Читать книгу Klątwa ruin - Magdalena Wala - Страница 7
ОглавлениеRozdział pierwszy
Luty 1920
Aniela z trudem powstrzymała się od potarcia piekących oczu, kiedy skupiała uwagę na skomplikowanym wzorze wyszywanym właśnie na nowym ornacie. Tę szatę jej chlebodawczyni postanowiła ofiarować proboszczowi wraz z pokaźną sumą na odprawienie mszy w intencji bezpiecznego powrotu jej siostrzeńca z wojny. Dziewczyna buntowniczo pomyślała, że w taki czas pieniądze lepiej byłoby ofiarować na fundusz na rzecz wojny, a zamiast ornatów szyć ciepłe mundury. Te przydadzą się ich obrońcom bardziej niż na chybcika wypowiedziane słowa modlitwy. Zwłaszcza w mroźną zimę, którą żołnierze spędzą w okopach. Kolejną już w ostatnich latach.
Energicznie wbiła igłę w atłas i przeciągnęła złotą nitkę. Ledwo zakończyła się wielka wojna i przyniosła upragnioną niepodległość, już zebrali się wrogowie, aby Polaków ponownie z niej ograbić. A ona, zamiast zająć ręce czymś pożytecznym, na polecenie chlebodawczyni szyje kolejny ornat. Nie odważyła się jednak słowem zaprotestować przeciwko temu bezsensownemu zajęciu. Wiadomo, służąca musi być posłuszna, a pani nigdy nie prosiła, by Aniela wyraziła swoje zdanie. Według Cyprianowej Strumieńskiej idealna panna do towarzystwa była niema, a widzialna jedynie wtedy, gdy zaistniała takowa potrzeba. Siedziała więc cichutko w swoim kąciku, z tłumioną złością atakując igłą materiał. Podniosła atłas do oczu i spojrzała na wzór w szarym świetle zmierzchu. Wyszedł krzywo i znowu będzie musiała pruć. Gdyby tylko pani Strumieńska zgodziła się na wcześniejsze zapalenie lamp naftowych i świec, jej praca byłaby prostsza, a już na pewno szybsza. Może po ukończeniu zleciłaby jej uszycie czegoś...
– Aniela! – W głosie chlebodawczyni zabrzmiało zniecierpliwienie. Widocznie zwróciła się do niej nie pierwszy już raz.
Dziewczyna drgnęła i ukłuła się w palec. Miała ochotę zakląć niczym lokaj Franek, kiedy to poślizgnął się na zabawce i wylał na siebie prawie całą wazę zupy rybnej. Nie podniosła zranionego palca do ust, a tylko lnianą szmatką wytarła z niego i igły odrobinę krwi. Przełożona pensji, która ten plebejski odruch w końcu z niej wypleniła, mogła czuć się dumna. I spać spokojnie, że wychowanka nie przyniesie jej wstydu.
– Słucham, proszę pani.
Utkwiła wzrok w Strumieńskiej, która zamknęła czytaną właśnie książkę.
– Nie widzisz, jak się ściemniło? Zapal nareszcie światło!
Aniela ostrożnie odłożyła na stolik ornat i wstała z niewygodnego krzesła, na którym prawie w bezruchu spędziła ostatnie dwie godziny. Poukładała obok siebie lampy i lichtarze ze świecami i w dwóch wymieniła papierowe profitki[2] oraz szczypczykami przycięła zbyt długie knoty. Wyciągnęła z kieszeni skromnej, szarej sukienki pudełko zapałek i jedną usiłowała zapalić wszystkie świece, przy ostatniej odrobinę parząc sobie palce. Kolejną zapałkę przytknęła do knotów lamp, ułożyła prosto umbrelki[3] i świecące zaczęła roznosić po salonie, jedną ustawiła na komódce, obok której stał ulubiony fotel chlebodawczyni.
Zmierzała już do swojego kąta, kiedy powstrzymało ją następne polecenie Strumieńskiej.
– A kto dorzuci do ognia? Nie widzisz, że nasi goście drżą z zimna?
Rzut oka na popijającą gorącą czekoladę Stanisławową Korzeńską, która była częstym gościem w Olszowej, i jej pasierbicę Konstancję, upewnił Anielę, że obie panie raczej czuły się komfortowo. Nie dyskutowała jednak z chlebodawczynią, tylko natychmiast zrobiła w tył zwrot i podeszła do osłoniętego parawanem kominka. Wzruszyła pogrzebaczem nadal tlący się żar i dorzuciła trzy polana.
– Ale nie trzeba być przy tym rozrzutnym – padło napomnienie ze strony Strumieńskiej. – Jedno w zupełności by wystarczyło.
– Długie włosy, a rozum jak u kokoszy. – Stary Antoni Majewski pokiwał głową i upił łyk kawy.
