Читать книгу Zinedine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie. Wyd. II - Luca Caioli - Страница 6

00.00
Ostatni walc

Оглавление

Czas staje w miejscu. Pozłacana piłka zastygła pod korkami ze złotymi akcentami i niebieskimi getrami. Najpierw jednak była rozgrzewka. Po niej Zidane schodzi z boiska, rzuca okiem na puchar cały ze złota i pozdrawia publiczność. Później ceremonia zamknięcia. Jedenaście minut, niewiele więcej. Muzyka i feeria barw. Śpiewają tenorzy z Il Divo, dudnią bębny, wirują zielone parasole. Shakira, cała na pomarańczowo, porusza biodrami i tułowiem w rytm Hips Don’t Lie; Wyclef Jean, czarnoskóry gigant z The Fugees, towarzyszy jej w tych boskich ruchach.

W tunelu prowadzącym na murawę czekają już obie drużyny. Willy Sagnol opiera się o plecy Fabiena Bartheza, obaj żartują. Kapitan, jak ma w zwyczaju, przychodzi jako ostatni. Ustawia się z przodu. Pod pachą piłka, w ręku proporczyk francuskiej federacji. Fabio Cannavaro, drugi kapitan, obserwuje go kątem oka. Zidane wpatruje się w jakiś stały punkt przed sobą. Półotwarte usta, ręka kilka razy przejeżdża po twarzy. Tylko na chwilę się rozprasza: chłopiec za nim, ten, który trzyma za rękę francuskiego bramkarza, ma atak kaszlu.

Na zewnątrz wszystko przygotowane do odsłuchania hymnów narodowych. W loży honorowej Jacques Chirac, prezydent Francji, stoi obok swojej żony Bernadette.

Giorgio Napolitano, prezydent Włoch, jest poważny. Za nimi znajdują się byli prezydenci i sekretarze generalni. Jest Angela Merkel, kanclerz Niemiec, Bill Clinton, Kofi Annan, sekretarz generalny ONZ, prezydent Republiki Południowej Afryki Thabo Mbeki (to jego kraj będzie gospodarzem mistrzostw świata w 2010 roku), a dalej najlepsi w świecie futbolu.

Po Pieśni Włochów rozbrzmiewa Marsylianka, wszyscy blisko siebie, objęci. Zidane ściska w talii Bartheza, usta zamknięte. Kończy się hymn, kapitan się odwraca, krzyczy do kolegów.

Szybki uścisk dłoni z sędziami i z Cannavaro. Rzut monetą i strony wybrane. Ribéry i Vieira wymieniają proporczyki, ręce dotykają jedne drugich, by nawzajem dodać sobie otuchy. Kilka sekund oczekiwania i zajęcie swoich miejsc: siedemdziesiąt dwa tysiące widzów i dwudziestu dwóch ludzi na placu gry. Wszystko gotowe. Horacio Elizondo, argentyński arbiter zawodów, mówi do podpiętego mikrofonu, patrzy w stronę białego koła. Gwiżdże. Francesco Totti ma obok Lucę Toniego, podaje do tyłu w kierunku Andrei Pirlo.

I już, zaczęło się. Francja – Włochy, finał mistrzostw świata 2006 roku, ostatni walc piłkarza z numerem „10”.

Zizou odbiera ostatni bilet z wykupionego na trzynaście sezonów abonamentu. Ogłosił to 25 kwietnia 2006 roku.

Od jakiegoś czasu Francuz bardzo mało rozmawia z prasą. Omijał konferencje, które Real Madryt przewiduje mniej więcej raz w miesiącu dla swoich piłkarzy. Po raz ostatni zgodził się przyjść na spotkanie z mediami 17 października 2005 roku. Później już nie. Albo przez negatywne wyniki drużyny, albo przez niekończące się zmiany w klubie, albo dlatego że – jak często powtarza – nie lubi mówić. A poza tym, jeśli nie ma nic szczególnego do powiedzenia, nie ma ochoty stawiać się przed dziennikarzami. Jednak w środę, 26 kwietnia, pojawia się na konferencji. Ma coś ważnego do przekazania. Ze swego miejsca, wobec tylu pytań, odpowiada, że to zupełnie normalne, że „to część programu komunikacji klubu”. Jednak większość domyśla się powodu tego apelu urbi et orbi. Rzuca futbol. Cadena SER, hiszpańska stacja radiowa, zwykle bardzo dobrze poinformowana, sześć dni wcześniej ogłosiła: „To niemal pewne, że Zidane zawiesi buty na kołku”. Krążyło mnóstwo pogłosek na ten temat, wzmocnionych dodatkowo w styczniu 2006 roku, kiedy okazało się, że już podczas amerykańskiego tournée w poprzednim roku Francuz spotkał się z Florentino Pérezem, prezydentem Realu Madryt, komunikując mu o swoim zamiarze. Powiedział o tym także trenerowi i kolegom z drużyny. Prezydent poradził mu, żeby jeszcze się wstrzymał. Zizou się zgodził, żeby później powiedzieć suche „nie”, kiedy Pérez zapytał go, czy zostanie, wypełniając swoje zobowiązania do czerwca 2007 roku.

