Читать книгу Współcześni snajperzy - Leight Neville - Страница 8
Rozdział 1
Współczesna historia snajperstwa
ОглавлениеHistorią snajperstwa można bez większego wysiłku zapełnić kilka tomów, ale nie to jest zamiarem autora. Zanim jednak przejdziemy do dnia dzisiejszego snajperów, trzeba nakreślić choćby pobieżnie tło historyczne i ścieżki rozwoju snajperstwa w drugiej połowie XX wieku, skupiając się na wydarzeniach i ideach, które ukształtowały jego dzisiejszy obraz na polach bitewnych XXI wieku.
Powstanie terminu „snajper” łączy się z zajęciem w XVIII wieku Indii przez Imperium Brytyjskie. Jedną z ulubionych rozrywek brytyjskich oficerów i urzędników kolonialnych w Indiach było polowanie na bekasy – zamieszkujące moczary i tereny bagienne ptaki brodzące, słynące z nadzwyczajnej czujności i równie zaskakującej, absolutnie nieprzewidywalnej manewrowości w powietrzu. Bekasy, po angielsku snipe, były bardzo trudne do podchodzenia, bardzo łatwe do spłoszenia, a gdy się już uniosły w powietrze, ekstremalnie trudne do trafienia – tym większa więc chwała strzelcowi, który mimo to zdołał je upolować. Takich strzelców obwoływano sniperami (czyt.: snajperami), czyli specjalistami od bekasów. Przed pojawieniem się tego terminu ludzi popisujących się celnym strzelaniem określano słowem sharpshooter, dosłownie: ostry strzelec‹1›.
Ostrzy strzelcy istnieli niemal tak długo, jak celna broń palna. Już w czasie amerykańskiej wojny o niepodległość pod koniec XVIII wieku działał tam pierwszy zorganizowany pododdział wojskowych strzelców precyzyjnych – Morgan’s Sharpshooters. Jeden z jego żołnierzy, Timothy Murphy (1751–1818), zaliczył na swoje konto zapewne pierwszy zanotowany w dziejach ludzkości strzał snajperski, w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, zabijając brytyjskiego generała‹2› celnym trafieniem z 275 m – na owe czasy odległość wprost nieprawdopodobna. Brytyjczycy wkrótce poszli w ślady kolonistów i także zorganizowali specjalne jednostki strzeleckie. W 1803 roku dały one początek elitarnej jednostce – 95 pułkowi strzelców (95th Rifles), który walczył w składzie wojsk Wellingtona na Półwyspie Iberyjskim.
Brytyjscy strzelcy mieli w nazwie swej jednostki słowo „Rifle”, pochodzące od rifled barrel, czyli lufy bruzdowanej‹3›. Jak ważne było wyposażenie strzelców w broń z lufami bruzdowanymi widać po porównaniu osiągów zwykłej gładkolufowej skałkówki, uzbrojenia szarej masy piechoty, i bruzdowanego karabinu brunszwickiego, używanego przez 95 pułk: skałkowa Brown Bess z ledwością zachowywała zdolność celnego rażenia na około 100 m, podczas gdy Brunszwik pozwalał na powtarzalne trafianie w cel wielkości człowieka na 300 m! Broń bruzdowana zawdzięczała swoją celność i donośność spiralnym bruzdom w lufie, wprawiającym pocisk w ruch nie tylko postępowy, jak dotąd, ale jednocześnie obrotowy, który stabilizował pocisk w locie (stabilizacja wirowa). Z tej przyczyny produkcja broni bruzdowanej była bardzo droga i aż do kolejnej amerykańskiej wojny, tym razem domowej (zwanej wojną secesyjną, gdyż toczyły ją Północ z dążącym do secesji Południem), broń gładkolufowa (choć już z nowym zapłonem kapiszonowym) pozostała standardowym uzbrojeniem piechoty.