– W dzisiejszych czasach coraz trudniej o dobrą służbę... – rzekła gospodyni.
Aniela zacisnęła usta i zająwszy miejsce, ponownie zabrała się do haftowania. Jeszcze nie ściemniło się na tyle, aby światło coś dało, więc unosiła materiał blisko do oczu, starając się nie zwracać uwagi na toczącą się w salonie dyskusję. Pani Strumieńska i niektórzy jej goście najwyraźniej uważali, że jest nie tylko głupia, ale również głucha.
– Co prawda, to prawda – zawtórowała kapitanowa Korzeńska. – Jedna z moich pokojówek ostatnio porzuciła obrażona posadę, twierdząc, że za dużo wymagam. Ta niewdzięcznica oświadczyła, że w mieście lepiej jej zapłacą. A podczas wojny za nogi obejmowała, dziękując za pracę. Teraz sobie chłopa znalazła i zhardziała. Mój świętej pamięci mąż kazał go kształcić, płacił w Warszawie za dobrą szkołę. A on, niewdzięczny – ściszyła głos, zerkając niespokojnie na Anielę – podobno został komunistą...
Aniela przez chwilę zastanawiała się, kogo kapitanowa mogła mieć na myśli. Stanisław Korzeński, właściciel sąsiadujących z majątkiem Strumieńskich Rudnik, za życia płacił za edukację kilku zdolnych chłopskich synów. Taki choćby Heniek Bąbol, który został felczerem. Albo najstarszy syn Czarczyków, który powinien w przyszłym roku skończyć studia prawnicze. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Jako dziecko, jeszcze za życia rodziców, biegała z nim po polach. Jankowi Czarczykowi musiało przeszkadzać to uwielbienie młodszej dziewczynki, ale nigdy tego nie okazał. Żaden z nich jednak nie miał zadatków na nieokrzesanego bolszewika.
Kiedy podniosła wzrok znad haftu, dostrzegła, jak pani Strumieńska stłumiła pełen wyższości uśmiech. Właścicielka Olszowej na razie nie przejmowała się kłopotami ze służbą, które dręczyły ziemian. Uważała, że problemy są tylko przejściowe. Część mężczyzn zginęła podczas wojny i służbie trzeba było podnieść płace, ale w majątku nadal pracowali wojskowi, którzy wierność panu przenieśli na dziedziczkę. Zatrudniała też kaleki – tych, którzy powrócili do domu po zakończeniu wojny. Jeśli były żołnierz umiał czytać, do czyszczenia sreber słuch nie był mu niezbędny. A konie można przecież oporządzać, nie mając kompletu palców. Jej pragmatyzm wygrał, ponieważ weterani okazywali wdzięczność za każdą możliwość zarobku i ciężko pracowali. W ten sposób oszczędzała na ich pensjach, oferując przede wszystkim wikt i opierunek. W taki sposób majątek, pomimo że zniszczony na początku wielkiej wojny, z roku na rok funkcjonował coraz lepiej.
Dziedziczka na pewno liczyła, iż po zakończeniu obecnej wojny również przybędzie zdolnych do pracy weteranów, dumała Aniela. A przecież już pojawiali się uciekinierzy, którzy w wojennej zawierusze utracili cały dobytek i musieli znaleźć zajęcie. Ludność przed nacierającymi bolszewikami uciekała na zachód. No i jej pani jeszcze trzymała w garści tych, którzy swój dług wobec Strumieńskich mogli zwrócić, pracując w majątku. Z rozmów podczas wizyt Aniela wnioskowała, że inni ziemianie na razie nie dostrzegali tych możliwości. A jej chlebodawczyni nie zamierzała się swoimi pomysłami dzielić.
– To dobrze, że precz poszła – rzekła pani domu. – Jeszcze by ci z tym komunistą buntowali służbę folwarczną. Nie trzeba nam powtórki z rzezi galicyjskiej, zwłaszcza że bolszewicy się nadmiernie rozzuchwalili i ich zgubne idee nawet do dworów docierają.
– Naczelnik ich zatrzyma – odezwała się Teresa Moszczeńska, bratanica właścicielki Olszowej.
– Coś ta wojna mu się za bardzo przedłuża – sarknęła Korzeńska. – A od nas ciągle chce pieniędzy na te swoje fundusze. Nie mógłby nareszcie zawrzeć pokoju?
– Komunistów trzeba bić do skutku – sprzeciwiła się Teresa.
Cyprianowa Strumieńska z przyganą spojrzała na suknię bratanicy, która nie tylko odsłaniała kostki panny, ale – o zgrozo – również łydki. Chyba na złość ciotce tak się ubrała, skoro spodziewały się gości. Pani domu nie mieściła się w głowie taka nieobyczajność. Nie przypuszczała, aby Tereska zbiedniała aż tak bardzo, żeby nie było jej stać na dodatkowy metr tkaniny. Nie zapomni szoku, jaki przeżyła, kiedy panna po powrocie z Poznania ściągnęła futro.
