Читать книгу Święci grzesznicy - L.J Shen - Страница 9
Dean
ОглавлениеLato, kiedy skończyłem siedemnaście lat, było okropne, ale nic nie przygotowało mnie do zakończenia ostatniej klasy.
Wszystkie znaki wskazywały na nadchodzącą katastrofę. Nie potrafiłem zejść ze ścieżki, która mnie tam prowadziła, ale znałem swój los, więc szykowałem się na cios, który wyśle mnie do piekła. Ostatecznie stanęło na jednym, lekkomyślnym, ckliwym jak z filmu momencie. Parę piw i niechlujnie skręconych blantów na kilka tygodni przed końcem trzeciej klasy.
Leżeliśmy w basenie o kształcie nerki należącym do Brutala, piliśmy piwo jego ojca i wiedzieliśmy, że w domu Barona Spencera Seniora wszystko ujdzie nam na sucho – dosłownie wszystko. Sprowadziliśmy naćpane dziewczyny. Latem w Todos Santos nie było wiele do roboty. Słońce parzyło, powietrze było ciężkie, trawa wypalona, a młodzież znudzona swoją bezproblemową, nic nieznaczącą egzystencją. Nie chciało nam się zabiegać o tanie rozrywki zapewniające dreszczyk emocji, więc znaleźliśmy je, leżąc na dmuchanych materacach w kształcie pączków i flamingów oraz w importowanych z Włoch fotelach.
Rodziców Barona nie było w domu – a czy kiedykolwiek byli? – i wszyscy liczyli na to, że zajmę się zaopatrzeniem. Byłem niezawodny, sprowadziłem więc trochę haszyszu i ecstasy. Wzięli to wszystko i nawet mi nie podziękowali, nie wspominając o płaceniu. Mieli mnie za bogatego, naćpanego dupka, który potrzebował więcej kasy, tak jak Pamela Anderson potrzebowała większych cycków. Co poniekąd było prawdą. Nigdy nie martwiłem się błahostkami, więc odpuściłem.
Jedna z dziewczyn, blondynka o imieniu Georgia, obnosiła się ze swoim nowym polaroidem, który dostała od tatusia podczas ostatnich wakacji w Palm Springs. Robiła nam zdjęcia – mnie, Jaimemu, Brutalowi i Trentowi – eksponując swoje wdzięki w skąpym czerwonym bikini. Wkładała świeże zdjęcia między zęby, a potem podawała nam je do ust. Jej cycki wylewały się z ciasnego biustonosza jak pasta do zębów z tubki. Miałem ochotę przesunąć między nimi fiutem. I wiedziałem, że przed końcem dnia na pewno to zrobię.
– Ojejku, to będzie dooooooobre. – Georgia użyła nieskończonej liczby „o”, by podkreślić to słowo. – Wyglądasz superseksownie, Cole – zamruczała, robiąc mi zdjęcie, gdy jedną ręką zgniatałem puszkę o twarde mięśnie mojego uda, trzymając w tej samej dłoni blanta.
Klik.
Dowód mojego czynu wyślizgnął się z jej aparatu z prowokującym sykiem, ona zaś włożyła zdjęcie między błyszczące wargi, pochyliła się i mi je podała. Wziąłem je między zęby, po czym włożyłem je sobie do kąpielówek. Podążyła wzrokiem za moją ręką, gdy odsunąłem gumkę spodenek, odsłaniając linię jasnych włosów pod pępkiem i zapraszając ją do dalszej zabawy. Przełknęła głośno ślinę. Nasze oczy się spotkały, w milczeniu umówiliśmy się na czas i miejsce. Ktoś wskoczył do basenu na bombę i ją ochlapał. Potrząsnęła głową, sapnęła, zaśmiała się i zbliżyła do swojego nowego modela, mojego najlepszego przyjaciela, Trenta Rexrotha.
Od początku planowałem zniszczyć to zdjęcie, zanim wrócę do domu. Ale zapomniałem i winię za to ecstasy. Ostatecznie znalazła je moja matka, a ojciec wygłosił kazanie surowym głosem, od którego zawsze zżerało mnie w trzewiach. Potem zmusili mnie do spędzenia reszty wakacji u wujka, którego cholernie nie znosiłem.
