Читать книгу Jeden wieczór w Paradise - Magdalena Majcher - Страница 5

1

Оглавление

Marianna Dulewicz zaparkowała swojego wiekowego golfa wśród innych samochodów na osiedlu i odetchnęła z ulgą. Na najbliższe tygodnie mogła zapomnieć o obowiązkach służbowych. Dwumiesięczne wakacje to jedna z najważniejszych i niestety nielicznych zalet zawodu nauczyciela, o którym Polacy wciąż mieli błędne wyobrażenie. W opinii społeczeństwa Mania przez cały rok pracowała po pięć godzin dziennie, aby przez wolne popołudnia, weekendy, święta, ferie, wakacje wylegiwać się w łóżku i beztrosko przełączać kolejne kanały w telewizji. Grzechem byłoby nie wspomnieć o ciepłej, państwowej posadce, stabilnym zatrudnieniu, wysokiej pensji i lekkiej pracy. Lekkiej! Takie mądrości z pewnością powtarzali ci, którzy z zawodem nauczyciela nie mieli nic wspólnego. To ciężka i często niewdzięczna praca. Marianna zarwała wiele nocy, żeby na czas sprawdzić testy, z własnych pieniędzy przygotowywała materiały na zajęcia, kserowała ćwiczenia, przejmowała się losem swoich podopiecznych, zostawała dłużej w pracy, aby pomóc słabszym uczniom. Nie potrafiła inaczej. Była nauczycielem z powołania. Pracowała w zawodzie ponad dziesięć lat i, wbrew wcześniejszym zapewnieniom starszych koleżanek, nie wpadła w monotonię. Wciąż jej się chciało. Dawała z siebie sto, a nawet dwieście procent. Dlatego tak bardzo potrzebowała tych dwóch miesięcy wakacji. Latem ładowała akumulatory na kolejne dziesięć miesięcy ciężkiej pracy z uczniami i ich rodzicami. Z biegiem lat zaobserwowała, że to ci drudzy stają się coraz bardziej problematyczni. Była zdania, iż dzieci od wieków rodzą się takie same, tylko środowisko, a przede wszystkim matka i ojciec psują najmłodszych swoją roszczeniową postawą wobec świata.

A pieniądze? Nie wiedziała, dlaczego Polacy żyją w przekonaniu o wysokich zarobkach nauczycieli. Jej pensję pochłaniały opłaty i rata za kredyt hipoteczny. Po uregulowaniu rachunków zostawało jej na waciki. Zarobki Pawła, męża Marianny, również nie przekraczały średniej pensji krajowej. Ba! Jego wynagrodzenie było o kilkaset złotych niższe niż pensja przeciętnego Polaka.

Mimo tych trudności nigdy nie zrezygnowałaby ze swojej pracy. Robiła to, co kochała. Już od dziecka marzyła o tym, żeby w przyszłości zostać nauczycielką. Bawiła się w szkołę, prowadziła klasowy dziennik, jej maskotki zastępowały prawdziwych uczniów. Kiedy dziewiętnastoletnia Mania zdała maturę, złożyła dokumenty tylko na jeden kierunek. Na pedagogikę. Rodzice powtarzali jej, że powinna aplikować również na inny wydział. Przekonywali, iż warto zostawić sobie furtkę na wypadek, gdyby jej plan miał się nie powieść. Marianna jednak nie zamierzała ich słuchać. Postanowiła, że będzie nauczycielką, i w ogóle nie brała pod uwagę innej możliwości. Dopięła swego i skończyła studia. Nie przeszkodziła jej w tym nawet ciąża. Wyszła za mąż, urodziła Anię i zdobyła tytuł magistra.

