Читать книгу Kuba i Mela dają radę - Maciej Orłoś - Страница 5
POCZĄTEK WAKACJI
ОглавлениеUwielbiam, kiedy zaczynają się wakacje. Mam na myśli ten dzień, kiedy wyjeżdżamy z Warszawy. Na ogół to jest tuż po zakończeniu roku szkolnego. Raz wyjechaliśmy nawet przed zakończeniem, no bo po prostu i tak nic ważnego się nie działo w szkole i rodzice postanowili, że wyjedziemy wcześniej i już. I nie było w szkole żadnego problemu, a tata odebrał świadectwo z sekretariatu w czasie wakacji. Tak było, kiedy skończyłam zerówkę. A teraz skończyłam pierwszą klasę i byłam na zakończeniu roku, sama odebrałam świadectwo. I dwa dni później wyjechaliśmy. Nad morze. Mama spakowała nas już dzień wcześniej, a tata wieczorem zniósł bagaże do samochodu, żeby rano nie tracić czasu, bo mieliśmy wyjechać około dziewiątej rano. Tata mówił, że wolałby jeszcze wcześniej, bo nad morze trzeba będzie długo jechać, ale mama zaprotestowała, że bez przesady, że dziewiąta wystarczy.
Leżałam już w łóżku i próbowałam zasnąć, ale nie było to łatwe, bo tata bez końca wychodził z bagażami i jeszcze głośno komentował i narzekał, że po co tyle tych tobołów. Chyba się bardzo zmęczył i spocił od tego noszenia, bo słyszałam, jak stęka w przedpokoju i wzdycha. Mój tata tak charakterystycznie wzdycha, jak mu się coś nie podoba. Wtedy trzeba przeczekać, najlepiej się nie odzywać i w końcu mu mija.
Rano było świetnie! Wstałam wcześnie, bo nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie wyruszymy – lubię te nasze wspólne podróże samochodem, zwłaszcza na wakacje! Przygotowałam na podróż wszystkie moje ulubione misie i inne pluszaki, z Michaliną na czele – ona jest kapitalna. Jest rudobrązowa, miękka, średniej wielkości, taka idealna do spania i do podróżowania. Kiedyś mówiła, ale potem chyba baterie się skończyły i oczywiście nie mogę się doprosić rodziców, żeby wymienili te baterie. Więc kiedy jeszcze mówiła, to mówiła tak: „Jestem misio Rudy Pysio i chce mi się jeść, jest niedziela, zatem Mela pójdzie ze mną gdzieś.”
Oprócz Michaliny gotowych do podróży było jeszcze jedenaście pluszaków: Korneliusz (mały miś), Klara (blondynka, mała kicia), Ludwiczek (łaciaty pies, który cały czas mówi smętnie: „Cześć, jestem Ludwiczek, lubisz brukselkę?”), Śnieżka (konik biały i mały), I love you (czyli owieczka, która mówi: „I love you.”), Deru (małpka, która wiesza się na szyi), Aleks (piesek, który jest chłopakiem Klary), Maks (szary piesek, chłopak Michaliny), Miszo Skoczek (afrykańska mysz, która płata figle), Duża Kicia (najlepsza przyjaciółka Klary) oraz Bambo (słoń afrykański, naprawdę duży, szary).
I jeszcze muszę dodać, że Korneliusz, Michalina i Klara są rodzeństwem. No, ale oczywiście tata się nie chciał zgodzić na Bambo! Powiedział, że nawet mowy nie ma, żebym wzięła słonia, bo samochód jest już tak załadowany, że my się ledwo zmieścimy i że na pewno nie ma miejsca na słonia. W dodatku chciał, żebym zostawiła połowę pozostałych pluszaków, ale zrobiłam aferę, a mama mnie poparła i tata odpuścił.