Elitarny charakter 95 pułku wyrażał się w odmiennym umundurowaniu: jego żołnierze miast słynnych czerwonych kurtek nosili mundury zielone i wzorem amerykańskich kolonistów nie prowadzili, jak zwykła piechota, walki w zwartych szykach i natarć na bagnety, ale operowali samodzielnie, w małych grupkach, korzystali z ukryć terenowych i świadomie wybierali na swoje cele oficerów przeciwnika, ich gońców i doboszy, by paraliżować strukturę dowodzenia jednostek wroga. Brytyjczycy nie mieli oczywiście monopolu na taki wybór celów, co wkrótce – w 1805 roku – kosztowało ich utratę najwybitniejszego dowódcy Royal Navy adm. Horatio Nelsona. Padł on od kuli strzelca ukrytego wśród takielunku na maszcie francuskiego okrętu, trafiony w chwili swego największego triumfu, gdy masakrował flotę Napoleona pod Trafalgarem.
Podczas kolejnej amerykańskiej wojny znów wyróżniła się formacja ostrostrzelców – Berdan’s Sharpshooters pod dowództwem płk. Hirama Berdana. Była to z kolei pierwsza jednostka wojskowa, która organizowała nabór w drodze formalnej selekcji ochotników, co z jednej strony świadczy o wysokich wymaganiach, a z drugiej o popularności i liczbie chętnych. Selekcja była naprawdę trudna, od kandydatów wymagano oprócz ogólnej sprawności fizycznej, także uzyskania 10 kolejnych trafień w cel o średnicy 10 cali (254 mm) z odległości 200 jardów (183 m). Podobne jednostki mieli też południowcy, co sprawiło, że obie strony wojny secesyjnej poniosły przerażające straty wśród kadry oficerskiej. Oficerowie prowadzący swych podwładnych do ataku z szablą w ręku ginęli jak muchy i dlatego już wkrótce zamienili połyskujące w słońcu szable na znacznie mniej rzucające się w oczy rewolwery... W czasie wojny secesyjnej po raz pierwszy użyto karabinu z celownikiem optycznym do strzału na ekstremalną odległość. Snajper Konfederatów z karabinu Whitworth z takim celownikiem zabił generała Unii Johna Sedgwicka‹4› z odległości około 900 m – do dziś budzącej szacunek, zwłaszcza że dokonano tego przy użyciu odprzodowego karabinu i improwizowanej podstawy do prymitywnego celownika.
Jednak pierwsi, którzy oficjalnie przyjęli taktykę zbliżoną do dzisiejszych działań snajperów, byli Burowie – potomkowie holenderskich osadników w Afryce Południowej, wyparci z Kraju Przylądkowego w głąb Czarnego Lądu przez Brytyjczyków. Gdy w miejscu swego wygnania odnaleźli złoża diamentów i złota, Brytyjczycy zapragnęli ich wypchnąć jeszcze dalej i sami je przejąć, co doprowadziło do dwóch wojen burskich, w roku 1880 i 1899. Brytyjczycy mieli już doświadczenie w walkach, o których dziś powiedzielibyśmy „asymetryczne” – w koloniach amerykańskich czy choćby w Afganistanie w 1838 roku, kiedy to doszło do pierwszej z licznych brytyjskich wojen afgańskich. Jednak to Burowie jako pierwsi połączyli taktykę manewrowej wojny podjazdowej z użyciem strojów maskujących w terenie oraz fenomenalnymi zdolnościami strzeleckimi, pozwalającymi czynić pełny użytek z możliwości odtylcowych karabinów powtarzalnych, strzelających nabojami z prochem bezdymnym. Stworzyło to zabójczą mieszaninę, która o mało nie dała im zwycięstwa. Pułkownik Charles E. Calwell w książce Small Wars, Their Principles and Practice (Wojny lokalne, ich zasady i praktyka) z roku 1906 opisał zupełnie nieproporcjonalne straty, które powodował ogień snajperów, i ich wpływ na morale wojska:
„W pierwszej kolejności należy tu wymienić straty zadawane przez izolowanych strzelców, zajmujących pozycje na wzniesieniach, prowadzących niemal nieprzerwany ogień do wojsk, czy to w kolumnie marszowej, czy na postojach. Ich chaotyczne przedsięwzięcia sprawiały, że służba wartownicza stawała się śmiertelnie niebezpiecznym zajęciem, wojska ponosiły poważne straty zarówno w korpusie oficerskim, jak i wśród zwykłych żołnierzy. Nękane ogniem kolumny zaopatrzeniowe przerzedzały się na skutek strat wśród koni i woźniców, powodując straty zupełnie nieproporcjonalne do wartości karabinu czy pocisków, które je zadawały. Taki ogień powoduje znacznie poważniejsze skutki dla sprawności bojowej armii, niż się powszechnie sądzi z liczby poległych i rannych”.