Ania. Gdyby wiedza zdobyta przez Mariannę na studiach pedagogicznych i podczas lat praktyki w zawodzie mogła posłużyć nie tylko w pracy, ale również w domu…

Wyrwała się z zadumy. Spojrzała przez zabrudzoną przednią szybę samochodu. Okna mieszkania na trzecim piętrze były zamknięte. Ania powinna być już w domu. Zakończenie roku szkolnego w gimnazjum skończyło się około jedenastej. W tym czasie Marianna dopiero zaczynała ostatnie przed wakacjami spotkanie ze swoimi uczniami i z ich rodzicami. Przez głowę przemknęła jej myśl, żeby zadzwonić do Ani z prośbą o pomoc we wniesieniu kwiatów, ale szybko z niej zrezygnowała. Od kilku miesięcy nie potrafiła porozumieć się z córką, a każda prośba spotykała się z buntem nastolatki. Ania narzekała na rodziców, że ci wiecznie mają do niej pretensje, a jeśli nie pretensje, to zadania do wykonania. Marianna uważała, iż dziewczyna była już w takim wieku, że powinna mieć w domu swoje obowiązki, ale tego dnia nie zamierzała kłócić się z córką. Właśnie rozpoczynały się wakacje i Marianna nie chciała psuć sobie tego dnia. Zawsze mogła wnieść część kwiatów do mieszkania, a potem wrócić do samochodu po resztę, jeśli nie da rady zabrać wszystkiego za pierwszym razem.

Wysiadła z samochodu i otworzyła bagażnik. W tym roku rodzice jej uczniów szczególnie ją docenili. Od całej klasy dostała przepiękny kosz kwiatów oraz bon podarunkowy do Apartu. Dodatkowo każdy z wychowanków miał dla swojej pani bukiet lub przynajmniej pojedynczą różę. Uśmiechnęła się na widok kwiatów. Czuła, że jest lubiana przez uczniów i doceniania przez rodziców. Traktowała prezenty jako rodzaj podziękowania za wykonywaną pracę. Od wielu lat była najbardziej lubianą przez dzieci nauczycielką w szkole. Doceniła to również dyrekcja, nominując ją do nagrody dyrektora. W ubiegłym roku została wyróżniona przez prezydenta miasta. Była dumna z podkreślenia jej zasług, ale najważniejsze było dla niej uznanie w oczach uczniów. Dzieci niczego nie udawały, nie bawiły się w politykę. Ich podziw był szczery.

Zabrała się do pracy. Okazało się, że dwa kursy na górę i z powrotem nie wystarczyły. Gdy w końcu wniosła do mieszkania wszystkie kwiaty, z podziwem spojrzała na piętrzący się w przedpokoju stos bukietów. Każdego roku powtarzała sobie, że musi kupić dodatkowe wazony. Kiedy tylko wyrzucała zeschnięte kwiaty, jeszcze o tym pamiętała, ale już za chwilę wylatywało jej to z głowy. Tym razem nie było inaczej. Zorientowała się, iż mieszkanie jest puste, i zajęła się przygotowaniem wazonów na kwiaty.

Gdy uporała się ze wszystkimi bukietami, spojrzała na zegarek. Miała jeszcze godzinę, żeby odebrać Mateusza z przedszkola. Z czułością pomyślała o swoim młodszym dziecku. Od kilku tygodni rozemocjonowany przypominał rodzicom, że we wrześniu będzie starszakiem. Nie mogła uwierzyć, że jej maleńki synek tak szybko dojrzewał. A Ania? Piętnaście lat minęło zupełnie niepostrzeżenie.

Marianna wzięła prysznic, przebrała się i postanowiła zadzwonić do córki. Nastolatka od dłuższego czasu powinna być w domu, tymczasem w mieszkaniu nadal panowała cisza. Ania nie wspominała o swoich planach na dziś, dlatego Mania wyszła z założenia, że po zakończeniu roku córka wróci do domu. Razem z mężem dawali jej dużo swobody, ale stawiali przy tym jeden warunek. Mieli zawsze być poinformowani o tym, gdzie i z kim przebywa oraz o której zamierza wrócić. Marianna westchnęła głośno. Wszystko wskazywało na to, że będzie musiała znów porozmawiać z córką. Jej telefon nie odpowiadał.

