Читать книгу Róża północy - Lucinda Riley - Страница 11
ОглавлениеRok później
…Pamiętam. W bezruchu nocy nawet cień powiewu był błogosławieństwem, ulgą od bezkresnego, suchego skwaru Dźajpuru. Często razem z innymi kobietami i dziećmi z zenany wspinałyśmy się na dachy Księżycowego Pałacu, robiłyśmy sobie tam posłania.
Teraz leżę tam i spoglądam na gwiazdy, gdy nagle dochodzi do mnie słodki, czysty śpiew. I wiem, że ktoś, kogo kocham, właśnie zabierany jest z ziemi i delikatnie kołysany szybuje w górę…
Budzę się w popłochu i widzę, że jestem u siebie, w sypialni w Dardżylingu, a nie na dachach pałacu w Dźajpurze. To był sen, pocieszam się zdezorientowana, gdyż nadal słyszę w uszach śpiew. A przecież wiem na pewno, że to już jawa.
Staram się odzyskać kontrolę nad zmysłami i dociera do mnie, co to znaczy: jeśli jestem w pełni świadoma, to ktoś, kogo kocham, w tej chwili umiera. Serce bije mi coraz szybciej, zamykam oczy i robię przegląd rodziny. Wiem, że dzięki mojemu szóstemu zmysłowi będę wiedziała, kto to jest.
Po raz pierwszy nie znajduję odpowiedzi. Dziwna sprawa, myślę, gdyż bogowie nigdy przedtem się nie mylili. Więc kto…?
Zamykam oczy i głęboko, spokojnie oddycham, uważnie nadsłuchując.
I nagle wiem. Mam całkowitą pewność, że zrozumiałam przekaz.
Mój syn… Mój ukochany syn. Wiem, że to on jest w końcu zabierany do góry. Oczy wypełniają mi się łzami. Wyglądam przez okno, szukając ukojenia wysoko, w niebie. Jednak w ciemności nocy za oknem widać tylko czerń.
Słychać leciutkie pukanie do drzwi i wchodzi Keva. Na jej twarzy maluje się troska.
– Proszę pani. Słyszałam, że pani płacze. Coś pani dolega? – pyta. Przemierza pokój, staje nade mną i uważnie mi się przypatruje, jednocześnie mierząc mi puls.
W milczeniu kręcę głową, a ona sięga po chusteczkę do nosa, by osuszyć łzy z mojej twarzy.
– Nie – pocieszam ją. – Nie jestem chora.
– Więc co się stało? Coś się pani przyśniło?
– Nie. – Podnoszę na nią wzrok i widzę, że nie zrozumie. – Właśnie umarło moje dziecko.
Keva patrzy na mnie przerażona.
– Skąd pani wie, że pani Muna nie żyje?
– Nie chodzi o moją córkę, Kevo, ale o syna. Tego, którego wiele lat temu zostawiłam w Anglii. Miał osiemdziesiąt jeden lat – mruczę. – Przynajmniej cieszył się długim życiem.
Keva znowu patrzy na mnie zmieszana i kładzie mi dłoń na czole, żeby sprawdzić, czy nie mam gorączki.
– Ależ proszę pani. Pani syn zmarł wiele lat temu. Chyba to się pani przyśniło. – Stara się przekonać o tym zarówno siebie, jak i mnie.
– Być może – odpowiadam uprzejmie, gdyż nie chcę jej niepokoić. – Ale i tak zanotuj proszę tę godzinę i datę. To chwila, której nie chcę zapomnieć. Bo widzisz, skończył się dla mnie czas czekania.
Robi, o co ją proszę, i zapisuje na karteczce godzinę, dzień tygodnia i datę, i podaje mi ją.
– Czuję się dobrze, możesz odejść.
– Tak, proszę pani – odpowiada Keva niepewnie. – Na pewno nie jest pani chora?
– Na pewno. Dobranoc, Kevo.
Kiedy wychodzi z pokoju, z szafki nocnej biorę pióro i piszę krótki list obok godziny i daty śmierci mojego syna. Oprócz tego z szuflady przy łóżku wyjmuję jego wyświechtany akt zgonu. Jutro poproszę Kevę, żeby włożyła je do koperty i zaadresowała do prawnika, który ma załatwiać moje sprawy, gdy umrę. Poproszę go, żeby do mnie zadzwonił, i wydam instrukcje, do kogo wysłać kopertę, kiedy odejdę.
Zamykam oczy i proszę, by natychmiast ogarnął mnie sen, bo nagle czuję się tu na ziemi przeraźliwie samotna. Uświadamiam sobie, że czekałam na tę chwilę. Teraz, gdy syn ode mnie odszedł, nareszcie nadeszła moja kolej, by za nim podążyć…
*
Trzy dni później, rano, o tej samej, co zwykle, porze Keva zapukała do drzwi swojej pani. Brak natychmiastowej reakcji był czymś normalnym; pani Chavan ostatnio często lubiła dłużej pospać. Przez następne pół godziny Keva zajęła się gospodarstwem. Wróciła, znów zapukała i znów z pokoju odpowiedziała jej cisza. To nie było już normalne, więc cichutko otworzyła drzwi i stwierdziła, że pani nadal mocno śpi. Dopiero kiedy rozsunęła zasłony, cały czas jak zwykle trajkocząc o niczym, zdała sobie sprawę, że pani Chavan nie reaguje.
*
Ari przebijał się właśnie samochodem przez chaotyczny ruch na ulicach Bombaju, kiedy zadzwoniła jego komórka. Zobaczył, że to ojciec, z którym nie rozmawiał od kilku tygodni, więc nacisnął przycisk, by uruchomić zestaw głośnomówiący, i odebrał telefon.
