Читать книгу Kumpelka - Lisa Aldin - Страница 6

Оглавление

Rozdział drugi

S iedzenie pasażera w wysłużonej hondzie civic Wodnika zna mnie jak zły szeląg. Podczas jazdy wciskam się w fotel obity wytartą tkaniną i skubię luźną nitkę sterczącą obok kolana, starając się jej nie wyszarpnąć. Nie mam żadnego planu. Blefowałam na maksa i teraz zastanawiam się, kiedy ferajna zorientuje się, że ściemniałam, bo nie chcę się jeszcze z nimi pożegnać.

To nasze ostatnie wakacje przed maturą. Powinniśmy zewrzeć szeregi, zamiast się oddalać. Jesienią przyszłego roku tak wiele się zmieni. Należy teraz cieszyć się tym, co mamy… póki czas.

– W którą stronę? – pyta Wodnik, bębniąc palcami po kierownicy. Auto toczy się ku znakowi stop.

– W lewo. – Podnoszę głowę i staram się mówić stanowczo, ale głos mi drży. Obluzowana deska rozdzielcza dygoce i zagłusza przyciszone radio. Usiłuję pokręcić gałką, ale strzałka znieruchomiała na wieki w dole skali.

Mój fotel podskakuje, gdy Lanser siedzący na tylnej kanapie rzuca się w przód i pyta:

– Buła, dokąd jedziemy?

– Niespodzianka! Nie chcę jej zepsuć. – Patrzę w głąb ciemnej ulicy ze szpalerami drzew. Jest gorąco i strużki potu spływają mi po szyi. Klimatyzacja hondy niekiedy działa, ale dziś ma zły dzień.

Kowboj siedzi z tyłu, przy Lanserze, z nosem w książce i głową przyciśniętą do szyby. Czyta mój stareńki egzemplarz „Moby Dicka”. To wakacyjna lektura; będziemy ją omawiali jesienią.

– Kowboj, mam pytanko – zagaduje Lanser, rozparty na tylnym siedzeniu. – Czy ty jesteś masochistą?

Zerkam w lusterko wsteczne i obserwuję Kowboja, który mówi, nie podnosząc oczu znad książki.

– Mam pomysł na dzisiejszy wieczór. Zróbmy sobie próbę milczenia.

– Ta powieść to koszmar – peroruje Lanser. – Istna masakra. Jaki pożytek czerpiemy z lektury setek stron o kaszalocie?

– „Moby Dick” to jedna z najlepszych opowieści o potworach w historii literatury – wtrąca Wodnik, kręcąc głową. – Przestań się czepiać.

Z daleka widzimy jasno oświetlone kino i tytuły filmów wyświetlanych w tym tygodniu. Przypominam sobie wieczorne seanse w środku tygodnia, gdy tata zabierał mnie do kina. Nie zważam na ściskanie w dołku, to wcale nie jest przykre uczucie. Towarzyszy dobrym wspomnieniom, ale brak mi taty. Trzy lata minęły od tamtej śmierci, lecz nadal czuję jego obecność, zwłaszcza w dobrze znanych miejscach, takich jak nasze kino.

– Skręć tutaj – komenderuję.

Wodnik wjeżdża na parking, który lśni po popołudniowym deszczu. Znajduje wolne miejsce blisko wejścia. Opieram łokieć o drzwi auta i bawię się kosmykiem włosów, który wysunął się z końskiego ogona. Pamiętam, jak we wtorki późnym wieczorem często kradliśmy z tatą stare plakaty, zanim trafiły do kosza. Wiele z nich zdobi teraz mój pokój. Nienawidzę przemijania, które wszystko rozwala.

– Hej, ferajna, mam do was poważne pytanie – mówi Lanser.

Odwracam się, ciekawa, czy tak samo jak ja myśli, że ten rok nie musi być końcem wszystkiego, że stanie się nowym otwarciem i obietnicą zachowania ciągłości, choć wiele rzeczy się zmieni.

Lanser robi pauzę, bierze głęboki oddech i rzuca:

– Kto pierdnął?

Otwiera okno i macha ręką, jakby chciał wypchnąć zepsute powietrze. Chichocę i zerkam na Wodnika, który uśmiecha się tylko i bębni palcami po kierownicy.

– Auto ma swój zapaszek… – mówi. – Może to koktajl mleczny, który się rozlał w zeszłym tygodniu.

– To jest ten nowy wspaniały plan? – Kowboj podnosi wzrok znad książki. – Kino? Film możemy obejrzeć u Wodnika w piwnicy. Moja kolej. Ja decyduję, co oglądamy. Wybieram „Cztery wesela i pogrzeb”.

Lanser przybija mu piątkę.

– Jestem za! Świetny film.

– Litości, człowieku. Lepiej od razu mnie zastrzel – jęczy Wodnik.

– Lepszy niż horrory, które ty i Buła uwielbiacie – upiera się Kowboj.

– Błagam, Toni. Oszczędź mi koszmaru oglądania komedii romantycznej – mówi Wodnik, zerkając na mnie. – Na pewno masz asa w rękawie.

Wzdycham, gotowa przyznać się do porażki, bo w głowie pustka, aż tu nagle znajoma postać wychodzi z kina. Dyro Rogers przystaje na chodniku, oświetlony blaskiem kinowych świateł. Pociera okulary o niebieską koszulkę polo i zerka na czyste wieczorne niebo. Wsuwa patrzałki na nos i przegarnia palcami gęste siwe włosy.

