Читать книгу Ostatnia debiutantka - Lesley Lokko - Страница 9

PROLOG

Оглавление

Posiadłość Crabtree Wood w hrabstwie Kent

wrzesień 2014

Libby Mortimer stała przez chwilę bez ruchu, obserwując oddalające się światła samochodu, dopóki nie zniknęły za drzewami. Słyszała jeszcze warkot silnika, gdy auto mozolnie pięło się na szczyt wzgórza, a potem dom i najbliższa okolica zatonęły w ciszy. Otuliła się mocniej długim kardiganem i wsłuchała w odgłosy nocy: pohukiwania sowy, szelesty dobiegające z kwiatowych rabat, odległy szum silnika jakiegoś samochodu, zjeżdżającego z pagórka gdzieś wśród pól. Dom stał w pewnym oddaleniu od głównej drogi, ukryty za rzędem wysokich topoli. Kiedyś była to wiejska posiadłość, otoczona kilkoma hektarami lasów, lecz prowadzona systematycznie wyprzedaż gruntów leśnych ograniczyła ten teren do ogrodu i sadu w najbliższym otoczeniu domu. Jesienią Libby zbierała tam jabłka i gruszki dla wnuków, które przyjeżdżały do niej w odwiedziny.

Odwróciła się i popatrzyła na okazały budynek. Mimo że upłynęło już trzydzieści lat, jego wyważona elegancja wciąż robiła wrażenie. Jej dom. Wychowała tu czworo dzieci. Stworzyła im pełne ciepła, bezpieczne niebo na ziemi, czego jej matce, Kit, nigdy nie udało się dokonać. Fasada domu z bladożółtego piaskowca skierowana była wprost na rząd topoli, którymi obsadzono podjazd. Prawdziwe oblicze domu kryło się jednak po przeciwnej jego stronie, gdzie na zboczu opadającym w stronę długiej doliny przecinającej hrabstwo Kent założono ogród pełen kwiatów, z mnóstwem pszczół i motyli.

Ktoś w końcu wpadł na to, żeby wyłączyć odtwarzacz grający w salonie od kilku godzin. Zanim zaczęli popijać porto i palić cygara, ponad godzinę tańczyli do muzyki, o której – jak sądziła – już dawno zapomnieli. Puszczali płyty Beatlesów, Rolling Stonesów i zespołu The Clash. Kiedy Kit weszła do pokoju, popatrzyła na młodzież z udawanym przerażeniem.

– Babciu! Chodź tu do nas! Zatańcz ze mną! – krzyknął do niej Tim, najstarszy syn Maev.

– Co za niedorzeczny pomysł! W moim wieku?! – półżartem odpowiedziała mu Kit, choć nieco wbrew własnej chęci.

– Babciu, rusz się! Dobrze ci to zrobi! – Nie dawał za wygraną.

– Przestań, wariacie! Zostaw mnie w spokoju!

Jednakże Tim zignorował protesty Kit i wyciągnął ją na środek parkietu. Babcia to nieprzeciętna kobieta. Była już po dziewięćdziesiątce, ale jej zgrabne nogi wciąż miały eleganckie przewężenia pod kolanami i nad kostką. Z lekkością, choć ostrożnie, złapała rytm tańca. Wszyscy patrzyli na nią z prawdziwą przyjemnością. Miło było widzieć, że dobrze się bawi.

*

Libby zatrzymała się i przeciągnęła dłonią po krzewach lawendy, rosnących w donicach ustawionych po obu stronach głównego wejścia do domu. Wciągnęła do płuc ostry zapach, aż załaskotało ją w nozdrzach. Zbliżała się północ i powietrze nagle się ochłodziło. Wstrząsnął nią dreszcz. Wrześniowe noce stawały się coraz zimniejsze. Jesień, widoczna w kolorze liści, nabierających złocistego zabarwienia, była tuż-tuż. Pchnęła ciężkie drewniane skrzydło drzwi i weszła do domu, ale nie zamknęła ich za sobą na klucz. Pewnie z godzinę zajmie Toby’emu odwiezienie babci do domu seniora, odprowadzenie jej do pokoju i powrót tutaj. Otworzyła drzwi do kuchni i rozejrzała się po pomieszczeniu. Długi dębowy stół zastawiony był nie do końca opróżnionymi kieliszkami i pustymi butelkami wina, kilkoma talerzykami z niedojedzonymi tartaletkami oraz tym okropnym puddingiem, którego zawsze domagała się Eluned (na wierzchu pianka, pod spodem coś mętnego i galaretowatego), a którego nikt poza nią nie tknął. Skrzywiła się paskudnie (o tej porze nikt nie zobaczy!) i zamknęła drzwi za sobą. Katie, dziewczyna ze wsi, która pomagała przy sprzątaniu, przyjdzie jutro z samego rana i uporządkuje wszystko ze zwykłym u niej zapałem.