Wiedziałem, że lepiej się z nimi o to nie kłócić. Nie potrzebowałem pogarszać atmosfery ani narażać swojej szansy na studia na Harvardzie rok przed ukończeniem liceum. Ciężko pracowałem na taką przyszłość, na to życie. Wszystko było przede mną w całej swojej chwale – bogactwa, dyplomy, prywatne odrzutowce, domki wakacyjne, coroczne wyjazdy do Hamptons. Właśnie o to w życiu chodziło – gdy trafia ci się coś dobrego, trzymasz się tego tak mocno, jak to możliwe.
Kolejna lekcja, której nauczyłem się za późno.
W każdym razie właśnie tak wylądowałem w Alabamie. Straciłem dwa miesiące życia na pieprzonej farmie tuż przed ostatnią klasą.
Trent, Jaime i Brutal spędzili lato na piciu, paleniu i pieprzeniu dziewczyn na rodzinnej ziemi. Ja wróciłem z podbitym okiem. Przyłożył mi Donald Whittaker, ksywa Sowa, po nocy, która na zawsze zmieniła to, kim jestem.
– Życie jest jak sprawiedliwość – powiedział Eli Cole, mój prawnik, a czasami ojciec, zanim wsiadłem na pokład samolotu do Birmingham. – Nie zawsze jest fair.
Miał pieprzoną rację.
Tego lata zostałem zmuszony do przeczytania Biblii od deski do deski. Sowa powiedział moim rodzicom, że stałem się chrześcijaninem i polubiłem studiowanie Biblii. Dopilnował tego, bo każdego dnia podczas lunchu kazał mi czytać tę księgę. Uważał, że nie był fiutem, ponieważ serwował mi kanapki z szynką i kazał czytać Stary Testament, jednak przez większość czasu go nie znosiłem.
Whittaker był rolnikiem. Przynajmniej kiedy był wystarczająco trzeźwy, by pracować na roli. Zrobił ze mnie swojego parobka. Zgodziłem się, ale głównie dlatego, że dzięki temu na koniec każdego dnia miałem okazję robić palcówkę córce jego sąsiada.
Ta córka brała mnie za jakiegoś celebrytę, a to tylko dlatego, że nie mówiłem z południowym akcentem i miałem samochód. Nie chciałem niszczyć jej fantazji, tym bardziej że z ochotą została moją uczennicą w kwestii seksu.
Wolałem czytać Biblię z Sową, alternatywą było smażenie się w polu, dopóki któryś z nas nie zemdlał. Myślę, że moi starzy chcieli, bym zapamiętał, że w życiu nie chodzi tylko o drogie samochody i wakacje na nartach. Sowa i jego żona prowadzili proste życie, mając minimalne dochody. Toteż każdego ranka budziłem się i zadawałem sobie pytanie, czymże są dwa miesiące w porównaniu z całym moim pieprzonym życiem.
W Biblii znalazłem wiele porąbanych historii: kazirodztwo, obrzezanie, Jakub siłujący się z aniołem – przysięgam, ta historia stawała się bardziej absurdalna z każdym rozdziałem – jednak jeden fragment naprawdę mnie wkręcił. To było, jeszcze zanim poznałem Rosie LeBlanc.
Księga Rodzaju, rozdział 29: Jakub zamieszkał z Labanem, swoim wujem, i zakochał się w Racheli, młodszej z dwóch cór Labana. Rachela była piekielnie seksowna, silna, łaskawa i ogólnie był z niej chodzący seks (a przynajmniej tak wynikało z Biblii, tylko nie napisano tego w ten sposób).
Laban i Jakub zawarli umowę. Jakub miał pracować dla Labana przez siedem lat, a potem mógł poślubić jego córkę.
Jakub zrobił to, co mu kazano – harował jak wół w gorącym słońcu, dzień po dniu. Po siedmiu latach Laban w końcu przyszedł do Jakuba i powiedział mu, że może poślubić jego córkę.
I tu tkwił właśnie haczyk: nie oddał mu Racheli, lecz starszą córkę Leę.
Lea była dobrą kobietą. Jakub o tym wiedział.
Była miła. Mądra. Bezinteresowna. O niezłym tyłku i łagodnym spojrzeniu (znowu parafrazuję. Ale nie w kwestii oczu. Tak to było ujęte w Biblii).
Nie była Rachelą. A on chciał Rachelę. Zależało mu tylko na niej.
