Читать книгу Kirke - Madeline Miller - Страница 8

ROZDZIAŁ DRUGI

Оглавление

Rozeszła się wieść, że jeden z moich stryjów zostanie ukarany. Nigdy go nie spotkałam, ale w domu wszyscy na okrągło powtarzali zabobonnym szeptem jego imię. Prometeusz. Dawno temu, gdy ludzie jeszcze dygotali, marznąc w jaskiniach, sprzeciwił się woli Zeusa i przyniósł im dar ognia. Z jego płomieni wyłoniły się wszelkie umiejętności i dary cywilizacji, które zazdrosny Zeus miał nadzieję nie dopuścić do ludzkich rąk. Prometeusza za bunt wtrącono do najgłębszego lochu świata podziemi, dopóki nie zostanie skazany na stosowną torturę. Teraz Zeus obwieścił, że czas ogłosić wyrok.

Stryjowie i wujowie przybiegli do pałacu ojca, trzęsąc brodami i śliniąc się ze strachu. To była istna zbieranina: rzeczne bożki o mięśniach jak pnie drzew, skąpani w morskiej wodzie bogowie głębin z krabami zwisającymi u bród, żylaste staruchy z kawałkami solonego mięsa w zębach. Większość z nich tak naprawdę nie była ani moimi stryjami, ani wujami; należeli do starszego pokolenia. Byli tytanami jak ojciec i dziadek, jak Prometeusz, reliktami z epoki wojny bogów, których nie złamano i nie zakuto w kajdany, gdyż ugięli się przed piorunami Zeusa.

Kiedy świat był jeszcze młody, żyli w nim tylko tytani. Przodek ze strony ojca, Kronos, usłyszał przepowiednię, że pewnego dnia potomek pozbawi go tronu. Kiedy jego żona Rea powiła pierwsze dziecię, wyrwał je jeszcze wilgotne z jej ramion i w całości połknął. Pożarł też kolejną czwórkę dzieci, gdy tylko przyszły na świat, lecz kiedy pojawiło się ostatnie, zrozpaczona Rea dała mężowi do pożarcia owinięty w pieluchy kamień. Kronos dał się nabrać i uratowane dziecko, Zeus, trafiło na górę Dikte, gdzie chowano je w tajemnicy. Kiedy Zeus osiągnął wiek dorosły, rzeczywiście postawił się Kronosowi. Porwał z nieba piorun, a ojcu wcisnął do gardła zioła powodujące wymioty. Gdy Kronos zwymiotował swoje pożarte dzieci, stanęły one po stronie brata, mieniąc się bogami Olimpu, wyniosłej góry, na której umieścili swoje trony.

Starzy bogowie się podzielili. Wielu oddało swoje moce Kronosowi, ale mój ojciec i dziadek stanęli u boku Zeusa. Jak twierdzą niektórzy, zrobili to dlatego, że Helios zawsze nienawidził samochwalstwa Kronosa; inni mówią, że mając dar przewidywania przyszłości, znał wynik wojny. Bitwy rozdarły niebo; powietrze zapłonęło, a bogowie wyszarpywali jedni drugim kawałki ciał. Ziemię przesączyły wrzące krople krwi tak potężnej, że tam, gdzie spadły, wyrastały rzadkie kwiaty. W końcu moc Zeusa zwyciężyła. Przeciwników zakuł w kajdany, a pozostałych tytanów pozbawił mocy, przekazując ją braciom, siostrom i dzieciom, które spłodził. Mój wuj Nereusz, dawny potężny władca mórz, teraz służył na posyłki nowemu bogu, Posejdonowi. Inny, Proteusz, stracił pałac, a jego żony zostały nałożnicami. Tylko ojciec i dziadek uniknęli niełaski, nie utracili pałaców.

Tytani uśmiechali się szyderczo. Czy powinni być wdzięczni? To Helios i Okeanos odwrócili bieg wojny, wszyscy o tym wiedzieli. Zeus powinien obdarzyć ich nowymi mocami, nowymi stanowiskami, ale się bał, bo byli już i tak niemal równie potężni jak on. Tytani oglądali się na ojca, czekając na jego protest, na rozbłysk wielkiego ognia Heliosa. Lecz wracał do rozległych komnat pod ziemią, daleko od spojrzenia Zeusa, przenikliwego jak światło dnia.