– Tata! – rzucił wesoło. – Co słychać?
– Cześć, Ari, u mnie dobrze, ale…
Ari wychwycił w jego głosie nutę powagi.
– Słucham? – rzucił. – Co się stało?
– Chodzi o twoją prababcię, Anahitę. Muszę cię zawiadomić, że dziś wczesnym rankiem umarła.
– Ojej, tato. Tak mi przykro.
– Jak nam wszystkim. Była cudowną kobietą i będzie nam jej bardzo brakować.
– Tak. Ale przynajmniej miała długie życie – pocieszającym tonem stwierdził Ari i szybkim ruchem kierownicy ominął taksówkę, która ni z tego, ni z owego zahamowała nagle tuż przed nim.
– To prawda. Pogrzeb odbędzie się za cztery dni, żeby dać rodzinie czas się zebrać. Będzie twój brat, siostra i cała reszta rodziny. Mam nadzieję, że ty także – dodał Vivek.
– Chodzi o ten piątek? – spytał Ari, a serce prawie mu zamarło.
– Tak, w południe. Zostanie skremowana na ghatach w Dardżylingu tylko w obecności rodziny. Nabożeństwo zamawiamy na inny termin, gdyż wiele osób chce przyjść i uczcić jej życie.
– Tato – jęknął Ari. – W piątek naprawdę w żaden sposób nie mogę przyjechać. Przylatuje do mnie ze Stanów potencjalny klient i będziemy omawiać przejęcie jego kontraktu na oprogramowanie. Jeśli się uda, firma z dnia na dzień zamiast strat zacznie dawać dochód. Nawet przy najlepszych w świecie chęciach w żaden sposób nie mogę w piątek być w Dardżylingu.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Ari – odezwał się w końcu ojciec. – Nawet ja wiem, że są chwile, kiedy interesy muszą ustąpić miejsca rodzinie. Matka nigdy by ci nie wybaczyła, zwłaszcza że podczas zeszłorocznych urodzin Anahita wyraźnie dała do zrozumienia, że jesteś dla niej szczególnie ważny.
– Przykro mi, tato – stanowczo odparł Ari. – Naprawdę nic nie mogę na to poradzić.
– To twoje ostatnie słowo?
– Tak, ostatnie.
Ari usłyszał odgłos rzucanej po drugiej stronie słuchawki.
*
W piątek wieczorem Ari przyszedł do domu w stanie euforii. Spotkanie z Amerykanami przebiegło tak dobrze, że od razu doszło do zawarcia umowy. Wieczorem zabierał Bambi do restauracji, a do domu wpadł tylko wziąć prysznic i się przebrać. Ze skrzynki na listy w holu na dole apartamentowca wyjął list i windą wjechał na swoje szesnaste piętro. Już w mieszkaniu, w drodze do sypialni rozdarł kopertę i zajrzał do środka.
Khan & Chauhan, Kancelaria Radców Prawnych
Chowrasta Square
Dardżyling
Zachodni Bengal
Indie
2 marca 2001
Szanowny Panie,
zgodnie z poleceniem mojej klientki, Anahity Chavan, przesyłam Panu niniejszą kopertę. Jak Pan zapewne wie, Pani Chavan zmarła kilka dni temu.
Przesyłam wyrazy najgłębszego współczucia
Devak Khan, Partner
Ari usiadł na łóżku. Uświadomił sobie, że w wirze przygotowań swoich pracowników do spotkania i z powodu emocji, jakie temu wszystkiemu towarzyszyły, całkiem zapomniał, że to dzień pogrzebu prababki. Westchnął ciężko i otworzył dołączoną do listu przewodniego kopertę. Rodzice chyba mu nigdy nie wybaczą, że dziś nawet się z nimi nie skontaktował.
– Niech i tak będzie – mruknął do siebie ponuro i rozłożył kartkę, którą znalazł w środku, a potem przeczytał dołączony do niej list.
Najdroższy Ari,
kiedy będziesz to czytał, mnie już nie będzie. Na załączonej kartce masz informacje na temat śmierci mojego syna, który nazywał się Moh. Jest tam dokładna data i godzina jego odejścia. Załączam także pierwszy akt jego zgonu. Jak widzisz, daty te nie są zgodne. Teraz może to nie mieć dla Ciebie znaczenia, drogi chłopcze, ale jeśli w przyszłości postanowisz prześledzić, co się z nim stało, obie te informacje mogą być istotne.
Tymczasem, nim spotkamy się w innym miejscu, przesyłam Ci wyrazy mojej miłości. Zawsze pamiętaj, że nigdy tak naprawdę nie jesteśmy panami naszego losu. Nadstawiaj uszu, żeby słyszeć, wytężaj wzrok, żeby widzieć, a wiem, że znajdziesz przewodnictwo.
Twoja kochająca prababcia
Anahita
Ari westchnął. Naprawdę nie był w nastroju na czary-mary prababci ani też na to, żeby zastanawiać się, jak wściekli są na niego rodzice. Dziś wieczorem nie ma zamiaru niczym psuć sobie dobrego nastroju.
Włączył odtwarzacz CD przy łóżku, wszedł pod prysznic i stał pod strumieniami wody z natrysku, słuchając dudnienia muzyki.
Kiedy ubierał się w jeden ze swych szytych na miarę garniturów i w koszulę, wyłączył muzykę i właśnie miał wyjść z sypialni, gdy w oczy rzucił mu się list Anahity. Instynktownie włożył kartki z powrotem do koperty, którą wrzucił do szuflady obok pożółkłego rękopisu. Potem zgasił światło i wyszedł z mieszkania.