobie stworzyć obraz. Jeden facet robił to, drugi tamto. Jeden facet wyszedł o jedenastej, drugi o północy. Drugi facet siedział obok pierwszego, który pił rum, a nie piwo. I tak dalej. Miałem rozrysowaną w głowie całą choreografię i poprawiałem ją tak długo, aż wszystko połączyło się w koherentną całość.
Z wyjątkiem Kotta, który był niczym dziura w powietrzu.
Nikt właściwie nic o nim nie powiedział. Ani gdzie siedział, ani co pił, ani z kim rozmawiał. W gruncie rzeczy był kompletnie nieopisany. Mogło to wynikać z różnych przyczyn, między innymi z tego, że chociaż nikt z jednostki nie zamierzał go zakapować, nikomu nie chciało się również zmyślać bajek, by go chronić. Brało się to z jakiegoś rodzaju etyki. A może braku wyobraźni. Tak czy inaczej, decyzja była słuszna. Kłamstwa zawsze wychodzą na jaw. Lepiej nic nie mówić. W ten sposób, całkowicie hipotetycznie, długa i zażarta sprzeczka z nieboszczykiem mogła zniknąć z pola widzenia. Stać się dziurą w powietrzu.
To nie była łatwa sprawa: same dowody poszlakowe, tajna operacja w tle i gwiazdor w roli podejrzanego. Ale trzeba przyznać wojskowym, że poświęcili jej sporo uwagi. I całkiem słusznie stwierdzili, że niczego nie osiągniemy bez przyznania się do winy.
Pozwolili mi przesłuchać Kotta.
Zadawanie pytań polega przede wszystkim na słuchaniu odpowiedzi i przysłuchiwałem się temu, co mówił Kott, bardzo długo, nim doszedłem do wniosku, że facet ma w sobie tyle arogancji, że mógłby nią obdarować cały pułk. Nie rozróżniał tego, co robi się na służbie, od tego, co po służbie. Każdy, kto stawia ci czoło, zasługuje na śmierć – to brednia, jaką powtarzają ci na polu bitwy, a nie sposób na życie.
Ale spotykałem takich ludzi na swojej drodze. To oni mnie ukształtowali. Chcą ci o tym opowiedzieć. Chcą, żebyś zrozumiał. Żebyś zaaprobował. W porządku, być może jakieś tymczasowe głupie przepisy przemawiają w tym momencie przeciwko nim, ale oni są przecież ważniejsi. No, tak czy nie? Prawda?
Pozwoliłem mu mówić, a potem przytakiwałem i w gruncie rzeczy skłoniłem do tego, że sam się przyznał: owszem, w pewnej chwili wdał się w rozmowę z nieboszczykiem. Dalej było już z górki. Chociaż trafniejsze byłoby określenie tego, co się działo, jako wspinanie się pod górę. Miałem wrażenie, jakbym zapalał gaz pod czajnikiem albo pompował oponę w rowerze.
Dwie godziny później podpisał długie i szczegółowe zeznanie. Chodziło w gruncie rzeczy o to, że nieboszczyk nazwał go cipą. To było sedno sprawy. Głupia gadka, która totalnie wymknęła się spod kontroli. Trzeba było jakoś zareagować. Pewnych rzeczy nie można przecież wybaczyć. No, tak czy nie? Prawda?
Ponieważ był gwiazdorem i brał udział w tajnej operacji, poszli z nim na układ. Dostał piętnaście lat za zabójstwo drugiego stopnia. Mnie to pasowało. Obyło się bez sądu wojennego, więc wyrwałem się na tydzień na Fidżi i poznałem tam Australijkę, którą do dziś miło wspominam. Nie miałem zamiaru się skarżyć.
– Nie powinniśmy niczego zakładać z góry – powiedział O’Day. – Nie mamy dowodów, że po wyjściu na wolność miał jakikolwiek kontakt z bronią.
– Ale jest na tej liście?
– Musi być.
– Jakie jest prawdopodobieństwo, że to on? – spytałem.