Minęły wieki. Rany ziemi się zagoiły, pokój się utrzymał. Ale urazy bogów są tak nieśmiertelne jak ich ciała i w biesiadne noce stryjowie zbierali się ciasnym kręgiem u boku mojego ojca. Ach, co to był za widok, gdy opuszczając wzrok, przemawiali do niego; jacy byli milczący i uważni, choć nie mogli spokojnie usiedzieć. Dno prześwitywało w krużach z winem, pochodnie przygasały. „Dość czasu minęło”, rozlegały się szepty. „Znów jesteśmy silni”. „Pomyśl, czego mógłby dokonać twój ogień, gdybyś go uwolnił”. „Jesteś najpotężniejszy z bogów starej krwi, mocarniejszy nawet niż Okeanos. Mocarniejszy niż sam Zeus, gdybyś tylko zechciał”.

Ojciec przywoływał na twarz uśmiech.

– Bracia, cóż to za mowa? – pytał. – Czy nie ma dość czci i ofiar dla wszystkich? Ten Zeus nieźle sobie radzi.

Gdyby Zeus słyszał te słowa, czułby się usatysfakcjonowany. Ale nie mógł widzieć tego, co ja nieomylnie widziałam na twarzy ojca. Niewypowiedzianych, lecz obecnych słów.

Ten Zeus nieźle sobie radzi. Jak na razie.

Stryjowie zacierali ręce i odpowiadali uśmiechem. Potem odchodzili, pogrążeni w nadziejach, zapatrzeni w przyszłość, której nie mogli się doczekać, przyszłość, w której tytani znów obejmą rządy nad światem.

To była moja pierwsza lekcja. Pod gładkim, znajomym obliczem spraw czeka zastęp innych, by rozedrzeć świat na dwoje.

*

Teraz stryjowie tłoczyli się w komnacie ojca, przewracając oczami ze strachu. Nagłe ukaranie Prometeusza to znak, że Zeus i jego pobratymcy znów wyruszają przeciwko nam, biadolili. Bogowie Olimpu nigdy nie zaznają spokoju, dopóki nie zetrą nas na proch. Powinniśmy stanąć ramię w ramię z Prometeuszem… albo nie, powinniśmy przemówić przeciwko niemu, odsunąć piorun Zeusa wymierzony w nasze głowy.

Byłam na swoim zwykłym miejscu, u stóp ojca. Leżałam cicho, żeby mnie nie zauważyli i nie odesłali, ale w piersiach czułam mrowienie na nieprzepartą myśl, że znów wybuchnie wojna. Nasze komnaty rozedrze piorun. Atena, wojownicza córka Zeusa, będzie nas ścigać szarymi włóczniami, mając u boku Aresa, swojego równie miłującego rzeź brata. Zostaniemy zakuci w kajdany i ciśnięci w rozpłomienione czeluści, skąd nie ma ucieczki.

– Chodźcie, bracia – przemówił ze środka zgromadzonych ojciec, spokojny, jaśniejszy niż złoto. – Jeśli Prometeusz ma być ukarany, to tylko dlatego, że na to zasłużył. Nie dajmy się wciągnąć w żadne spiski.

Stryjowie nie przestawali się zamartwiać.

– Kara będzie publiczna. To obraza, ostrzeżenie pod naszym adresem. Patrzcie, co spotka nieposłusznych tytanów.

Blask, który rozsyłał ojciec, wyostrzył się, rozjaśnił.

– To ukaranie buntownika, nic więcej. Prometeusz zbłądził, ulegając głupiemu umiłowaniu śmiertelników. Nie ma mowy o żadnym ostrzeżeniu pod naszym adresem. Rozumiecie?

Stryjowie pokiwali głowami. Na ich twarzach zawód połączył się z ulgą. Nie będzie rozlewu krwi. Na razie.

