Читать книгу Król z bliznami - Leigh Bardugo - Страница 10
ОглавлениеSmród krwi wisiał ciężką chmurą w powozie. Zoya przycisnęła rękaw do nosa, żeby się przed nim uchronić, ale zatęchły zapach brudnej wełny nie był dużo lepszy.
Ohyda, pomyślała. Wystarczająco złe było już to, że musiała przedzierać się przez ravkańską prowincję w środku nocy w pożyczonym powozie o fatalnych resorach, ale czy na dodatek musiała to robić w takim stroju? To było nie do przyjęcia. Zdjęła płaszcz. Smród przywarł do jedwabiu haftowanej niebieskiej kefty, którą nosiła pod spodem, ale poczuła się trochę bardziej sobą.
Znajdowali się dziesięć mil od Ivec, prawie sto mil od bezpiecznego azylu stolicy i pędzili wąskimi drogami, które doprowadzą ich z powrotem do posiadłości gospodarza szczytu handlowego, diuka Radimova. Zoya nie uznawała modlitw, mogła mieć więc tylko nadzieję, że nikt nie widział, jak Nikołaj ucieka ze swoich komnat i wzbija się w niebo. Gdyby byli w domu, w Os Alcie, nigdy by do tego nie doszło. Myślała, że w dostatecznym stopniu się zabezpieczyli. Nie mogła bardziej się mylić.
Tętent końskich kopyt brzmiał jak grzmot, koła powozu stukotały i podskakiwały, a obok niej król Ravki zgrzytał ostrymi jak igły zębami i szarpał łańcuchy.
Zoya zachowywała dystans. Widziała skutki ugryzień Nikołaja, kiedy był w takim stanie i nie zamierzała stracić kończyny albo pozwolić na coś jeszcze gorszego. Pewna jej cząstka chciała poprosić Tolyę lub Tamar, rodzeństwo pełniące funkcję osobistej straży króla, żeby jechali z nią w powozie, dopóki Nikołaj nie odzyska ludzkiej formy. Ich ojciec był najemnikiem z Shu Hanu, który wytrenował ich w walce, a matka griszą, po której odziedziczyli talenty ciałobójców. Obecność jednego z bliźniąt byłaby bardzo mile widziana, ale duma jej na to nie pozwalała, poza tym wiedziała, ile to by kosztowało króla. Wystarczy już jeden świadek jego nieszczęścia.
Na zewnątrz wiatr wył – było to nie tyle ujadanie zwierzęcia, co raczej wysoki, dziki śmiech starego przyjaciela, który ich dopingował. Wiatr robił to, co mu nakazywała, i tak się działo, odkąd była dzieckiem. Jednak w takie noce jak ta nie potrafiła opędzić się od myśli, że to nie jej sługa, lecz sprzymierzeniec – wichura, która zerwała się, żeby zagłuszyć warczenie potwora, ukryć odgłosy walki w rozchwierutanej stodole, rozrabiać na ulicach i w wiejskich karczmach. To był zachodni wiatr, Adezku-szelma, godny towarzysz. Nawet jeśli chłopiec opowie wszystkim w Ivec, co widział, ludzie przypiszą to Adezku, wiatrowi-łobuzowi, który zapędza kobiety do łóżka sąsiada i sprawia, że szalone myśli smyrgają w głowach mężczyzn jak wiry martwych liści.
Milę dalej warczenie w powozie ucichło. Pobrzękiwanie łańcuchów osłabło, a potwór coraz bardziej zagłębiał się w mrok wnętrza. W końcu rozległ się ochrypły i znękany głos:
– Pewnie nie zabrałaś dla mnie świeżej koszuli?
Zoya podniosła pakunek z podłogi powozu i wyjęła z niego czystą białą koszulę oraz podbity futrem płaszcz – obie rzeczy wysokiej jakości, ale potwornie pogniecione: stosowny strój dla koronowanego władcy, który spędził noc na hulankach.
Nikołaj bez słowa podsunął jej skute nadgarstki. Szpony cofnęły się, ale dłonie nadal były poznaczone bladymi, czarnymi liniami, które nosił od zakończenia wojny domowej trzy lata temu. Często wkładał rękawiczki, żeby je ukryć, co Zoya uważała za błąd. Blizny przypominały o torturach, jakie zniósł z rąk Zmrocza, o cenie, jaką zapłacił razem ze swoim krajem. To była oczywiście tylko część historii – ale ta część, do której przyjęcia Ravkańczycy byli najlepiej przygotowani.
