Читать книгу Marzenia Joy - Lisa See - Страница 5
ОглавлениеOdległe wycie policyjnej syreny rozdziera mi ciało. Świerszcze cykają jak niemilknący oskarżycielski chór. Moja ciotka kwili w podwójnym łożu na drugim końcu ganku, na którym śpimy – wspomnienie bólu i zażenowania po jej kłótni z matką, kiedy wykrzyczały swoje tajemnice. Usiłuję usłyszeć głos mojej matki, ale jej pokój znajduje się za daleko. Ta cisza mnie boli. Zaciskam ręce na pościeli, próbuję się skupić na starym pęknięciu na suficie. Rozpaczliwie staram się trzymać, ale od śmierci ojca trwam na krawędzi, a teraz mam wrażenie, że ktoś mnie z niej zepchnął i spadam.
Wszystko, co wiedziałam o swoich narodzinach, o rodzicach, dziadkach i swojej tożsamości, to kłamstwo. Wielkie, bezczelne kłamstwo. Kobieta, którą uważałam za matkę, jest moją ciotką. Ciotka jest moją matką. Mężczyzna, którego kochałam jak ojca, wcale nie był ze mną spokrewniony. Mój ojciec to malarz z Szanghaju, w którym zakochały się moja matka i ciotka, zanim przyszłam na świat. A to dopiero czubek góry lodowej, jak powiedziałaby ciocia May. Urodziłam się w roku Tygrysa, więc zanim paląca czerń wyrzutów sumienia z powodu śmierci mojego ojca i żal, który mnie ogarnął po tych rewelacjach, staną się zbyt potężne, mocniej wbijam palce w pościel, zaciskam zęby i staram się zmusić emocje, by ustąpiły przed moją tygrysią drapieżnością. Nie udaje się.
Chciałabym porozmawiać z moją przyjaciółką Hazel, ale jest środek nocy. Jeszcze bardziej chciałabym wrócić na uniwersytet w Chicago, bo mój chłopak Joe zrozumiałby, co czuję. Na pewno.
Ciotka zasypia o drugiej nad ranem i w domu zapada cisza. Wstaję i idę na korytarz, gdzie w bieliźniarce znajdują się moje ubrania. Teraz słyszę płacz matki, rozdzierający dźwięk. Mama nie ma pojęcia, co zamierzam, ale czy próbowałaby odwieść mnie od tego, gdyby wiedziała? Nie jestem jej córką. Po co miałaby mnie zatrzymywać? Szybko się pakuję. Potrzebuję pieniędzy, a mogę je zdobyć jedynie w sposób, który jeszcze bardziej mnie upokorzy i zhańbi. Biegnę do kuchni, zaglądam pod zlew i wyjmuję puszkę po kawie, gdzie mama przechowuje oszczędności na mój college. Te pieniądze symbolizują jej nadzieje i marzenia o mojej przyszłości, ale ja nie jestem już tą samą osobą co kiedyś. Zawsze była ostrożna i przynajmniej raz się z tego cieszę. Jej strach przed bankami i Amerykanami sponsoruje moją ucieczkę.
Szukam kartki i ołówka, siadam przy kuchennym stole i gryzmolę:
Mamo, nie wiem już, kim jestem. Nie rozumiem tego kraju. Nienawidzę go za to, że doprowadził Tatę do śmierci. Pewnie pomyślisz, że jestem zdezorientowana i głupia. Może i jestem, ale muszę poszukać odpowiedzi. Może Chiny to jednak moja ojczyzna...
Piszę dalej, że chcę znaleźć mojego prawdziwego ojca i że nie powinna się o mnie martwić. Składam kartkę i niosę ją na ganek. Ciocia May nawet się nie porusza, kiedy kładę list na mojej poduszce. W drzwiach jeszcze się waham. Mój kaleki wujek śpi w swoim pokoju na tyłach domu. Nigdy nic dla mnie nie zrobił. Powinnam się z nim pożegnać, ale wiem, co powie: „Komuniści to źli ludzie. Zabiją cię”. Nie chcę tego słuchać i nie chcę, żeby ostrzegł matkę i ciotkę.
