Читать книгу Cesarz ośmiu wysp - Lian Hearn - Страница 8

1
Kazumaru

Оглавление

– Widziałeś, co się stało?

– Gdzie jest twój ojciec?

Stali nad nim dwaj mężczyźni. Ich ciemne postacie rysowały się na tle wieczornego nieba. Jednym był jego stryj Sademasa, drugim Nobuto, którego Kazumaru nie lubił.

– Usłyszeliśmy śmieszny hałas. – Chłopiec pokazał układanie kamieni na planszy. – Stuk, stuk, stuk. Ojciec kazał mi tu zaczekać.

Mężczyźni trafili na siedmiolatka ukrytego w wysokiej trawie, w zagłębieniu, które dla swoich młodych wydeptał jeleń. Konie omal go nie nadepnęły. Kiedy stryj podniósł go z ziemi, na twarzy chłopca widniały głębokie odciski po źdźbłach trawy. Musiał tu leżeć przez wiele godzin.

– Kto zabiera dziecko na zwiad? – zdziwił się Nobuto.

– Mój brat nie potrafi się z nim rozstać.

– Nigdy nie widziałem równie zakochanego ojca!

– Albo tak zepsutego dziecka – burknął Sademasa. – Gdyby był mój...

Kazumaru nie podobał się ich ton. Wyczuwał w nim drwinę. Nie odezwał się, ale postanowił o wszystkim opowiedzieć ojcu, kiedy go zobaczy.

– A co z jego koniem? – zapytał Sademasa.

Starszy mężczyzna popatrzył w stronę drzew.

– Ślady prowadzą tam.

Na zboczu wulkanicznej góry rósł mały zagajnik skarlałych drzew. Niektóre umierały, z innych zostały tylko pnie. Powietrze cuchnęło siarką, para z sykiem wydobywała się ze szczelin w ziemi. Mężczyźni ze znużeniem ruszyli naprzód, z łukami w rękach. Kazumaru powlókł się za nimi.

– Przeklęte miejsce – wymamrotał Nobuto.

Pnie większych drzew były poznaczone słabo widocznymi przecinającymi się liniami. Na ziemi leżało kilka czarnych kamieni i garść białych muszelek.

– Krew. – Nobuto pokazał rozbryzg na jasnej skale. Ukucnął i dotknął go palcem. – Jeszcze mokra.

Plama była ciemna, niemal fioletowa.

– To jego? – zapytał szeptem Sademasa.

– Nie wygląda mi na ludzką. – Nobuto przysunął palec do nosa. – I nie pachnie jak ludzka. – Wytarł dłoń o skałę. Wstał. Potem rozejrzał się i wykrzyknął: – Panie Shigetomo! Gdzie pan jest?!

– Jest, jest, jest! – odpowiedziało mu echo.

I jeszcze inny dźwięk, jakby łopot ptasich skrzydeł.

Kazumaru spojrzał w górę. Nad ich głowami przelatywało stado dziwnych istot ze skrzydłami, dziobami i pazurami, ale w ubraniach: czerwonych kurtkach i niebieskich rajtuzach. Patrzyły na niego, pokazywały go sobie i śmiały się drwiąco. Jedna z nich trzymała w jednej ręce miecz, a w drugiej łuk.

– To jego broń! – wykrzyknął Nobuto. – Ameyumi.

– A więc Shigetomo nie żyje – stwierdził Sademasa. – Nigdy nie oddałby łuku.

Później Kazumaru nie był pewien, co naprawdę widział, a co mu się przyśniło. Jego ojciec i bystra dowcipna matka często grali w go podczas długich śnieżnych zim w Kumayamie. On dorastał przy dźwięku ich głosów, cichego stukotu kamieni na planszach, grzechotania w drewnianych miseczkach. Tamtego dnia usłyszeli je obaj. Wysforowali się daleko przed innych. Tata zawsze lubił prowadzić, a jego silny i niecierpliwy czarny koń był darem od pana Kiyoyoriego, którego byli wasalami i z którego rozkazów dotarli tak daleko na północ.

Ojciec ściągnął wodze, zsiadł z wierzchowca i zdjął Kazumaru z siodła. Koń zaczął się paść, a oni ruszyli przez wysoką trawę. Omal nie nadepnęli na jelonka skulonego w wydeptanym legowisku. Zwierzę zerwało się i pobiegło przed siebie dużymi susami. Kazumaru zdążył jeszcze zobaczyć jego ciemne oczy i delikatny pyszczek. Wiedział, że inni ludzie na ich miejscu zabiliby jelonka, ale ojciec tylko się roześmiał i pozwolił mu uciec.

– Szkoda czasu Ameyumi – powiedział.

Takie imię nosił jego łuk, rodzinny skarb, ogromny, idealnie wyważony, zrobiony z wielu warstw sprasowanego drewna z misternymi łączeniami.

Ruszyli bezszelestnie w stronę drzew, skąd dochodziły odgłosy. Pamiętał wrażenie, że to skradanie się na palcach przez trawę wyższą od niego jest zabawą.

Nagle ojciec przystanął, wstrzymując oddech, jakby coś go zaniepokoiło. Potem schylił się i wziął go na ręce. W tym momencie Kazumaru pod drzewami dostrzegł tengu grających w go. Zobaczył skrzydła, dzioby i pazury.

Ojciec zaczął się cofać do miejsca, gdzie znaleźli jelonka. Kazumaru czuł, jak serce głośno bije mu w piersi.