Zoya otworzyła kajdany ciężkim kluczem, który nosiła na szyi. Miała nadzieję, że tylko jej się wydaje, ale blizny na rękach Nikołaja sprawiają ostatnio wrażenie ciemniejszych, jakby z całą determinacją nie zamierzały wyblaknąć.
Kiedy już miał wolne ręce, zdjął zniszczoną koszulę. Za pomocą płótna i wody z butelki, które mu wręczyła, obmył krew z piersi i ust, a potem spłukał dłonie i przeczesał palcami włosy. Woda spłynęła mu po szyi i ramionach. Potwornie się trząsł, ale znowu wyglądał jak Nikołaj – błyszczące piwne oczy, odgarnięte z czoła wilgotne złote włosy.
– Gdzie tym razem mnie znalazłaś? – zapytał prawie bez drżenia w głosie.
Zoya zmarszczyła nos na to wspomnienie.
– W gospodarstwie z gęsiami.
– Mam nadzieję, że to było jedno z modniejszych gospodarstw z gęsiami. – Męczył się z guzikami czystej koszuli, bo palce nadal mu drżały. – Wiadomo, co zabiłem?
Albo kogo? To niewypowiedziane pytanie zawisło w powietrzu.
Zoya zdzieliła go po drżących rękach, żeby odsunął je od guzików, i sama zaczęła je zapinać. Przez cienką bawełnę czuła chłód, jaki noc zostawiła na jego skórze.
– Byłby z ciebie doskonały pokojowiec – mruknął Nikołaj.
Zoya wiedziała jednak, że nie cierpi poddawać się tym drobnym przejawom troski, nienawidził tego, że jest na tyle słaby, aby ich potrzebować.
Współczucie tylko pogorszyłoby sytuację, więc Zoya zachowała szorstki ton:
– Domyślam się, że zabiłeś sporo gęsi. Być może kudłatego kucyka. – Ale czy tylko? Nie mogła wiedzieć, co potwór porabiał, zanim go znaleźli. – Nic nie pamiętasz?
– Tylko przebłyski.
Będą musieli zaczekać na doniesienia o przypadkach zgonów lub okaleczeń wśród mieszkańców okolicznych wsi.
Kłopoty zaczęły się sześć miesięcy wcześniej, kiedy Nikołaj obudził się na polu niemal trzydzieści mil od Os Alty, zakrwawiony i posiniaczony. Nie pamiętał, jak tam przewędrował z pałacu ani co robił tamtej nocy.
– Wygląda na to, że zacząłem lunatykować – oznajmił Zoi i pozostałym członkom Triumwiratu Griszów, kiedy swobodnym krokiem wszedł spóźniony na poranne zebranie, z długim rozcięciem na policzku.
Byli zatroskani i skonsternowani. Tolyi i Tamar daleko było do tego typu strażników, którym Nikołaj mógłby się zwyczajnie wymknąć.
– Jak ich ominąłeś? – zapytała Zoya, kiedy Genya przeformowywała zadrapanie, a David rozprawiał na temat lunatykowania.
Jeśli jednak Nikołaj się martwił, to tego nie okazał. Kazał zamontować nowe zamki na drzwiach do sypialni i upierał się, żeby zająć się sprawami zaplanowanymi na ten dzień oraz dziwnym raportem na temat trzęsienia ziemi w Ryevoście, podczas którego tysiące srebrnych kolibrów wydostały się przez szczelinę w ziemi.
Nieco ponad miesiąc później Tolya czytał na krześle przed królewską sypialnią, kiedy usłyszał dźwięk tłuczonego szkła. Wpadł do sypialni i zobaczył, jak Nikołaj skacze z parapetu za okno; na plecach króla wyrosło dwoje skrzydeł z kłębiącego się cienia. Tolya obudził Zoyę i wytropili Nikołaja na dachu spichlerza piętnaście mil dalej.