Jak już siedzieliśmy w samochodzie gotowi do wyjazdu (tata za kierownicą, mama obok, z tyłu Kuba za tatą, Bambo w środku – przypięłam go pasami, oczywiście – ja za mamą), to mama poprosiła tatę, żeby jeszcze sprawdził w torbie w bagażniku (mamy duży bagażnik, bo samochód jest typu combi), czy jest ładowarka do komórki. Tata westchnął, jak to on, wysiadł, otworzył bagażnik, po chwili powiedział, że ładowarka jest, i wrócił za kierownicę. I już miał włączyć silnik, ale przypomniał sobie, że zapomniał dokumentów z domu, więc poszedł po dokumenty. Wtedy mama postanowiła sprawdzić, czy w bagażniku na pewno jest bluza, którą miała wziąć dla mnie, bo nad morzem na pewno będzie zimno. Sprawdziła i okazało się, że bluza jest. Wtedy wrócił tata z dokumentami. Włączył silnik i ruszyliśmy. Po chwili jednak zahamował, dość gwałtownie. Okazało się, że klapa bagażnika była otwarta, tak totalnie, na całego, bo mama jej nie zamknęła. Tata wysiadł i zaczął zbierać rzeczy, które powypadały z bagażnika. Na szczęście nie wszystko wypadło, tylko kilka mniejszych toreb takich z plastiku oraz jedna z materiału, w której były nasze kosmetyki. Niestety torba nie była zapięta, więc tata musiał zbierać z ulicy tubki z pastami do zębów, szczoteczki, szampony i inne podobne drobiazgi. Dobrze, że akurat nic nie jechało, bo jeszcze ktoś by przejechał po naszych rzeczach i to by było niefajne.
Mama, oczywiście, chciała pomóc tacie w zbieraniu naszych rzeczy, ale nie zdążyła, bo akurat zadzwoniła do niej babcia i powiedziała, że właśnie wrzuciła swoje klucze do pojemnika na śmieci razem ze śmieciami i nie wie, co robić. I pytała, czy już wyjechaliśmy. Więc jak tata wreszcie pozbierał wszystko z ulicy, wsadził do bagażnika i zamknął klapę, to pojechaliśmy do babci (na szczęście mieszka blisko) i tata chyba pół godziny szperał w pojemniku na śmieci i szukał kluczy, które babcia tam wrzuciła. Wszyscy staliśmy obok i kibicowaliśmy tacie, a on wzdychał po swojemu i wyjmował po kolei worki ze śmieciami, których niestety było dużo. Kuba zatkał nos i bez przerwy powtarzał: „Ale cuchnie! Ale cuchnie!” Babcia była bardzo zdenerwowana i wcale się jej nie dziwię, bo co by było, gdyby tata nie znalazł tych kluczy?! Nie mogłaby wrócić do domu, a tam czekała na nią Maksi, nasz piesek. Biedna babcia. Biedna Maksi.
Ale tata w końcu nie wytrzymał i wlazł, przepraszam – wszedł do tego pojemnika na śmieci i znalazł w końcu te klucze. Były oblepione jakąś mazią, ale mama wytarła je chusteczką, a tacie podała takie mokre płatki do wycierania rąk i tata wytarł sobie ręce. No więc wszystko się dobrze skończyło, babcia była zadowolona, podziękowała tacie i nawet chciała go ucałować, ale zrezygnowała, bo tata miał na ubraniu różne paprochy typu: kawałek ziemniaka, skórka pomidora, trochę masła (albo margaryny, trudno powiedzieć). Mama powycierała go chusteczkami, pożegnaliśmy się z babcią i ruszyliśmy wreszcie w drogę. Niestety w samochodzie był brzydki zapach od tych śmieci, a właściwie od taty, więc mama kazała nam otworzyć okna. A Kuba i tak zatkał sobie nos i powtarzał: „Ale cuchnie!”, więc go szturchnęłam, żeby przestał to mówić, bo tacie będzie przykro, i przestał. Ale nos trzymał zatkany jeszcze chyba z pół godziny.
Przed wyjazdem z Warszawy mieliśmy jeszcze zatrzymać się na stacji benzynowej, ale tata powiedział, że już tyle czasu straciliśmy, że nie ma mowy teraz o żadnej stacji.
– No, ale przecież mamy mało paliwa, sam mówiłeś – zauważyła wtedy mama.
– Mało, ale wystarczy, żeby dojechać do stacji przy autostradzie – powiedział tata, a mama już się nie odezwała, bo chyba nie chciała taty denerwować po tym, co przeszedł w tym śmietniku.
