Читать книгу Zniszczenie i odnowa - Leigh Bardugo - Страница 8
ОглавлениеPotwór nazywał się Izumrud, wielki czerw. Niektórzy twierdzili, że to on wydrążył sieć tuneli pod Ravką. Wygłodniały do szaleństwa pożerał muł i żwir, wgryzał się coraz głębiej i głębiej pod ziemię w poszukiwaniu czegoś, co zaspokoiłoby jego głód, aż w końcu zapuścił się za daleko i zagubił w ciemnościach.
Była to opowieść, jakich wiele, ale w Białej Katedrze ludzie bardzo się starali nie zagłębiać zbyt daleko w tunele odchodzące od głównych jaskiń. W mrocznym labiryncie rozbrzmiewały dziwne jęki i niewytłumaczalne pomruki. Z zimnych i cichych przestrzeni dobiegało stłumione syczenie, które mogło nic nie znaczyć, ale równie dobrze mogło zdradzać wężowe ruchy długiego cielska prześlizgującego się sąsiednim korytarzem w poszukiwaniu zwierzyny. W takich chwilach łatwo było uwierzyć, że Izumrud wciąż gdzieś tam żyje, śni o przepysznym posiłku, jakim stałoby się przypadkowo zbłąkane dziecko, i przebudzi się, gdy tylko usłyszy zew bohaterów. Taki stwór nie umiera. On tylko odpoczywa.
Chłopiec przyniósł dziewczynie tę opowieść – a także wiele innych, przynosił jej wszystkie historie, jakie udało mu się zgromadzić – dawno temu, w czasach, gdy jeszcze pozwalano mu się do niej zbliżać. Siadał przy jej łóżku, próbował ją namówić, żeby coś zjadła, nasłuchiwał bolesnego świstu w jej płucach i opowiadał o rzece, okiełznanej przez potężnego akwatyka i zmuszonej do przedzierania się przez skały w poszukiwaniu zaklętej monety. Szeptał o nieszczęsnym, przeklętym Pelyekinie, który od tysiąca lat w pocie czoła wykuwał magicznym oskardem podziemne tunele i komory – pragnął tylko odrobiny rozrywki, a gromadził złoto i klejnoty, z którymi nigdy nie zamierzał się rozstać.
Kiedy pewnego ranka przybył pod drzwi pokoju dziewczyny, stwierdził, że wstępu bronią mu uzbrojeni ludzie. A gdy uparcie nie chciał odejść, wywlekli go stamtąd w okowach. Kapłan przestrzegł go, że wiara przyniesie ukojenie, posłuszeństwo zaś pozwoli mu swobodnie oddychać.
Zamknięta w celi, sam na sam z dźwiękiem kapiącej wody i biciem własnego serca, dziewczyna wiedziała, że historie o Izumrudzie są prawdziwe. Połknął ją w całości i w dźwięczącym echem alabastrowym żołądku Białej Katedry została tylko święta.
* * *
Codziennie budził ją dźwięk jej wyśpiewywanego imienia. Służąca jej armia stale rosła, jej szeregi zasilali głodni i wyzbyci nadziei, ranni żołnierze i dzieci ledwie zdolne udźwignąć karabin. Kapłan powtarzał wiernym, że pewnego dnia święta zostanie królową, a oni mu wierzyli, choć zdumiewał ich jej tajemniczy dwór po przejściach: kruczowłosa szkwalniczka o ostrym języku, nosząca odrażające blizny Zniszczona w czarnym szalu modlitewnym i bladoskóry uczony kulący się wśród swoich ksiąg i przyrządów – żałosne niedobitki Drugiej Armii nie były stosownym towarzystwem dla świętej.
Niewielu wiedziało, że jest bezsilna. Moc – boska czy nie – którą została w przeszłości pobłogosławiona, ulotniła się albo przynajmniej znalazła się poza jej zasięgiem. Wyznawców nie dopuszczano do niej, by nie zwrócili uwagi na jej zapadnięte, puste oczy i przyśpieszony ze zgrozy oddech. Osłabiona dziewczyna, w której pokładali wszelkie nadzieje, poruszała się powoli, ostrożnie, jakby jej kości zrobiono z drewna wyrzuconego przez morze na plażę.
Rządzący na powierzchni nowy król, który oparł swoje rządy na pochodzącej z cienia armii, domagał się powrotu Przywoływaczki Słońca. Na przemian groził jej i obiecywał nagrody, lecz odpowiedź, której się doczekał, przybrała formę wyzwania rzuconego przez wyjętego spod prawa człowieka, przez lud zwanego Księciem Przestworzy. Zaatakował na północy, ostrzelał linie zaopatrzenia w pobliżu granicy i zmusił Króla Cieni do wznowienia ruchu handlowego przez Fałdę Cienia, gdzie ten mógł liczyć tylko na łut szczęścia i ogień piekielników mający zatrzymać potwory. Niektórzy twierdzili, że ów banita jest księciem z rodu Lancovów, inni utrzymywali, że to fjerdański buntownik, który odmówił walki u boku czarownic, wszyscy jednak byli zgodni, że ma także własną moc.
Święta zagrzechotała kratami swojej podziemnej klatki. To była jej wojna i święta domagała się wolności, by móc w niej wziąć udział. Kapłan odmówił.
Zapomniał jednak, że zanim została griszą i świętą, była duchem w Keramzinie. Oboje z chłopcem gromadzili sekrety, jak Pelyekin skarby. Wiedzieli, jak stać się złodziejami i widmami; jak ukryć swoją siłę i przebiegłość. Podobnie jak nauczycielom w posiadłości diuka kapłanowi wydawało się, że dobrze zna dziewczynę i wie, na co ją stać.
Mylił się.
Nie słyszał ich tajemnego języka. Nie rozumiał determinacji chłopca. Przeoczył moment, w którym dziewczyna przestała nosić swoją słabość jak brzemię i przemieniła ją w przebranie.