Jedno krótkie spojrzenie na zegarek wystarczyło, aby zrozumieć, że jeśli zaraz nie wyjdzie z domu, spóźni się do przedszkola. Mateusz nie znosił, kiedy przychodzili po czasie, bo wtedy musiał być razem z dziećmi z innej grupy, co bardzo go stresowało. Marianna i Paweł wiele razy mu tłumaczyli, że nawet jeśli pani zaprowadzi go do sali obok, rodzice nie będą mieli problemu z odnalezieniem go w przedszkolu, jednak do niego nie trafiały żadne argumenty. Zawsze musieli odebrać go przed piętnastą.

Marianna skierowała się prosto do sali, w której na co dzień przebywały Żabki. Odszukała wzrokiem swojego syna i uśmiechnęła się do niego szeroko. Mateusz od razu ją zauważył.

– Mama! – wrzasnął rozemocjonowany i już biegł w jej stronę.

Wychowawczyni chłopca spojrzała w stronę drzwi i dostrzegła w nich Mariannę, którą, tak na marginesie, kojarzyła mgliście ze studiów. Świat był mały. Gdyby spotkały się w innych okolicznościach, z pewnością przeszłyby na „ty”, jednak w przedszkolu zachowywały bezpieczny dystans.

– Dzień dobry – przywitała się Marianna. – Jak zachowywał się dziś Mati?

– No, już nie będę na niego skarżyć! – przyznała ze śmiechem nauczycielka. – Mogło być lepiej, ale dostrzegam małą poprawę, więc nic nie mówię. To co, Mati? Widzimy się po wakacjach?

– Taaaak! – krzyknął Mateusz i już go nie było.

Marianna poszła za nim w stronę szatni, pomogła mu zasznurować adidasy i wyszli razem z przedszkola.

– Mamaaa! – zawołał, zabawnie akcentując drugą sylabę. – Dziś jesteś autem czy na nogach?

– Jestem człowiekiem – uśmiechnęła się.

– Ale przyjechałaś autem czy przyszłaś po mnie na nogach? – dopytywał chłopczyk.

– Przyjechałam autem – odpowiedziała.

– To szkoda – zauważył ze smutkiem Mateusz.

– Dlaczego?

– Boooo… Bo nasza pani mówiła, że jak są wakacje, to musimy dużo spacerować i dużo przebywać na świeżym powietrzu, to wtedy będziemy zdrowsi. Wiesz, mamooo?

– Twoja pani jest bardzo mądra i ma rację, ale dziś, niestety, przyjechałam autem, bo z pewnością spóźniłabym się, gdybym miała po ciebie przyjść pieszo. A tego byś chyba nie chciał, prawda? – zasugerowała.

– Nieee! – odpowiedział z wrzaskiem przerażony Mateusz. – A wiesz, mamooo? Dzisiaj jest pierwszy dzień wakacji, a mówiliście mi z tatą, że w pierwszy dzień wakacji będzie nowy numer gazetki z Lego Ninjago.

– Kochanie, dziś jest ostatni dzień przedszkola, a pierwszy dzień wakacji będzie w poniedziałek.

– Poniedziałek jest jutro?

Chłopiec nie poddawał się.

– Jutro jest sobota – powiedziała Marianna. – Wskakuj do samochodu.

Zapięła go w foteliku, po czym sama wgramoliła się na siedzenie kierowcy i przekręciła kluczyk w stacyjce.

– Mamooooo! Pasy! – wrzasnął pięciolatek z tylnego siedzenia. Marianna grzecznie zapięła pasy, po czym uradowany Mateusz mówił dalej: – Mamo! Nie rozumiem! Dziś jest ostatni dzień przedszkola, jutro nie jest poniedziałek, a mówisz, że dopiero w poniedziałek jest pierwszy dzień wakacji i… i… To kiedy będzie Lego Ninjago?