– Zaczekaj tutaj – powiedział, kładąc go na udeptanej trawie. – Bądź jak dziecko jelenia. Nie ruszaj się.

– Dokąd idziesz?

– Idę zagrać w go – odparł tata ze śmiechem. – Jak często ma się okazję zagrać w go z tengu?

Kazumaru nie chciał, żeby ojciec tam szedł. Słyszał różne historie o tengu, o górskich demonach, bardzo sprytnych i bardzo okrutnych. Ale jego ojciec nie bał się niczego i zawsze robił to, co chciał.

Mężczyźni znaleźli ciało Shigetomo jeszcze tego samego dnia. Kazumaru nie pozwolono go zobaczyć, ale on słyszał przerażone szepty i dobrze pamiętał dzioby i pazury lecących nad nim tengu. Oni mnie widzieli, pomyślał. Znają mnie.

Kiedy wrócili do domu, Sademasa ogłosił, że jego starszy brat został zabity przez dzikie północne plemiona, ale Kazumaru wiedział, że ojciec zginął dlatego, że grał w go z tengu i przegrał.

* * *

Wieść o śmierci męża pogrążyła matkę Kazumaru w tak wielkiej rozpaczy, że wszyscy się o nią obawiali. Sademasa błagał ją, żeby za niego wyszła. Obiecywał, że wychowa Kazumaru jak własnego syna, składał nawet przysięgę na święty talizman z głową byka.

– Obaj przypominacie mi o nim przez cały czas – powiedziała wdowa. – Nie. Muszę ściąć włosy i zostać mniszką jak najdalej od Kumayamy.

Gdy tylko zima się skończyła, matka wyjechała bez pożegnania, przykazując jedynie synowi, żeby słuchał stryja.

Rodzina miała z nadania pana Kiyoyoriego trochę ziemi na zboczu góry znanej jako Kumayama. Na posiadłość składały się strome urwiska i głębokie doliny bez światła słonecznego, gdzie po obu stronach rzek spadających z gór między lasami cyprysów i kryptomerii, pełnych niedźwiedzi, wilków, serauów, jeleni i dzików, oraz bambusowymi zagajnikami będącymi domem dla przepiórek i bażantów, wyciosano na stokach kilka tarasów pod uprawę ryżu. Miejsce to znajdowało się siedem dni drogi na wschód od stolicy i cztery dni w przeciwną stronę od Minatogury, twierdzy rodu Miboshi.

W miarę jak mijały lata, stawało się oczywiste, że Sademasa nie dotrzyma przysięgi. Przyzwyczaił się do tego, że jest panem Kumayamy, i nie miał ochoty z niej rezygnować. Posiadana przezeń władza w połączeniu z niepokojem z powodu wiarołomstwa sprawiła, że do głosu doszła jego brutalna natura. Sademasa traktował swojego bratanka surowo pod pretekstem zmieniania go w wojownika. Gdy Kazumaru skończył dwanaście lat, uświadomił sobie, że każdy dzień przynosi jego stryjowi rozczarowanie, że chłopak jeszcze żyje.

Niektórych wojowników, szczególnie Naganoriego, którego syn był o rok starszy od Kazumaru, martwiło surowe traktowanie sieroty po ich dawnym panu. Inni, jak Nobuto, podziwiali Sademasę za bezwzględność. Pozostali wzruszali ramionami, zwłaszcza kiedy nowy pan się ożenił i sam spłodził dzieci. Uważali, że Kazumaru i tak nie będzie miał szansy dorosnąć, nie mówiąc już o odziedziczeniu posiadłości. Większość była zaskoczona, że jakoś przeżył ciężkie dzieciństwo i nawet pod pewnymi względami rozkwitł, ponieważ obsesyjnie ćwiczył strzelanie z łuku, a z napadów wściekłości wzięła się jego nadludzka siła. W wieku dwunastu lat raptownie urósł i wkrótce potrafił naciągać cięciwę jak dorosły mężczyzna. Był jednak nieśmiały i dziki jak młody wilk. Tylko syn Naganoriego, który podczas ceremonii inicjacji dostał imię Nagatomo, mógł uważać się za jego przyjaciela.

Był jedyną osobą, z którą pożegnał się szesnastoletni Kazumaru, kiedy jesienią stryj oznajmił, że zabiera go na polowanie w góry.

– Jeśli nie wrócę, będziesz wiedział, że on mnie zabił – uprzedził Kazumaru. – W następnym roku osiągnę pełnoletność, ale on nigdy nie ustąpi mi miejsca. Za bardzo mu się spodobało bycie panem Kumayamy. Zamierza się mnie pozbyć w lesie.

– Chciałbym pojechać z tobą – powiedział Nagatomo. – Ale twój stryj wprost mi tego zabronił.

– To dowodzi, że mam rację – stwierdził Kazumaru. – Ale nawet jeśli mnie nie zabije, nie wrócę. Nic tu po mnie. Zostały mi tylko mgliste wspomnienia, jak było kiedyś. Pamiętam, że nie bałem się cały czas, że byłem kochany i podziwiany. Czasami sobie wyobrażam, jak mogłoby być, gdyby mój ojciec nie zginął, a matka nie wyjechała, gdyby więcej ludzi pozostało lojalnych wobec mnie. Nie mogę tak dalej żyć. Modlę się codziennie, żeby jakoś uciec... i jeśli jedynym sposobem jest śmierć, niech tak będzie.

Cesarz ośmiu wysp

Подняться наверх