W czasie II wojny burskiej do akcji po stronie Brytyjczyków weszła nowa jednostka szkocka, Lovat Scouts (Zwiadowcy Lovata), która miała zasłynąć w czasie I wojny światowej wprowadzeniem do użytku ghillie – narzutki maskującej zakładanej na mundur, dziś stanowiącej podstawowe wyposażenie i nieledwie legitymację służbową współczesnego snajpera. Lovat Scouts (Sharpshooters) zostali w 1916 roku pierwszą oficjalnie uznaną jednostką snajperską armii brytyjskiej.
Wielka Wojna, zwana potem I wojną światową, przyniosła jeszcze kilka wynalazków, bez których dziś nie wyobrażamy sobie snajpera. Upowszechniła użycie celowników optycznych (choć jak widzieliśmy miały one swoją premierę już w czasie wojny secesyjnej), optyki okopowej (peryskopów i lunet obserwatorskich), wynalazek „postawy Hawkinsa”, którą dziś znamy jako po prostu postawę strzelecką leżąc z podparciem, a która do tego czasu nie była powszechnie używana. Po raz pierwszy zorganizowano patrole snajperskie, a w czasie kampanii na półwyspie Gallipoli odbył się pierwszy zanotowany w historii pojedynek snajperów, Australijczyka Billy’ego Singa z bezimiennym Turkiem, który przeszedł do historii jako Straszny Abdul (Abdul the Terrible).
Po Wielkiej Wojnie snajperstwo bardzo szybko podupadło – przyszłą wojnę miały toczyć haubice, samoloty i czołgi, a nie ludzie siedzący w okopach o 100 m od siebie i pukający z karabinów. Otrzeźwienie przyniosła wojna zimowa 1939 roku między ZSRR a Finlandią. Sowieci zaatakowali żelaznym walcem, ale utknął on w lesie i śniegu, a wtedy fiński kapral Simo Häyhä brał na ramię karabin, zwykłego mosina, nawet bez celownika optycznego, i po prostu szedł do lasu na nich polować, jak na zwierzęta. W ciągu 100 dni wojny zimowej Simo, ochrzczony przez fińskie gazety „Białą śmiercią” (Valkoinen Kuolema) zastrzelił ich 505 – to liczba oficjalna, bo część autorów dolicza mu jeszcze niespełna 200 „skłusowanych” w patrolach bez nadzoru. Kres jego karierze położył celny pocisk moździerzowy w ostatnim dniu wojny. Häyhä, choć ciężko ranny i ze straszliwie zdeformowaną odłamkiem twarzą, dożył późnej starości – zmarł w 2002 roku. Wstrząśnięci jego sukcesami Rosjanie okazali się pojętnymi uczniami – raz jeszcze, jak w Anglii po pierwszym szoku strat zadanych przez nieliczne burskie Kommanda, odpowiedzią była intensyfikacja szkolenia ogniowego żołnierzy i wysłanie do walki własnych strzelców wyborowych.
