Читать книгу Randka - Louise Jensen - Страница 8
2.
ОглавлениеTo nie może być prawda.
Przełykając żółć, która znowu narasta mi w gardle, zamykam oczy i biorę trzy głębokie uspokajające oddechy, nim znowu ośmielę się spojrzeć w lustro.
Nic się nie zmieniło.
Twarz, którą widzę, nie należy do mnie.
To niemożliwe.
Zasłona długich blond włosów kołysze się, gdy poruszam głową. To ja. A jednak nie ja. Te rysy nie należą do mnie.
Muszę śnić. Rozsądek podpowiada mi, że to nie jest rzeczywistość, chociaż nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek doświadczyła tak żywego snu. Słyszę szum samochodu przejeżdżającego za oknem. Czuję zimne krople wody skapujące mi z palców. Do moich nozdrzy dociera zapach malinowego mydła w płynie, którym właśnie umyłam ręce, ale nie mogę być przytomna, po prostu nie mogę.
Chciałabym wrócić do przytulnego łóżka i zapaść w sen, ciemny i ciepły, ale nie jestem w stanie się ruszyć. Nie mogę oderwać wzroku od postaci w lustrze i patrzę, jak łzy leją się po policzkach, które nie należą do mnie. Powoli rozwieram palce i zbliżam drżącą dłoń do odbicia, obserwując, jak osoba w lustrze robi to samo. Czuję, jakby moje kości zostały starte na pył, i osuwam się na podłogę.
Co się dzieje? Przyciągam kolana do piersi, opieram o nie czoło i kiwam się w przód i w tył, jakbym mogła się otrząsnąć z tego, co właśnie zobaczyłam, ale to niemożliwe. Nie wiem, ile czasu mija. Minuty? Godziny? Staję się świadoma zimnych, twardych płytek ceramicznych, na których siedzę, oraz tego, że boli mnie całe ciało. Myśl. Musi istnieć wyjaśnienie. Musi. Niemal z ulgą dochodzę do wniosku, że najwyraźniej zostałam odurzona jakimś narkotykiem. Ktoś dosypał mi czegoś do drinka. Oczywiście! To dlatego mam halucynacje. To dlatego nic nie pamiętam. Podłoga zdaje się chwiać, gdy wstaję i powoli ruszam przed siebie, wyciągając ramiona na boki dla równowagi, jakbym stąpała po linie rozpiętej nad przepaścią.
Mój liliowy puszysty szlafrok wisi na haczyku po wewnętrznej stronie drzwi. Nakładam go, zawiązuję pasek. Nie przynosi mi pocieszenia, jakie daje zazwyczaj. Może Chrissy będzie potrafiła uzupełnić luki w mojej pamięci? Niepewnym krokiem zmierzam korytarzem do jej sypialni. Drzwi są zamknięte, a ja, zbyt zniecierpliwiona poszukiwaniem odpowiedzi, wchodzę do środka bez pukania.
Jej pokój jest pusty. Bombonierka, którą przyniosła do domu kilka tygodni temu, wciąż leży na stoliku nocnym. Na łóżku dostrzegam perfumy od Marca Jacobsa z zatyczką w kształcie stokrotki. Toaletka jest zasłana większą liczbą kosmetyków do makijażu niż lada drogerii Boots i przypomina mi się, jak wczoraj wieczorem szykowałyśmy się razem do wyjścia. Zespół Human League ryczał z głośników Don’t You Want Me, podczas gdy Chrissy namawiała mnie, żebym tym razem zrezygnowała z dżinsów.
– Uwielbiam ją. – Przyłożyła do siebie moją butelkowozieloną sukienkę, gładząc materiał drugą ręką. – Jeśli nie zamierzasz jej włożyć dziś wieczorem, czy mogę ją znowu pożyczyć?
– Skoro nie pozwalasz mi włożyć dżinsów, to nie mam wielu opcji do wyboru. Większość moich sukienek została w domu.