Pytanie jak najbardziej zasadne, ponieważ Zidane ma jeszcze ważny przez rok kontrakt i wiele razy powtarzał, że o tym, czy będzie jeszcze grał, czy nie, zdecyduje po mistrzostwach świata, ponieważ pewne jest jedynie to, że – cokolwiek się zdarzy – po turnieju w Niemczech odejdzie z reprezentacji.

Zidane stop ou encore?, zastanawiają się we Francji, wymieniając powody ewentualnego pożegnania. Brak sukcesów w ciągu trzech minionych sezonów; dymisja Florentino Péreza; chaos panujący w klubie w ostatnich miesiącach, żeby nie powiedzieć latach; poprzedni rok pełen blasków i cieni; chęć bycia kowalem własnego losu, innymi słowy: uniknięcie ryzyka stania się niepożądanym gościem (przytrafiło się to w ubiegłym roku Luísowi Figo, pierwszemu z Galaktycznych, sprzedanemu w wielkim pośpiechu do Interu); potrzeba skoncentrowania się wyłącznie na ostatnim wielkim celu w karierze: na mundialu. A poza tym jest jeszcze ciało, które domaga się swego: „W moim wieku – oświadczył Zidane – rozegranie sześćdziesięciu meczów w sezonie jest trudne. Teraz potrzebuję o wiele więcej czasu, żeby się zregenerować, niż jeszcze jakiś czas temu, i coraz częściej odczuwam ból”.

Napięcie udziela się wszystkim. To delikatny moment i hiszpańska prasa zaczyna stosować pressing na całym boisku. Pierwsze strony gazet poświęcone są francuskiemu fenomenowi. „Nie odchodź jeszcze, nie odchodź, prosimy”, pisze dziennik „Marca”. Następnie całe strony poświęcone geniuszowi piłki i niezliczone zapewnienia o szacunku kolegów, kibiców i wielkich ludzi futbolu. Na przykład Roberto Carlosa „Mam nadzieję, że zostanie. On tak dużo znaczy dla Realu Madryt, to wspaniały człowiek i wielki profesjonalista. Byłaby wielka szkoda, gdyby postanowił zakończyć karierę, byłaby to strata dla wszystkich, ponieważ on jest mistrzem”.

Alfredo di Stéfano, Argentyńczyk, „Blond Strzała”, największy idol w historii Realu Madryt, honorowy prezydent klubu, zawsze uważał Zidane’a za geniusza, najlepszego piłkarza, jakiego w ostatnich latach widział na boisku. To oczywiste, że chciałby nadal go oglądać. „Przynajmniej do czterdziestki”, mówi i nie żartuje.

Apele o to, by został, i honory oddawane aż do godziny X, która nadchodzi zdecydowanie zbyt wcześnie. O siódmej wieczorem 25 kwietnia, w wywiadzie dla francuskiego Canal+ (sponsorzy zawsze są szanowani) Zizou, wzruszony, lecz pewny siebie, patrzy w stronę kamery, trzyma mikrofon i mówi: „Odchodzę. Po mundialu kończę z grą w piłkę, zostawiam reprezentację i Real Madryt. Moja zawodowa kariera dobiegła końca. Jest to decyzja, którą bardzo dobrze przemyślałem. Podjąłem ją w dobrym momencie. Jest ostateczna i nieodwołalna. Mówię »dość« futbolowi na wysokim poziomie. Zasugerowały mi to moja głowa i moje ciało. A w tych sprawach nie da się oszukać. Nie jestem w stanie zacząć jeszcze raz. Nie chcę rozpoczynać kolejnego sezonu tak trudnego jak ten albo ten sprzed dwóch lat. Dziwnie jest mówić to dzisiaj, dwa tygodnie przed zakończeniem rozgrywek ligowych i pięćdziesiąt trzy dni przed rozpoczęciem mundialu”. Dlaczego więc ogłasza to akurat w tym momencie? Proste, kapitan Les Bleus chce się skupić tylko na mistrzostwach świata. To jego ostatni cel. Nie chce, żeby dziennikarze zamęczali go tym samym pytaniem: „Co pan zrobi? Zakończy karierę?”. Woli, żeby w czasie dni spędzonych w Niemczech mówiło się tylko o futbolu i reprezentacji. A poza tym chce uszanować Madryt, kibiców oraz klub, w którym spędził ostatnie pięć lat kariery, podziękować jak należy tym, którzy oklaskiwali go przez tysiąc siedemset sześćdziesiąt jeden dni.