Zaledwie półtora roku później, w czasie operacji „Barbarossa”, radzieccy snajperzy dokonywali cudów, nękając nacierających Niemców i trzymając ich na dystans od bagien, moczarów i lasów, gdzie rodziły się pierwsze oddziały partyzanckie. Niemcy odpowiedzieli tym samym, wprowadzając na najniższy szczebel taktyczny wyszkolonych strzelców precyzyjnych z karabinami zaopatrzonymi w celowniki optyczne. Najlepsi z nich przechodzili zaawansowane specjalistyczne szkolenie, po którym stawali się snajperami z prawdziwego zdarzenia: myśliwymi, drapieżnikami pola bitwy, działającymi na własną rękę, bez ścisłego podporządkowania taktycznego, które pozostało wyróżniającą cechą strzelców precyzyjnych. Jednym z najlepszych snajperów radzieckich był Wasilij Zajcew, przypomniany ostatnio i unieśmiertelniony w amerykańskim filmie „Wróg u bram”.
W filmie tym Zajcewa gra hollywoodzki gwiazdor Jude Law i przedstawia on elektryzujący pojedynek między nim a niemieckim instruktorem snajperskim mjr. Erwinem Königiem, odtwarzanym przez Eda Harrisa. Pojedynek zaczyna się, gdy niemieccy snajperzy włączają się do walki o studnię, przy której czatują rosyjscy snajperzy.
Gdy König i jego podwładni zabijają kilku Rosjan, Zajcew i jego towarzysze (płci obojga) dostają zadanie, które dziś nazwalibyśmy przeciwsnajperskim: mają wytropić i zabić przysłanego z Berlina niemieckiego supersnajpera, mjr. Königa. Problem w tym, że zanim Zajcew dotarł na miejsce, major już zmienił rewir łowiecki. Zajcew musiał teraz wytropić i podejść swego przeciwnika.
Film jest porywającą rekonstrukcją ponurej, zaciętej walki na wyniszczenie wśród ruin Stalingradu, walki dwóch mistrzów swego fachu, tropiących siebie nawzajem pośród apokaliptycznego krajobrazu. Ostatecznie Königa gubi szkolny błąd – Zajcew zauważa odblask światła od obiektywu jego celownika i zabija go. Wspaniałe kino, prawie w ogóle nie szkodzi mu to, że w rzeczywistości nic takiego się nie zdarzyło, a już na pewno nie z udziałem mjr. Königa. Oprócz autobiografii Zajcewa w żadnych niemieckich dokumentach nie występuje supersnajper o tym nazwisku, a już zwłaszcza w stopniu aż majora. Major to oficer sztabowy i jak sama nazwa wskazuje, ktoś taki nie włóczy się bez celu z karabinem po krzakach. Major John Plaster, uznany historyk snajperstwa wojskowego, zauważa jednak, że zdobyczne rejestry personalne nie są pełne, część z nich została rozproszona lub zniszczona wraz z niemieckimi miastami. Autor żywi więc nadzieję, że tak właśnie się stało i historia pojedynku Zajcew kontra König okaże się prawdą, bo już stała się klasyką literatury snajperskiej.
Armia Czerwona wprowadziła kolejną nowość, która dziś się przyjęła powszechnie: dwuosobowe zespoły, pary snajperskie. Początkowo nie były to, jak dziś, zespoły z jasnym podziałem obowiązków, złożone ze strzelca i obserwatora. Wasilij Zajcew operował w parze z drugim znanym snajperem. Podobnie przedwojenny sowiecki myśliwy Fiodor Matwiejewicz Ochłopkow polował na „fryców” ze swoim partnerem Wasilijem Szałwowiczem Kwaczantiradze. Osiągnęli oni nadzwyczajne rezultaty i stali się najbardziej skutecznym duetem snajperskim II wojny światowej, z rekordowymi 644 trafieniami na koncie. Teoretycznie każdy pluton Armii Czerwonej miał parę snajperską. Niemcy szybko skopiowali to rozwiązanie. Na poziomie batalionu Rosjanie mieli już cały pluton snajperski operujący w sposób bardzo przypominający dzisiejsze procedury snajperów-zwiadowców amerykańskiej piechoty morskiej.