Jakub zaczął więc się kłócić, próbował przemówić wujowi do rozsądku, ostatecznie przegrał. Życie jest jak sprawiedliwość, i było takie nawet kiedyś. Zawsze nie fair.
Laban obiecał, że jeśli Jakub przepracuje jeszcze siedem lat, to poślubi również Rachelę.
A więc Jakub czekał. Czaił się. Tęsknił.
Sytuacja nasilała jedynie jego desperackie pragnienie osoby, na punkcie której miał obsesję. Każdy, nawet z połową mózgu, by to zrozumiał.
Czas mijał. Powoli. Boleśnie. Nijak.
Tymczasem był z Leą.
Nie cierpiał. Nie za bardzo. Lea była dla niego dobra. To bezpieczny układ. Nosiła jego dzieci, a z tym akurat Rachela – jak miał się później dowiedzieć – będzie miała problem.
Jakub wiedział, czego chciał; możliwe, że ta kobieta wyglądała jak Rachela, może pachniała jak ona, może nawet jej dotyk był podobny, ale to nie była ona.
Minęło czternaście lat i w końcu Jakub dostał Rachelę.
Rachela nie została pobłogosławiona przez Boga dzieckiem, tak jak Lea. Tylko że błogosławieństwo to nie wszystko.
Rachela nie musiała być pobłogosławiona.
Była kochana przez drugiego człowieka.
A w przeciwieństwie do życia i sprawiedliwości miłość zawsze jest fair.
Co jeszcze? Ostatecznie miłość wystarcza.
Jest wszystkim.
***
Siedem tygodni po rozpoczęciu czwartej klasy doszło do kolejnej spektakularnej katastrofy. Miała na imię Rosie LeBlanc, a jej oczy kolorem przypominały zamarznięte jeziora podczas zimy na Alasce. To był właśnie taki odcień niebieskiego.
Doznałem prawdziwego szoku; ścisnął mnie za jaja w chwili, gdy Rosie otworzyła drzwi do służbówki znajdującej się koło domu Brutala. To dlatego, że nie była Millie. Wyglądała jak Millie – prawie – ale była niższa, drobniejsza, z pełniejszymi ustami i wyższymi kośćmi policzkowymi oraz lekko spiczastymi uszami, przez które wyglądała jak chochlik. Nie miała jednak na sobie nic tak dziwnego jak Millie. Włożyła parę niebieskich klapek, czarne, obcisłe dżinsy rozcięte na kolanach, a także zniszczoną czarną bluzę z kapturem z nazwą zespołu, którego nie znałem. Wyglądała tak, jakby się chciała wtopić w tłum, ale, jak się później dowiedziałem, jej przeznaczeniem było błyszczeć jak pieprzona latarnia.
Gdy napotkała mój wzrok, jej policzki przybrały wściekle czerwony kolor, który rozprzestrzenił się na szyję. I to powiedziało mi wszystko. Byłem dla niej kimś nowym, ale jednocześnie miałem znajomą twarz. Przyglądała mi się, bo skądś mnie znała. Nie przestawała się gapić.
– Czy to jakieś zawody w mierzeniu się wzrokiem? – Natychmiast otrząsnęła się z zamyślenia. Jej zachrypnięty głos brzmiał niemal nienaturalnie. Był zbyt słaby. Zbyt szorstki. Niepasujący do niej. – Bo minęły dokładnie dwadzieścia trzy sekundy, odkąd otworzyłam drzwi, a ty się jeszcze nie przedstawiłeś. A poza tym mrugnąłeś tylko dwa razy.
Tak naprawdę przyszedłem tu, by zaprosić Emilię LeBlanc na randkę, bo chciałem przyprzeć ją do muru jak bezbronne zwierzę, które nie ma dokąd uciec. Nie chciała dać mi swojego numeru telefonu. Jednak ja z natury jestem łowcą, czekałem więc cierpliwie, aż zbliży się do mnie na tyle, bym mógł na nią skoczyć, choć nie zaszkodziło sprawdzić raz na jakiś czas, jak się miewa moja ofiara. Jeśli mam być szczery, w przekonywaniu Emilii do randki nie chodziło tak naprawdę o samą Emilię. Ten dreszczyk emocji towarzyszący pogoni zawsze sprawiał, że czułem ucisk w jajach. Jak dla mnie, ona zapewniała wyzwanie innego rodzaju niż pozostałe laski. Była świeżym mięsem, a ja nienasyconym mięsożercą. Ale nie spodziewałem się, że zastanę TO.