– W poniedziałek – przyznała Marianna, rozglądając się w prawo i w lewo, czy żaden samochód nie zbliża się do skrzyżowania, na którym znajdował się ich golf. – Kochanie, jutro jest weekend, dlatego formalnie uznaje się, że wakacje rozpoczynają się w poniedziałek, to znaczy jak już się ten weekend skończy.

– Weekend? – zdziwił się Mati. – Czyli tatuś ma jutro wolne?

– Tak, tatuś ma jutro wolne – powiedziała Marianna, włączając się do ruchu.

– Fajnie – przyznał Mateusz i na chwilę zapadła cisza.

Mania wiedziała, że ten moment nie będzie trwał wiecznie. Zbyt dobrze znała swoje dziecko, więc nie zdziwiła się, kiedy po dziesięciu sekundach synek znowu się odezwał.

– A wiesz, mamooo? Dzisiaj rozmawialiśmy z naszą panią o wakacjach. Pytała nas, czy już mamy te… no… plony na wakacje!

– Chyba plany – poprawiła go Marianna.

– No właśnie, plany! Mamo, a jest takie słowo? Plony?

– Jest – przyznała niechętnie.

Przez chwilę rozważała, czy nie okłamać swojego dziecka, gdyż wiedziała, z czym wiązała się prawda. Zaraz będzie musiała długo, szczegółowo i wyczerpująco odpowiadać na pytania pięciolatka. Zrezygnowała jednak z zamiaru małego oszustwa. Kiedyś postanowiła, że zawsze będzie szczera wobec dzieci.

– Tak? – Mateusz był wyraźnie podekscytowany. – A co to znaczy?

Niby takie oczywiste, ale jak wytłumaczyć pięcioletniemu dziecku, co to są „plony”?

– Żniwa, zbiory… – spróbowała.

– Co to żniwa? – Mati natychmiast zareagował.

– Plony – wyjaśniła rezolutnie.

– Mamo! – Mateusz upomniał ją z tylnego siedzenia. – Co to są plony?

Zastanowiła się jeszcze raz. Nikt nie przygotował jej na takie pytanie. Nie powiedzieli na studiach, jak pomóc pięcioletniemu dziecku zrozumieć definicję słowa „plony”. Nie dostała tej wiedzy również w pakiecie z macierzyństwem.

– Kochanie – spróbowała jeszcze raz dyplomatycznie – jeśli ktoś jest rolnikiem i ma duże pole, to wszystko, co daje ziemia, a on później zbiera, to są właśnie plony.

– Aha. – Mateusz nie był przekonany, ale jak na razie odpuścił.

Marianna zaparkowała właśnie przed supermarketem i dziecko skupiło się na najbliższej przyszłości. Chciał koniecznie wiedzieć, w jakim celu przyjechali do sklepu i co będą kupować. Kiedy już uzyskał odpowiedź i dowiedział się, że wezmą coś na obiad, wrócił do tematu magazynu z Lego Ninjago. Kazał sobie pokazać na palcach, za ile dni będzie mógł pójść do kiosku i kupić ulubioną gazetkę. Kiedy Marianna cierpliwie wyjaśniła mu, że jeszcze trzy razy musi pójść spać i wstać rano, żeby dostać pisemko, odetchnął z ulgą. Stwierdził, że to wcale nie tak dużo i jest w stanie poczekać te trzy „pójścia spać i wstawania rano”.

Marianna uśmiechnęła się do siebie. Pierwszy kryzys zażegnany. Zdawała sobie sprawę, że nadchodzące wakacje nie będą lekkie. Ania wkroczyła w trudny wiek dojrzewania, Mateusz obecnie znajdował się na etapie pytań w stylu „A dlaczego? A jak? A kiedy?” i – obowiązkowo – „Dlaczego tak długo?”. Denerwował się, kiedy rodzice powtarzali, że musi na coś poczekać. Mati z natury był dzieckiem bardzo niecierpliwym i po prostu nie lubił czekać na cokolwiek. Na obiad, na czekoladę, na gazetkę z Lego Ninjago, na swoje urodziny, na ulubioną bajkę. Wszystko chciał dostać już, natychmiast, teraz.