– Dyrcio Rogers. – Na jego widok Lanser się ożywia. – Niesamowite. Kto by pomyślał, że gostek ma życie prywatne i funkcjonuje poza naszą budą. – Żartobliwie kopie oparcie mojego fotela. – Buła, coś ty wykombinowała?

– Nic – wtrąca Kowboj. – To chyba oczywiste.

– Nieprawda! – rzucam. Obserwuję dyra i coś mi chodzi po głowie. Głupi pomysł. Naprawdę sztubacki. Ale to lepsze niż nic. – Coś wymyśliłam. Będzie super.

– Słuchamy, Buła. Wal śmiało – mówi Kowboj. Z uśmiechem zamyka książkę. – Nadeszła wiekopomna chwila. Co robimy?

Drapię nadgarstek ukłuty przez komara i mówię śmiało:

– Panowie, wypniemy się na dyra Rogersa.

Zapada milczenie. Nabrzmiała zdumieniem cisza. Serce mi kołacze. Nigdy się na nikogo nie wypięłam. Głupi żart, ale nieszkodliwy. Czy potrafię się na to zdobyć? Czy wystawię na widok publiczny wiadomy kawałek siebie? Tak. Oczywiście, dam radę. Gdy jest ze mną ferajna, mogę góry przenosić.

– To będzie niezapomniane doświadczenie – agituję śmiało. – Wyluzujcie, chłopaki. Za rok kończymy szkołę. To będzie wygłup na miarę egzaminu dojrzałości. – Albo nowe otwarcie dla naszej ferajny. Być może od dzisiejszego wieczoru Jeziorak nie będzie nam już potrzebny jako wspólny mianownik.

Lanser radośnie boksuje oparcie mojego siedzenia.

– Genialne! Mnie to pasuje! Ludziska, działamy!

– Nie wystawię tyłka na widok publiczny – wzdycha Kowboj.

– Wolisz go zaprezentować Katie Morris? – pyta Lanser, wichrząc mu włosy. – Kiedyś cię zauważy, chłopie, choć z nią nie gadasz, nie ślesz SMS-ów i w ogóle traktujesz ją jak powietrze.

Policzki Kowboja czerwienieją. Zsuwa się na siedzeniu i chowa nos w powieści Melville’a. Każda wzmianka o Katie Morris sprawia, że odcina się od nas przynajmniej na pięć minut; zapewne po to, żeby o niej marzyć.

Wodnik pochyla się ku mnie. Czuję zapach wanilii. Przygląda się uważnie dyrowi i unosi brwi.

– To ma być ten nowy wspaniały plan? Skąd wiedziałaś, że dyro tu będzie?

Wzruszam ramionami, unikając jego wzroku. Wodnik od początku wie, że ściemniam. Zawsze wyczuwa, kiedy kłamię. Dziś puszcza to płazem.

– Ej, chyba nie jest sam.

Smukła szatynka o jasnej cerze podchodzi do Rogersa i bierze go pod rękę. Ma na sobie czerwoną letnią sukienkę, bardzo ładną. Z rozmarzonym wyrazem twarzy przytula głowę do ramienia dyra, który uśmiecha się szeroko – rzadki i osobliwy widok – i czule gładzi ją po policzku.

– Ale jazda! On ma randkę – mówię szeptem.

– Dziwne. – Wodnik kręci głową. – Czuję się tak, jakbym oglądał w telewizji godowe rytuały. Chętnie darowałbym sobie te widoki, ale nie mogę odwrócić wzroku.

– Rozpozna mnie. – Lanser usiłuje przygładzić szopę kręconych kudłów. – Musimy zasłonić twarze.

– W bagażniku mam kilka bluz. – Wodnik obniża się w fotelu. Trudna sprawa, zważywszy jego wysoki wzrost. – Sądziłem, że przydadzą się podczas obławy.

Klepię go po ramieniu na znak, że gdyby to ode mnie zależało, bylibyśmy teraz na jeziorze. Uśmiecha się lekko, ale wiem, że jest rozczarowany. Oby mój plan wypalił.

– Przestaw auto – podpowiada Lanser. – Tu za moment nas wypatrzy.

Wodnik przejeżdża na drugą stronę parkingu, z dala od dyra i jego dziewczyny.

– Jeśli mamy to zrobić, musimy działać szybko – mówię, czując, że puls mi przyspiesza. – Dyro Rogers i jego pani najwyraźniej podziwiają rozgwieżdżone niebo. Wcale im się nie spieszy do domu, ale w każdej chwili mogą odjechać.

Lanser pospiesznie wyciąga bluzy z bagażnika i sapiąc, wraca do auta. Rzuca mi szarą bluzę z napisem „Szukam monstrum” pod obrazkiem Wielkiej Stopy. Jasnoniebieską daje Kowbojowi, który patrzy na nią tak, jakby była unurzana w szlamie czy innym paskudztwie.

– Kowboj, idziesz? – zagaduję, wkładając bluzę. Jest na mnie dwa razy za duża. Pachnie błotem i ciastem. Jak Wodnik.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Kumpelka

Подняться наверх