W całym domu panowała cisza, a jednak żył on, jak każdy stary dom: poskrzypywaniem drewnianych podłóg, odległym stuknięciem domkniętych mocniej drzwi od łazienki gdzieś na górze, pacnięciem czegoś (jabłka? kamienia?) na ziemię na zewnątrz. Libby policzyła jeszcze raz w pamięci swoich gości. Eluned i Luca oraz Loïca, ich siedemnastoletniego syna, zakwaterowała w przebudowanym na dom letni budynku gospodarczym przy sadzie. Maev i jej mąż Bill spali w pokoju gościnnym na parterze, a Tim, ich najstarszy syn, w małym pokoju na półpiętrze, razem ze swoim przyrodnim bratem Cameronem, synem Billa z pierwszego małżeństwa. Daisy i Zoe, ich córki, wybrały mały pokoik na piętrze, który kiedyś służył za pomieszczenie gospodarcze. Trin rozgościła się w swoim dawnym pokoju, Emily w swoim, wraz z Declanem, chłopakiem, którego bez uprzedzenia przywiozła na przyjęcie. Została jeszcze Ro i jej trzynastoletnia córka Phoebe – obie spały w dawnym pokoju Ro. Brakowało tylko Duncana. Przebywał akurat w Tajlandii. Zajmował się tam nauczaniem języka angielskiego szczerbatych, czarnowłosych dzieciaków, które wpatrywały się z zaciekawieniem w okienko aparatu fotograficznego jego dziewczyny Pim, wyglądającej na niewiele starszą od swoich uczniów. Libby obawiała się, że syn może nigdy nie wrócić do Anglii.

Razem naliczyła czternaście osób: pełny dom. Rozkoszowała się tym uczuciem, jako że od miesięcy nie udawało jej się zebrać rodziny razem. Organizację późnego śniadania dla wszystkich w dniu jutrzejszym pozostawiła Maev, która uwielbiała takie wyzwania. Natomiast ona razem z Ro wymkną się do Rye na małe zakupy, na lunch, a może nawet zdążą pospacerować nad rzeką. Uśmiechnęła się na samą myśl o tym. Całe wieki minęły, odkąd ostatnio miały czas tylko dla siebie. Oczywiście rozmawiały ze sobą przez telefon co tydzień, ale to nie to samo. Żadne z jej czworga dzieci nie mieszkało w pobliżu. Ro osiadła w Hammersmith, gdzie kupiła mieszkanko niewiele większe od holu wejściowego ich rezydencji, i twierdziła, że jest całkowicie wystarczające dla niej i dla Phoebe. Jake, eks-mąż Ro, ojciec jej jedynego dziecka, nadal mieszkał w Nowym Jorku, gdzie Phoebe przyszła na świat. Wnuczka wciąż miała lekki amerykański akcent, choć Ro odeszła od męża dobre pięć lat temu, z dwiema walizkami i siedmioletnią córką. Jake brał do siebie córkę na lato i na co drugie święta Bożego Narodzenia – i pewnie dlatego jej amerykański akcent nie zniknął na dobre, choć Libby podejrzewała, że mogła być inna, znacznie poważniejsza przyczyna tego stanu rzeczy. Jake nie miał nic do gadania w sprawach dotyczących Ro. Temat utrzymującego się uparcie amerykańskiego akcentu Phoebe nie był w ogóle poruszany. Libby zupełnie nieoczekiwanie ciężko westchnęła. Troje dzieci, dwa rozwody. Tak szybko. Co poszło nie tak?

Wzrok Libby nagle spoczął na pudle ze zdjęciami, które na odchodnym wręczyła jej matka.

– Włóż je do swoich pięknych albumów – powiedziała, trzymając córkę za przedramię w niespodziewanie mocnym uścisku.

– Co tu masz? – zainteresowała się Libby.

– Och, nic takiego... – odrzekła Kit. – Kilka starych zdjęć. Znalazłam je ostatnio podczas sprzątania w jednej z szafek. Może spróbowałabyś je posegregować, kochanie? Mogą zaciekawić dzieci. Pokaż im, jak wygląda prawdziwy taniec. – Oczy matki rozjarzyły figlarne ogniki.