Usiłowała przypomnieć sobie, co jest w lodówce, i zastanowiła się, co musi kupić, żeby wyczarować smaczny obiad. Było gorąco, więc nie zamierzała tkwić długo w kuchni. To musiało być coś szybkiego. W końcu wybór padł na spaghetti, na co Mateusz zareagował ogromnym entuzjazmem. Uwielbiał spaghetti!

Do domu dotarli kilka minut po szesnastej. Ania była już na miejscu. Z jej pokoju dobiegała głośna muzyka. Marianna westchnęła ciężko. Nie pamiętała, aby za czasów, gdy sama była nastolatką, młodzież słuchała muzyki pozbawionej głębszego sensu, za to wyposażonej we wszystkie przekleństwa, jakie tylko znał język polski. Zapukała do pokoju, a kiedy nie usłyszała żadnej odpowiedzi, odczekała kilka sekund i weszła do pokoju córki. Ania leżała na łóżku.

– Czy mogłabyś to ściszyć? – poprosiła. – Właśnie wróciłam z Matim do domu i wolałabym, aby nie wysłuchiwał tych wszystkich przekleństw.

Nastolatka wzruszyła ramionami, bez słowa wstała z łóżka i wyłączyła płytę. Marianna nie poznawała własnej córki. To da się tak bez narzekania? Nie chciała jednak wywoływać kolejnej kłótni, dlatego zachowała tę uwagę dla siebie i spytała o zakończenie roku szkolnego. Tę kwestię dziewczyna również podsumowała wzruszeniem ramion.

– Zaniemówiłaś? – zapytała Marianna.

Zdała sobie sprawę, że powiedziała to zbyt agresywnie, ale nie potrafiła się powstrzymać. Z córką od kilku miesięcy działo się coś bardzo, bardzo złego.

I znowu ten wymowny, jakże denerwujący gest! Miała ochotę krzyczeć, ale nakazała sobie spokój. Wiedziała, że kłótnie nic tu nie dadzą, jedynie pogorszą sytuację.

– Gdzie twoje świadectwo? – zapytała.

Ania wskazała palcem dokument leżący na biurku. Marianna podeszła w tym kierunku i wzięła go do ręki. Doskonale wiedziała, jakich stopni spodziewać się na zakończenie roku – w ubiegłym tygodniu była na wywiadówce, a jednak ten widok napawał ją smutkiem. Zachowanie – nieodpowiednie. Język polski – dostateczny. Język angielski – dopuszczający. Niemiecki – dopuszczający. Matematyka – dopuszczający. Historia – dostateczny. Fizyka – dopuszczający… Marianna przeleciała wzrokiem oceny córki. Trzy dostateczne i same dopuszczające. Aż się w niej zagotowało. W oczach zaszkliły się łzy. Nie tego spodziewała się po swojej inteligentnej, niegdyś ambitnej córce. Co się stało z tamtą dziewczyną?

– Jesteś z siebie dumna? – zapytała Anię, odkładając świadectwo na miejsce. – Zaraz ojciec wróci z pracy. Z pewnością będzie zadowolony…

Ania znów wzruszyła ramionami. Po raz czwarty.

Marianna nie wytrzymała i wrzasnęła na córkę.

– A ty co, niemową nagle jesteś? Odpowiedz!

– Nie – powiedziała krótko.

– Co nie? Nie jesteś niemową czy nie jesteś z siebie dumna? – dopytywała Mania.

– Nie jestem z siebie dumna – odparła dziewczyna.

Mówiła w sposób co najmniej… dziwny. Jakby coś przeszkadzało jej w buzi. Jakby miała „kluskę” w gardle. Czyżby nabawiła się anginy?