Potem zaczęli przykuwać go łańcuchami do łóżka – skuteczne rozwiązanie i możliwe tylko dzięki temu, że służący króla mieli zakaz wstępu do jego pałacowej sypialni. W końcu król był bohaterem wojennym i było wiadomo, że cierpi z powodu koszmarów sennych. Co noc Zoya zakuwała go w łańcuchy i co rano z nich uwalniała, dzięki czemu sekret Nikołaja pozostawał bezpieczny. Tylko Tolya, Tamar i Triumwirat Griszów znali prawdę. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że król Ravki spędza noce zakuty w kajdany, stałby się idealnym celem zamachu lub przewrotu, nie wspominając już o tym, że stałby się obiektem żartów.
Dlatego podróże były bardzo niebezpieczne. Jednak Nikołaj nie mógł zamknąć się na zawsze za murami Os Alty.
– Król nie może pozostać zamknięty we własnym zamku – oznajmił, kiedy postanowił wrócić do podróżowania. – Ryzykuje wtedy, że będzie sprawiał wrażenie nie tyle monarchy, co zakładnika.
– Od tego masz emisariuszy, żeby zajmowali się kwestiami państwowymi – zaoponowała Zoya. – Ambasadorów, podwładnych.
– Lud mógłby zapomnieć, jaki jestem przystojny.
– Wątpię. Twoja twarz jest na pieniądzach.
Nikołaj jednak nie ustąpił, a Zoya była w stanie uznać, że król ma swoje racje. Jego ojciec popełnił ten błąd, że pozwolił, by inni wyręczali go w rządzeniu, i dużo go to kosztowało. Przypuszczała, że trzeba utrzymać pewną równowagę między ostrożnością a ryzykiem, co okazało się męczące, jak to zwykle bywa z kompromisami. Wszystko lepiej się układało, kiedy jednak udawało jej się postawić na swoim.
Ponieważ nie mogli podróżować z kufrem pełnym łańcuchów, które mogliby odkryć wścibscy służący, kiedykolwiek znajdowali się z dala od bezpiecznych murów pałacu, korzystali z silnego środka usypiającego, żeby Nikołaj pozostał w łóżku opatulony w koce i żeby trzymać potwora na dystans.
– Genya będzie musiała przyrządzać dla mnie mocniejszy tonik – powiedział teraz Nikołaj, wkładając płaszcz.
– Albo mógłbyś zostać w stolicy i przestać niemądrze ryzykować.
Na razie potwór zadowalał się atakowaniem zwierząt domowych, a jego ofiary ograniczały się do wypatroszonych owiec i osuszonego z krwi bydła. Ale cokolwiek moc Zmrocza pozostawiła po sobie, żeby jątrzyło się w Nikołaju, pozostałość ta pragnęła czegoś więcej niż zwierzęcego ciała.
– Do ostatniego incydentu doszło niecały tydzień temu. – Potarł twarz ręką. – Myślałem, że mam więcej czasu.
– To się pogarsza.
– Lubię trzymać cię w karbach, Nazyalensky. Nieustanny niepokój rewelacyjnie działa na twoją cerę.
– Przyślę ci kartkę z podziękowaniami.
– Koniecznie. Dosłownie promieniejesz.
Jest z nim gorzej, niż to okazuje, pomyślała Zoya. Zawsze hojniej sypał komplementami, kiedy był zmęczony. Ona rzeczywiście wyglądała rewelacyjnie, nawet po tej potwornej nocy, ale wiedziała, że króla nic a nic nie interesuje jej wygląd.
Usłyszeli przenikliwy gwizd i powóz zwolnił.
– Podjeżdżamy do mostu – powiedziała.
Szczyt handlowy w Ivec był kluczowy dla ich negocjacji z Kerchem i Nowoziemiem, ale kwestie ceł i podatków stanowiły tylko przykrywkę dla prawdziwej misji – wizyty w miejscu, gdzie miało dojść do rzekomego najnowszego cudu w Ravce.
Tydzień temu wieśniacy z Ivec ruszyli za wozem diuka Radimova przybranym we wstążki z okazji święta Sankt Grigorija, waląc w bębny i grając na małych harfach, mających naśladować instrument, który zrobił Grigorij, żeby uspokoić zwierzęta leśne przed swoją męczeńską śmiercią. Kiedy jednak dotarli do Obolu, drewniany most nad przełomem rzeki załamał się. Zanim jednak diuk i jego wasale runęli w białe, rozszalałe odmęty, drugi most pojawił się pod nimi: wydawało się, że wyrósł po prostu ze ściany jaru i nierównych skał na dnie wąwozu. Przynajmniej tak twierdził raport, bo Zoya mocno powątpiewała w te opowieści, uznając, że są przesadzone, może nawet świadczą o masowej histerii.