Libby z roztargnieniem skinęła głową i odstawiła pudło na bok, zapominając o nim nieomal natychmiast, ponieważ musiała pożegnać się z kolejnymi opuszczającymi dom gośćmi. Teraz podniosła pudło i zdziwiła się, że jest ciężkie. Musiało tam być o wiele więcej niż tylko kilka starych fotografii. Zaniosła je do najbliższej kanapy, postawiła na siedzisku i usiadła obok. Na stoliku kawowym stała do połowy opróżniona butelka wina. Wzięła ją do ręki i zaczęła się wpatrywać w etykietkę, jednocześnie szukając okularów. Bordeaux – najprawdopodobniej jedna z butelek, którą przywieźli z Francji Eluned i Luc. Nalała sobie pół kieliszka. Pomoże jej zasnąć. Upiła mały łyk i poczuła na języku przyjemny, aksamitny, pełen aromatu trunek. Postawiła sobie na kolanach pudło ze zdjęciami i otworzyła je. Prosto w nos buchnął jej zapach starych fotografii, lekko stęchły, zmieszany z nutką perfum L’air du Temps i dymu z papierosów – bez żadnych wątpliwości mieszanka woni kojarząca się z matką. Zamknęła na chwilę oczy. To był zapach dzieciństwa, zapach dzieciństwa ich wszystkich. Potem wzięła do ręki zdjęcie, które leżało na samej górze. Przedstawiało Kit jako małą dziewczynkę, może sześciolub siedmioletnią, siedzącą okrakiem na kucyku. Rozpoznała ogrodzony padok za lasem w Chalfont Hall. Zdjęcie było oczywiście czarno-białe, lecz mimo upływu lat Kit patrzyła na świat tym samym spojrzeniem, będącym zręcznym połączeniem ciekawości i zuchwałych oskarżeń, typowym tylko dla niej.

Libby ostrożnie przewróciła pudełko do góry dnem. Wysypało się zeń kilkadziesiąt fotografii w kolorze sepii, wymieszanych z kolorowymi, zrobionymi ostatnimi czasy, i utworzyło spory stosik na dywanie u jej stóp. Pochyliwszy się, szybko rozsuwała kartoniki na boki i już układała je w myślach w nowym albumie ze skórzaną oprawą, z welinowymi kartkami, z opisem wykonanym odręcznie odpowiednio dobranym krojem pisma. Uwielbiała to zajęcie. Kiedy odstawiała na bok pusty karton, poczuła, że coś przesunęło się gdzieś w środku. Ściągnęła brwi i potrząsnęła pudełkiem koło ucha. Mimo że było puste, usłyszała znów głuche postukiwanie czegoś ukrytego pomiędzy ściankami. Zajrzała jeszcze raz do środka i zauważyła, że papier, którym je wyłożono, został oderwany i ponownie niezbyt dokładnie przyklejony. Zaczęła podważać paznokciem wyściółkę, uważając, żeby jej przypadkiem nie rozerwać. Okazało się, że kartonowe pudło ma podwójne dno, a w środku, w wąskiej szczelinie, ukryta jest gruba koperta. Wyciągnęła ją ostrożnie. Nie była zaklejona i Libby otworzyła ją bez problemu. Spomiędzy cienkiej błękitnej papierowej przekładki wyśliznęły się dwa zdjęcia. Odwróciła je i natychmiast rozpoznała pismo matki, tyle że kreślone pewną ręką młodej dziewczyny. 18 grudnia 1958, Maskat – brzmiał pierwszy podpis. Na drugim w poprzek nakreśliła jedno zdanie: Jedziemy do Dagmaru z al-Saidem na spotkanie z Edenem i starym Glubbem. Nieomal słyszała dziewczęcy, rozkazujący ton głosu matki z perfekcyjną wymową i dykcją charakterystyczną dla arystokracji z tamtych czasów.

Następnie wyjęła list i zaczęła go czytać. Był bardzo długi, zajmował pełne pięć kartek. Napisany został zupełnie niedawno.

Jest coś, o czym już dawno chciałam Ci opowiedzieć. Wiele razy się do tego przymierzałam, lecz zawsze w końcu rezygnowałam. Brakowało mi odwagi – dobrze to wiem. Jak sądzę, to dla Ciebie co najmniej dziwne, że piszę o sobie w ten sposób, ale taka jest prawda. Zachowałam się jak ostatni tchórz, szczególnie w stosunku do Ciebie.

Serce Libby zaczęło bić jak oszalałe. Odkładała kartkę listu za kartką ze ściśniętym gardłem, z narastającym niedowierzaniem.

*

Było już dobrze po północy, kiedy skończyła czytać. Przeniosła się na fotel, zbyt oszołomiona, by rozsądnie myśleć.

Kit! Och, Kit! Dlaczego czekałaś z tym tak długo?

Ostatnia debiutantka

Подняться наверх