Marianna spojrzała na nią zaniepokojona, a nastolatka spuściła wzrok. Wiedziała, że to właśnie lato oraz wysoka temperatura są najbardziej zdradliwe i wtedy najszybciej można zachorować na anginę.

– Coś cię boli?

– Nie – zaprzeczyła szybko Ania.

– To dlaczego tak dziwnie mówisz?

Nastolatka wzruszyła ramionami.

Marianna spojrzała na zegarek i postanowiła odpuścić, przynajmniej teraz. Mogły wrócić do tej rozmowy później. Zaraz Paweł miał wrócić z pracy, z pewnością wściekle głodny. Mania również od rana nie miała niczego w ustach. Mati z pewnością nie zjadł obiadu w przedszkolu, idąc przykładem najlepszego kolegi, który był strasznym niejadkiem. A Ania… Marianna machnęła ręką. Mogła porozmawiać z nią potem. Teraz i tak raczej nie zanosiło się na porozumienie.

Poszła do kuchni, a po chwili dołączył do niej Mateusz. Podczas gdy ona przygotowywała obiad, chłopiec postanowił wrócić do porzuconego tematu „plonów” na wakacje.

– Mamooo! – zaczął, standardowo przeciągając ostatnią sylabę. – Pani Kasia dzisiaj rozmawiała z nami o naszych pla–nach – zaakcentował wyraźnie pierwszą samogłoskę – na wakacje. Pytała, czy wyjeżdżamy gdzieś z naszymi rodzicami. Bo pani Kasia jedzie ze swoim mężem i z dziećmi do Kołobrzegu! Mamo, a gdzie jest Kołobrzeg?

– Całkiem niedaleko miejscowości, do której my jedziemy w tym roku – wyjaśniła.

– Niedaleko Ustronia Morskiego? – upewnił się chłopczyk, a Marianna potwierdziła skinieniem głowy. – Łoooo! To może spotkamy się z panią Kasią w tym, no… Kołobrzegu albo w Ustroniu Morskim?!

– Zobaczymy. Wakacje są długie. Wcale nie jest powiedziane, że pani Kasia będzie tam w tym samym terminie co my.

– A kiedy my tam będziemy? – spytał Mateusz.

– Wyjeżdżamy piętnastego lipca – wyjaśniła Marianna.

– Za ile będzie piętnasty lipca? – drążył temat młody Dulewicz.

Mańka westchnęła. Kochała syna i córkę najmocniej na świecie, ale czasem była po prostu zmęczona. Paweł był raczej dobrym ojcem, ale miał staroświeckie poglądy na temat wychowania dzieci. Według niego obowiązkiem kobiety była codzienna opieka i zajmowanie się najmłodszymi członkami rodziny. On mógł, ale nie musiał. Marianna dawno przestała walczyć z mężem. Kiedy Ania była mała, naiwnie wierzyła, że jest w stanie zmienić głęboko zakorzenione wzorce swojego mężczyzny. Miotała się i urządzała karczemne awantury. Teraz nie miała na to siły ani ochoty. Akceptowała rzeczywistość i nie zamierzała jej zmieniać. Anię urodziła w wieku dwudziestu jeden lat. Miała w sobie cechy typowej dwudziestolatki. Była przekonana, że jest w stanie zmienić świat. Młoda, pewna siebie, nieco zbuntowana, trochę też naiwna. Mieszanka wybuchowa. W wynajmowanym przez Dulewiczów mieszkaniu każdego dnia dochodziło do głośnych kłótni. Marianna wściekała się, że jej świeżo poślubiony mąż nie potrafił wpasować się w schematy narzucone przez żonę. Paweł złościł się, że ona próbuje dyktować mu warunki. Awantury były na porządku dziennym, ale po każdej burzy wychodziło słońce. Mania miała przynajmniej pewność, że to, co łączy ją z Pawłem, to miłość. A teraz?