TO zmieniło wszystko.
Stałem jak niemowa i uśmiechałem się zadziornie, drocząc się z nią, bo ona też się ze mną droczyła w jakiś sposób. I właśnie dotarło do mnie, że może akurat w tej jednej chwili wcale nie byłem łowcą. Może na ułamek sekundy stałem się Elmerem Fuddem z bronią bez naboi, który natknął się na rozdrażnioną tygrysicę.
– Czy to w ogóle potrafi mówić? – Tygrysica zmarszczyła jasne brwi i pochyliła się, dźgając mnie w pierś swoim małym pazurem. Nazwała mnie „tym”.
Nabijała się ze mnie. Nie doceniała. Igrała ze mną.
Zrobiłem najlepszą niewinną minę (choć nie było łatwo; zapomniałem, czym jest niewinność, jeszcze zanim odcięto mi pępowinę po narodzinach), zagryzłem dolną wargę i pokręciłem głową.
– Nie potrafisz mówić? – Skrzyżowała ramiona na piersi i oparła się o framugę, unosząc sceptycznie brew.
Pokiwałem głową, powstrzymując się od szerokiego uśmiechu.
– Gówno prawda. Widziałam cię w szkole. Jesteś Dean Cole. Nazywają cię Szatanem. Potrafisz mówić, i co więcej, przez większość czasu nie możesz się zamknąć.
O tak, mały chochliku. Zachowaj ten gniew na potem, gdy znajdziesz się w moim łóżku.
Żeby zrozumieć stopień mojego zaskoczenia, trzeba najpierw wiedzieć, że jeszcze żadna dziewczyna nigdy się tak do mnie nie odzywała. Nawet Millie, a ona była chyba jedyną uczennicą tej szkoły uodpornioną na mój amerykański urok, od którego dziewczynom majtki same spadały z tyłka. Cholera, to dlatego się nią w ogóle zainteresowałam.
Ale jak już wspomniałem, plany się zmieniły. Przecież i tak jeszcze ze sobą nie byliśmy. Od tygodni uganiałem się w szkole za Millie, rozmyślając nad tym, czy jest warta gonitwy. Teraz jednak, gdy widziałem, co mnie omijało – czyli ta mała petarda – nadszedł czas, bym ogrzał się w płomieniu jej szalejących iskier.
Znowu uśmiechnąłem się łobuzersko. Dzięki temu uśmiechowi dwa lata temu zasłużyłem sobie w szkole All Saints na przydomek Szatana. Bo właśnie taki byłem. Siałem chaos i anarchię wszędzie, gdzie się pojawiłem. Wszyscy o tym wiedzieli: nauczyciele, uczniowie, dyrektor Followhill, a nawet miejscowy szeryf.
Kiedy ktoś potrzebował narkotyków, przychodził do mnie. Kiedy chciano ostrej imprezy, przychodzono do mnie. Kiedy laska potrzebowała niesamowitego rżnięcia, przychodziła do mnie – i dochodziła na mnie. Właśnie o tym informował mój uśmieszek. Ćwiczyłem go, odkąd skończyłem pięć lat.
Jeśli chodziło o rzeczy złe, zboczone i rozrywkowe – to ja się na to pisałem.
A ta dziewczyna wyglądała, jakby sprowadzenie jej na złą drogę mogło okazać się niezłą zabawą.
Jej wzrok skupił się na moich ustach. Oczy miała lekko przymknięte. Pełne pożądania. Jakby się upiła. Z łatwością potrafiłem ją odczytać. Choć akurat ta dziewczyna nie uśmiechała się tak szeroko jak inne. Nie zaprosiła mnie do flirtu.
– A więc ty mówisz – wykaszlała te słowa oskarżająco. Zagryzłem dolną wargę i po chwili ją wypuściłem. Powoli. Specjalnie. Przekornie.
– Może nawet znam kilka słów. – W sekundę znalazłem się tuż przy niej. – Chcesz usłyszeć co ciekawsze? – Zamierzałem przesunąć wzrokiem po jej ciele, ale rozum podpowiadał mi, by jeszcze z tym poczekać. Postanowiłem go posłuchać.
Byłem rozluźniony.