*

Kaźń boga była czymś rzadkim i strasznym, więc nasze komnaty wypełnił chór zmieszanych, niespokojnych głosów. Prometeusz nie mógł zostać zabity, ale są katusze gorsze niż śmierć. Czy to będą noże, czy miecze, a może rozczłonkowanie? Rozżarzone do czerwoności żelaza czy ogniste koło? Najady omdlewały, tuląc się jedna do drugiej. Bogowie rzek prężyli się, podniecenie barwiło im twarze ciemną krwią. Nie macie pojęcia, jak bardzo bogowie lękają się bólu. Nic nie jest im bardziej obce niż ból i jego widoku boją się przeraźliwie.

Wyznaczonego dnia drzwi komnaty gościnnej ojca rozwarły się szeroko. Kulisty żar rozpalonych pochodni jaśniał przy ścianach, ukazując zgromadzenie nimf i bogów wszystkich odmian. Szczupłe najady wynurzyły się z lasów, strzegące jaskiń oready wybiegły z górskich rozpadlin. Była moja matka z siostrami najadami; rzeczni bogowie, atletyczni jak rumaki, tłoczyli się obok białych niczym ryby morskich nimf i władców słonych odmętów. Przybyli nawet wielcy tytani; oczywiście ojciec i Okeanos, ale też zmiennokształtny Proteusz i Nereusz z morza; ciotka Selene prowadząca zaprzęg srebrnych koni przez nocne niebo i cztery wiatry pod wodzą lodowatego stryja Boreasza. Tysiąc szeroko otwartych oczu. Brakowało tylko Zeusa i jego olimpijskich braci i sióstr. Pogardzali naszymi podziemnymi zgromadzeniami. Wieść niosła, że w chmurach już zadali własną porcję tortur.

Karę oddano w ręce jednej z Erynii, podziemnej bogini zemsty, zamieszkującej pomiędzy zmarłymi. Moja rodzina zajęła jak zawsze prominentne miejsce, a ja stałam przed ogromnym zbiegowiskiem, nie spuszczając oczu z drzwi. Za moimi plecami tłoczyły się i szeptały najady w towarzystwie rzecznych bogów.

– Słyszałam, że Erynie mają wężowe włosy.

– Nie, mają skorpionie ogony i z oczu ciecze im krew.

Nagle wyrosła na pustym progu. Twarz miała szarą i bezlitosną, jakby wyciętą z kamienia; z pleców wyrastały jej uniesione skrzydła, złączone jak u sępa. W rozwartych ustach miotał się rozdwojony jęzor. Na głowie wiły się węże, zielone i cienkie niczym gąsienice, ruchome żywe koronki we włosach.

– Prowadzę więźnia. – Jej głos odbił się od sufitu, chrapliwy i szczekliwy jak ujadanie ogara, który zwietrzył zwierzynę. Długim krokiem wkroczyła do sali. W prawej ręce trzymała bat, którego koniec cicho szeleścił na podłodze; w lewej koniec długiego łańcucha, na którym wiodła Prometeusza.

Na oczach miał grubą białą opaskę, na biodrach strzępy tuniki, na rękach i nogach więzy, ale się nie potykał. Ciotka stojąca obok mnie szepnęła, że kajdany wykuł wielki bóg kowali Hefajstos, tak że nawet sam Zeus nie mógłby ich rozerwać. Jedna z Erynii wzleciała na sępich skrzydłach i przybiła ogniwa łańcucha wysoko do ściany. Prometeusz zawisł na nich, ramiona mu się naciągnęły, kości wyjrzały przez skórę. Nawet ja, która tak niewiele wiedziałam o cierpieniu, czułam jego ból.

Ojciec chyba coś powiedział. A może ktoś inny. Z pewnością powinni go jakoś powitać, pocieszyć – przecież łączyła ich krew. Ale milczący Prometeusz wisiał samotny.