– Uszyta wedle najnowszej mody – przekonywała ze śmiechem, kiedy Cyprianowa na widok stroju krewnej zażądała natychmiastowego podsunięcia soli trzeźwiących.
Pani domu przez chwilę rozważała, czy nie posłać po krawcową i nie polecić jej uszyć Teresce kilku nowych, przyzwoitych sukni, ale wrodzona oszczędność wzięła górę. Dawała bratanicy dom i utrzymanie, a to przecież dużo. Kiedy jednak panienka do proszonej kolacji przyczerniła oczy i uszminkowała usta, kazała jej natychmiast iść się umyć.
– Dopóki mieszkasz pod moim dachem, nie będziesz się malować niczym jakaś kokota! – stanowczo oznajmiła wzburzonej Teresce. Nie dozwoliła też, by w salonie panna paliła papierosy. Choć podejrzewała, że i tak to robi w przydzielonej jej alkowie, którą systematycznie wietrzyła.
Wtedy też zrezygnowała z pomysłu, aby w miejsce Anieli uczynić ją swoją towarzyszką. Tereska nigdy nie była dostatecznie spolegliwa i na pewno protestowałaby, gdyby ciotka potraktowała ją jak Wilczkównę. W przeciwieństwie do męża nie za bardzo wierzyła w staropolską gościnność, ale nie pokaże drzwi bliskiej krewnej, której odebrano majątek. Jej brat nigdy nie należał do gospodarnych, ale żeby przegrać ojcowiznę w karty? I potem strzelić sobie w głowę z pistoletu pojedynkowego ich świętej pamięci tatusia! Cyprianowej z Moszczeńskich Strumieńskiej nie mieściło się to w głowie i obecnie zbierała pieniądze, aby odkupić folwark i dwór, w którym spędziła dzieciństwo. Dzięki Bogu nie poszedł w niemieckie ręce, ponieważ nie potrafiłaby ludziom spojrzeć w oczy.
Z czymś na kształt uznania zerknęła na swoją skromnie odzianą towarzyszkę. Szara, dość luźna sukienka z białym kołnierzykiem dokładnie osłaniała ciało Anieli. Kolor ten czynił ją jeszcze bardziej bezbarwną. Suknia jednocześnie określała pozycję, którą dziewczyna zajmowała we dworze. Odrobinę tylko wyższą niż pokojówka. Z początku zła była na Cypriana, że zatrudnił jedną z koleżanek ze szkoły Konstancji Korzeńskiej jako pannę do towarzystwa dla żony. Pannę? Dobre sobie. Raczej chłopkę do towarzystwa. Potem doceniła ten wątpliwy prezent. Bo jakaż panna z dobrego domu pozwoliłaby się tak wykorzystywać? I wykonywać obowiązki służącej? Żadna. Zwłaszcza inteligentna i gruntownie wykształcona osóbka, a taką właśnie była Aniela, niechętnie przyznała pani Strumieńska. Gdyby dziewczyna miała pieniądze, po skończeniu żeńskiego gimnazjum założonego przez hrabiankę Plater mogłaby kontynuować naukę na uniwersytecie.
Aniela, ku uciesze pracodawczyni, nie miała właściwie pojęcia, jakie powinna wypełniać obowiązki we dworze. Bo i skąd? Tej wiedzy człowiek nabywał, od urodzenia obracając się w towarzystwie ziemian. A ona przecież nie pochodziła z ich sfery. Strumieńska nie zamierzała jednak dopuścić, aby dziewczyna się zmarnowała, wychodząc za jakiegoś chłopa. Lepiej jej już w Olszowej, nawet jako prawie służącej, uspokajała sumienie. Żeby nie wyszły na jaw złe skłonności Anieli, których z pewnością nabrała podczas lat spędzonych w chłopskiej zagrodzie, Cyprianowa traktowała ją surowo. Wilczkówna nigdy nie powinna zapominać, skąd pochodziła i co komu zawdzięczała.
Pani domu oderwała się myślami od Anieli i całą uwagę poświęciła gościom. Wojna nie należała do tematów, które powinny podejmować damy, chyba że w rodzinnym kontekście. Nie tylko Rafał przebywał na froncie. I jeśli Strumieńska zanosiła modły o jego bezpieczny powrót, to wdowa po kapitanie Korzeńskim raczej przesadnie nie modliła się w intencji powrotu pasierba.
– Mieliście jakieś wieści o Zenonie? Pisał? – przerwała trwającą w salonie dyskusję na temat słuszności decyzji Naczelnika.