Następnego dnia wiadomość znajduje się na pierwszych stronach gazet we Francji, we Włoszech, w Hiszpanii i w innych częściach świata. Są najpiękniejsze momenty z jego długiej piłkarskiej kariery, są zdobyte trofea, sukcesy i porażki, są porównania z największymi ze świata futbolu, są wywiady z tymi, których spotkał na swojej drodze, jest jego magia, a także dokładna rozpiska kolejnych meczów, by móc cieszyć się ostatnimi chwilami jego wspaniałej kariery. Maksymalnie trzynaście spotkań. Trzy z Realem Madryt, z których zaledwie jeden na Santiago Bernabéu, trzy towarzyskie z reprezentacją, a następnie siedem meczów podczas mistrzostw świata. Oczywiście zakładając, że Francja dotrze do finału...

Dzień później, w nowym ośrodku treningowym Realu Madryt, w Valdebebas, zebrał się tłum, typowy dla tak ważnych wydarzeń. Sala prasowa, z widokiem na boiska treningowe, pęka w szwach. Przyjechali dziennikarze ze wszystkich stron, aby usłyszeć wyjaśnienie tej decyzji, żeby zadać pytanie piłkarzowi z numerem „5” Realu Madryt, z numerem „10” reprezentacji Francji i z numerem „21” z czasów Juventusu. Mnóstwo kabli, kamer telewizyjnych, aparatów fotograficznych i urządzeń nagrywających. Nawet na tarasie jest sporo osób, krzyczących, żeby nie odchodził, żeby nie zostawiał ich osieroconych, pozbawionych jego magii. On – mistrz – trenuje indywidualnie, musi wyleczyć entą kontuzję.

Konferencja przewidziana jest na godzinę trzynastą. Jednak czekanie się dłuży. Później trzydziestopięciominutowa seria pytań i odpowiedzi zakończy się owacją na stojąco.

O trzynastej dwadzieścia, kiedy wchodzi, od razu zasłania go mur fotoreporterów. Ogolona głowa, bluza od białego dresu z różowymi elementami jego sponsora, biała koszulka i jeansy.

Cisza. Zaczyna mówić: „Jestem tutaj z ważnego dla mnie powodu. Krótko mówiąc, po tym sezonie rozstaję się z futbolem. Nie jest to pochopna decyzja, dojrzałem do niej. Mówię o tym teraz, ponieważ chcę dać czas Realowi Madryt na zaplanowanie następnego sezonu, będą mogli poszukać dla mnie jakiejś alternatywy, jeśli zechcą”.

Skończył, zaczynają się pytania.

Kiedy podjął pan decyzję?

Nie można powiedzieć, że był jakiś konkretny moment, stopniowo do niej dojrzewałem. Dojrzewałem, widząc, że co roku naszym celem było zdobycie mistrzostwa i wygranie Ligi Mistrzów, a nie udawało nam się to. To trzy sezony bez tytułu, a ja nie mam już dwudziestu pięciu lat. Gra każdego dnia robi się dla mnie coraz trudniejsza, coraz bardziej skomplikowana ze względu na serię problemów zdrowotnych, których wcześniej nie miałem. Nie chcę tutaj zostawać tylko po to, żeby zajmować miejsce. Zawsze byłem piłkarzem, który rywalizował, który robił wszystko, żeby wygrać, ale ostatnio już tego nie robię. Dlatego też nie widzę siebie grającego przez cały przyszły sezon i robiącego to, co robiłem jeszcze pięć lat temu. Mając trzydzieści cztery lata trudno jest grać co trzy dni.

Ale gdyby Real coś wygrał, wtedy przemyślałby to pan?

Kiedy się wygrywa, zawsze jest chęć, by kontynuować. Kiedy osiąga się cele, wszystko zmierza w lepszym kierunku. Kiedy się przegrywa, a zwłaszcza w Realu Madryt, gdzie wygrywać trzeba zawsze, to już zupełnie inna sprawa. Dobrze to przemyślałem, od dwóch lat nie gram tak, jak bym chciał.

A więc żałuje pan, że w poprzednim sezonie przedłużył kontrakt?

Doskonale to pamiętam. Powiedziałem wtedy prezydentowi, że chcę przedłużyć tylko o jeden rok, ale oni nalegali na dwa. Mój zamiar był inny.

Wcześniej odszedł pan z reprezentacji Francji, ale postanowił wrócić. Czy teraz absolutnie niemożliwe jest ponowne przemyślenie tej decyzji?

Nie, ponieważ to była zupełnie inna sprawa. Wtedy grałem w Realu Madryt, powrót do reprezentacji był czymś, co mogłem zrobić. Teraz podjąłem decyzję o zakończeniu kariery. Co najwyżej mogę poprosić o licencję, żeby grać jako amator.