– Jak jeden do czterech, naturalnie.
– Postawiłby pan na niego pieniądze?
– Nie twierdzę, że to nasz sprawca. Musimy jednak przyjąć do wiadomości, że istnieje dwudziestopięcioprocentowe prawdopodobieństwo, że to on.
– Kto jeszcze jest na tej liście?
– Jeden Rosjanin, jeden Izraelczyk i jeden Brytyjczyk.
– Kott siedział piętnaście lat w więzieniu – przypomniałem.
O’Day pokiwał głową.
– Zastanówmy się, jaki to na niego miało wpływ – oświadczył.
Co było kolejną trafną uwagą. Jak dokładnie może wpłynąć na snajpera piętnaście lat spędzonych za kratkami? Perfekcja w strzelaniu zależy od wielu różnych rzeczy. Mogła ucierpieć kontrola mięśni. W perfekcyjnym strzelaniu chodzi o to, żeby być jednocześnie miękkim i twardym. Wystarczająco miękkim, by zapobiec niekontrolowanemu drżeniu, wystarczająco twardym, by zapanować nad nagłą eksplozją. Mogła się też pogorszyć ogólna kondycja fizyczna, co jest ważne, bo dużo zależy od niskiego tętna i spokojnego oddechu.
– Mógł ucierpieć wzrok – powiedziałem w końcu.
– Dlaczego? – zapytał O’Day.
– Wszystko, na co patrzył w ciągu tych piętnastu lat, znajdowało się dość blisko. Generalnie to były mury. Również mury spacerniaka. Nie skupiał wzroku na niczym, co jest daleko.
Brzmiało to raczej przekonująco. Podobał mi się obraz, jaki się z tego wyłaniał. Kott, który nie był już taki twardy, może lekko rozdygotany, w okularach, zgarbiony, mimo że nie był nigdy wysoki.
Ale w tym momencie O’Day przeczytał więzienny raport sporządzony przed wyjściem Kotta na wolność.
Kott mógł uważać, że jego korzenie tkwią w Czechosłowacji lub w Arkansas, albo i tu, i tu, ale rozplanował swoje piętnaście lat w więzieniu niczym wschodni mistyk i mędrzec. Zaczął uprawiać jogę i medytacje. Ćwiczył fizycznie niezbyt intensywnie, raz dziennie, żeby zachować wewnętrzną siłę i gibkość, a poza tym całymi godzinami siedział w bezruchu, prawie nie oddychając, z pustym wzrokiem utkwionym tysiąc metrów dalej, co, jak twierdził, było mu potrzebne do ćwiczeń.
– Zasięgnąłem języka – powiedział O’Day. – Głównie u dziewczyn, które tu pracują. Ich zdaniem w uprawianym przez Kotta rodzaju jogi chodzi przede wszystkim o bezruch i zrównoważoną siłę. Zapadasz się, zapadasz, zapadasz i nagle trzask-prask, przechodzisz do następnej pozycji. To samo dotyczy medytacji. Opróżnij umysł. Zwizualizuj swój sukces.
– Chce pan powiedzieć, że wyszedł z więzienia w lepszym stanie, niż do niego trafił?
– Przez piętnaście lat ciężko pracował. Skupiony na jednym celu. A karabin to w końcu tylko metalowe narzędzie. Sukces zależy od umysłu i ciała.
– Jak się dostał do Paryża? Ma paszport?
– Pomyśl o frakcjach. O tym, jaka jest ich siła nabywcza. Zdobycie paszportu to najmniejsze z ich zmartwień.
– Kiedy go ostatnio widziałem, podpisywał zeznanie. To było przed ponad szesnastu laty. Nie bardzo wiem, jak mógłbym wam teraz pomóc.
– Musimy się zabezpieczyć na każdą ewentualność.
– Na jaką ewentualność mógłbym wam się przydać?
– Udało ci się go kiedyś złapać – powiedział O’Day. – Jeśli będzie trzeba, możesz go złapać ponownie.