Poznałam Chrissy zaledwie sześć miesięcy wcześniej na siłowni, ale tak dobrze nam się rozmawiało, że szybko przeszłyśmy od dzielenia się ciastem po treningu do zwierzania się sobie. Matt coraz bardziej wrogo reagował na moje daremne próby naprawienia sytuacji między nami, a ja, znużona nieustannymi kłótniami, niechętnie przeprowadziłam się do Chrissy, żeby dać nam obojgu trochę oddechu. Nie zabrałam ze sobą wiele w nadziei, że czas uleczy rany i wkrótce znowu się do siebie zbliżymy, ale rozłąka tylko bardziej nas od siebie oddaliła. Wślizgnęłam się więc w sukienkę i przywołałam na twarz uśmiech, muskając usta różowym błyszczykiem i próbując nie myśleć o mężu, podczas gdy Chrissy pokrywała moje paznokcie lakierem w krzykliwym kolorze fuksji.
Pościel jest zmięta, a na łóżku leży mnóstwo ubrań, które przymierzała i odrzuciła zeszłej nocy. To była wprawdzie moja randka, ale Chrissy miała mi towarzyszyć, żeby mieć na mnie oko. Żebym czuła się bezpieczna. Tyle że najwyraźniej mnie nie upilnowała, wszystko bowiem wskazuje na to, że sama nie wróciła na noc do domu.
Gdzie ona się podziewa? Naprawdę się martwię. Bezskutecznie próbuję udawać, że zeszłej nocy nic się nie stało. Jestem w rozsypce.
Mdłości znowu się nasilają i panika skręca mi trzewia. Myślę o krwi, którą znalazłam na rękach, kiedy się obudziłam, o rozcięciu na głowie. Myśli mnie osaczają, podczas gdy podłoga nadal chwieje się i kołysze. Kręci mi się w głowie i padam na łóżko Chrissy. Zwijam się w kłębek, jakbym w ten sposób mogła przepędzić wspomnienia, które przychodzą i odchodzą. Krzyki. Zniekształcone cienie. Palce zaciskające się na moim ramieniu i zaciągające mnie w miejsce, do którego nie chcę iść. Chociaż leżę bez ruchu, w środku kopię i krzyczę. Strach, gdy powraca, jest zdumiewająco realny. Mocniej obejmuję się ramionami.
Pukanie do drzwi wejściowych oddala zamglone i niewyraźne obrazy. Żołądek skręca mi się ze strachu. Słyszę szczekanie Branwella i przypominam sobie, że wciąż jest w kuchni. Pewnie się zastanawia, co się dzieje. Zazwyczaj tuż po przebudzeniu wypuszczam go do ogródka, a następnie, czekając, aż zagotuje się woda na herbatę, obserwuję przez okno, jak krąży po trawniku, obwąchując jego granice, jakby przez noc mogły się zmienić.
Tym razem rozlega się dzwonek.
Wstaję powoli. Wstydzę się na myśl, że nie mogę sobie przypomnieć szczegółów zeszłej nocy. Czuję się brudna. Skalana. Nie mam ochoty spoglądać w twarz nikomu, kto, popatrzywszy na mnie, mógłby natychmiast się domyślić, co się stało, a jednak muszę sprawdzić, kto dobija się do drzwi. Chrissy często zapomina kluczy i nie chce jej się obchodzić domu dookoła, żeby zajrzeć do skrytki na tyłach, którą mój brat Ben zamontował na ścianie po tym, jak Chrissy zaczęła kiedyś walić w drzwi o drugiej w nocy, przez co następnego dnia poszłam do pracy zmęczona i zła. Nie mam pojęcia, jak sobie radziła, zanim się tu wprowadziłam. Powoli, z oporami, schodzę po schodach, a każdy krok potęguje ból przeszywający moją głowę. Żaluzja zasłaniająca okienko w przedpokoju jest przymknięta, ale przez mleczny szklany panel w drzwiach frontowych widzę zarys jakiejś postaci, zdecydowanie zbyt wysokiej, żeby to była Chrissy. Czy to on? Mężczyzna, z którym spotkałam się wczoraj wieczorem? Ethan? Nie potrafię sobie przypomnieć jego imienia. Nie, to był Ewan, jestem tego pewna. Próbuję przywołać w myślach jego twarz, ale widzę tylko rozmazaną sylwetkę górującą nade mną.
