Читать книгу Cień i kość - Leigh Bardugo - Страница 7

Оглавление

Służący nazywali ich malenczki, duszki, ponieważ byli najmniejsi, najmłodsi i nawiedzali dom diuka jak rozchichotane zjawy śmigające z pokoju do pokoju, chowające się w kredensach, żeby podsłuchiwać dorosłych, i przemykające się do kuchni, skąd podkradały ostatnie letnie brzoskwinie.

Chłopiec i dziewczynka przybyli w odstępie kilku tygodni, kolejne dwie sieroty, owoc przygranicznych wojen, uchodźcy o brudnych buziach wyrwani z gruzów odległych miasteczek i przywiezieni do posiadłości diuka, żeby nauczyli się czytać i pisać i opanowali jakiś fach. Chłopiec był niski i krępy, mimo nieśmiałości zawsze się uśmiechał. Dziewczynka była inna i zdawała sobie z tego sprawę.

Gdy przycupnęli raz w kuchennym kredensie i słuchali plotek dorosłych, usłyszała, co mówi o niej gospodyni diuka, Ana Kuya:

– Mała brzydula. Żadne dziecko nie powinno tak wyglądać. Blada i skwaszona jak szklanka skisłego mleka.

– I jaka chuda! – odpowiedziała kucharka. – Nigdy nie dojada kolacji.

Chłopiec, który kucał obok dziewczynki, odwrócił się do niej i spytał szeptem:

– Dlaczego właściwie nie jesz?

– Bo wszystko, co ona gotuje, smakuje jak błoto.

– Mnie tam wydaje się dobre.

– Bo ty zjesz wszystko.

Znowu przysunęli uszy do szpary w drzwiach kredensu.

Po chwili chłopiec szepnął:

– Moim zdaniem wcale nie jesteś brzydka.

– Ćśś! – syknęła dziewczynka, jednak na jej ukrytej w głębokim mroku kredensu twarzy pojawił się uśmiech.

* * *

Latem znosili długie godziny obowiązkowych prac, po których następowały jeszcze dłuższe godziny lekcji w dusznych klasach. Kiedy nastawał najgorszy skwar, uciekali do lasu, żeby zbierać ptasie gniazda albo pływać w błotnistym potoku, albo leżeli godzinami na łące, patrząc, jak słońce powoli przesuwa się nad ich głowami, i zastanawiali się, gdzie wybudowaliby swoją farmę mleczną i czy mieliby dwie białe krowy, czy trzy. Zimą diuk wyjeżdżał do swojego miejskiego domu w Os Alcie i w miarę jak dni stawały się coraz krótsze i zimniejsze, nauczyciele coraz mniej przykładali się do swoich obowiązków, woląc siedzieć przy ogniu i grać w karty albo pić kvas. Uwięzione w czterech ścianach starsze dzieci z nudów częściej spuszczały manto młodszym. Dlatego chłopiec i dziewczynka chowali się w nieużywanych pokojach, urządzając przedstawienia dla myszy i próbując się rozgrzać.

Tego dnia, kiedy zjawili się Egzaminatorzy, chłopiec i dziewczynka siedzieli na parapecie okna zakurzonej sypialni na piętrze, mając nadzieję wypatrzyć dyliżans pocztowy. Zamiast tego zobaczyli sanie, trojkę ciągniętą przez trzy kare konie, która wjechała do posiadłości przez bramę z białego kamienia. Dzieci patrzyły, jak sanie mkną bezszelestnie po śniegu ku frontowym drzwiom posiadłości.

Wysiadły z nich trzy postaci w eleganckich futrzanych czapach i grubych wełnianych keftach – szkarłatnej, ciemnogranatowej i jaskrawofioletowej.

– Griszowie! – szepnęła dziewczynka.

– Szybko! – powiedział chłopiec.

W jednej chwili zrzucili buty i pobiegli cichutko korytarzem, przemknęli się przez pusty pokój muzyczny i śmignęli za kolumnę na galeryjce wznoszącej się nad salonem, w którym Ana Kuya chętnie przyjmowała gości.

Ana Kuya już tam była; w swojej czarnej sukni przypominała ptaka. Nalewała herbatę z samowara, wielkie koło z kluczami podzwaniało u jej pasa.

– Zatem w tym roku jest tylko dwójka? – rozległ się cichy kobiecy głos.

Dzieci zerknęły przez balustradę balkonu do pokoju poniżej. Dwoje griszów siedziało przy ogniu – przystojny mężczyzna ubrany na niebiesko i kobieta w czerwonych szatach, która sprawiała wrażenie wyniosłej i wytwornej. Trzeci grisza, młody blondyn, przechadzał się po komnacie, żeby rozprostować nogi.

– Tak – odpowiedziała Ana Kuya. – Chłopiec i dziewczynka, najmłodsi tutaj, zdecydowanie młodsi od pozostałych. Przypuszczamy, że oboje mają około ośmiu lat.

– Przypuszczacie? – zapytał ubrany na niebiesko mężczyzna.

– Kiedy rodzice nie żyją...