Niemieccy snajperzy także odnosili sukcesy. Josef „Sepp” Allerberger zaliczył 257 potwierdzonych trafień na froncie wschodnim. Indywidualną metodą Allerbergera było używanie specjalnego parasola maskującego własnej roboty, obwieszanego – niczym ghillie – miejscową roślinnością. Rozłożony parasol łamał sylwetkę strzelca, rozmywał ją i ułatwiał zamaskowanie stanowiska. Któregoś razu jednym strzałem karabinowym zatrzymał on radzieckie natarcie ze wsparciem czołgów – dowódca pododdziału pancernego, chcąc się skonsultować z towarzyszącą piechotą, wychylił się z wieży tylko na chwilę, ale snajperowi to wystarczyło.
Życie niemieckiego snajpera na froncie wschodnim nie było jednak usłane różami. Radziecka snajperka (Armia Czerwona miała kobiety na wszystkich stanowiskach na froncie, włącznie z załogami czołgów i obsługami dział przeciwpancernych) Ludmiła Pawliczenko specjalizowała się w polowaniu na kolegów po fachu z drugiej strony frontu i wśród swoich 309 potwierdzonych trafień miała aż 36 niemieckich snajperów.
Na froncie zachodnim snajperów brytyjskich szkolili weterani Lovat Scouts. Szkolenie obejmowało po raz pierwszy formalny trening w podchodzeniu celu, a brytyjscy snajperzy mieli okazję się wykazać w Afryce Północnej i we Włoszech, jeszcze zanim reszta armii brytyjskiej wylądowała w Normandii. To ostatnie lądowanie przyniosło znaczne straty od ognia niemieckich snajperów zarówno w fazie umacniania przyczółka wśród normandzkich żywopłotów, jak i potem, po wyrwaniu się z bocage i w fazie pościgu za wycofującym się wrogiem. W 1944 roku Wehrmacht wydał Dekalog snajpera, który według mjr. Johna L. Plastera do dziś jest bardzo aktualny:
„1. Walcz fanatycznie.
2. Strzelaj spokojnie – szybkie strzelanie prowadzi donikąd, koncentruj się na trafieniu.
3. Twoim największym wrogiem jest snajper przeciwnika: musisz go przechytrzyć.
4. Zawsze strzelaj tylko raz z każdej pozycji: pozostając zbyt długo w jednym miejscu, narażasz się na wykrycie.
5. Łopatka przedłuża życie.
6. Ćwicz ocenę odległości.
7. Zostań mistrzem kamuflażu i wykorzystania terenu.
8. Ćwicz strzelanie nieustannie, na zapleczu frontu i poza strefą frontową.