Kapitanowa spochmurniała, natomiast twarz Konstancji, bliźniaczki Zenona, rozjaśniła się w uśmiechu.
– W zeszłym tygodniu otrzymaliśmy list z informacją, że na razie walki na ich odcinku ustały. Zenon najprawdopodobniej dostanie urlop i zawita niebawem do domu.
Konstancja rzuciła spojrzenie siedzącej w kącie Anieli. Kiedy z macochą przyjechała w odwiedziny do Olszowej, miała nadzieję, że uda jej się zamienić z przyjaciółką z dzieciństwa chociaż kilka słów. Dopytać, jak Aniela sobie radzi, i przekazać najnowsze wieści o koleżankach z ich byłej szkoły, a nie tylko o bracie, co mogła zrobić oficjalnie. Skończyło się jak podczas większości wizyt – na niespełnionych oczekiwaniach.
– To cudowna wiadomość, Konstancjo – po raz pierwszy odezwała się Aniela. I skarcona ostrym wzrokiem chlebodawczyni natychmiast tego pożałowała.
– To prawda, Konstancjo. – Cyprianowa posłała uprzejmy uśmiech pannie Korzeńskiej. – Anielo, idź do mojej sypialni i przynieś mi ciepły szal. Wprawdzie ogień płonie, jednak zimno ciągnie od podłogi. Gdy wrócisz z szalem, rozpal dodatkowo w piecu. Nie mogę pozwolić, aby nasi mili goście się rozchorowali.
Aniela natychmiast podniosła się z krzesła i poszła do sypialni pani domu. Z szafy wybrała czarny wełniany szal i pędem powróciła do salonu. Strumieńska właśnie nalewała z samowara gorącą herbatę. Wskazała, aby towarzyszka rozdała ją zgromadzonym gościom. Ostrożnie podawała filiżanki, starając się rozgrzać chociaż odrobinę skostniałe dłonie. Sukienka została uszyta z grubego materiału, więc stosunkowo dobrze chroniła ciało przed chłodem, ale nie pogardziłaby możliwością dodatkowego okrycia się szalem, albo przynajmniej łykiem gorącego płynu. Jednak podczas wizyt nigdy nie była przez gospodynię uwzględniona.
– Kiedy rozpalisz w piecu, idź wymienić szal na miększy. Nie czułaś, że ten jest zbyt szorstki dla mojej delikatnej skóry?
– Najprawdopodobniej nie. – Kapitanowa się zaśmiała. – Chłopi zapewne ukłucie wełny odbierają jak my muśnięcie jedwabiu. Nie wymagaj od osoby jej kondycji zbyt wiele.
– Nie powinnaś tak się wyrażać o mojej przyjaciółce. Anieli na pewno zrobiło się przykro – powiedziała Konstancja.
Ładująca do pieca kaflowego dziewczyna poczuła na policzkach rumieniec. Konstancja przedkładała dobro innych nad wskazania etykiety. To miłe, ale zgoła niepotrzebne. Przez rok pobytu u Strumieńskich zdążyła przywyknąć do uszczypliwości. Nieraz słyszała głos oburzenia z powodu aspiracji Anieli do lepszego towarzystwa. A przecież podczas wizyt wolałaby się zamknąć w pokoiku, który dzieliła z Marcysią, garderobianą pani Strumieńskiej, i tam w spokoju haftować ornat.
– A dobrze wychowana panna powinna wiedzieć, w jaki sposób odzywać się do starszych i mądrzejszych od siebie – usłyszała reprymendę pani Strumieńskiej. – Nie za wiele, moja panno, nauczyli cię w tej szkole.
Aniela rozpaliła ogień, przyniosła szal, który spotkał się z aprobatą pracodawczyni, i ponownie miała zająć swoje miejsce, gdy rozszczekały się psy. Niechybny znak, że nadjeżdżali kolejni goście.
– A kogóż tam po ciemku niesie? – mruknęła Strumieńska. – Aniela...
Dziewczyna natychmiast porwała jeden z lichtarzy i poszła sprawdzić, kto zacz. Pani nie zapraszała na popołudniową herbatę nikogo więcej, okoliczni ziemianie też nie zapowiedzieli się z wizytą. Weszła do ciemnej sieni i zadrżała z zimna w nieogrzanym pomieszczeniu. Myśl, że będzie musiała otworzyć drzwi wejściowe i podczas mrozu na ganku wypytywać nieznajomych, nie wzbudziła w niej entuzjazmu.
Kiedy usłyszała stukanie do drzwi, westchnęła i odsunęła rygle. Uchyliła jedno ze skrzydeł, zdążyła dostrzec majaczącą w mroku wysoką sylwetkę i podmuch mroźnego wiatru zdmuchnął jej świecę. Pozostawiając ją w kompletnych ciemnościach w towarzystwie przybysza.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki