Читать книгу Gabi. - Magdalena Różczka - Страница 6
Оглавление
No i stało się!!! Autobus uciekł im dosłownie sprzed nosa!!! „Jeju! To na pewno oznacza, że czeka mnie wspaniała przygoda. Takie rzeczy nie zdarzają się bez przyczyny” – pomyślała Gabrysia i w tej samej chwili usłyszała:
– Co za pech! Dlaczego mnie zawsze spotyka najgorsze?! – powiedział smutno Bartek, który nie znosił się spóźniać.
Zdziwiona zerknęła na nieznajomego chłopca, który był chyba w podobnym wieku co ona, a ponieważ nigdy nie musiała się długo zbierać na odwagę, ze zwykłym sobie podekscytowaniem oznajmiła:
– Cześć, jestem Gabrysia. – A po chwili dodała: – Też miałeś jechać ósemką? Ale fajnie, że razem się spóźniliśmy! Teraz to już wiem na pewno, że to dobry znak i że spotka nas coś fajnego! – Podskoczyła z zachwytu, klasnęła w ręce i zrobiła wdzięczny piruet.
Chłopiec w całym swoim długim siedmioletnim życiu nie słyszał jeszcze nic dziwniejszego. Bacznie przyglądał się nowej znajomej i tylko z grzeczności odpowiedział:
– Cześć. Ja jestem Bartek. – A po namyśle dorzucił: – I nie rozumiem, co takiego fajnego może nas spotkać dzięki temu… a raczej przez to, że zwiał nam autobus… Tylko będziemy mieli minus za spóźnienie w pierwszy dzień szkoły. A ja nie cierpię się spóźniać – wyjaśnił zrezygnowanym tonem.
– Nie rozumiesz?! – wykrzyknęła Gabrysia. – Gdybyśmy nie spóźnili się na ten autobus, to może nigdy byśmy się nie poznali i stracilibyśmy szansę na najwspanialszą przyjaźń pod słońcem!
Chłopiec otworzył szeroko oczy i próbował zrozumieć to, co usłyszał. Przecież nie mógł zapytać o coś, co dla Gabrysi było zupełnie oczywiste.
Wszyscy na przystanku zaczęli odzyskiwać miarowy oddech.
– Dzisiejszy trening zaliczony! – zaśmiał się tata Gabrysi, który zawsze powtarza, że jedyną dyscypliną sportową, którą uprawia, jest codzienny bieg do autobusu.
– Myszko – odezwała się mama – podciągnij sobie podkolanówki, bo chyba spadły ci z wrażenia na widok biegającego taty!
Wszyscy zaczęli się śmiać, a Gabi poprawiła podkolanówki, które idealnie pasowały do jej nowego galowego stroju, kupionego specjalnie z okazji rozpoczęcia roku szkolnego. W granatowej spódniczce, białej bluzce i z odświętną fryzurą wyglądała naprawdę ślicznie.
„To trochę obciach spóźnić się w pierwszy dzień szkoły – pomyślał Bartek. – Oby to tylko nie wróżyło kłopotów na przyszłość… Nie znoszę kłopotów. Dlaczego ten dzień nie może wyglądać tak, jak go sobie zaplanowałem?”
Szkoła integracyjna, do której zmierzali Gabrysia z rodzicami i rodzeństwem oraz Bartek ze swoimi rodzicami, znajdowała się dosyć daleko od domu dziewczynki. To bardzo ładny budynek z kolorowymi korytarzami, boiskiem, placem zabaw, świetlicą i dwiema salami gimnastycznymi, a także z salą do ćwiczeń dla dzieci niepełnosprawnych.
W momencie kiedy Bartek już wymyślił, że w tej (jakże dramatycznej) sytuacji rodzice powinni pożyczyć samochód od wujka Janka (ponieważ ich auto stało zepsute w warsztacie), właśnie podjechał kolejny autobus z numerem osiem. Rodzice dziewczynki przypilnowali, by ich dzieci – Gabi, Filip, Kuba, Michał i Wanda – weszli do środka i skasowali bilety. Bartek ze swoimi rodzicami również zajęli miejsca i każdy pilnował, by wysiąść na właściwym przystanku. Autobus jechał ulicami Nowej Soli bardzo ostrożnie. Minął sklepik spożywczy, skręcił w ulicę Gimnazjalną, potem przejechał obok fontanny przy liceum ogólnokształcącym i zatrzymał się na pierwszym przystanku.
Gabrysia, wyglądając przez okno, rozmarzyła się na temat minionych wakacji. „Ach! To tutaj, obok tej fontanny najfajniej bawiliśmy się z rodzeństwem w ciepłe dni – pomyślała. – Szkoda, że nasza szkoła nie znajduje się tutaj. Byłoby cudownie jeść drugie śniadanie i patrzeć na tańczące krople wody, które wirują w promieniach słońca. Raz widziałam, jak maleńka tęcza powstała w tym miejscu!” Potem autobus ruszył ponownie, skręcił na światłach w lewo, minął kościół Świętego Antoniego i mały park. „A tu jeździłam na hulajnodze!”
Ruch na ulicach na szczęście nie był zbyt duży, więc podróż mijała dosyć sprawnie, a Bartek to chyba nawet pomału przestawał panikować, że się spóźni.
– Idę do pierwszej klasy. W szkole integracyjnej – wróciła do rozmowy Gabrysia. – A ty?
– Ja też – odpowiedział zdumiony Bartek i coś mu przyszło do głowy: – Może będziemy chodzić do tej samej?
– Byłoby naprawdę cudownie! – odrzekła Gabrysia niemal wzruszonym głosem. – No widzisz! Przygoda jednak się zaczyna!
Gdy w końcu autobus zatrzymał się na przystanku w pobliżu ich szkoły, wszyscy wysiedli i pośpiesznym krokiem dołączyli do innych dzieci na dużej sali gimnastycznej, gdzie właśnie rozpoczynał się apel. Na szczęście zdążyli w ostatniej chwili.