Dopóki nie zobaczyła mostu na własne oczy.
Wyjrzała przez okno powozu, kiedy wyjechali zza zakrętu drogi i ich oczom ukazał się most. Jego wysokie, smukłe filary i długie dźwigary lśniły w świetle księżyca. Chociaż widziała go już wcześniej i przeszła po nim z królem, widok nadal był zdumiewający. Z oddali wyglądał jak zrobiony z alabastru. Dopiero z bliska stawało się jasne, że bynajmniej nie jest kamienny.
Nikołaj pokręcił głową.
– Jako człowiek, który regularnie zamienia się w potwora, zdaję sobie sprawę, że nie powinienem wyrokować w kwestiach trwałości, ale czy jesteśmy pewni, że to bezpieczne?
– W żadnym razie – przyznała Zoya, próbując ignorować żołądek zwijający się w supeł. Kiedy wcześniej tego wieczoru przejeżdżała tędy z bliźniętami, była zbyt skupiona na szukaniu Nikołaja, żeby martwić się wytrzymałością mostu. – Ale to jedyna droga prowadząca przez przełom.
– Może powinienem odświeżyć sobie modlitwy.
Odgłos kół zmienił się, kiedy powóz wtoczył się na most – z turkotu na drodze przeszedł w miarowe dudnienie. Most, który w cudowny sposób wyrósł z niczego, nie był kamienny, ceglany ani drewniany. Jego białe dźwigary i poprzecznice były zrobione z kości i ścięgien, a przyczółki i filary zostały połączone wiązkami ścięgien. Dum, dum, dum. Podróżowali po kręgosłupie.
– Nie podoba mi się ten odgłos – powiedziała Zoya.
– Zgadzam się. Cud powinien rozbrzmiewać z większą godnością. Przydałyby się może jakieś kuranty albo chóry niebiańskie.
– Nie nazywaj tego w ten sposób – warknęła Zoya.
– Chórem?
– Cudem.
W dzieciństwie wyszeptała nadaremno dość modlitw, żeby wiedzieć, że święci nigdy nie odpowiadają. Most musiał być dziełem griszy i istniało racjonalne wyjaśnienie jego pojawienia się, które zamierzała odkryć.
– A jak nazwałabyś most z kości, który pojawia się we właściwej chwili, żeby uratować całe miasteczko przed śmiercią? – zapytał Nikołaj.
– To nie było całe miasteczko.
– Połowa miasteczka – poprawił się.
– Niespodziewanym zdarzeniem.
– Ludzie mogą uznać, że opis tego zdarzenia niemal doskonale pasuje do opisu dziwu.
I rzeczywiście był to dziw zarazem elegancki i groteskowy. Masa krzyżujących się belek i wyniosłych łuków. Odkąd się pojawił, pielgrzymi obozowali na obu jego końcach, czuwając dniem i nocą. Nie podnieśli głów, gdy przejechał powóz.
– A jak nazwałabyś trzęsienie ziemi w Ryevoście? – dopytywał się dalej Nikołaj. – Albo posąg Sankta Anastasii płaczący krwawymi łzami pod Cemną?
– Kłopotami.
– Nadal uważasz, że to robota griszów używających parem?
– A jak inaczej ktoś byłby w stanie stworzyć taki most albo wywołać trzęsienie ziemi na życzenie?
Jurda parem. Wolałaby nigdy nie usłyszeć tych słów. Narkotyk był efektem eksperymentów w laboratoriach Shu Hanu. Przetwarzał moce griszów w coś całkiem nowego i naprawdę niebezpiecznego, ale ceną za tę krótkotrwałą chwałę było uzależnienie i ostatecznie śmierć. Mógł pozwolić zbuntowanemu fabrykatorowi zatrząść ziemią albo somatykowi stworzyć most z ciała. Ale w jakim celu? Czy Shu Han mógł posługiwać się zniewolonymi griszami, żeby zdestabilizować sytuację w Ravce? Czy mógł brać w tym udział Apparat, rzekomy doradca duchowy korony? Do tej pory oznajmił tylko, że modli się z powodu incydentów i planuje zorganizowanie pielgrzymek do miejsc cudów. Zoya nigdy mu nie ufała i nie wątpiła, że gdyby tylko znalazł sposób na to, żeby zainscenizować cud, to znalazłby także sposób na to, żeby wykorzystać ten spektakl na swoją korzyść.