Nie traciła czasu na umoralniające mowy. Była boginią kaźni i wiedziała, jak wymowna jest przemoc. Bat trzasnął jak łamane dębowe gałęzie. Barki Prometeusza zadygotały i z boku otworzyła się rana, długa jak moje ramię. Wszyscy wokół wciągnęli głośno powietrze, co zabrzmiało jak woda kipiąca na rozpalonych kamieniach. Bogini zemsty znów uniosła bat. TRZASK. Z pleców Prometeusza oderwał się pas skóry. Ryła w jego ciele z pełnym oddaniem, bez przerwy, rozrywając ciało długimi liniami, krzyżującymi się na skórze. Słychać było tylko trzask bata i przytłumiony, gwałtowny oddech Prometeusza. Żyły wystąpiły mu na szyi. Ktoś naparł na mnie, chcąc lepiej widzieć.

Rany bogów goją się niezwłocznie, ale Erynia znała się na rzeczy i była szybka. Uderzała raz za razem, aż skóra bata przesiąkła krwią. Wiedziałam, że bogowie krwawią, lecz nigdy tego nie widziałam. Prometeusz należał do najpotężniejszych naszej rasy i jego krew miała złotą barwę, nadającą plecom wyraz straszliwego piękna.

Bogini zemsty biczowała nadal. Mijały godziny, a może dni. Nawet bogowie nie mogą się tak długo przyglądać biczowaniu. Krew i męka zaczęły ich nużyć. Przypomnieli sobie o swoich przyjemnościach, ucztach i oczekujących rozkoszach, miękkich łożach wyłożonych purpurą czekającą, by otulić ich członki. Wymykali się jeden po drugim i Erynia po ostatecznym uderzeniu wyszła ich śladem, po takiej pracy zasłużyła bowiem na ucztę.

Opaska zsunęła się z oczu stryja. Zamknął powieki, głowa opadła mu na piersi. Plecy miał w złotych strzępach. Wcześniej słyszałam stryjów mówiących, że Zeus dał mu szansę błagać na kolanach o lżejszą karę. Nie skorzystał z niej.

Tylko ja zostałam. Powietrze było przesączone boską krwią, gęstą jak miód. Stygnące złote strumyki nadal spływały mu po nogach. Czułam swój przyspieszający puls. Czy Prometeusz wiedział o mojej obecności? Ostrożnie zbliżyłam się o krok. Jego pierś podnosiła się i opadała, cichy oddech chrypiał mu w gardle.

– Szlachetny Prometeuszu? – Mój głos odbijał się w komnacie wątłym echem.

Prometeusz podniósł głowę. Kiedy otworzył oczy, zobaczyłam, że są piękne: duże, ciemne i otoczone długimi rzęsami. Policzki miał gładkie, pozbawione zarostu, a przecież był w wieku mojego dziada, otaczał go nimb przedwiecznych czasów.

– Mogę ci przynieść nektaru – zaproponowałam.

Nie odrywał ode mnie wzroku.

– Byłbym ci wdzięczny – rzekł. Jego głos miał bogaty dźwięk starego drewna. Po raz pierwszy go usłyszałam, bo podczas kaźni Prometeusz milczał.

Odwróciłam się. Oddychałam szybciej, idąc korytarzami do komnaty biesiadnej wypełnionej roześmianymi bogami. W głębi Erynia spełniła toast, pijąc z ogromnego pucharu, ozdobionego złowrogo uśmiechniętą twarzą Gorgony. Nie zabroniła nikomu się odzywać do karanego, ale to nic nie znaczyło – potrafiła uderzyć znienacka. Miałam wrażenie, że słyszę, jak piekielnym głosem wyje moje imię. Wyobraziłam sobie kajdany na nadgarstkach i spadający z wysoka bat. Ale dalej nie sięgałam wyobraźnią. Nigdy nie poczułam bicza. Nie znałam koloru swojej krwi.

Byłam tak rozdygotana, że musiałam nieść puchar w obu dłoniach. Co bym powiedziała, gdyby ktoś mnie zatrzymał? Ale kiedy wracałam, korytarze były ciche.

Prometeusz skuty w wielkiej komnacie milczał. Znów zamknął oczy i jego rany lśniły w blasku pochodni. Zawahałam się.

Kirke

Подняться наверх