9. Nigdy nie rozstawaj się ze swoim karabinem.
10. Przeżycie zależy w dziewięciu częściach od maskowania i tylko w jednej od strzelania”.
Na Pacyfiku toczyła się nierzadko barbarzyńska walka, do której obie strony rzuciły setki snajperów. Japończykom na pewno nie brakowało fanatyzmu: wybierali pozycje wręcz samobójcze, bez drogi odwrotu, przypinając się pasami do drzew na terenie zajętym przez przeciwnika, doskonale wiedząc, że po pierwszym strzale zostaną zasypani ogniem broni automatycznej. Korpus Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych wypracował w tej walce zasady, którymi na dobrą sprawę kieruje się do dziś. Powstała wtedy pierwsza regularna szkoła snajperów, w której strzelcy przechodzili formalny trening trwający 5 tygodni, w czasie którego doskonalili się w sztuce strzelania, oceny odległości i uczyli zasad podchodzenia przeciwnika. Marines wypracowali system trzyosobowych patroli snajperskich zapowiadający to, co dziś uważa się za normę i wypracowali podstawowe techniki działań snajperów, takie jak ubezpieczenie[1] działań. Patrol tworzyli: strzelec, obserwator i ubezpieczenie. Szybko nauczyli się także korzystać z zalet wielkokalibrowych karabinów wyborowych (wkw), używając brytyjskich karabinów przeciwpancernych Boys kalibru .55 do ostrzeliwania strzelnic bunkrów i atakowania siły żywej w ukryciach i budynkach. Także Rosjanie zaczęli eksperymentować z użyciem swoich 14,5 mm karabinów przeciwpancernych, jednostrzałowego PTRD Diegtiarowa i samopowtarzalnego PTRS Simonowa do zwalczania siły żywej w umocnieniach, a nie tylko do ostrzeliwania wrażliwych miejsc czołgów. Te doświadczenia były zapewne początkiem koncepcji współczesnych wielkokalibrowych karabinów wyborowych.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 Tu dygresja natury lingwistycznej: termin ten ma swój odpowiednik niemiecki, Scharfschütze, od którego w słowiańskich krajach monarchii austro-węgierskiej utworzono termin ostrostřelec. Początkowo ostrostrzelcami nazywano członków ochotniczych kompanii strzeleckich broniących na wypadek wojny miast pozbawionych stałej załogi wojskowej. W XIX w. ostrostrzelcy przerodzili się w rzemieślnicze stowarzyszenia sportowe i do dziś ten termin występuje w nazwach czeskich bractw kurkowych, które zwą się zborami ostrostřelců – przyp. tłum.
2 Był to gen. bryg. Simon Fraser (1729–1777), a zdarzenie miało miejsce 7 października 1777 r. w trakcie bitwy na wzgórzach Bernis, w czasie kampanii wokół Saratogi. Murphy oddał tego dnia cztery strzały: dwa wstrzeliwując się, a kolejnymi dwoma zabijając Frasera i sir Francisa Clarke’a (1748–1777), adiutanta gen. Burgoyne’a, który przejął dowodzenie po Fraserze – przyp. tłum.
3 Gdyby szukać polskiego odpowiednika tej nazwy, na myśl ciśnie się fredrowska „gwintówka” – bruzdowanie nazywano bowiem jeszcze przed wiekiem gwintowaniem lufy, choć bruzdom przewodu do rzeczywistego gwintu jeszcze bardzo daleko – przyp. tłum.
4 Gen. dyw. John Sedgwick (1813–1864) poległ 9 maja 1864 roku w bitwie pod Spotsylvanią. Był drugim po gen. dyw. Jamesie B. McPhersonie poległym pod Gettysburgiem, najwyższym stopniem oficerem Unii, który zginął w wojnie secesyjnej. Co do tożsamości strzelca panują rozbieżności, do strzału przyznawało się w różnych okresach aż 5 żołnierzy. Przez wiele lat przypisywano go Benowi Powellowi z 12 pułku Karoliny Południowej, ale po dokładnej analizie jego meldunku okazało się, że nie zgadza się godzina i sytuacja (jego generał został trafiony na koniu i w końcu zidentyfikowano go jako gen. bryg. Williama H. Morrisa, ranionego wcześniej tego samego dnia na tym samym skrzyżowaniu co Sedgwick). Autorzy najnowszych badań skłaniają się ku Thomasowi Burgessowi z 15 pułku Karoliny Południowej. Pikanterii sprawie dodają ostatnie słowa wypowiedziane przez generała, który na widok grupy oficerów swego sztabu, kryjących się przed przelatującymi ze świstem pociskami, miał podejść do nich i powiedzieć: „Czegóż się boicie, panowie? Z tej odległości oni by nawet słonia nie trafili”, po czym osunął się na ziemię, ugodzony śmiertelnie w głowę – przyp. tłum.