Nie rozważał pan możliwości, by odejść do innego klubu, jak czyni wielu wybitnych piłkarzy na zakończenie kariery?

Chciałem zakończyć swoją karierę tutaj. I tak się stanie.

Co powiedzieli panu koledzy z drużyny?

Powiedzieli mi, żebym nie odchodził. Żebym został jeszcze przynajmniej na kolejny sezon. Źle się poczułem: wszyscy są tego samego zdania. Nikt nie powiedział nic przeciwnego.

A pańskie dzieci?

One zawsze mi powtarzają: tato, rób, co chcesz.

Jest pan smutny, że kończy zawodową karierę, czy szczęśliwy, że rozpoczyna nowe życie?

Trochę smutny, to oczywiste. Być może nie dzisiaj, ale z pewnością w przyszłym sezonie, kiedy w domu będę oglądał Real Madryt i kolegów z drużyny na boisku.

Co będzie pan teraz robił?

Chciałbym pozostać w Realu Madryt. Nie, nie blisko pierwszej drużyny, ponieważ na razie nie jest to moim celem. Chciałbym zająć się – już rozmawiałem o tym z prezydentem – projektem dla dzieci. Chciałbym im przekazać wszystko to, co mnie dał futbol. Jest tyle rzeczy do zrobienia i myślę, że mogę je mnóstwo nauczyć.

Co dał panu futbol?

Wszystko. W życiu są dla mnie ważne dwie rzeczy: futbol i rodzina. Nic innego. W futbolu starałem się dawać z siebie maksimum, żeby ludzie mogli cieszyć się moją grą. Dostałem dużo, naprawdę dużo nauki i mnóstwo serdeczności.

Real Madryt czy Juventus, co pan wybierze, by wrzucić do skrzyni ze wspomnieniami?

Wszystko to, czego dokonałem w swojej karierze. Gra w Juve była dla mnie bardzo ważna. Spędziłem pięć lat w Turynie i pięć lat tutaj. Występowałem w dwóch największych klubach na świecie. I nie mówię tak dlatego, że w nich grałem, ale dlatego, że naprawdę tak uważam. Jest wiele innych ważnych klubów, lecz jeśli spojrzymy na to, co wygrał Real Madryt i Juve, to trudno, by inni pochwalili się podobnymi osiągnięciami.

Które momenty były najszczęśliwszymi w pańskiej karierze?

Wygranie mundialu jest bardzo trudne, ale udało nam się to i kiedy wznosi się w górę Puchar Świata, a niewielu mogło to zrobić, zdajesz sobie sprawę, ile to znaczy. Obok Ligi Mistrzów to moje największe osiągnięcie.

Dlaczego wszyscy w świecie futbolu pana szanują?

Zawsze to zauważałem. Jeśli ludzie patrzyliby tylko na to, jak ostatnio grałem, mogliby traktować mnie nieładnie. Jednak w trakcie całej mojej kariery zawsze mnie wspierali. Nie wiem dlaczego, być może ze względu na to jak się zachowywałem, ponieważ jestem osobą normalną, dostępną dla innych.

Od numeru jeden do zwykłego obywatela. Jak odnajdzie się Zidane?

Będę znów tym, kim byłem, zanim zacząłem grać w piłkę – zwykłą osobą, która prowadzi zwykłe życie. Dlatego nie będę cierpiał. Wszystko wcześniej czy później się kończy, takie jest życie. Futbol dał mi wiele satysfakcji. Pamiętam, kiedy we Francji poproszono mnie o pierwszy autograf, byłem wtedy szczęśliwy. I do dziś się cieszę, kiedy ktoś prosi mnie o autograf albo o zdjęcie.

Najpierw jednak czeka pana mundial. Jest pan w formie, by zagrać na sto procent?

Mam ogromną, niesamowitą motywację. Ponieważ zakończyć karierę na mundialu jest czymś wyjątkowym. Dam z siebie maksimum. Mam tylko nadzieję, że ominą mnie problemy zdrowotne. Mimo wszystko, żeby odpowiedzieć na to pytanie... być może w ciągu całego sezonu nie czułem się najlepiej, ale mogę być w formie przez siedem meczów. Faworyci? Jak co cztery lata może się pojawić niespodzianka, jakakolwiek drużyna, która zajdzie daleko, ale ostatecznie mundial może wygrać taka reprezentacja jak Brazylia, ostatni mistrz. Dalej są inni, jak Włochy, Hiszpania, Francja... My mamy dobrą drużynę, możemy pokazać się z niezłej strony. Wygrać będzie bardzo trudno, ale to normalne, że się o tym myśli.

Nikt, nawet on, nie mógł sobie wyobrazić, że 9 lipca znajdzie się na Stadionie Olimpijskim w Berlinie. Że ta historia zakończy się finałem mistrzostw świata.

Zinedine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie. Wyd. II

Подняться наверх