Czuję igiełki potu na skórze. Tak bardzo się boję. Obejmuję się ramionami i krzywię, gdy natrafiam na siniaki. Nie ma mowy, żebym otworzyła drzwi. Pukanie rozlega się znowu, tym razem pełne wściekłości. Stoję jak skamieniała. Ledwie oddycham. Odejdź. Odejdź. Odejdź. Ktoś głośno odchrząkuje. To na pewno mężczyzna. A potem zapada cisza i powraca światło, kiedy cień znika, a ja przez chwilę myślę, że ktokolwiek to był, wreszcie sobie poszedł. Czas płynie powoli, ale nagle rozlega się pobrzękiwanie i dźwięk klucza obracanego w zamku. Zamieram ze strachu, przypominając sobie, że zgubiłam torebkę, klucze, portmonetkę z dowodem osobistym. Czy on przyszedł, żeby znowu mnie skrzywdzić? Żeby mnie uciszyć?
Klamka zaczyna się obracać. Wszystkie zakończenia nerwowe w moim ciele nakazują mi, żebym się ruszyła, ale ja nie mogę oderwać wzroku od otwierających się drzwi. Jasnobrązowy but staje na wycieraczce z napisem „Welcome”. Widzę nogę w dżinsach. A potem ten mężczyzna wchodzi do mojego domu. Ten obcy. Z gardła wyrywa mi się krzyk, ostry i głośny, i to właśnie ten dźwięk wprawia moje stopy w ruch. Adrenalina zalewa organizm i zapominam o bólu przeszywającym ciało, o pulsowaniu w głowie. Bose stopy dudnią po panelach podłogowych, pracuję rękami przy bokach. Wpadam do kuchni i zatrzaskuję za sobą drzwi. Branwell rzuca się na mnie, zachwycony moim widokiem. Staje na tylnych łapach, opierając przednie o moje kolana, a jego szorstki język liże moją dłoń, jakby nie widział mnie od roku. Matt i ja zawsze żartowaliśmy, że gdyby kiedykolwiek ktoś się do nas włamał, Branwell zalizałby go na śmierć. Teraz to nie wydaje mi się takie zabawne. Zbyt późno przychodzi mi do głowy, że powinnam była pobiec do łazienki, w której mogłabym się zamknąć na zamek, albo do salonu, gdzie jest telefon stacjonarny. Schować się gdziekolwiek, byle nie w tym malutkim pomieszczeniu.
Nie mam gdzie się ukryć.
Kroki zbliżają się, głośne i zdecydowane. Gorączkowo popatruję to na blok noży stojący na blacie, to na tylne drzwi, analizując, gdzie uda mi się dotrzeć szybciej. Klamka skrzypi, gdy zaczyna się powoli obracać. Instynktownie rzucam się do przodu i wyrywam nóż z bloku. Ostrze ze stali nierdzewnej połyskuje w słabym zimowym słońcu, które wlewa się do środka przez szparę pod roletą.
Gałki piekarnika wbijają mi się w plecy w okolicach krzyża, kiedy kulę się ze strachu, cofając o krok; z moich porów bije zapach strachu. Mężczyzna wchodzi do kuchni, a ja unoszę nóż, ale ręka trzęsie mi się tak gwałtownie, że wypuszczam go z palców i z brzękiem upada na podłogę. Z gardła wyrywa mi się szloch, gdy padam na kolana. Nóż wylądował pod stołem i nie jestem pewna, czy uda mi się go dosięgnąć, wyciągam jednak rękę i moje palce zaciskają się na rękojeści. Dziwne, ale pomimo wszystkiego, co się dzieje, zauważam poczerniałą frytkę leżącą w pobliżu piekarnika i zaczynam się zastanawiać, kiedy ostatnio myłam podłogę.