Biorę walizkę i wychodzę. Skręcam w Alpine Street i idę do Union Station. Jest 23 sierpnia 1957 roku i chcę zapamiętać wszystko, bo wątpię, żebym jeszcze kiedykolwiek w życiu zobaczyła Chinatown w Los Angeles. Kiedyś kochałam chodzić po tych ulicach i są mi bliższe niż jakiekolwiek miejsce na świecie. Znam tu wszystkich, a wszyscy znają mnie. Domy – niemal bez wyjątku drewniane – nazywałam chińskim polem. W ogródkach bambusy, miniaturowe drzewka kumkwatu w donicach na gankach i drewniane deski na ziemi, na które wysypuje się dla ptaków ryż pozostały z obiadu. Teraz patrzę na to wszystko inaczej. To zasługa dziewięciu miesięcy college’u i dzisiejszych wypadków. Tyle się nauczyłam i tak wiele osiągnęłam na pierwszym roku studiów. Poznałam Joego i wstąpiłam do Demokratyczno-Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Studentów Chińskich. Dowiedziałam się bardzo dużo o Chińskiej Republice Ludowej i o tym, co przewodniczący Mao robi dla kraju – a to stoi w sprzeczności ze wszystkimi przekonaniami mojej rodziny. Więc co zrobiłam w czerwcu po powrocie do domu? Skrytykowałam ojca za to, że zachowuje się, jakbyśmy dopiero co zeszli z łodzi na ląd, za tłuste jedzenie, które podaje w swojej knajpce, za głupie telewizyjne programy, które ogląda.
Te wspomnienia włączają dialog, który prowadzę z ojcem od jego śmierci. Dlaczego nie dostrzegałam, przez co przechodzą rodzice? Nie wiedziałam, że mój ojciec zdobył obywatelstwo podstępem, że nielegalnie przybył do tego kraju. Nikt mi nie powiedział! Gdybym wiedziała, nigdy bym nie błagała ojca, żeby porozmawiał z FBI – jakby nie miał nic na sumieniu. Moja matka obarcza ciocię May odpowiedzialnością za to, co się stało, ale nie ma racji. Nawet ciotka May sądzi, że to jej wina. „Kiedy do Chinatown przybył agent FBI – wyznała parę godzin temu – rozmawiałam z nim o Samie”. Ale agenta Sandersa nie obchodził legalny status mojego ojca, ponieważ pierwsze pytanie, jakie mu zadał, dotyczyło mnie.
Teraz pętla wyrzutów sumienia i smutku zaciska się jeszcze bardziej. Skąd miałam wiedzieć, że FBI uważa grupę, do której wstąpiłam, za organizację komunistyczną? Urządzaliśmy pikiety pod sklepami, w których zabraniano czarnym pracy lub siadania przy barze. Rozmawialiśmy o tym, jak w czasie wojny rząd kazał internować Amerykanów japońskiego pochodzenia. Ale czy to mnie czyni komunistką? W oczach FBI – tak, i dlatego ten okropny agent powiedział mojemu ojcu, że zostanie oczyszczony z zarzutów, jeśli wyda osoby podejrzane o przekonania lub sympatie komunistyczne. Gdybym nie wstąpiła do Demokratyczno-Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Studentów Chińskich, FBI nie zmusiłoby mojego ojca, by na kogoś doniósł – najlepiej na mnie. Tata nigdy by tego nie zrobił. Nie zapomnę, dopóki żyję, jak matka trzyma go za nogi w daremnej próbie rozluźnienia pętli na jego szyi, i nigdy nie daruję sobie tego, jaką rolę odegrałam w jego samobójstwie.