Jechaliśmy nową autostradą, tata puścił płytę z moimi ulubionymi utworami, Kuba grał w angry birds na komórce taty (bo swoją nową komórkę popsuł – owinął ją w mokry ręcznik i nie nadawała się do naprawy), a mama przeglądała jakieś pismo. Poza tym dała wszystkim kanapki i było naprawdę przyjemnie. A po pewnym czasie tata zapytał:
– No i gdzie ta stacja?
– Przy autostradzie chyba będzie zaraz jakaś, prawda? – powiedziała mama.
– Powinna być, ale niekoniecznie zaraz, bo to nowa autostrada – wytłumaczył tata.
– No to chyba wiedziałeś, że to nowa autostrada i że może nie być stacji, skoro to nowa autostrada – zdenerwowała się mama.
– No ale jak może tak długo nie być stacji benzynowej przy autostradzie, to jakiś skandal! – mruknął tata i westchnął. I zaczął wolniej jechać.
– Co tak wolno jedziemy, tato? – zapytał Kuba, odrywając się od angry birdsów.
– Pomyśl chwilę, to będziesz wiedział – burknął tata.
– Powiedz dziecku, jak grzecznie pyta – zwróciła tacie uwagę mama.
– Jak się wolno jedzie, to samochód mniej pali – wytłumaczył tata.
– Ale jak będziesz szybciej jechał, to szybciej dojedziemy do stacji benzynowej – powiedział Kuba i wrócił do gry w angry birds.
– Dobre, nie pomyślałem o tym – powiedział tata, ale nie przyspieszył, wciąż jechał bardzo wolno. A po kilku minutach jeszcze wolniej, bo samochód tak jakoś pierdnął, przepraszam za wyrażenie, potem drugi raz pierdnął i tata zatrzymał się na poboczu.
– Co, benzyna się skończyła?- zapytał Kuba, ale wcale się nie oderwał od angry birdsów.
– Owszem. Olej napędowy. Jeździmy dieslem – powiedział tata i westchnął.
– I co teraz? – zapytała mama.
– Zadzwonię na 112 i jakoś nam pomogą – odpowiedział tata. – Nikt nie wychodzi z samochodu – dodał i zabrał Kubie komórkę, żeby dzwonić. Kuba nie był zadowolony, bo w tej sytuacji nie mógł grać w angry birds, ale nic nie powiedział i słusznie, bo widać było, że tata jest naprawdę zdenerwowany.
Po chwili zdenerwował się jeszcze bardziej, bo okazało się, że bateria w jego komórce jest prawie rozładowana – przez to że Kuba tak długo grał w angry birds. I kiedy tata wreszcie dodzwonił się pod 112 – to jest taki numer alarmowy, zapamiętałam dobrze po tej wtopie z brakiem benzyny czy tam oleju – i zaczął tłumaczyć, o co chodzi, to bateria padła. Więc tata najpierw powiedział Kubie, co myśli o graniu w angry birds (ale mama broniła Kubę – powiedziała tacie, że gdyby nabrał paliwo w Warszawie, to nie byłoby tej całej historii z brakiem paliwa na autostradzie i wydzwanianiem pod jakieś alarmowe numery, i uważam, że mama miała rację), a potem zaczął dzwonić z komórki mamy (na szczęście miała pełną baterię).
Zanim dodzwonił się na ten numer 112, to minęło chyba pół godziny, a i tak to nic nie dało, bo oni pod tym numerem dali tylko tacie numer telefonu do jakiejś firmy, która jeździ z benzyną czy tam z olejem do takich jak my, którym skończyło się paliwo. No i tata do nich zadzwonił i potem to już wszystko było dobrze, to znaczy oni po godzinie przyjechali, dolali nam kilka litrów paliwa, żebyśmy mogli dojechać na stację, tata im zapłacił (chyba dużo, bo nie tylko za paliwo, ale też za to, że przyjechali i pomogli, ale nie wiem dokładnie ile, i pojechaliśmy. I uważam, że mimo wszystko początek wakacji był bardzo udany. Bo nawet jeśli są jakieś problemy na początku wakacji, to i tak to nie jest wcale takie ważne. Ważne jest, że jest początek wakacji i tyle!