Drugi raz została mamą w wieku trzydziestu jeden lat. Macierzyństwo przeżywała w zupełnie inny sposób niż dziesięć lat wcześniej. Mogłoby się wydawać, że przy pierwszym dziecku było więcej strachu, niepewności. Nie w tym przypadku. Kiedy urodziła Anię, była zbyt młoda, żeby w stu procentach zdawać sobie sprawę z pewnych zagrożeń. Później nasłuchała się o ludzkich dramatach, przeczytała w internecie o chyba wszystkich możliwych chorobach, jakie tylko mogą dotknąć najmłodszych. To właśnie teraz, przy drugim dziecku, była matką przewrażliwioną. Wydawało jej się, że kocha Anię i Mateusza tak samo, a jednak to młodsza pociecha była ukochanym, wypieszczonym synkiem mamusi.

Szybko przeliczyła w myślach, ile czasu zostało do wyczekiwanego przez całą rodzinę – z wyjątkiem Ani – wyjazdu.

– Trochę ponad dwa tygodnie – wyjaśniła Mateuszowi.

Chłopczyk widocznie musiał przetrawić tę informację, gdyż przez dłuższą chwilę panowała cisza. Marianna spojrzała na synka i poczuła przypływ tej niesamowitej, niekończącej się miłości. Był idealny. Ciemne, gęste, długie rzęsy, duże, zielone oczy i włoski w kolorze ciemny blond. Podeszła do syna, mocno go przytuliła i poczochrała pieszczotliwie po włosach.

– Ejjj! – Mateusz zareagował natychmiast. – Zniszczysz mi fryzurę!

– Przepraszam – powiedziała ze śmiechem i powróciła do przygotowania sosu do makaronu.

Chłopiec chyba już przestał roztrząsać termin wyjazdu na wymarzone wakacje, bo zmienił główną myśl, pozostając jednak w klimatach okołourlopowych.

– Mamooo! A wiesz, że Bartek nigdzie nie jedzie na wakacje?

Bartek był kolegą z grupy Mateusza. Marianna kilkakrotnie minęła się w szatni z mamą chłopca, która samotnie go wychowywała. Musiało być jej bardzo ciężko. Kiedyś Mati powiedział, iż „Bartek jest tak biedny, że nosi stare i śmierdzące ciuchy”. Marianna koniecznie chciała wiedzieć, skąd syn wytrzasnął takie informacje. Była pewna, że nie wymyślił tego sam. Okazało się, iż takie mądrości powtarza jeden z kolegów chłopca. Typowy przykład dziecka z nowobogackiego domu. Mania odbyła wtedy z Mateuszem poważną rozmowę. Wytłumaczyła synkowi, że nigdy nie można śmiać się z drugiej osoby z powodu gorszych ubrań czy zabawek. Nie to miało świadczyć o człowieku. Przecież Bartek był bardzo dobrym kolegą, przekonywała Matiego, co on potwierdził mądrym wzrokiem i skinieniem głowy. Mateusz bardzo chętnie bawił się z Bartkiem w przedszkolu, jednak co jakiś czas w ich domu powracał jego temat.

– To przykre – skomentowała Marianna. – Na pewno Bartek bardzo chciałby gdzieś pojechać, ale jego mama widocznie nie ma pieniędzy na taki wyjazd i nie mogą sobie na to pozwolić…

– Tak – potwierdził przejęty Mateusz. – Ale powiedziałem mu, żeby się nie przejmował, bo jego mama zawsze może zadzwonić do bociana i na pewno wtedy pojadą na wakacje nad samo morze!

– Gdzie? – zapytała zszokowana.

– No mamo, nie wiesz? – Teraz z kolei on był zdziwiony. – „Jeśli nie masz siana, zadzwoń szybko do bociana!” – zacytował fragment często powtarzanej reklamy telewizyjnej.

Mania roześmiała się głośno. Mały był obłędny! I jak tu go nie kochać?