– Rozumiemy – odparła kobieta. – Oczywiście ogromnie podziwiamy państwa instytucję. Chcielibyśmy, żeby więcej arystokratów zainteresowało się ludem.

– Nasz diuk to wielki człowiek – przyznała Ana Kuya.

Na balkonie chłopiec i dziewczynka pokiwali do siebie głowami, robiąc mądre miny. Ich dobroczyńca, diuk Keramsov, był słynnym bohaterem wojennym i przyjacielem ludzi. Kiedy wrócił z frontu, zamienił posiadłość w sierociniec i dom dla wdów wojennych. Powiedziano im, żeby co wieczór modliły się za niego.

– A jakie są te dzieci? – zapytała kobieta.

– Dziewczynka ma talent do rysunku. Chłopiec najlepiej czuje się na łące i w lesie.

– Ale jakie one są? – spytała z naciskiem kobieta.

Ana Kuya zacisnęła przywiędłe usta.

– Jakie są? Są niezdyscyplinowane, krnąbrne i zdecydowanie za bardzo do siebie przywiązane. W dodatku...

– W dodatku słyszą każde nasze słowo – powiedział młody mężczyzna w fiolecie.

Chłopiec i dziewczynka podskoczyli zaskoczeni. Patrzył wprost na ich kryjówkę. Skulili się za kolumną, ale było już za późno.

Okrzyk Any Kui był jak smagnięcie batem:

– Alina Starkov! Malyen Orecev! Zejdźcie tu natychmiast!

Alina i Mal z ociąganiem zeszli wąskimi, kręconymi schodami na końcu galeryjki. Kiedy dotarli na sam dół, kobieta w czerwieni wstała z krzesła i przywołała ich gestem.

– Wiecie, kim jesteśmy? – zapytała.

Włosy miała stalowoszare, twarz pomarszczoną, ale piękną.

– Jesteście wiedźmami! – wyrwał się Mal.

– Wiedźmami?! – warknęła. Obróciła się gwałtownie do Any Kui. – Tego uczycie w tej szkole? Przesądów i kłamstw?

Ana Kuya zaczerwieniła się ze wstydu. Kobieta w szkarłacie odwróciła się z powrotem do Mala i Aliny. Jej ciemne oczy płonęły.

– Nie jesteśmy wiedźmami. Praktykujemy Małą Naukę. Zapewniamy bezpieczeństwo tej krainie i całemu królestwu.

– Podobnie jak Pierwsza Armia – odezwała się cicho Ana Kuya z zauważalnym wzburzeniem w głosie.

Kobieta w czerwieni zesztywniała, ale po chwili przyznała:

– Owszem, podobnie jak Królewska Armia.

Młody mężczyzna w fiolecie uśmiechnął się i przyklęknął przed dziećmi.

– Kiedy liście zmieniają kolor, czy nazywacie to magią? – zapytał łagodnie. – A kiedy skaleczycie się w rękę i ona się zagoi? Albo kiedy ktoś postawi gar z wodą na piecu i ona się zagotuje, czy to jest magia?

Mal pokręcił głową, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.

Jednak Alina nachmurzyła się i powiedziała:

– Każdy głupi potrafi zagotować wodę.

Ana Kuya westchnęła z irytacją, ale kobieta w czerwieni się roześmiała.

– Masz całkowitą rację. Każdy może zagotować wodę. Jednak nie każdy może opanować Małą Naukę. To dlatego przyszliśmy poddać was próbie. – Odwróciła się do Any Kui. – Proszę nas zostawić samych.

– Chwileczkę! – zawołał Mal. – A co będzie, jeśli okażemy się griszami? Co się z nami stanie?

Kobieta w czerwieni spojrzała na nich z góry.

– Jeśli jakimś cudem jedno z was okaże się griszą, to wtedy ten szczęściarz trafi do specjalnej szkoły, gdzie griszowie uczą się wykorzystywać swoje talenty.

– Będziecie mieli najwspanialsze ubrania, najlepsze jedzenie, wszystko, czego tylko zapragniecie – dodał mężczyzna w fiolecie. – Chcielibyście tego?

– To najwspanialszy rodzaj służby dla króla – wtrąciła Ana Kuya, która zawahała się w progu komnaty.

– W rzeczy samej – powiedziała kobieta w czerwieni, zadowolona i gotowa zawrzeć pokój.

Chłopiec i dziewczynka zerknęli po sobie. Dorośli nie zwracali na nich szczególnej uwagi i nie zwrócili uwagi też na to, że dziewczynka złapała chłopca za rękę. Nie zauważyli spojrzenia, jakie dzieci wtedy wymieniły. Książę rozpoznałby to spojrzenie. Spędził długie lata na spustoszonych północnych rubieżach, gdzie wioski żyły w nieustannym zagrożeniu i wieśniacy toczyli swoje wojny przy niewielkiej pomocy króla czy kogokolwiek innego. Widział kobietę, która stała boso w progu i patrzyła niewzruszona na szereg bagnetów. Znał wyraz twarzy człowieka, który broni własnego domu, nie mając niczego poza kamieniem w ręce.

Cień i kość

Подняться наверх