Podstępny.
I po raz pierwszy od wielu lat nie miałem pojęcia, co ja, do diabła, wyprawiałem.
Uśmiechnęła się do mnie krzywo, a ja zamilkłem. Dzięki jednej minie powiedziała mi bardzo wiele – że moja próba podlizania się jej nie zrobiła na niej wrażenia; że mnie dostrzegała i podobałem się jej, ale musiałem zrobić coś więcej, by ją zdobyć, bo luźny flirt nie wystarczy. Niezależnie od tego, co by to było, nie mogłem doczekać się przygody.
– Och, naprawdę? – odparła po chwili nieświadomego wahania. Pochyliłem głowę, zbliżywszy się do niej. Byłem potężny, pewny siebie i dominujący. Oznaczałem kłopoty. Pewnie już o mnie słyszała, ale jeśli jeszcze nie, to niedługo się dowie.
– Myślę, że tak – odparłem.
Dwie minuty temu planowałem zaprosić jej siostrę na randkę – jej starszą siostrę, bo ta laska wyglądała na młodszą, a poza tym wiedziałbym, gdyby chodziła do ostatniej klasy – jednak los zmusił ją do otwarcia drzwi i moje plany się zmieniły.
Młodsza LeBlanc posłała mi dziwne spojrzenie, wyzywając mnie, bym kontynuował. Gdy otworzyłem usta, nagle w polu mojego widzenia pojawiła się Millie. Rzuciła się biegiem w stronę drzwi, jakby się paliło. Patrzyła na mnie i przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz mnie uderzy kilkukilogramowym podręcznikiem, który trzymała.
Patrząc wstecz, żałuję, że tego wtedy nie zrobiła. Byłoby to znacznie lepsze niż to, co zrobiła w rzeczywistości.
Millie przepchnęła się obok swojej młodszej siostry, jakby w ogóle jej tam nie zauważyła, rzuciła się na mnie – takie okazywanie zainteresowania nie było do niej podobne – i przycisnęła swoje usta do moich. Zachowywała się, jakby opętał ją demon.
Kurwa.
Było źle.
Nie chodziło o pocałunek. Ten akurat był w porządku. Nie miałem czasu tego przemyśleć, bo wytrzeszczając oczy, spojrzałem na elfkę o szpiczastych uszach, która wyglądała na przerażoną. Jej tęczówki w kolorze chabrów przyglądały się nam, oceniały. Przykleiła nam etykietkę, na którą jeszcze nie byłem gotów.
Co, do cholery, wyprawiała Millie? Jeszcze kilka godzin temu udawała, że nie zauważa mnie na korytarzu, kupowała sobie więcej czasu, szukała przestrzeni, grała niezainteresowaną. A teraz przywarła do mnie jak wysypka po seksie na pieska z nieznajomą.
Delikatnie odsunąłem od siebie Millie i ująłem jej twarz w dłonie, by nie czuła się odrzucona. Jej siostra stała dosłownie obok nas. Obecność Emilii nie była w tej chwili pożądana i był to pierwszy raz, gdy pomyślałem coś takiego o jakiejś dziewczynie.
– Hej – powiedziałem. Mój głos stracił swój typowy przekorny ton i nawet ja to słyszałem. Nie chodziło o Millie. Coś się stało, a ja dobrze wiedziałem, kto doprowadził do tej małej scenki. Krew się we mnie zagotowała. Oddychałem przez nos, by nie wybuchnąć gniewem.
– Co tam, Mil? Coś się stało?
Na widok pustki w jej oczach zrobiło mi się niedobrze. Niemal słyszałem, jak serce pęka jej w piersi. Zerknąłem na małą LeBlanc, zastanawiając się, jak ja się, do cholery, z tego wykręcę. Zrobiła krok w tył, wciąż przyglądając się rozbitej siostrze, która znowu próbowała mnie przytulić. Millie wyglądała na załamaną. Nie mogłem jej odmówić. Nie w tej chwili.
– Brutal – odparła starsza siostra, pociągając głośno nosem. – Brutal „się stał”.
A potem wskazała na książkę do rachunku różniczkowego, jakby to był jakiś dowód.
Niechętnie skupiłem wzrok na Emilii „Millie” LeBlanc.
– Co ten kutas znowu zrobił? – Wyrwałem jej książkę z ręki i przekartkowałem ją, szukając obraźliwych komentarzy czy rysunków.