Jednakże prawdziwe pytanie, które sprowadziło ich do Ivec, brzmiało inaczej: czy te dziwne wydarzenia w Ravce były powiązane z ciemną mocą, która schroniła się w Nikołaju? Zdarzenia zaczęły się mniej więcej w podobnym czasie, co nocne przemiany Nikołaja. To mógł być zbieg okoliczności, ale przybyli do Ivec w nadziei, że znajdą jakąś wskazówkę, jakieś powiązania, które pomogłyby pozbyć się potwora żyjącego w ciele króla.
Dotarli na drugi koniec mostu i uspokajająco zwyczajny turkot kół na bitej drodze ponownie wypełnił powóz. Zupełnie jakby ktoś zdjął z nich czar.
– Będziemy musieli opuścić dzisiaj diuka Radimova – powiedział Nikołaj. – Mam nadzieję, że nikt nie widział mnie, jak latam nad posiadłością.
Zoya chciała się z nim zgodzić, ale skoro już zajechali tutaj...
– Mogę podwoić dawkę toniku od Genyi. Został jeszcze jeden dzień negocjacji.
– Niech Uliaszyn się tym zajmie. Chcę wracać do stolicy. Mamy próbki mostu dla Davida. Może zdoła dowiedzieć się czegoś, co moglibyśmy wykorzystać, żeby poradzić sobie z...
– Twoją przypadłością?
– Nieproszonym gościem.
Zoya przewróciła oczami. Mówił o tym tak, jakby dręczyła go zrzędliwa ciotka. Jednak istniał ważny powód, dla którego powinni zostać w Ivec. Miała zastrzeżenia co do podróży, była sceptyczna co do mostu, obawiała się ryzyka, ale wiedziała także, że szczyt handlowy dostarcza im dobrą okazję, a mianowicie niejakiego Hirama Schencka i jego dwie gotowe do zamążpójścia córki.
Popukała palcami w welwetowe siedzenie, nie bardzo wiedząc, jak podejść do sprawy. Miała nadzieję zaaranżować spotkanie Nikołaja z córkami Schencka tak, żeby się nie zorientował, że maczała w tym palce. Nie lubił, kiedy nim kierowano i gdy wyczuwał, że ktoś go naciska, potrafił zareagować z takim uporem jak... cóż, jak ona sama.
– Mów, Nazyalensky. Kiedy tak zaciskasz usta, wyglądasz, jakbyś się kochała z cytryną.
– Szczęśliwa cytryna – odpowiedziała Zoya, pociągając nosem. Wygładziła keftę na kolanach. – Hiram Schenck przyjechał do Ivec z rodziną.
– I co z tego?
– Ma dwie córki.
Nikołaj się roześmiał.
– To dlatego zgodziłaś się na podróż? Żebyś mogła zabawić się w swatkę?
– Zgodziłam się, bo ktoś musiał dopilnować, żebyś nikogo nie zjadł, kiedy twojego „nieproszonego gościa” najdzie w środku nocy przemożna chętka. I nie jestem jakąś wścibską mamuśką, która chce zobaczyć ślub ukochanego synka. Staram się chronić tron. Hiram Schenck to wysoki rangą członek Rady Kupieckiej. Mógłby spokojnie zagwarantować nam odroczenie spłat pożyczek, jakie Ravka zaciągnęła w Kerchu, już nie wspominając o ogromnej fortunie, jaką dziedziczą jego ładne córki.
– Jak bardzo ładne?
– A kogo to obchodzi?
– Z pewnością nie mnie, ale dwa lata współpracy z tobą wyczerpały moją dumę. Chcę mieć pewność, że nie będę musiał przez resztę życia patrzeć, jak inni mężczyźni pożerają wzrokiem moją żonę.
– Cóż, zawsze możesz zażądać kary śmierci przez ścięcie.
– Dla mężczyzn czy dla żony?