Po chwili do domu wrócił Paweł. Wyćwiczona przez lata wspólnego życia i starannie naoliwiona machina ruszyła. Szybkie przywitanie, standardowe „Jak dzień?” bez oczekiwania na konkretną odpowiedź, „Dzieci w domu? Co na obiad?” i już go nie było. Wyskoczył ze swojego służbowego garnituru, a potem w koszulce i bokserkach rozłożył się wygodnie na kanapie. Najwidoczniej zapomniał o czymś arcyważnym, jak na przykład zimne piwo czy pilot od telewizora, bo po chwili zaczął nawoływać żonę.

– Mańka! Możesz tu na chwilę?

Marianna była wściekła, odkąd tylko Paweł wszedł do domu. Każdego dnia przed powrotem męża z pracy miała cichą nadzieję. Na to, że tym razem będzie inaczej, a ona przestanie być tylko elementem krajobrazu, który, w zależności od potrzeb pana i władcy, przybiera postać sprzątaczki, kucharki, służącej, opiekunki do dzieci. I tak dalej, i tym podobne, niepotrzebne skreślić. Marianna nie potrafiła jednoznacznie wskazać momentu, gdy w jej małżeństwie zaczęło się psuć. Wiedziała, że w dużym stopniu była to jej wina. Pozwoliła na taki stan rzeczy, nie postawiła sprawy jasno. Kiedy wyszła za mąż, była bardzo młodą dziewczyną, pełną wiary we własne ideały. Na początku wrzeszczała, głośno dopominając się o swoje, ale w końcu, po karczemnej awanturze oraz seksie na zgodę, odpuszczała i sama robiła to, o co jeszcze przed chwilą tak głośno walczyła. Brakowało jej konsekwencji. Paweł był typowym przykładem maminsynka. Nie wychowała go matka, nie wychowała go żona. Teraz, w wieku trzydziestu siedmiu lat, było już za późno na jakąkolwiek zmianę. Mania mogła tylko biernie przyglądać się biegowi wydarzeń.

To nie tak, że zawsze było źle. Zdarzały się dobre chwile, jednak… było ich coraz mniej. Gdyby ktoś przyjrzał im się z zewnątrz, nie domyśliłby się, iż w ich małżeństwie dzieje się coś złego. Publicznie zawsze odnosili się do siebie z szacunkiem, mieli dwoje wspaniałych dzieci, choć starsza córka mogła wydawać się nieco problematyczna przez ostatni czas. Raz w roku jeździli razem na wakacje, zawsze nad ukochany Bałtyk. Weekendy spędzali wspólnie, czasem zabierali dzieci i wyruszali na wycieczkę. Odwiedzali swoich rodziców, w święta zawsze zapraszali do siebie seniorów. Ona – szanowana i lubiana nauczycielka, on – elegancki pracownik obsługi klienta w jednym z renomowanych banków. Od dwunastu lat na tym samym stanowisku, prychnęła Marianna.

Postanowiła nie reagować na nawoływania męża. Był dorosły i w pełni samodzielny. Nie zamierzała go dłużej wyręczać. Próbowała już obrać taką taktykę kilkakrotnie, jednak za każdym razem poddawała się. Obiecała sobie, że tym razem będzie inaczej.

Wściekły Paweł wszedł do kuchni. Kiedy żona nie odpowiadała na jego wezwania, postanowił osobiście sprawdzić, co w nią tym razem wstąpiło.

– Mańka! Wołam cię od pięciu minut.

– Jestem zajęta – oznajmiła.

– Czym? Pilnowaniem, żeby makaron się nie przypalił? – rzucił ironicznie. – Nic by się nie stało, gdybyś przyszła do mnie na chwilę.

– A co tym razem było aż tak ważnego?

– Teraz to już nic, skoro tu przyszedłem! – powiedział obrażony, po czym skierował się w stronę lodówki.

Nie pomyliła się. Zabrakło zimnego piwa pod ręką.

A przecież mogło być inaczej. Mogło?

Jeden wieczór w Paradise

Подняться наверх