– Włamał się do mojej szafki i ukradł moją książkę. – Znowu pociągnęła nosem. – A potem wypchał mi szafkę śmieciami i opakowaniami po kondomach. – Wytarła nos rękawem.
Jezu Chryste, co za idiota. To kolejny powód, dla którego chciałem się spotykać z Millie. Od małego czułem potrzebę, by chronić przybłędy. Miałem miękkie serce i tak dalej. Nie byłem na wskroś zły, w przeciwieństwie do Brutala, ale też nie można mnie było nazwać dobrym jak Jaimego. Miałem swój własny kodeks moralny, a dręczenie innych zostało z niego wykreślone grubą, czerwoną jak krew linią.
Bo widzicie, Millie była dokładnie jak drżące na deszczu, bezdomne zwierzątko, które potrzebowało schronienia; terroryzowane w szkole i dręczone przez jednego z moich najlepszych przyjaciół. Musiałem zrobić to, co właściwe. Musiałem, ale tak naprawdę nie chciałem.
– Zajmę się nim – niemal warknąłem. – Wracaj do środka.
I zostaw mnie z twoją siostrą.
– Nie musisz tego robić. Po prostu cieszę się, że tu jesteś.
Zerknąłem ukradkiem na dziewczynę, która miała być dla mnie jak Rachela dla Jakuba. Patrzyłem na nią tęsknym wzrokiem, bo wiedziałem, że nie mam u niej szans od chwili, gdy jej siostra pocałowała mnie, by odegrać się na pieprzonym Brutalu.
– Zastanawiałam się na tym. – Millie zamrugała szybko powiekami, zbyt pogrążona we własnych problemach, by zauważyć, że odkąd pojawiła się w drzwiach, ledwie poświęcałem jej uwagę. Była zbyt zajęta, by dostrzec, że jej siostra stała tuż obok nas. – I stwierdziłam… dlaczego nie? Z chęcią się z tobą umówię.
Wcale tego nie chciała. Tak naprawdę potrzebowała mnie, bym był jej tarczą.
Millie potrzebowała ratunku.
A ja musiałem zapalić blanta.
Westchnąłem i przytuliłem starszą siostrę, kładąc jej rękę z tyłu głowy. Wplotłem palce w jej jasnobrązowe włosy. Mój wzrok znów się skupił na młodszej siostrze. Na mojej małej Racheli.
Naprawię to wszystko, próbowałem powiedzieć jej spojrzeniem. Ta obietnica była bardziej optymistyczna niż ja sam.
– Nie musisz się ze mną spotykać. Mogę ułatwić ci życie jako twój przyjaciel. Powiedz jedno słowo, a skopię mu dupę – wyszeptałem Millie do ucha, wciąż skupiając się na jej siostrze.
Pokręciła głową i mocniej wtuliła się w moje ramię.
– Nie, Dean. Chcę się z tobą spotykać. Jesteś miły, zabawny i czuły.
I bez wątpienia wpatrzony w twoją siostrę.
– Wątpię w to, Millie. Odrzucałaś mnie od tygodni. Tu chodzi o Brutala i oboje o tym wiemy. Napij się wody. Przemyśl to. Pogadam z nim jutro po treningu.
– Proszę cię, Dean. – Jej drżący głos się wzmocnił, gdy zacisnęła pięści na mojej koszulce i przyciągnęła mnie bliżej siebie, jednocześnie odrywając od nowej fantazji. – Jestem dużą dziewczynką. Wiem, co robię. Chodźmy gdzieś teraz.
– Tak. Idź. – Usłyszałem zachrypnięty głos Małej LeBlanc, która machnęła ręką w naszą stronę. – I tak muszę się uczyć, a wy mi przeszkadzacie. Skopię Brutalowi dupę, jeśli zobaczę go przy basenie, Millie – zażartowała, udając, że napina mięśnie w chudym ramieniu.
Mała LeBlanc nie należała do wzorowych uczennic. Miała same tróje, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Nie zamierzała się uczyć. Po prostu chciała, by ktoś uratował jej siostrę.
Zabrałem Millie na lody, nie oglądając się za siebie.
Zabrałem Millie, chociaż powinienem był wyjść gdzieś z Rosie.
Zabrałem Millie i miałem zamiar zabić Brutala.