– I dla mężczyzn, i dla żony. Tylko dopilnuj, żeby wcześniej zgarnąć jej posag.
– Jesteś bezwzględna.
– Pragmatyczna. Jeśli zostaniemy jeszcze jedną noc...
– Zoyu, nie mogę zalecać się do przyszłej żony, jeśli istnieje ryzyko, że zamienię ją w kolację.
– Jesteś królem, nie musisz się do nikogo zalecać. Od tego jest tron, klejnoty i tytuł, a kiedy już się ożenisz, królowa stanie się twoją sojuszniczką.
– Albo ucieknie z krzykiem ze ślubnego alkierza i powie ojcu, że zacząłem od miłosnego skubania płatka jej uszu, a potem spróbowałem pożreć całe ucho. Mogłaby zapoczątkować wojnę.
– Nieprawda, Nikołaju, bo zanim wy dwoje złożylibyście przysięgi, oczarowałbyś ją tak, że pokochałaby ciebie i wtedy stałbyś się jej problemem.
– Nawet mój urok osobisty ma swoje granice.
Jeśli tak, to Zoya jeszcze się z nimi nie zetknęła. Rzuciła królowi powątpiewające spojrzenie.
– Przystojny mąż-potwór, który włożył jej koronę na głowę? To idealna bajka dla dziewczyny chodzącej z głową w chmurach. Mogłaby cię zakuwać przed nocą w kajdany, całować słodko o poranku i Ravka byłaby bezpieczna.
– Dlaczego ty nigdy nie całujesz mnie słodko o poranku?
– Wszelka słodycz jest mi obca, Wasza Wysokość. – Obciągnęła mankiety rękawów. – Dlaczego się wahasz? Dopóki się nie ożenisz, dopóki nie będziesz miał dziedzica, Ravka pozostanie narażona na atak.
Nikołaj przestał dowcipkować.
– Nie mogę się ożenić, póki jestem w takim stanie. Nie mogę oprzeć małżeństwa na kłamstwie.
– A nie tak wygląda większość małżeństw?
– Jak zawsze romantyczna.
– Jak zawsze pragmatyczna.
– Odkładając na bok potencjalną narzeczoną z Kerchu... Musimy uciec, zanim Schenck zacznie bardziej dociekliwie dopytywać się o izmarsja.
Zoya zaklęła.
– Czyli bliźnięta miały rację. Był przeciek z naszej dawnej placówki badawczej.
Izmarsja były okrętami pływającymi pod powierzchnią wody. Mogłyby okazać się kluczowe dla przetrwania Ravki, zwłaszcza wobec rozrastającej się floty fjerdańskiej, zwłaszcza gdyby Nikołaj uzbroił je tak, jak to planował.
– Na to wygląda. Jednak Kerch nie wie, jak daleko zaszliśmy, przynajmniej na razie.
Te słowa nie pocieszyły zbytnio Zoi. Kerch i bez tego miał już dostatecznie dużo środków nacisku na Ravkę. Schenck nie poruszyłby od niechcenia tematu izmarsja w rozmowie z królem. W jaki sposób zamierzał wykorzystać swoje nowe informacje?
Kolejny przenikliwy gwizd rozległ się spoza powozu, dwie szybkie nuty – to Tolya dawał sygnał, że zbliżają się do wartowni.
Zoya wiedziała, że wśród straży zrobi się małe zamieszanie. Nikt nie widział, żeby powóz wyjeżdżał, nie było też na nim królewskiego herbu. Tolya i Tamar trzymali go w gotowości spory kawał od posiadłości diuka, na wypadek gdyby Nikołaj zerwał się ze smyczy. Poszła po nich, kiedy tylko zdała sobie sprawę, że król przepadł.
Tej nocy mieli szczęście. Znaleźli króla, zanim zapędził się za daleko. Kiedy Nikołaj latał, Zoya wyczuwała go wśród prądów powietrznych i tropiła go, wychwytując ich zaburzenia. Gdyby dotarła na farmę nieco później, do czego mogłoby dojść? Czy Nikołaj zabiłby tego chłopca? Stwór, który w nim siedział, nie był jedynie głodnym zwierzęciem, ale czymś daleko gorszym i Zoya wiedziała z całą pewnością, że pragnął ludzkiej ofiary.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.